Dożyliśmy takich czasów, że piewcy najbardziej absurdalnych, sentymentalno-romantycznych kwileń, porywających emocje, ale zawsze realnie szkodzących Polsce, uchodzą za wzór prawicowości. Mało tego, za prawicę katolicką. Na tym smutnym tle książka taka, jak „Rzeczpospolita jeden i pół, o narodzinach, istnieniu i upadku państwa polskiego w latach 1806-1831” Lecha Mażewskiego świeci z daleka mocnym światłem, udowadniając, że prawdziwa myśl konserwatywna jeszcze w Polsce żyje.
Autor znany jest z wielu publikacji, które w realistycznym duchu odnosiły się do różnych sytuacji historycznych naszego kraju, kiedy nie był on suwerenny, co bynajmniej dla rozsądnych ludzi nie powinno jeszcze oznaczać wniosku, iż taka, jaka w danym momencie była, podmiotowość nie wymagała zabiegów i troski, a nie jedynie wynikającego z rewolucyjnej gorączki lekceważenia. Tym razem otrzymujemy rzecz mówiącą o czasach od pokoju w Tylży, po nieszczęsne powstanie listopadowe.
Konserwatywny zamysł zawarty jest już w tytule. Obecna forma państwowości Polskiej nosi nazwę III Rzeczpospolitej. Kwestia to dość umowna. Oceniając współczesny stopień suwerenności, zależność od innych państw, wpływ Unii Europejskiej na system prawny, czemu właściwie dzisiejsza Polska ma mieć swój numer, a Polska kongresowa nie? Pryncypialni wrogowie Rosji, których w Polsce nie brakuje, zapewne powiedzieliby, że nie można liczyć, jako polskiej państwowości narzuconej przez cara. Po pierwsze jak to było z tym narzuceniem, pewnie można by dyskutować, po drugie, czemu w takim razie nie chcą nadać numeru Księstwu Warszawskiemu? Bez wątpienia Polacy Napoleonowi bez sensu, ale służyli z własnej woli, a wręcz z zamiłowaniem. Skoro tak, czemu numeru nie nadać też PRL-owi? W końcu Stalin konstytucję dla Polski tylko poprawiał, a nie od początku do końca jak Napoleon ja podyktował.
Opis okresu ponad dwóch dekad początku XIX wieku dokonany przez autora wiedzie do wniosku, że Polacy po Tylży i kongresie wiedeńskim mieli pewne zdobycze, ówczesne zaś pokolenie nie stanęło na wysokości zadania i nie umiejąc przeciwstawić się młokosom i dziecinadzie nocy listopadowej zmarnotrawili swe szans, likwidując całkowicie sprawę polską z areny międzynarodowej na wiele dekad. Za czasów Księstwa Warszawskiego odbyto zwycięską wojnę z Austrią 1809 roku, a w przeddzień napoleońskiej wyprawy 1812 roku w kraju, można już było snuć plany dalszego wzmocnienia państwowości zarówno w przypadku sukcesu Francuzów, jak i Rosji. Obydwa te rozwiązania posiadały swoich zwolenników w klasie politycznej i bynajmniej nie było tak, że jedni drugich uważali za niegodziwców. „Ani o jednych ani o drugich nie wolno twierdzić, że działali z niskich, niepatriotycznych, pobudek. Zresztą ponownie ich drogi zeszły się w 1815 roku na gruncie wywalczonego przez Aleksandra w Wiedniu Królestwa polskiego” – pisze Lech Mażewski.
To ważny moment. Słabiutkie Księstwo Warszawskie mogło w warunkach podniesienia temperatury politycznej Europy licytować wysoko w obie strony. Zarówno Napoleon, jak i Aleksander wiedzieli, że Polacy mają alternatywę w tym drugim. Podobny był mechanizm zabiegania o Polaków zaborców w czasie pierwszej wojny. Jakżeż to odmienna sytuacja od obecnej, gdy zarówno politycy Unii Europejskiej, jak i USA doskonale wiedzą, że nie muszą się starać o względy Polaków, gdyż oni i tak będą realizować ich życzenia. Przecież żaden polski polityk nie może opowiedzieć się za opcją prorosyjską, gdyż w najbliższych wyborach uzyskałby śladowe poparcie. Pokazując to w realiach początku XIX wieku, Lech Mażewski pisze: „W ten sposób od bycia ekspozyturą interesów francuskich w środkowej Europie w okresie Księstwa Warszawskiego przeszliśmy do pełnienia podobnej roli przez Królestwo Polskie w interesie Rosji. W obu przypadkach polityka polska miała takie samo zadanie: służąc interesom silniejszego mocarstwa i jednocześnie mając na uwadze realny układ sił, uzyskać możliwie najwięcej w zakresie odbudowy państwa polskiego. Innymi słowy, ówczesnym kierownikom polskiej polityki powinna być bliska następująca maksyma: ‘Za potęgę waszą /Francji względnie Rosji/ i wzrost pozycji naszej’. I do pewnego momentu rzeczywiście polskie elity taką pragmatyczną politykę uprawiały – bez względu na to, jakim posługiwano się tu uzasadnieniem”.
Jak przestroga brzmią w tej sytuacji słowa autora: „Co w takim razie doprowadziło do upadku Rzeczpospolitej jeden i pół? Przede wszystkim elita polityczna aleksandryjskiego Królestwa nie miała odwagi, ażeby rządów złożonych w ich ręce, i programu realnego bronić wobec społeczeństwa”. Ten konserwatywny punkt widzenia powinien być rozpatrywany również dziś, gdy duża część społeczeństwa, narkotyzuje się oparami pseudo mistyki smoleńskiej, wypaczając sens życia publicznego i co gorsza, nauczania Kościoła.
Ludwik Skurzak
aw
Powstanie listopadowe na pewno nie było przemyślanym ruchem, co nie oznacza że ówczesna sytuacja Polaków była dobra. Car nie przestrzegał w 100% postanowień Kongresu Wiedeńskiego. Oczywiście część konserwatystów po przez swą ortodoksję poglądową powie, że władza tępiła masonerię, ale wcale to tak prosto nie wyglądało jakby niektórzy chcieli. Tajne stowarzyszenia działały bo nie mogły działać legalnie. Dla autora powyższego tekstu mam pytanie. Po co używa pojęcia „mistyka smoleńska”? Co raz więcej się tego typu zwrotów spotyka w tekstach, które z katastrofą smoleńską nie mają nic wspólnego. Widać opcja „anty-smoleńska” szuka byle jakiej okazji aby wyrazić swój sprzeciw wobec opcji „smoleńskiej” 🙂
@jason: „…Tajne stowarzyszenia działały bo nie mogły działać legalnie….” – i chwała za to Jego Imperatorskiej Wysokosci! Tego jeszcze brakło, zeby działały legalnie! Co najwyżej, opr należy sie ówczesnej bezpiece, ze nie wyłapała wszystkich. I to jest jedyny zarzut z mojej strony. Ech, jakkby wtedy tajnej policji szefował Feliks Edmundowicz … Se możemy tylko pomarzyć …