Artykułem tym chciałbym się odnieść do zjawiska wstydliwego i trudnego nie tylko dla Kościoła, ale i także dla ludzi prawicy, w pewnym sensie godzącego bowiem w zasady konserwatywnego poglądu na świat. Media ze szczególnym nasileniem donoszą ostatnio o skandalach pedofilskich, jakich mieli się dopuścić kapłani Kościoła Katolickiego na przełomie kilkudziesięciu lat. Wyłania się z tego ponury obraz zjawiska, które nie jest marginalne, lecz dotyczy tysięcy ofiar wśród nieletnich pochodzących z różnych krajów świata, choć zwłaszcza z Irlandii, Stanów Zjednoczonych czy Niemiec. Jak potwierdzają analizy zjawisko było tuszowane przez struktury kościelne powołujące się na zasadę tajemnicy pontyfikalnej. Stąd 20 sierpnia w Kościele opublikowany został list do Ludu Bożego papieża Franciszka, który informuje, iż w lutym przyszłego roku zwołane zostanie specjalne spotkanie przewodniczących episkopatów całego świata na temat zapobiegania nadużyciom duchowieństwa.
Konserwatywni publicyści i ludzie prawicy mają trudy orzech do zgryzienia, stąd raczej milczą wobec powyższych faktów, bądź podchodzą do nich sceptycznie, twierdząc, że rozsiewają je wrogowie Kościoła po to by go zniszczyć. Słusznie wskazuje się co prawda, że skandal nadużyć seksualnych daje amunicję środowiskom lewicowym, które winą obciążają katolicki celibat, zasadę hierarchii i podległości oraz tajemnicy pontyfikalnej zamykającą Kościół na świat zewnętrzny. Zwraca się także uwagę, że informacje o masowości zjawiska są przesadzone, bowiem pedofilia mimo wszystko jest problemem marginalnym, bo obejmującym najwyżej 2 % kapłanów Kościoła Katolickiego.
Wszystkie z powyższych argumentów, choć są prawdziwe, to w niczym nie umniejszają zła, które się dokonało. Pedofilia, zwłaszcza w wykonaniu kapłana jest czymś tak straszliwym, że nawet gdyby była zjawiskiem marginalnym nic nie jest w stanie jej zadośćuczynić, przynajmniej ja nie jestem sobie w stanie wyobrazić żadnej adekwatnej pokuty czy rekompensaty, za to plugawe zło, które wyrządza się duszy dziecka.
Dlatego też jestem wrogiem idei przebaczenia wobec duszpasterzy, którzy dopuścili się tej przerażającej zbrodni, a przyznam, że pomysły miłosierdzia jako humanitarnego antidotum są bardzo popularne zarówno wśród lewicy, jak i ludzi Kościoła. Dla przykładu biskup krakowski ks. Grzegorz Ryś znany animator charyzmatycznych spotkań modlitewnych, zaangażowany w dialog ekumeniczny w wywiadzie, którego niedawno udzielił powołuje się na konieczność miłosierdzia wobec podejrzanych o pedofilię księży. Biskup ubolewa nad faktem, że „w obliczu zgorszenia wywołanego złem wołamy o sprawiedliwość zapominając o miłosierdziu, tymczasem trzeba pozostać człowiekiem”. Jednocześnie winą za pedofilię wśród duchownych obciąża duchowny klerykalizm kierujący się ideą „Kościoła zamkniętego”. Dodajmy zresztą, że na bazie humanitarnego podejścia do księży pedofilii już od wielu lat traktuje się ich ulgowo, kierując jedynie na leczenie i psychoterapię. Niejednokrotnie po odbyciu kuracji odwykowych tacy rzekomo wyleczeni księża ponownie rozpoczynają posługę, która wiąże się z kontaktami z dziećmi.
Co ciekawe, także niektóre ofiary molestowania nie potrafiąc chyba do końca rozpoznać rozmiaru spustoszenia, których doznali we własnych duszach, na fali religijnego uniesienia w infantylny sposób wyciągały dłoń ku zgodzie wobec swoich dawnych oprawców. Potwierdza to szwajcarski przypadek Daniela Pitteta, autora książki po wymownym tytułem „Ojcze, przebaczam ci”. Liczący 57 lat autor książki opowiada w niej o wielokrotnych gwałtach, jakich dopuszczał się na nim szwajcarski kapucyn, liczący dziś 76 lat Joel Allaz oraz procesie dochodzenia sprawiedliwości. Pittet pracuje obecnie w bibliotece we Fryburgu Szwajcarskim, ożenił się i jest ojcem sześciorga dzieci, jednocześnie pozostał osobą głęboko religijną, która potrafiła wybaczyć swemu prześladowcy.
Nie chcę być tutaj źle zrozumiany, ale uważam, że stosowanie i propagowanie zasady przebaczenia i miłosierdzia wobec duchownych- pedofilii jest drogą donikąd. Jako antidotum odwoływać się według mnie powinno raczej do starotestamentowych pojęć kary, gniewu czy zadośćuczynienia a nawet rewanżu czy zemsty, nie tylko z powodów teologicznych bądź filozoficznych lecz zwłaszcza psychologicznych i moralnych. Aby zrozumieć to rozstrzygnięcie wniknijmy w naturę zjawiska.
Wiele możemy się nauczyć z Katechizmu Kościoła Katolickiego, którego autorzy piszą, że „zgorszenie nabiera szczególnego ciężaru ze względu na autorytet tych, którzy je powodują, lub słabość tych, którzy go doznają. Nasz Pan wypowiedział takie przekleństwo: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych… temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza” (Mt 18, 6)” „Zgorszenie jest szczególnie ciężkie, – pisze KKK – gdy szerzą je ci, którzy, z natury bądź z racji pełnionych funkcji, obowiązani są uczyć i wychowywać innych. […] Grzech ten jest jednocześnie gorszącym zamachem na integralność fizyczną i moralną młodych, którzy będą nosić jego piętno przez całe życie…”.
Problem jest jednak jeszcze poważniejszy. Według piszącego te słowa przewinienie związane z molestowaniem nieletnich przewyższa przypadki bicia bądź katowania dziecka. W tym ostatnim wypadku nie niszczy się bowiem tak mocno sfery duchowości i psychiki, a ofierze łatwiej jest stanąć na nogi gdy zda sobie sprawę, że całą winę ponosi oprawca, i to niezależnie od faktu czy jest to osoba z nami spokrewniona czy nie.
W przypadku molestowania i pedofilii chodzi o czynności seksualne. Jak potwierdzają przypadki udokumentowanych gwałtów, dokonanych nie tylko na nieletnich, wytwarza się więź pomiędzy ofiarą a oprawcą. Czyny te wkraczają bowiem w sferę bliskich kontaktów i czułości, potęgowanych faktem, że dla dziecka osoba duchowna wyposażona jest w autorytet. To bardzo ważna konkluzja, podważa bowiem popularne wśród Kościoła posoborowego nastawienie by zawsze piętnować czyn a nie osobę, która go popełniła. W przypadku skutków molestowania seksualnego jest to jednak raczej niemożliwe, wytwarza się bowiem silna więź ofiary z katem, co znaczy, że rozróżnienie pomiędzy czynem a osobą jest raczej niemożliwe.
Poza tym więź ta ma podtekst seksualny, a ten oparty jest na przyjemności i popędzie, który rozbudza się ponad miarę u dziecka, które nie jest jeszcze nauczone radzić sobie z tym uczuciem, więc mu ulega. Ponadto pokrzywdzony czuje się winny i ukrywa przed innymi fakt zdarzenia, bojąc się napiętnowania ze strony rówieśników. W jego psychice tworzy się dziwaczna zbitka pojęć religijnych (opartych na idei czystości) i seksualnej przyjemności. Potrzeba nie lada wysiłku i ponadludzkiej determinacji by z tego zapętlenia się oswobodzić.
W takiej sytuacji jest według mnie tylko jeden sposób dla ofiary aby stanąć na nogi, a i tak nie wiadomo czy sposób ten zadziała. Wyparcie musi być całkowite, twarde i bezlitosne, a także bolesne jak odcięcie skalpelem zepsutej części ciała. Stąd ofiara musi na tyle nauczyć się nienawidzić oprawcę, by nie przyszło jej do głowy jej pobłażać bądź współczuć np. gdy będzie karana. Trzeba się wznieść ponad banał i kicz tego płytkiego humanitaryzmu, jakim jest idea pojednania, a wymieniony przeze mnie przypadek Daniela Pitteta potwierdza, że nie jest to takie proste. W tym szwajcarskim wypadku poszkodowany wciąż czuje bowiem więź ze swoim oprawcą. Nie do końca przekonywująco brzmią także jego zapewnienia, iż samemu nie odziedziczył skłonności pedofilskich.
Mało tego zalecałbym także ofierze dla sukcesu własnej kuracji opuścić struktury Kościoła Katolickiego, gdyż w jej umyśle słusznie są one kojarzone ze złem najwyższym. Widzimy zatem, że wina Kościoła rozpatrywana być winna na kliku poziomach. Wiązać ją należy nie tylko ze złym uczynkiem i występkiem przeciwko 6-temu przykazaniu, ale także z odpowiedzialnością za stracenie owieczki, która zmuszona będzie odłączyć się od stada.
Stąd paradoksalnie – charakteryzowany przeze mnie kryzys religijny w łonie Kościoła – może stanowić szansę na nowe otwarcie w Kościele poprzez powrót do wartości bardziej tradycyjnych, przedsoborowych bądź starotestamentowych odwołujących się do idei surowego i karzącego Jahwe, który ogarnięty szałem bożego gniewu, bezlitośnie karze oprawców i zdrajców we własnych szeregach. Tu nie ma miejsca na litość, raczej na zemstę. Sprawa oczywiście nie jest jednoznaczna. Na pewno na pierwszy rzut oka wydaje się, że pedofilia duchownych świadczy przeciwko Kościołowi zamkniętemu, wszak ten ostatni szczelnie zaduszał wołające o pomoc głosy ofiar. Z drugiej jednak strony ten alternatywny punkt widzenia ma prawo wybrzmieć i to pomimo całej swej dwuznaczności.
Przypomina mi się wspaniały rozdział z „Braci Karamazow” Dostojewskiego dedykowany Wielkiemu Inkwizytorowi, rozdział dwuznaczny, który nie przestaje zadziwiać współczesnych. U tego rosyjskiego konserwatysty – jakim był rosyjski pisarz – litość dla prześladowanych (w wyniku znieczulicy i feudalnych stosunków społecznych Rosji) niewinnych dzieci przeplata się z dziwnym uznaniem autorytetu wobec władzy i posłuchu jaki budził w społeczeństwie XVI wiecznej Sewilli kościelny namiestnik mający krew na rękach. Wszystko to przypomina retoryką niektóre akapity Starego Testamentu, ale także poglądy niektórych myślicieli tradycjonalistycznych, jak. np. Josepha de Maistra, pruskiego teoretyka wojny Clausevitza, zwolennika autorytaryzmu Donoso Cortesa, kolumbijskiego reakcjonisty Gómeza Dávili, a także decyzjonisty Carla Shmitta wraz z jego koncepcją wroga. U wszystkich nich podkreśla się skażenie ludzkiej natury grzechem pierworodnym, któremu towarzyszy sprzeciw wobec płytkiego humanitaryzmu opartego na idei przebaczenia. Konserwatywna wizja świata jest głęboko pesymistyczna, chwilami wręcz apokaliptyczna. U de Maistre’a zwraca uwagę mistycyzm koncepcji religijnej niewolny od akcentów okultystycznych. Częste są odwołania do surowości Starego Testamentu, gdzie Bóg jest instancją tajemniczą i karzącą, gdzie opisuje się krwawe obrzędy ofiarnicze, nawet, jeżeli opisy te posiadają sens symboliczny i alegoryczny.
Niech odświeżą się zatem pokryte patyną zapomnienia – stanowiska zwolenników autorytetu, wiary z cuda czy popleczników Świętego Oficjum. „Autodafe” dla księży pedofilii? Czemu nie. Ogień ma wszak właściwości oczyszczające. Choć wymowa powyższych tez może być alegoryczna, osobiście nie jestem sobie w stanie wyobrazić innej, mniej radykalnej kary za ogrom zła, którego się dopuścili księża pedofile. Powiadają, że trzeba ich leczyć a nie karać. Zgoda. Ogień posiada jednak właściwości lecznicze, a surowość i nieodwołalność kary przywraca sens utraconym wartościom metafizycznym.
Michał Graban