Konecka: Ludobójstwo wołyńskie – sprawa europejska. Ludobójstwo dokonane na Polakach powinno zostać uznane przez pozostałe kraje członkowskie Unii Europejskiej

 

 

Czyżby po  73 latach w Polsce nareszcie zaczęła zwyciężać sprawiedliwość? Uchwała Senatu w istotny sposób wspiera dążenie do ustanowienia  11. lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa obywateli II Rzeczypospolitej dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów. Chodzi, by słabszy kontekstowo termin „Rzeź Wołyńska” miał jednoznaczną konotację prawną: Genocid (analogicznie do ludobójstwa Ormian dokonanego przez Turków).

 

Polska boleje nad ofiarami właśnie 11. lipca, ponieważ tego właśnie dnia 1943 roku hordy ukraińskich „powstańców-nacjonalistów” utopiły we krwi jednocześnie 150 polskich wsi na Wołyniu. Ale ludobójstwo zaczęło się wcześniej  i trwało o wiele dłużej. Pięć miesięcy przed Krwawą Niedzielą –  9. lutego 1943 roku – bandyci ukraińscy zaatakowali pierwszą polską wieś, Paroślę I. Ukraińscy nacjonaliści przedostali się do wsi przebrani za  sowieckich partyzantów, okrutnie mordując 173 polskich cywilów, w tym 43 dzieci. Tortury były nieludzkie. Młodym kobietom przed śmiercią odcinano piersi, mężczyznom – narządy płciowe. Roczne dziecko bagnetem przybito do desek stołu wcisnąwszy do buzi niedogryzionego kiszonego ogórka…

 

Żeby  zrozumieć nieludzkość ukraińskich morderców, których dzisiaj w Kijowie nazywają „bojownikami o niepodległość” – sięgnijmy do jednego z wielu protokołów przesłuchań bojców UPA. Oto co zeznawał Wołodymira Dubinczuka, który przyznał się do zabójstwa  polskich dzieci we wsi Swyczów, w rejonie owadnowskim na Wołyniu, latem 1943 roku: „Kiedy wracaliśmy do Swyczowa, ktoś – nie pamiętam kto – oznajmił nam, że w domu Antoniego Soszyńskiego kryją się jego dzieci. Bandyta Józef Łupynko kazał mi zamordować tych dzieci. Kiedy moi wspólnicy znajdowali się koło furmanki ja wbiegłem do domu Soszyńskiego i zastrzeliłem dziecko na oko pięcioletnie. W pokoju znajdowało się jeszcze dwoje  dzieci, ale jedyny nabój który mi pozostawał zaciął się. Po tym wyszedłem z budynku i zameldowałem o wszystkim Łupince. Ten dał mi dwa naboje i kazał zabić tych dzieci. Ja powtórnie wszedłem do pokoju i zabiłem drugie dziecko, około dwóch lat. W tym momencie do domu wszedł Łupinko i w mojej obecności zastrzelił trzecie dziecko, które miało chyba 6–7 lat”…

 

Do dziś niemożliwa do ustalenia wydaje się dokładna ilość polskich ofiar. Z pewnością na samym Wołyniu było to nie mniej, niż 160 tysiącach zamordowanych przez zwolenników Bandery, ku czci którego nowe ukraińskie władze kilka dni temu przemianowały największą ulicę w Kijowie. Akt ten to tylko jedna z wielu podłostek do jakich ostatnio  uciekają się rządzący Ukrainą. Wystarczy przypomnieć sobie, jak w kwietniu ubiegłego roku w dniu przemowy ówczesnego prezydenta Polski, Bronisława Komorowskiego w Radzie Najwyższej Ukrainy – uchwaliła ona ustawę, na mocy której bojcy UPA otrzymali status „obrońców niepodległości”.  Ukraina nędznie się mści za historyczną prawdę. Na przykład – miesiąc temu działacze ukraińscy naskrobali tzw. „List skruchy do obywateli polskich”, w którym wspaniałomyślnie wybaczyli „przestępstwa i krzywdy” niby popełnione przez Polaków w stosunku do Ukraińców – w zamian oczywiście żądając od Polaków zapomnienia Rzezi Wołyńskiej. Trudno wymyślić coś bardziej diabelskiego od takiej „wymian”. Przez 70 lat historycy już dawno ustalili, że tak zwane „ukraińskie ofiary” to niemal wyłącznie ci sami zwolennicy i członkowie Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i jej militarnego skrzydła, Ukraińskiej Powstańczej  Armii, których Polacy zabili w obronie ludności cywilnej Wołynia, od wieków będącej gospodarzem na tej ziemi! I nawet ilościowy stosunek strat wyraziście świadczy o tym, kto w tej jatce był ofairą, a kto sprawcą zbrodni. Straty Ukraińców na Wołyniu wahają się od 5 do  10  tysięcy osób, Polaków natomiast zginęło  nieporównywalnie więcej – bo co najmniej 160 tysięcy.

 

W żaden sposób nie można również zapominać, że walka polskich sił zbrojnych przeciwko ukraińskim nacjonalistom trwała aż do 1947 roku, kiedy bandzie UPA udało się zabić wiceministra obrony Polski, Karola Świerczewskiego. Konwój generała – około 50 żołnierzy – został zaatakowany przez ponad 150 banderowców uzbrojonych w moździerze i karabiny maszynowe. Kiedy trzy dni później na miejsce zabójstwa wiceministra przybyła pod wzmocnioną eskortą komisja śledcza – Ukraińcy zorganizowali ponowną zasadzkę likwidując  jeszcze 30 ludzi. Zabójstwo Świerczewskiego to również dalekie echo właśnie Rzezi Wołyńskiej. Pojedyncze starcia z niewielkimi bandami banderowców trwały w Polsce aż do 1950 roku.

 

Parlamentarne uznanie i nazwanie faktu ludobójstwa w przeddzień tragicznej pamiętnej daty byłoby dowodem na dojrzałość polskiego społeczeństwa i jednocześnie wskazówką dla innych krajów Europy, by  odcięły się od polityki kokietowania ukraińskiego nacjonalizmu. Przede wszystkim chodzi o Litwę. Jej władze przygarnęły ukraińskich wojskowych i kandydatów na terrorystów, organizując dla nich szkolenia w ramach programów takich jak  „Celny strzelec” oraz „Prowadzenie działań bojowych  na terenach zamieszkałych”. Znaczną część uczestników tych szkoleń stanowili członkowie Prawego Sektora – organizacji o jawnie pronazistowskiej ideologii, której członkowie wręcz chełpią się statusem „uczniów i dziec Bandery”. Dzisiaj — w ślad za Polską  – ludobójstwo dokonane na Polakach przez Ukraińców winno zostać uznane również przez pozostałe kraje Unii Europejskiej. Tylko tak bowiem można jeszcze zahamować rozpełzającą się po Europie brunatną dżumę.

 

Linda Koneсka, Litwa

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *