Przeszła kolejna rocznica wyborów z 4 czerwca 1989 roku do tzw. sejmu kontraktowego. W związku z tym od nowa rozpoczęła się dyskusja o Magdalence i Okrągłym Stole ze znanym pytaniem: należało zawierać porozumienie z komunistami czy nie należało? Część polityków zaraz przypomni, że skutkiem porozumień Okrągłego Stołu było obalenie rządu Jana Olszewskiego, które miało miejsce także 4 czerwca tyle, że 1992 roku.
Wbrew większości tzw. prawicy uważam, że Okrągły Stół nie był błędem. Dzięki temu porozumieniu przez Polskę nie przetoczyła się żadna rewolucja, nikt nie zginął. To było ewolucyjne oddanie władzy w najlepszym konserwatywnym rozumieniu tego słowa. Legalnie istniejąca władza usunęła się i oddała 35% wpływów opozycji, ponieważ sama nie umiała już dalej rządzić. Wybory z 4 czerwca 1989 roku wykazały, że obóz władzy znajduje się w totalnej rozsypce, co przyśpieszyło jeszcze procesy dezintegracji i powstał rząd Mazowieckiego. W krótkim czasie obóz komunistyczny rozsypał się zupełnie i zdał na łaskę partii postsolidarnościowych.
W związku z dezintegracją komunistycznej strony porozumień Okrągłego Stołu, dalsze dotrzymywanie porozumień z dawną władzą nie miało sensu. Ale w działaczach „Solidarności” zabrakło woli zadania komunistom ciosu łaski. I nie mam tutaj na myśli tylko ówczesnej „lewicy laickiej”, ROADu i tych wszystkich lewicowców o partyjnej przeszłości. Również prawica postsolidarnościowa wykazała się tutaj nikłą aktywnością. Rząd Olszewskiego upadł z powodu lustracji. Ale powiedzmy sobie szczerze, że poza sztandarową lustracją – której też nie umiał przeprowadzić – gabinet ten nie zrobił prawie nic dla „dekomunizacji” Polski. Istotą autentycznej dekomunizacji nie jest przecież „zlustrowanie” postkomunistycznej struktury, ale demontaż państwa etatystycznego. Tymczasem rząd Jana Olszewskiego przez znanych mi biznesmenów uważany jest za ten, który rozpoczął demontaż wolnorynkowych reform tandemu Rakowski-Wilczek poprzez biurokratyzację gospodarki. W tym sensie gabinet ten był ojcem polityki gospodarczej III RP. Donald Tusk jest kontynuatorem tej linii, nawet jeśli nie zgadza się z Janem Olszewskim co do lustracyjnych i patriotycznych „paciorków”, którymi nasi niepodległościowcy poobwieszali ten gabinet, z perspektywy czasu podniesiony do jakiegoś ponadczasowego archetypu „rządu prawdziwych patriotów”. Dla mnie był to rząd „prawdziwych socjalistów” o antykomunistycznej retoryce.
Zasadnicza różnica pomiędzy lewicą i prawicą solidarnościową leżała nie w rzeczywistej wizji państwa, lecz we frazeologii i ozdobnikach. Podczas gdy lewica chciała tworzyć – i robiła to w praktyce – państwo etatystyczne na wzór zachodniej Europy, wraz z towarzyszącą temu projektowi „nadbudową” (mówiąc po marksistowsku) w postaci haseł o demokracji, tolerancji, prawach człowieka, walki z ksenofobią i antysemityzmem, to prawica protestowała. Niestety, protest tej tzw. prawicy dotyczył przede wszystkim „nadbudowy”, gdzie miały dominować hasła patriotyczne, wielkie sztandary AK (ale już nie NSZ – wiadomo, antysemityzm), zasady lustracji i dekomunizacji. Co do „bazy” to w sumie panowała tu zgoda: etatystyczne państwo socjalne. Jeśli już prawica postsolidarnościowa krytykowała ten model, to z pozycji bardziej lewicowych niż czyniła to sama lewica. W imię praw „człowieka pracy” tzw. prawica kontestowała para-liberalne reformy Leszka Balcerowicza, broniąc państwowego przemysłu przed urynkowieniem i prywatyzacją. Prawica postsolidarnościowa to połączenie Gierka w gospodarce z Piłsudskim w retoryce.
Nie mam więc do polityków ówczesnej „Solidarności” żalu za Magdalenkę i za Okrągły Stół, gdyż pozwoliło to spokojnie przejąć władzę nad Polską z rąk komunistów. Mam wielki żal, że elity solidarnościowe okazały się tak nieprawdopodobnie mierne intelektualnie i niezdolne do wykorzystania tej szansy. Prawdę mówiąc, to w sumie mniejszy żal mam do lewicy, niż do prawicy tego ruchu. Środowisko „lewicy laickiej” na 20 lat zbudowało sobie własną Polskę, wedle projektu Bronisława Geremka. Nie była to Polska moich marzeń i dlatego miałem prawo oczekiwać od „prawicy” propozycji poważnej prawicowej alternatywy. Jednak gabinet Jana Olszewskiego, potem zaś rządy PiS wykazały, że wyłoniony z „Solidarności” obóz „niepodległościowy” i „prawdziwych patriotów” nie potrafi przedstawić jakiejkolwiek alternatywy, poza gestami, symbolami, wielkimi słowami i hasłami. Po 23 latach po 1989 roku lustracja jest anachronizmem. Odnoszę jednak wrażenie, że za kolejne 23 lata będzie nadal głównym problem polskiej „prawicy”.
Powstanie smoleńskiego mitu politycznego to kolejny etap intelektualnego regresu tej formacji. O ile w epoce Jana Olszewskiego „prawica” forsowała projekt socjalizmu lustracyjno-niepodległościowego, to w tej chwili Jarosław Kaczyński proponuje nam socjalizm mistyczny, gdzie synonimem patriotyzmu ma być powtarzanie bredni o 101 wersjach zamachu na prezydencki samolot. Zahipnotyzowany tłum „prawdziwych patriotów” nie posiada żadnego wyobrażenia autentycznej reformy Państwa Polskiego, żadnej alternatywnej wizji struktury wyśnionej IV RP. Jarosław Kaczyński już rządził i wiemy, że cała jego technika opiera się wywoływaniu wrzenia, rzucania hasła i problemu – zwykle ze wskazaniem wroga – zmobilozowaniu opinii publicznej przez miesiąc i… znalezieniu po tym czasie nowego celu i nowego wroga. Problemy są wskazywane, ale nie są rozwiązywane. To może zresztą i lepiej, gdyż rozwiązanie byłoby zapewne socjalistyczne. Postsolidarnościowa tzw. prawica nie jest zdolna do żadnej rzeczywistej reformy i zmiany.
Z perspektywy 23 lat po wyborach z 4 czerwca 1989 roku wyłania się taki oto wniosek: przeszłość na styropianie dyskwalifikuje politycznie. Z uschniętego drzewa nie narodzą się zdrowe owoce. Zwycięstwo Okrągłego Stołu zostało zaprzepaszczone z prozaicznego powodu: nie było nikogo, kto mógłby je wyzyskać. Styropian przylepił się do komórek mózgowych i zablokował ich prace.
Adam Wielomski
Tekst ukazał się w tygodniku Najwyższy Czas!
Gratuluję przenikliwej analizy polityki polskiego „obozu niepodległościowego”. I tylko żal duszę ściska, bo nie widać żadnej ekipy z zapleczem, która mogłaby stworzyć alternatywę dla tego zużytego towarzystwa.
Jeśli „magdalenkową” zdradę nazywa się konserwatywnym ewolucyjnym przekazaniem władzy, to w tej optyce historyczno-politycznego patrzenia nie ma miejsca dla prawdziwej opozycji antykomunistycznej (dla ich racji), która nie znalazła się przy tym stole, to w takim razie przyznaje ona rację mordercom ks. ks. Popieluszki, Zycha, Niedzielaka i innych. Utrwala ona mit 1989 r. lansowany przez różowy Salon z „Gadzinówką” na czele. Wpisuje się weń kręcony właśnie film o 'Solidarności” i jej „bohaterach” uwielbianych przez włodarzy III RP. Muszę jednak przyznać, że jest to dość konsekwentna postawa w stosunku np. do kultu Czarnowrona.
@ Górecki – ja się nigdy nie definiowałem jako „antykomunista”. Oczywiście, jestem przeciwnikiem ideologii i ustroju komunistycznego, ale tego to w Polsce nie ma od 1956 roku.