Ukraina a kryzys imigracyjny
Niedawne jeszcze spory, czy Unię najpierw rozszerzać, czy pogłębiać – nie ostały się wobec bieżących problemów europejskiego superpaństwa. Kryzys imigracyjny, jak również dość oczywiste zagrożenie wojenne u granic Wspólnot czynią całą dyskusję nieaktualną, o czym świadczyć może choćby sytuacja zostawionych poza strefą Schengen Rumunii i Bułgarii, jak i działania zmierzające do ograniczenia, zawieszenia (czy choćby urealnienia) zapisów dawnego „układu dotyczącego stopniowego znoszenia kontroli na wspólnych granicach”. Podstawowe pytanie brzmi więc dziś nawet nie czy, tylko jak długo Unia w obecnym kształcie przetrwa, zaś sprawa ukraińska zaczyna być widziana w szerszym kontekście napływu do UE mas przybyszów spoza jej granic. Z polskiego punktu widzenia ma to tę dobrą stronę, że przecież niezależne środowiska w naszym kraju już dawno zwracały uwagę, że dla Europy Środkowej, ale za naszym pośrednictwem i dla „starej Unii” – problem uchodźców z Ukrainy jest nie mniej palący, niż dla południowych państw granicznych napływ imigrantów arabskich i afrykańskich. Połączenie tych dwóch, uparcie rozdzielanych w głównym nurcie propagandowym problemów – miało też zapewne wpływ na wyniki holenderskiego referendum. Tym bardziej, że Ukraina jawi się na Zachodzie jako coraz bardziej oczywisty kanał przerzutowy dla islamistów, z których jedni drogę przez naszego wschodniego sąsiada sobie tanio kupią, drudzy zaś będą ją mieli za darmo i po znajomości, choćby w imię banderowsko-daeszowskiego braterstwa broni.
Ukraina a amerykański neo-kolonializm
Co ważne, również sama Ukraina nie wydaje się na żadnym polu stanowić poważnego partnera Unii Europejskiej i jej składowych. Realny brak demokracji, wszechobecna i jawna korupcja, przemoc na ulicach, przygaszona lecz trwająca wojna, którą trudno już nazwać domową, dominująca w przekazie publicznym nazistowska ideologia – wszystko to czynią z Ukrainy pod obecnymi rządami całkowite kuriozum, którego po prostu nie sposób wyobrazić sobie w politpoprawnej i kradnącej, ale w białych rękawiczkach Europie. Banderowsko-oligarchiczna Ukraina to wszak zamówienie amerykańskie i takaż realizacja, trudno więc oczekiwać, żeby coraz bardziej sceptyczne wobec imperialnej, neo-kolonialnej polityki USA społeczeństwa europejskie bez zastrzeżeń kwitowały kolejne transakcje zawierane z Waszyngtonu. Głos Holendrów w tym zakresie powinien być zastanawiający także dla władz w Warszawie, niezależnie od opcji występujących jako „adwokaci sprawy ukraińskiej w Europie”. Tak zorientowana Polska stała się bowiem adwokatem sprawy nie tylko złej, ale i przegranej, dowodząc tylko niesamodzielności politycznej i dyplomatycznej III RP, zarządzanej ręcznie z ambasady amerykańskiej w nie mniejszym stopniu, niż to się dzieje w Kijowie, czy innych kartoflano-bananowych republikach.
Ukraina a przyszłość UE
Wreszcie Holendrzy (a w każdym razie 60 proc. z 1/3 mieszkańców Zjednoczonych Prowincji), podobnie jak inne społeczeństwa Zachodu – raz na jakiś czas odczuwają potrzebę pokazania żółtej kartki swemu establishmentowi, akurat w Holandii poza tym mocno zasiedziałemu i wżartemu w system władzy politycznej i społeczne-gospodarczej. Referenda takie jak to „ukraińskie” stanowią więc formę ujścia emocji i wyraz zastępczego sprzeciwu, co starają się dyskontować mniej lub bardziej wiarygodne siły antysystemowe. Nieprzypadkowo zadowolenie z wyników głosowania zdążył już wyrazić Geert Wilders, wyciągając z nich daleko idące, a miłe swej wizji Europy wnioski. Oczywiście, z zachodniego punktu widzenia kwestii ukraińskiej brak ostrości cechującej np. kwestie imigracji islamskiej, przez co mniej nieco ekscytuje ona miejscowych wyborców – nie mniej fakt podjęcia rozgrywki – i to zwycięskiej – także na tym polu dobrze rokuje środowiskom eurosceptycznym w perspektywie nieuchronnych przemian UE.
Holendrzy zagłosowali więc przeciw Unii szerszej i bardziej dostępnej, przeciw bezkrytycznemu uleganiu amerykańskiemu dyktatowi geopolitycznemu, przeciw lansowanej wciąż polityce imigracyjnej i celnej, przeciw kijowskiemu chaosowi i mieszaniu Europy w wojnę na wschodzie, wreszcie poniekąd przeciw własnemu i unijnemu establishmentowi. Polacy, o ileż przecież bardziej zainteresowani i zagrożeni problemami Ukrainy – winni więc tym bardziej wyciągnąć wnioski. Na dobry początek m.in. uszczelniając naszą południowo-wschodnią granicę, wycofując nasze aktywa z Ukrainy i zaprzestając udzielania faktycznie bezzwrotnej pomocy jej aktualnym władzom – a przede wszystkim jasno artykułując interes Polski, obejmujący gwarancje praw mniejszości polskiej na Ukrainie, rekompensaty bądź przywrócenie polskiej własności na Kresach oraz pacyfikację sytuacji na Ukrainie/w Noworosji dla oddalenia groźby całkowitej bezpaństwowości na obecnym terytorium naszego, pożal się Boże, sąsiada.
Konrad Rękas
Czy referendum nie należy jednak odczytywać jako wymówki rządu Ruttego? Holandia to pierwszy partner handlowy w eksporcie Federacji Rosyjskiej, a fakt że w ogóle zezwolono na referendum każe się zastanowić, czy Niderlandy po prostu nie chcą zadrażnień w stosunkach wzajemnych z powodu prawie upadłego, kadłubowego państwa.