.
Moje socjocybernetyczne analizy polityki historycznej w kwestii tzw. żołnierzy wyklętych doczekały się krytyki ze strony redaktora naczelnego portalu Myśl Konserwatywna Mariusza Matuszewskiego (Co konserwatysta wiedzieć powinien? W odpowiedzi Magdalenie Ziętek-Wielomskiej). Ponieważ mój Oponent skrytykował postawione przeze mnie tezy przede wszystkim z punktu widzenia konserwatyzmu – zarzucając mi brak konserwatywnej ortodoksji – potraktuję jego tekst jako dobrą okazję do poruszenia kilku spraw zasadniczych, w tym przede wszystkim kwestii stosunku konserwatyzmu do prawdy, ideologii i nauki.
Podstawowym zarzutem Mariusza Matuszewskiego – skierowanym przeciwko mojej analizie propagowanego przez media, instytucje publiczne i środowiska prawicowe – kultu tzw. żołnierzy wyklętych jest to, że mija się ona z konserwatywnym podejściem do sprawy. Dla mojego Oponenta kult ten ma służyć formowaniu w społeczeństwie określonych postaw etycznych, które ściśle związane są z jego rozumieniem konserwatyzmu. Mój oponent załamuje więc ręce nad tym, że
„tak trudno dziś osobom podającym się za reprezentantów konserwatywnej prawicy zrozumieć istotę konserwatyzmu i stosunek stosowanych przezeń narzędzi do przyświecającego mu celu. Ból wywołuje trudność, z jaką nawet osobie o tak wielkiej inteligencji i erudycji, jak moja Oponentka, przychodzi przyjęcie do wiadomości, że konserwatyzm bez Wiary, Etyki, Tradycji i Autorytetu nie istnieje.”
Sedno problemu dotyczy więc właściwego rozumienia konserwatyzmu. Nie zamierzam wikłać się w sporach o definicję konserwatyzmu, gdyż stoję na stanowisku, że nie ma jednego konserwatyzmu, gdyż konserwatyzm niemiecki jest czymś zupełnie innym niż konserwatyzm francuski, nie mówiąc już o hiszpańskim karlizmie czy Chestertonowskim dystrybucjonizmie. Przepaść między G.K. Chestertonem a Carlem Schmittem jest po prostu olbrzymia, a mimo wszystko obydwaj przypisywani są właśnie do konserwatyzmu. Spory o konserwatyzm zostawiam więc innym. Sama natomiast chciałabym sprecyzować różnice między moim światem ideowym a światem ideowym Mariusza Matuszewskiego i jest mi to zupełnie obojętne, czy moja wizja celów działania zostanie uznana za konserwatywną czy nie. Ale ponieważ angażuję swój czas w propagowanie określonej idei ładu społecznego, nie jest mi obojętne to, czy wizja ta jest prawidłowo rozumiana czy nie. Stąd też polemikę z kolegą Matuszewskim traktuję jako dobrą okazję do pokazania, o co walczę ja, a o co walczy mój Oponent.
Konserwatyzm a cywilizacje
Mariusz Matuszewski stoi na gruncie takiego rozumienia konserwatyzmu, jak to zostało zdefiniowane przez Konstantego Broel-Platera. Filarami postawy konserwatywnej mają być Wiara, Etyka, Tradycja i Autorytet.
„To są cztery filary – pisze Konstanty Broel-Plater – a właściwie monolity, na których wspiera się cała budowa gmachu konserwatyzmu i których trwałość i jednolitość winna być bezwzględnie uszanowana. Jaką budowę przyjdzie nam w obecnej chwili na nich oprzeć, to rzecz drugoplanowa, to już wkracza w dziedzinę zmiennych taktycznych poczynań, ale musimy utrzymać jako niewzruszoną doktrynę wartość, siłę, wytrzymałość i stałą konserwację owych monolitowych podstaw, niezbędnych dla podjęcia w przyszłości jednolitej pracy uświadomionego zespołu”.
W innym miejscu Mariusz Matuszewski pisze:
„Brakuje fundamentów. I dlatego tyle piszemy o Wierze, Etyce, Tradycji i Autorytecie. Bo to są fundamenty, w oparciu o które formować należy polski konserwatyzm oraz tych, którzy pewnego dnia – jeżeli Bóg pozwoli – wprowadzać będą jego zasady w codziennym życiu politycznym i społecznym.”
Mariusz Matuszewski uważa więc, że „bez tych czterech wspomnianych wyżej filarów, nie będzie konserwatyzmu – co najwyżej jego karykatura.” Jak wspomniałam, nie zamierzam wdawać się w polemikę na temat tego, czy rzeczywiście jest to jedyne właściwe rozumienie konserwatyzmu czy nie. Kolega Matuszewski ma prawo uważać swoją definicję konserwatyzmu za jedyną słuszną i twierdzić, że to właśnie on reprezentuje ten najprawdziwszy konserwatyzm. Ja się o konserwatyzm sprzeczać nie będę i zostawiam go z tym jego przekonaniem.
Zasadnicza różnica między nami polega na tym, że podczas gdy on staje do walki pod sztandarami konserwatywnej tetrady Etyka–Tradycja–Autorytet–Wiara, dla mnie tym sztandarem jest klasyczna triada Prawda–Dobro–Piękno. Różnica ta jest zupełnie zasadnicza, gdyż jest to kwestia różnicy cywilizacyjnej.
Moja wizja ładu społecznego pokrywa się z tym, co Feliks Koneczny rozumiał pod pojęciem cywilizacji łacińskiej. Podstawowymi założeniami cywilizacji łacińskiej jest prymat prawdy nad ideologią oraz prymat etyki nad prawem. Przy czym, zarówno prawda jak i etyka są głęboko osadzone w realizmie poznawczym, zakładającym daleko idącą kompetencję ludzkiego rozumu w kwestii poznawania rzeczywistości. A ponieważ cywilizacja łacińska jest cywilizacją personalistyczną, oznacza to, że obdarzony wolną wolą człowiek jest w stanie w sposób rozumny kierować swoim postępowaniem. W kontekście kwestii konserwatyzmu należy mocno podkreślić, że cywilizacja łacińska nie jest synonimem cywilizacji katolickiej czy chrześcijańskiej, o których piszą niektórzy prawicowi publicyści. Kościół katolicki – w sposób mniej lub bardziej świadomy i zamierzony – stał się elementem cywilizacji łacińskiej, ale możemy się spierać o to, czy musiało tak być czy nie. Wystarczyło, żeby dominującym nurtem w teologii katolickiej stały się koncepcje antyracjonalistyczne, fideistyczne czy wręcz zwalczające naukę i Kościół katolicki z cywilizacją łacińską by się rozstał. Co więcej, możemy powiedzieć, że Kościół posoborowy z cywilizacją łacińską właśnie coraz bardziej się rozstaje, co jest dla mnie główną przyczyną jego postępujące degeneracji. Nie dlatego, że nie wystarczająco mocno podkreśla kwestie dogmatyczne, ale dlatego, że nie jest w stanie pokazać wiernym, że dogmaty służą temu, by trwać w prawdzie i że to prawda jest tutaj kategorią naczelną.
Z przedstawionego powyżej rozumienia cywilizacji łacińskiej wynika, że kwestie tradycji i autorytetu są dla mnie kwestiami wtórnymi, dotyczącymi formy organizacji społeczeństwa. Jeśli przyjmiemy socjocybernetyczne rozróżnienie na: cel-obiekt-metodę, można powiedzieć, że są to metody służące osiągnięciu określonego celu przez obiekt, którym jest społeczeństwo. Celem tym jest realne urzeczywistnianie prawdy, dobra i piękna.
Jeśli natomiast chodzi o kwestię wiary, to także i ona nie jest dla mnie kategorią naczelną. Wiara jest środkiem do tego, by człowiek trwał swoim rozumem przy prawdzie, by w swoich działaniach moralnych kierował się dobrem, i by wytwory jego działania były piękne. Oczywiście, dla chrześcijanina ostateczną prawdą i najwyższym dobrem jest Bóg, stąd obok poznania naukowego wielką rolę odgrywają medytacja i kontemplacja, które są środkiem do jak najpełniejszego zjednoczenia się z Bogiem. Stąd też każdy chrześcijański polityk musi rozumieć, że żadne ustawy państwowe nie sprawią, że ludzie we własnym wnętrzu, we własnej duszy, będą dążyć do zjednoczenia się z Bogiem, gdyż jest to sfera ludzkiej wolności, do której żadne prawo stanowione nie sięga.
Ostatnią kwestią jest etyka, przez mojego Oponenta pisana jako Etyka. Żeby zrozumieć jego podejście do tej kwestii, należy sięgnąć do samego Konstantego Broel-Platera, a konkretnie tekstu „W sprawie konserwatyzmu w Polsce”. Broel-Plater pisze tam tak:
„w postępowaniu naszem za boską, bo za wypływającą z objawionej wiary uznamy Etykę. Etyka a konserwatyzm to jedność. Zaparcie się pierwszej, to wyrzeczenie się drugiego, bo ona jest promieniem konserwatyzmu. (…) Bo etyka jest dogmatem, podczas gdy tradycja jest życiodajną legendą, uszanowanie dla władzy dyscypliną, a stosunek do kościoła wyznaniem. Etyka ma znamiona objawienia, jest konserwatyzmem konserwatyzmu po przez pokolenia i wieki, jest świętych dusz obcowaniem”.
Etyka ma więc źródło w religii, nie ma więc w stosunku do religii statusu autonomicznego, jak to jest w przypadku cywilizacji łacińskiej. Dla łacinnika przedmiotem etyki jest rozpoznawanie dobra za pomocą rozumu praktycznego, przy wsparciu rozumu teoretycznego oraz Objawienia. Natomiast w koncepcji Broel-Platera, a za nim Matuszewskiego, etyka staje się ideologią w znaczeniu socjocybernetycznym, czyli systemem norm społecznych wytyczających zasadnicze cele działań społeczeństwa jako systemu autonomicznego.
Broel-Plater pisze zresztą wprost o tym:
„Etyka jest pancerzem konserwatyzmu, a jej natchnienia są jego skrzydłami. A te ostatnie dają jej polot, rozmach w rozwoju w miarę potrzeb przeżywanych czasów, udostępniają ewolucję, a sprzeciwiają się ostawaniu się na miejscu, zacofaniu, lub popadaniu w reakcję. Do tak wysokiego pojęcia etyki postępowania dorosnąć może tylko dziedziczny jej wyznawca, a już nie neofita, nieświadomy dorobku dziejowego minionych pokoleń. Kto się etyki zaprze lub jej sprzeciwi, jest renegatem własnego środowiska, własnych przodków i ich cnót, jest jawnym buntownikiem i adeptem herezji pod znakiem miłości własnej i zakałą konieczną do usunięcia z pośród karnych wyznawców objawionego dogmatu”.
Podstawową kwestią jest sprawa stosunku tak pojętej etyki jako ideologii do norm poznawczych. Od tego, jak kształtuje się ta relacja zależy bowiem, z jakim typem cywilizacji mamy do czynienia. Można wskazać na dwa zasadnicze podejścia związane z relacjami między ideologią a wynikami rozpoznania prawdy obiektywnej. Pierwsze z nich, charakterystyczne dla cywilizacji, którą Feliks Koneczny nazywał łacińską, polega na prymacie prawdy nad ideologią. Oznacza to postulat, by wszelka ideologia (w znaczeniu socjocybernetycznym) była oparta o możliwie dokładne rozpoznanie rzeczywistości, czyli ustalenie tego co naprawdę jest. Drugie podejście, charakterystyczne dla cywilizacji, które Koneczny nazwał sakralnymi lub quasisakralnymi, polega na prymacie ideologii nad prawdą, co w języku cybernetyki społecznej nazywa się dominacją norm ideologicznych nad poznawczymi.
Nie ulega wątpliwości, że w przypadku konserwatyzmu Broel-Platera mamy do czynienia z cywilizacją sakralną, gdyż w jego koncepcji etyka – która pełni funkcję ideologii (w znaczeniu socjocybernetycznym) – wypływa z religii. Nie ma w niej żadnego odniesienia do norm poznawczych.
Programowanie przez etykę
Takie rozumienie konserwatyzmu oczywiście skutkuje tym, że podstawowym narzędziem kształtowania kadr jest programowanie etyczne. Broel-Plater pisze tak o tym:
„Minimalna ilość członków może stanowić siłę, jeżeli pod względem etycznym postępowania nie są do zaatakowania (…). Przynależność (…) do partii konserwatywnej nie może mieć jako celu kariery, ani stać się czynnikiem podwyższającym klasę społeczną członka. Tu miarą jest jedynie poczucie etyki i uczciwość”.
Podobnie widzi to Mariusz Matuszewski:
„Należy zrozumieć, że bez odpowiedniego wychowania ludzi konserwatyzm nawet nie rozpocznie pracy, jaką ma wykonać. A tych uformować może tylko w oparciu o bezwzględną wierność Bogu i swojemu paradygmatowi. Nie wolno tego trwonić i rozmieniać na drobne – inaczej zrobimy dokładnie to, czego oczekuje nasz przeciwnik. Najgorszym dlań wrogiem jest dogmat. Przekonanie o tym, że istnieją prawdy i prawa nienaruszalne. (…) Pracę od podstaw rozumiem jako powrót do podstaw, przede wszystkim do konserwatywnych kategorii.”
A ponieważ etyka u Broel-Platera ma charakter objawionego dogmatu, programowanie kadr sprowadza się więc do wyrabiania w nich postaw dogmatycznej ortodoksji, co jest typowe dla każdej formy cywilizacji sakralnej bądź też quasi-sakralnej.
Narzędziem takiego etycznego programowania jest dla Mariusza Matuszewskiego to, co ja nazywam kultem tzw. żołnierzy wyklętych. Widać to wyraźnie w jego tekstach „Głos w dyskusji o Żołnierzach Wyklętych” oraz „Wyklętemu Kontrrewolucjoniście do sztambucha – raz jeszcze o Żołnierzach Wyklętych”, widać w wywiadzie jego redakcyjnego kolegi Karola Kilijanka z Tadeuszem Płużańskim o żołnierzach wyklętych oraz jego tekście „Realizm wyklętych”, oraz artykule innego redakcyjnego kolegi, Arkadiusza Jakubczyka, „Ja, niezłomny chłopiec w wieku szkolnym – w odpowiedzi prof. Wielomskiemu”.
Już samo nagromadzenie tylu tekstów dotyczące tej samej problematyki pokazuje, jak dużą rolę redakcja portalu Myśl Konserwatywna przywiązuje do tego, by tzw. żołnierzy wyklętych stawiać za wzór do naśladowania współczesnemu konserwatyście. We wszystkich tych tekstach pojawia się jeden i ten sam wątek: niezłomność w wierności pewnemu etycznego ideałowi. Najdobitniej wyraził to Karol Kilijanek we wspomnianym wyżej tekście:
„Naród to nie tylko ziemia, ludzie, historia, polityka, język. Naród to także, a właściwie przede wszystkim: wiara, pamięć przodków, honor i czystość sumienia. Niezłomni mogli zachować ziemie, choć w nieco innym kształcie. Mogli zachować język, mimo że niektóre słowa nabrały innego znaczenia. Mogli zachować, a nawet zwiększyć liczbę mieszkańców kraju, uczyć się historii, choć może nie całej i nawet prowadzić politykę, chociażby ona była w znacznym stopniu zależna od Moskwy. Po co walczyli, skoro tyle mogli mieć bez walki? Za wiarę, która naród ten stworzyła, za ludzi, aby nie stali się bydłem w moskiewskim chomącie, za przodków, za ojców własnych, którzy 20 lat wcześniej, już spisani na straty, pod Niebiańską Hetmanką pokonali wroga. Za honor, aby mogli spojrzeć sobie w twarz. A choćby się bali, sumienie nie pozwoliłoby im żyć gdyby zeszli z posterunku. Aby przetrwała tkanka, którą niektórzy okładają swoje zbolałe sumienia, aby je zagłuszyć, musi przetrwać duch. Niezłomni walczyli do ostatka z tymi, których głównym celem było zniszczenie tego ducha.”
Takie postawienie sprawy jest oczywiście zupełnie naturalne dla każdej cywilizacji sakralnej bądź też quasi-sakralnej.
Programowanie przez normy poznawcze
Takie postawienie sprawy jest jednakże obce każdemu, kto przynależy do cywilizacji łacińskiej. Podstawą programowania w cywilizacji łacińskiej jest uzdalnianie kadr do samodzielnego posługiwania się rozumem, i to zarówno teoretycznym, jak i praktycznym. Łacinnik musi umieć posługiwać się logiką, musi być zdolny do tego, by adekwatnie postrzegać otaczającą go rzeczywistość, a przede wszystkim – musi odróżniać fakty od własnych wyobrażeń i myślenia życzeniowego.
Na gruncie etyki, łacinnik zdaje sobie sprawę z tego, że rozpoznanie dobra w konkretnej sytuacji często wymaga pogłębionego namysłu tak, żeby uświadomić sobie wszystkie możliwe skutki swojego działania i poniechać działania, które ostatecznie może spowodować więcej zła niż dobra. Podstawowa zasada prawa natury „dobro należy czynić, a zła unikać” wymaga bowiem skonkretyzowania w danej sytuacji, co nie zawsze jest łatwym zadaniem. W kształtowaniu rozumu praktycznego ważną rolę odgrywa więc nauka, jak na przykład pedagogika czy historia. W kontekście tego tekstu należy wspomnieć o tej drugiej, historii. Nauka historii ma za zadanie przekazanie wiedzy na temat tego, kto, w jaki sposób, w konkretnych sytuacjach się zachował i co z tego wynikało. Adept takiej wiedzy ma być uzdolniony do tego, by umieć tę wiedzę praktycznie zastosować do analogicznych sytuacji, w których sam się kiedyś znajdzie.
Stosując te teoretyczne założenia do kwestii tzw. żołnierzy wyklętych łacinnik dążyłby do tego, by dokładnie odtworzyć konkretne zachowania tych ludzi i zanalizować je pod kątem realizacji celów cywilizacji łacińskiej: czy rzeczywiście przyczynili się oni do realizacji tych celów, jakie ich decyzje i zachowania były tutaj szczególnie istotne, jakie błędy popełniali i jakimi motywacjami się realnie kierowali?
Nie będę tutaj przeprowadzać takiej analizy, gdyż jest to temat na osobne opracowanie, ale łacinnik nigdy nie przyjąłby z góry etyczno-ideologicznego założenia, że jakakolwiek współpraca z reżimem komunistycznym wykluczała realizowanie dobra. Nie może przyjąć takiego założenia, gdyż ma przed oczami takie fakty jak to, że dzięki pewnej formie współpracy polskiego Kościoła z władzami PRL mógł w Polsce funkcjonować uniwersytet katolicki, którego dorobek w dziedzinie rozwijania myśli scholastycznej jest wybitny w skali światowej, i którego wykładowcą mógł zostać papieżem. Gdyby w 1945 wszystkie wybitne jednostki „poszły do lasu”, nie byłoby Prymasa Tysiąclecia, nie byłoby M.A. Krąpca, nie byłoby Jana Pawła II i pewnie w ogóle już nie byłoby Kościoła katolickiego w Polsce, a „tkanka” społeczna, wbrew temu co twierdzi K. Kilijanek, nadal by trwała, ale bez „ducha”.
Osoba przynależąca do cywilizacji sakralnej żadnych takich analiz natomiast nie potrzebuje. Świadczy o tym zupełny brak na portalu Myśl Konserwatywna artykułów, które przybliżałyby sylwetki poszczególnych tzw. żołnierzy wyklętych: ich biografii, analizy motywacji konkretnych osób, opisu sytuacji, w których się znaleźli, analizy decyzji, które podejmowali jak i wszystkich skutków tychże decyzji. Z punktu widzenia programowania etyczno-ideologicznego takie artykułu są zupełnie zbędne, gdyż nie chodzi o to, żeby przyjrzeć się tym osobom z bliska, lecz by zaprogramować się na ideową ortodoksję i wyrobić w sobie poczucie, że śmierć jest lepsza niż zdradzenie tegoż ideału.
Z punktu widzenia zasad cywilizacji łacińskiej postawa „sakralnika” często będzie uważana za nieracjonalną a nawet wręcz szkodliwą. Natomiast z punktu widzenia osoby przynależącej do cywilizacji sakralnej zachowania łacinnika będzie za mało ortodoksyjne, a w związku z tym zasługujące na moralne potępienie. Widać to bardzo wyraźnie w tekście K. Kilijanka, który o osobach wątpiących w to, że z kultu tzw. żołnierzy wyklętych może wypłynąć dobro, pisze tak:
„To niezłomni pociągają. Nie czczym mędrkowaniem o zyskach i stratach i nie pustym czynem, egzaltacją bez sensu, ale polskością i wiarą. Tkanka narodu, która przetrwała dzięki niesłusznie wyklętym, pogardza sługami trwającymi na kolanach przed złem oraz tych, co mówią, że postawa tych sług to po prostu wyższa mądrość.”
Wojna informacyjna
Skutkiem tego, że Mariusz Matuszewski stawia na programowanie etyczno-ideologiczne, jest jego nonszalancki stosunek do takiej nauki, jak cybernetyka społeczna. Jego podejście do tejże nauki jest prostą konsekwencją, charakterystycznej dla cywilizacji sakralnych, dominacji motywacji ideologicznych nad poznawczymi.
Oto zarzuty mojego Oponenta kierowane przeciwko nauce, którą się posługuję:
„W przypadku Autorki mamy tu dodatkowo do czynienia z dosyć schematycznym myśleniem, jakie narzuca cybernetyka społeczna: jej dogmat to wszechogarniająca wojna informacyjna, fakty trzeba tylko pod nią jakoś podciągnąć. A jeżeli nie są zgodne z prawdą historyczną – tym gorzej dla historii. Czy to aby nie zakrawa na romantyczny poryw cybernetycznego ducha? (…) Poza-merytoryczna wymowa tekstu Magdaleny Ziętek-Wielomskiej jest dosyć jasna: my się nie znamy, a jedyny model prawicowego ujęcia polityki to ten, który reprezentuje ona sama et consortes z Konserwatyzm.pl oraz szkoły cybernetyki społecznej. Podstawowy błąd, jaki w moim przekonaniu popełniają koledzy z w/w portalu, to skupienie się na narzędziach – a nie na celu ich stosowania. Są one ważne – to jasne, trzeba je odpowiednio dobrać, a także – by użyć języka technicznego – skalibrować do naszych potrzeb. Tyle, że winny być one stosowane w określonym celu, ergo: konserwatysta musi ciągle mieć na uwadze to, do czego dąży, a nie ograniczać się wyłącznie do spraw technicznych przy równoczesnym zamknięciu się na sacrum. A to właśnie czyni moja oponentka. Z niedoskonałych narzędzi czyni wyrocznię, cybernetyka tłumaczy jej wszystko. (…) Nie będzie zdrowego państwa i normalnego ładu społecznego bez uporządkowania tych spraw przez katolicką etykę i zwieńczenia ich królewską koroną.”
Już samo sformułowanie zarzutu :„jej dogmat to wszechogarniająca wojna informacyjna” pokazuje na przynależność piszącego do cywilizacji sakralnej. „Sakralnik” kieruje się wyłącznie dogmatami i wszystko sprowadza do dogmatów bądź też herezji. Łacinnik traktuje socjocybernetyczną teorię wojny informacyjnej jako jeden z możliwych opisów rzeczywistości, który, w przeciwieństwie do innych, uważa za bardziej diagnostyczny. Łacinnik bowiem dąży do coraz adekwatniejszego zrozumienia rzeczywistości i szuka takich osiągnięć nauki, które pozwolą mu ją pełniej zrozumieć. A socjocybernetyka ma tu wiele do zaoferowania. Oczywiście, dla „sakralnika” opis Boga jako informacyjnej wszechwiedzy, aniołów, jako bytów o wyższej od człowieka pojemności informacyjnej i Szatana, jaka źródła dezinformacji jest herezją. Podobnie jak tłumaczenie instytucji dogmatów religii katolickiej przez pryzmat wojny informacyjnej, czyli wskazywanie na to, że poszczególne dogmaty Kościół formułował wtedy, kiedy pojawiały się różne teologiczne interpretacje i chodziło o to, żeby przyjąć jedno jasno sformułowane stanowisko za wiążące – co jest przecież jedną z metod obrony Kościoła właśnie przed niebezpieczeństwem toczenia się niekończących się wojen informacyjnych w obrębie samego Kościoła. Dla „sakralnika” taka praca Józefa Kosseckiego jak „Historia systemu sterowania społecznego Kościoła Katolickiego” jest więc zupełnie bezwartościową wiedzą, bo nie służy programowaniu etycznemu.
Przynależność Mariusza Matuszewskiego do cywilizacji sakralnej widać jednakże przede wszystkim w przywoływaniu tegoż argumentu przeciwko socjocybernetyce: „Trudno wszak budować konserwatyzm na wywodach byłego szefa szkolenia ORMO – bo taką m. in. funkcję pełnił śp. doc. Kossecki.” Ocenianie tego, co ktoś mówi, poprzez pryzmat etycznej czy też ideologicznej ortodoksji mówiącego jest jedną z podstawowych cech każdej cywilizacji sakralnej oraz quasi-sakralnej. „Sakralnik” nie prowadzi merytorycznej, naukowej krytyki teorii naukowych. Stąd więc pewnie nigdy nie doczekam się naukowej krytyki socjocybernetyki ze strony kolegi Matuszewskiego. Najważniejszym jego argumentem przeciwko tej nauce jest to, że jej twórca był w ORMO. A brak etycznej ortodoksji – oczywiście na gruncie jego rozumienia etyki – musi skutkować tym, że cokolwiek Kossecki pisał, musi być naznaczone błędem, gdyż jego punkt wyjścia – czyli brak etycznej ortodoksji – był błędny. Gdyby chociaż Mariusz Matuszewski przeprowadził rzeczową analizę stanowiska Kościoła katolickiego na temat etycznej oceny osób służących w ORMO, jego zarzut miałby przynajmniej dla łacinnika jakąś wartość poznawczą. Mógłby się przy okazji dowiedzieć, czy za przynależność do ORMO groziła ekskomunika albo czy należało się z tego spowiadać. I piszę to zupełnie poważnie: chętnie bym się od kolegi Matuszewskiego tego dowiedziała.
Przy okazji kwestii wojny informacyjnej pozwolę sobie wskazać na specyficznie sakralny stosunek portalu Myśl Konserwatywna do postaci Józefa Piłsudskiego. Marszałek jest stawiany czytelnikom portalu za etyczny wzorzec, za wzór patriotyzmu. Jednakże tak samo jak w przypadku tzw. żołnierzy wyklętych portal nie przybliża swoim czytelnikom konkretnych osiągnięć Marszałka, ograniczając się tylko do promowania jego haseł etyczno-ideologicznych. A tak się akurat składa, że na wojnie informacyjnej Marszałek świetnie się znał, o czym świadczy chociażby słynna Dwójka, która była jednym z najlepszych wywiadów na świecie.
Na zakończenie rozważań o socjocybernetycznej teorii wojny informacyjnej należy wskazać, że może ona stanowić bardzo użyteczne narzędzie w analizie kwestii ustroju monarchicznego. Czyż za monarchią nie może przemawiać fakt, że jedni z najbardziej wpływowych ludzi tego świata, Rotszyldzi i Rockefellerzy, w gruncie rzeczy sami preferują system dynastyczny? Przecież wewnętrzna organizacja ich rodów jak żywo przypomina dynastie monarsze… Dlaczego go przejęli i dlaczego zniszczyli monarchie państwowe? Dla łacinnika niewątpliwie jest to ciekawe pytanie.
Liga Łacińska
Tekst ten nie był motywowany chęcią nawracania kogokolwiek na łacińskość. Miał on służyć poznaniu różnic między różnymi podejściami do kwestii ładu społecznego. Zawsze bowiem wtedy, kiedy kategorie jednej cywilizacji stosuje się do oceny innej cywilizacji, pojawiają się nieporozumienia. Ja dobrze rozumiem kategorie, którymi posługuje się Mariusz Matuszewski. Nie wiem, czy będzie on w stanie zrozumieć kategorie, którymi ja się posługuję, ale mam nadzieję, że po lekturze tego tekstu pewne kwestie staną się dla niego bardziej klarowne.
Ostatecznie chodzi o to, żeby wiedzieć, w jakiej lidze się gra. Mariusz Matuszewski gra w lidze cywilizacji sakralnych i quasi-sakralnych, ja natomiast gram w Lidze Łacińskiej. I jak w każdej grze, trzeba się liczyć z tym, że ma się konkurentów.
Magdalena Ziętek-Wielomska
Zdjęcie: Illustration of Plato’s definition of knowledge
@ Magdalena Ziętek-Wielomska. Nie odniosę się do sporu o Żołnierzy Wyklętych, bo temat mało mnie obchodzi, ale do jednej kwestii pojawiającej się w artykule: Etyka (w sensie Broel-Platera w Pani ujęciu) qua zespół norm ideologicznych. Nie mogę się mianowicie oprzeć wrażeniu, że pojawienie się prądów ideowych kładących nacisk na Wiarę, Tradycję, Etykę i Autorytet samo jest efektem erozji cywilizacji łacińskiej. Żeby bowiem możliwa była etyka racjonalna, trzeba koniecznie przyjąć koncepcję rozumu nieinstrumentalnego, a więc zdolnego rozpoznawać nie tylko środki do celów, lecz także cele. Tymczasem w nowożytności dominuje koncepcja rozumu instrumentalnego. Normy etyczne (abstrahuję tu od tego, że od norm ważniejsze są cnoty) stają się tedy pewnymi irracjonalnymi preferencjami i trzeba etykę budować na uczuciach – mniej więcej tak, jak to robi Hume. Ale uczucia mamy różnie ukształtowane – co więcej, podpowiadają one rozmaite rozwiązania. Na przykład, tak zwolennicy, jak i przeciwnicy dopuszczalności aborcji odwołują się do współczucia, tylko różnie skierowanego. Cóż więc pozostaje? Przyjąć normy etyczne odziedziczone po przodkach jako Dogmat (Tradycja i Autorytet), po czym w oparciu o nie kształtować uczucia. Już samo pytanie o uzasadnienie norm etycznych rozwala tak pojętą etykę. Można by powiedzieć, że położenie nacisku na Wiarę, Tradycję, Etykę i Autorytet jest próbą ratowania, co się da. Oczywiście, można – a nawet należy – twierdzić, że wobec tego koncepcja rozumu instrumentalnego jest błędna. Tylko jak to na płaszczyźnie intelektualnej odkręcić? Próbuje to robić między innymi MacIntyre (etyka cnót, badania konstytuujące tradycję i przez tradycję konstytuowane). Co gorsza, o ile na płaszczyźnie intelektualnej można zdziałać niejedno, o tyle, jak się wydaje, wysiłek taki nie ma przełożenia społecznego – tu mamy niewspółmierne zestawy wartości i wojnę aksjologiczną prowadzoną przy pomocy retoryki (ulubiony chwyt: szantaż moralny) i wyroków sądowych. W takich warunkach, jak mi się zdaje, o wiele łatwiej jest instrumentalizować normy moralne dla celów politycznych.
@ Stary Oligarcha: „Żeby bowiem możliwa była etyka racjonalna, trzeba koniecznie przyjąć koncepcję rozumu nieinstrumentalnego, a więc zdolnego rozpoznawać nie tylko środki do celów, lecz także cele.” Dokładnie tak jest. Jak to odkręcić? W perspektywie krótkofalowej jest to absolutnie niemożliwe do odwrócenia. Szczególnie, że sam Kościół odwrócił się od swojej racjonalistycznej tradycji, tradycji rozumu praktycznego – prof. o. Krąpiec przegrał z kretesem walkę z „wartościami chrześcijańskimi”, które na dobre zagnieździły się w mentalności hierarchii kościelnej. Można tylko podjąć walkę o to, żeby odwrócić ten proces w perspektywie długofalowej, poprzez odpowiednią pracę publicystyczną, skoncentrowaną na kształceniu przyszłych elit, oraz po prostu dzieci i młodzieży. Problem polega na tym, że pojęcie „cnoty” wydaje się być tak archaiczne, że trzeba znaleźć nowy język, by wyrazić dawną, sprawdzoną treść.
@ Magdalena Ziętek-Wielomska. Tak.
Autorytet, tradycja, rozum praktyczny czy „instrumentalny” (ta druga nazwa jest błędna, gdyż cel rozumu praktycznego znajduje się na tej samej płaszczyźnie, co jego działanie a nie tam gdzie rozum teoretyczny czy spekulatywny), ewolucja, normatywność to są imiona tego samego. Czym, że jest tradycja jeśli nie trwaniem w przystosowaniu? Jest korzystaniem z przetestowanych wzorców, naśladowczo przekazywanym kolejnym pokoleniom. „Po owocach ich poznacie”. Nie ma innego sposobu poznawania i zbliżania się do Prawdy, jak przez „dialog” z rzeczywistością. Tak osiągana prawda praktyczna ma „przełożenie społeczne”, w przeciwieństwie do prawdy teoretycznej z definicji istniejącej dla niej samej, która tłumaczy wyższość życia kontemplacyjnego nad życiem tylko czynnym. Dlatego „conteplata aliis tradere”. I to „tradere” bywa zwykle trudne i nierozumiane. Powołanie kontemplacyjne jest wyjątkowe. Między bajki można włożyć przekonanie o poznawczej samodzielności i racjonalności osoby. Jak pokazała dobitnie kognitywistyka, człowiek jest naśladowcą. Cywilizacja może się zawalić, gdyż wbrew rojeniom różnych projektów, też podlega prawom doboru naturalnego. Cywilizacja łacińska prawie załamała się w IX wieku, kiedy nieliczni tylko potrafili wyznaczyć datę Wielkanocy. Może się załamać i dziś. Może jednak i trwać aż do Apokalipsy.
Platonizm jest skrajnym intelektualizmem. Stawia równość między Bytem a Rozumem a tym samym między sposobem poznania a sposobem istnienia rzeczy. Tymczasem co innego prawda a co innego jej poznanie. Nieprzekonanym do tej tezy polecam studium Platońskich rozwiązań społecznych, opartych o pewność episteme i studium rozwiązań Arystotelesowskich opartych tylko o iluzje doksa. Poznanie jest wartością ale nie jest Prawdą (wszystkich zdań). Nauka nie po to eliminuje wartościowanie, żeby odrzeć Byt z Dobra, czy tworzyć artefakty, tylko dla poznania Prawdy pozbawionej wartościowania. Wartości są tym, co sobie ludzie w praktyce cenią i chcą realizować a Dobro (Prawda, Piękno, Byt) po prostu jest, niezależnie od tego, co ludzie cenią. Mówienie o „realizowaniu Dobra” niebezpiecznie zbliża się do absurdu (Heglowskiego ujęcia Bytu, gdzie wiara, podobnie jak u autorki artykułu, jest tylko niższą, zmysłową formą rozumu, filozofia jest czymś wyższym od wiary). Dlatego zwykle dodaje się „dobra moralnego”. Tradycja neotomistyczna jest akurat przykładem, kiedy wartości pewnej tradycji są uznane za Prawdę. Sam jestem wychowany w lubelskiej szkole neotomistycznej i doskonale wiem, jak się to odbywa. A raczej za jaką cenę, którą jest zupełne odcięcie się od informacji spoza własnej szkoły. Neotomizm stoi na rozstrzygnięciu pewnych XIII-XIV wiecznych kontrowersji. Wartości stają się Prawdą. Etyka jest moralnością (I.M.Bocheński OP z przekąsem pisał: „moralności od etyki nie odróżniają tylko dwie szkoły: tomiści i heglianie; tomiści bo dla nich wszystko co powstało po XIII wieku jest podejrzane a heglianie bo dla nich wszystko co różne jest jednakowe”). Kto nie uważa naszej etyki ten jest nikczemny (niemoralny). Brak mu tzw. prawości rozumu. Dlatego właśnie niewąsko dosłało się dr Kosseckiemu od prof. Jaroszyńskiego. Lubelski tomista nie musiał czytać twierdzeń cybernetyka, żeby ocenić je jako robotę nad destrukcją narodu. Tak to właśnie działa. Paradoksalnie tomizm i cybernetyka są izomorficzne (co akurat Kossecki pokazywał w swoich wykładach), a to tylko pokazuje, jak w praktyce neotomizmu Etyka–Tradycja–Autorytet–Wiara stają się klasyczną triadą Prawda–Dobro–Piękno.