Jak Lech Kaczyński „powstrzymał sowieckie czołgi” idące na Tbilisi

Przy okazji drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej wypowiedziano wiele bzdurnych opinii, jedną z nich jest lansowana, m.in. przez „Gazetę Polską” i „Uważam Rze”, teza o tym, że Lech Kaczyński „powstrzymał sowieckie czołgi idące na Tbilisi”. Ma to być jeden z głównych elementów „mitu” Lecha Kaczyńskiego. Jest to zwyczajne kłamstwo rzucane tłumom w myśl „prawa” Jacka Kurskiego, że „ciemny lud kupi wszystko”.

Obowiązkiem ludzi uczciwych jest jednak mówienie prawdy, a nie oszukiwanie Polaków. Jeśli nikt nie sprzeciwi się kłamstwu i manipulacji, to pozwolimy na szerzenie się zła w polityce. Oznacza to też tolerowanie instrumentalnego i pogardliwego traktowania ludzi, o których wiadomo, że nie mają wiedzy ani chęci dochodzenia prawdy.

Jak to więc było naprawdę w tym Tbilisi w sierpniu 2008 roku? Żeby nie być posądzony o stronniczość czy tendencyjność, sięgnąłem po opracowanie Ronalda D. Asmusa, nieżyjącego już amerykańskiego analityka i dyplomaty, bardzo dobrze usytuowanego w waszyngtońskim establishmencie. Przed śmiercią wydał książkę pt. „Mała wojna, która wstrząsnęła światem. Gruzja, Rosja i przyszłość Zachodu” (Warszawa, 2010, ss. 450). Mimo sympatii progruzińskich, Asmus napisał bardzo obiektywną monografię tej wojny. W interesującej nas kwestii, znajdziemy wyjaśnienie wszystkich szczegółów i niuansów. Znajdziemy też jasną odpowiedź na pytanie – kto powstrzymał rosyjskie czołgi, oczywiście jeśli w ogóle jest prawdą, że miały one zdobyć Tbilisi.

Zacytujemy Asmusa we fragmencie dotyczącym przybycia do Tbilisi prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy`ego, który reprezentował Unię Europejską i miał zgodę USA na prowadzenie rokowań z Moskwą. Jak mówili potem Francuzi, Amerykanie zachowywali się w decydującym momencie wojny całkowicie biernie, co jakiś czas dowiadując się tylko, co załatwił francuski prezydent. A ten najpierw pojechał do Moskwy, ustalił treść porozumienia o zawieszeniu działań i warunkach tego zawieszenia. Z tym dokumentem, eskortowany przez rosyjskie myśliwce – wylądował w Tbilisi. Spotkał się z wystraszonym prezydentem Gruzji Michaelem Saakaszwilim. I tu zaczyna się narracja Asmusa:

Wkrótce po rozpoczęciu spotkania [Saakaszwili-Sarkozy] na miejsce przybyli również prezydenci Polski – Lech Kaczyński, Estonii – Toomas Ilves, Litwy – Valdas Adamkus oraz łotewski premier Ivars Godmanis. Zjawili się, by zademonstrować swoją solidarność z Gruzją. Chociaż rosyjskie siły powietrzne umożliwiły Sarkozy’emu bezpieczne przemierzenie gruzińskiej przestrzeni powietrznej, nie pozwoliły przedostać się na miejsce w ten sam sposób polskiej delegacji, w efekcie czego musiała ona lądować awaryjnie w Azerbejdżanie i dopiero stamtąd przedostawać się do Tbilisi samolotem [błąd – w rzeczywistości delegacja przejechała samochodem – JE].

Saakaszwili wyszedł ze spotkania z Sarkozym, aby przywitać gości i zaprowadzić ich na manifestację. Później zaś dosłownie zbiegł ze sceny i pobiegł z powrotem na spotkanie z francuskim prezydentem, zostawiając ich oszołomionych na wprost około stutysięcznego tłumu gruzińskich obywateli. Z pewnością nie był to idealny początek wizyty.

W Sarkozym i Kouchnerze Gruzini widzieli, a raczej chcieli widzieć, bliskich przyjaciół, którzy przybyli z pomocą w chwili najcięższej próby. Pragnęli zrozumieć, co właściwie wydarzyło się w Moskwie oraz w jaki sposób i z jakiego powodu dokument podpisany przez nich dwa dni wcześniej został w tak drastyczny sposób zmieniony. Liczyli na to, że podjęty zostanie w tej sprawie dialog oraz ustalone zostaną konkretne działania mające na celu zminimalizowanie   negatywnych   aspektów   dokumentu.

Z punktu widzenia Francji zadanie przedstawiało się jednak zupełnie inaczej. Sarkozy nie chciał rozpoczynać żadnych rozmów opartych na transakcji „coś za coś”, na co liczyła strona gruzińska. Pragnął jedynie przekonać swoich rozmówców, że nie mieli innego wyboru, jak zaakceptować dokument, który powstał w wyniku niezwykle trudnych negocjacji i w niezmiernie skomplikowanej sytuacji politycznej. Przylatując bezpośrednio z Moskwy, Sarkozy nie mógł jeszcze wiedzieć, czy zawieszenie broni faktycznie powstrzyma działania rosyjskich armii czy też generałowie mimo wszystko zdecydują się na podjęcie ataku. Zarówno reputacja Francji, jak i jego własna zależały od dalszych wydarzeń. Gdyby zawieszenie broni nie zadziałało, miałoby to głęboko negatywne skutki dla jego własnego wizerunku.

Ujmując rzecz w skrócie, Sarkozy oczekiwał, że Tbilisi podpisze dokument zapewniający przetrwanie gruzińskiego państwa oraz doceni jego własną rolę jako faktycznego twórcy pokoju. Psychologiczny rozdźwięk między obydwiema stronami w sposobie, w jaki odbierały dokument mówiący o zawieszeniu broni, bardzo szybko stał się jednak oczywisty. Przesłanie Sarkozy’ego było absolutnie jednoznaczne: musicie podpisać ten dokument w przeciwnym razie rosyjskie czołgi znajdą się w Tbilisi w ciągu kilku najbliższych godzin. Chociaż treść dokumentu była bardzo ogólna, a w wielu miejscach daleka od doskonałości, pozostawał on jedynym sposobem na zakończenie wojny i ocalenie Gruzji. Pozostałymi sprawami można było zająć się później. Gruzini, ze swojej strony, chcieli natomiast stawiać pytania, naciskać na wyjaśnienie brzmienia konkretnych sformułowań, badać możliwości ewentualnej zmiany przedstawionego dokumentu.

Sarkozy był już zmęczony po niezwykle ciężkim i obfitym w wydarzenia dniu. Niecierpliwy i poirytowany, wciąż atakował stronę przeciwną i głośno, na wpół krzyczącym głosem pytał swoich gruzińskich rozmówców: „Gdzie jest Bush? Gdzie są Stany Zjednoczone? Nie pojawią się, by was uratować. Europa również się nie pojawi. Jesteście sami. Jeżeli nie podpiszecie tego dokumentu, wkrótce zjawią się tu rosyjskie czołgi”.

Gruzini byli przestraszeni, ponieważ doskonale wiedzieli, że Sarkozy mógł mieć rację. Dane dostarczane przez wywiad potwierdzały wciąż niezmienną gotowość Rosjan do przeprowadzenia ataku. Jednocześnie jednak wydawało im się, że francuski prezydent przesadzał. Chciał ogłosić zakończenie swojej misji pełnym sukcesem i wrócić do domu, co było dla nich oczywiste. Zbyt wiele pytań pozostawało jednak bez odpowiedzi. Nie byli pewni, czy Francuzi w pełni rozumieli powikłaną kwestię południowoosetyjskich granic. Nikt nie potrafił również powiedzieć, w jaki dokładnie sposób dokument miał zostać wdrożony w życie. Gruzini obawiali się, że  będą zbyt mocno naciskali, Sarkozy wpadnie w furię, stanie po stronie Rosjan i zarzuci im brak woli współpracy”.

Kiedy Gruzini próbowali przeciągać rozmowy, zdenerwowany Sarkozy powiedział im otwarcie: „Siedzimy tu teraz razem i staracie się negocjować każde słowo i każdy przecinek w tym porozumieniu. Mogę was jednak zapewnić, że jeżeli go nie zaakceptujecie, Rosjanie zjawią się tutaj w ciągu kilku godzin – jestem o tym przekonany. Tak więc wasz wybór sprowadza się do następującej alternatywy: albo zgadzacie się, by oni zdobyli Tbilisi, albo podpisujecie ten dokument, zapominając o kwestii doboru słów. Tym możemy zająć się później, jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba. Nigdy nie uznamy niepodległości Abchazji i Osetii Południowej”. I Gruzini „pękli”, zgadzając się na ułożony w Moskwie i zaakceptowany przez Francję – układ.

Tyle Asmus. A jaka była rola Lecha Kaczyńskiego? Żadna. Tuż po przybyciu do Tbilisi, Sarkozy nie zgodził się na pojawienie się na wiecu w centrum stolicy, gdzie w tym czasie Kaczyński i jego koledzy zapewniali zgromadzonych, że przyjechali, „żeby podjąć walkę”. Jak pisze Asmus, Sarkozy nie ufał Saakaszwilemu i obawiał się z jego strony prowokacji. Nie chciał też spotkać się z przybyłymi na „odsiecz” prezydentami. Dopiero, kiedy zakończył sprawę i zmusił Gruzinów do kapitulacji – kurtuazyjnie przywitał się z nimi, ale nie podejmował w ogóle tematu rozmów i szybko wsiadł w samolot i odleciał do Paryża. Cały czas traktował obecność prezydentów Polski, Ukrainy i Litwy jako okoliczność utrudniającą mu jego misję i potraktował ich lekceważąco.

Tak jest prawda o „powstrzymaniu” przez Lecha Kaczyńskiego czołgów jadących na Tbilisi. Żeby tego dokonać, należało mieć równie dobre relacje ze stronami konfliktu – czyli z Rosją i Gruzją. Kaczyński tymczasem opowiedział się bezkrytycznie po jednej ze stron, demonstrując przy okazji kompletną polityczną naiwność. Czołgi rosyjskie „powstrzymała” Francja, która była traktowana przez Rosję jako godny do rozmów partner. Sam Saakaszwili, który tej nocy walczył o przetrwanie szybko zorientował się, z kim musi rozmawiać poważnie, a kogo może użyć jedynie jako ewentualnej tarczy lub jako kiepskich aktorów w tragikomedii granej na centralnym placu Tbilisi.

Jan Engelgard

http://myslpolska.org/

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *