Koniuszewski: Duchowe podstawy globalizmu

Na wstępie postawmy następujący problem: czy pod pojemnym pojęciem globalizacji mieści się prawie identyczna zawartość, co w słowie uniwersalizm. O ile, jeśli chodzi o znaczeniowy zakres globalizmu, sprawa jest jasna, to już z uniwersalizmem bywa różnie. Pierwszym historycznie nam znanym jest ten wywodzący się ze starotestamentowego nurtu, wskazującego na Jahwe, jako Boga wszystkich ludów i narodów – odwrotnie niż późniejszy judaizm, który jest kontraktowym wyznaniem, partykularnym i plemiennym.

Pierwszy kierunek został przyswojony przez chrześcijaństwo, które po politycznym upadku starożytnego Rzymu stworzyło doktrynę katolickiego uniwersalizmu: papież i cesarz, jako dwie strony tego samego medalu. Wokół ich relacji toczył się zasadniczy spór epoki. Z kolei judaizm z każdym wiekiem tracił ogólnoludzki charakter, stając się żydowskim wyznaniem, mocno upolitycznionym i unurzanym w ekonomizmie. Jak można wnioskować, analizując bieg wypadków, z owego systemu wyrosły współczesne laickie „izmy”: marksizm oraz liberalizm. Swoiste religie szerokich rzesz. Swego czasu marksizm wzmocniony został przez skrajnie nihilistyczne amoralne pouczenia Nietzschego; z pozoru tylko sprzeczne z socjalistycznymi doktrynami. Z tej światoburczej koncepcji wyłonił się narodowy socjalizm, w głębszym sensie oznaczający skrajny bunt przeciwko pryncypiom istnienia. Wody tych systemów ostatecznie wpłynęły do innego akwenu, dyskretnie zasilając jego sprawczą siłę. Tym potężnym zbiornikiem jest naukowy, zracjonalizowany omnipotentny liberalizm. Wsparty o teorię ewolucji antropologicznej oraz społecznej święci teraz rozliczne triumfy. Jego najwyższym politycznym wyrazem są obecnie Stany Zjednoczone. I tutaj zaczyna się historia globalizmu, który jak z tego widać już nie jest uniwersalizmem, gdyż nie tylko, że z niego nie wyrósł, ale przeciwnie: pozostaje doń w radykalnej opozycji. Globalizm zatem to, z jednej strony doktryna uzasadniająca amerykańską albo ściślej anglosaską dominację nad światem – z drugiej natomiast obiektywny proces zmniejszania się globu, z powodu nowych oszałamiających technologii i konieczności bliższej kolaboracji miedzy narodami. Globalizm jednak, jeśli nawet nie z wyrachowania, to instynktownie poszukuje duchowych podstaw, gdyż racjonalizm czystej wody nikomu nie wystarcza. Poza materią jest bowiem ta druga strona: nawet jeżeli nie jest ona suwerenna, ale ma źródła w pierwszej, jak zgodnie dowodzą i marksiści, i liberałowie. I tutaj zaczynają się realne problemy.

Zacznijmy od Zachodu, czyli w zasadzie od tego, co pozostało po łacińskiej cywilizacji, która przez kilkaset lat zapewniała Europejczykom panowanie nad morzami i lądami. Ich religie zostały pokonane chyba ostatecznie, w kolejnych niezwykle krwawych rewolucjach, które swoim ostrzem skierowane były głównie przeciwko nim. Wyzwoliło to ogromne organizacyjno – ekonomiczno – intelektualne zasoby osobistych wrogów Pana Boga. Na miejsce religijnego kultu wprowadzono świecką obrzędowość z czczeniem praw człowieka i gloryfikacją różnych mniejszości. W tym świecie bez Boga króluje bożek zysku i konsumpcji. Jednocześnie nowoczesne narzędzia kontroli ludzkich myśli oraz zachowań prowadzą do niespotykanego dotąd w historii zniewolenia. Jest ono stosunkowo słabo widoczne, gdyż osładza się je rozbuchaną konsumpcją. Lud je i baluje, z pozoru panuje ludyczna kultura. Ale ten czas nadmiaru mija i lęgną się różne społeczne frustracje, które mogą przybrać polityczny wymiar. Właściwie zabito wszystkie religie Starego Kontynentu, lecz wciąż niczym oścień tkwią one w tym zeświecczonym ciele, jako instytucje, lecz już bez dawnej mocy i wyrazu. Co gorsza ten euroatlantycki obszar traci swe dawne życiowe siły witalne.

Tylko technologiczna przewaga, ostatecznie czasowa, maskuje tę smutną prawdę. Za liberalizm nikt nie zechce umierać, gdy nadejdzie chwila prawdy. Na tym wyjałowionej glebie, co bystrzejsi usiłują stworzyć jakąś nową synkretyczną religię, zastępującą te stare. Tym proponowanym systemem wierzeń jest New Age, wieszczący tak zwaną Erę Wodnika. Ale cóż to jest? Żadna nowa moc i wcale nie początek nowej ery, ale raczej wiara właściwa każdemu końcowi; bardziej dekadencja i utopia złożona z mechanicznego poskładania w jedną całość przypadkowych elementów różnych systemów religijno – filozoficznych. Biorąc pod uwagę, iż New Age nie odnosi oczekiwanego sukcesu, niektórzy nauczyciele spoglądają w kierunku tybetańskiego buddyzmu i hinduizmu, upatrując tam życiodajnych soków, dla podtrzymania politycznych następstw globalizacji.

Ukrywa się jednak przed zachodnimi społecznościami, że z europejskiego punktu widzenia te zespoły wierzeń są nieludzkie w wielu swoich aspektach, skrajnie rasistowskie w naszym pojęciu, kładący szczególny nacisk na bezwzględny determinizm. Pozbawiają one członka indywidualnych cech, kładąc nacisk na panteizm, w którym przyroda jest bogiem i odwrotnie. Zachodowi odpowiada chyba rzeczywista ambiwalencja tych wierzeń. Już jednak widać, że to nie jest wystarczający materiał do konstruowania tajnej broni, mającej ostatecznie zniszczyć katolicyzm. Powyższe uwagi odnoszą się również do chińskiego konfucjanizmu i taoizmu.

Ten pierwszy jest jednak nazbyt chiński, zaś taoizm jako nurt mistyczno – przyrodniczy owszem, lecz i on ma swoje ograniczenia jeszcze większe aniżeli te wynikające z buddyzmu. Są to zatem tylko kolejne kwiatki do synkretycznego kożucha, mającego okryć ciało nowego Lewiatana, maskującego się pod mianem globalizmu. Widzimy więc dosadnie, że kierunek zmierzający do ujednolicenia świata pod zwierzchnią władzą nowej świeckiej religii, nie ma przed sobą przyszłości. Amerykańskie starania nie przynoszą oczekiwanego skutku i posłużą w rezultacie komuś zupełnie innemu.

I tu nasze myśli winniśmy skierować w stronę islamu, rozważając, czy obserwujemy symptomy chwilowej mody, albo tymczasowego zauroczenia i jak w wielu przypadkach czas brutalnie odsłoni nagą rzeczywistość. Czy może jednak islam będzie realnym beneficjentem globalizacji? Cóż bowiem widzimy? Po rozkładzie bloku państw socjalistycznych, z którymi USA były w stałym konflikcie, a przynajmniej sporze. Waszyngton świat islamu, zaś konkretnie, tak zwany terroryzm, mianował głównym swoim przeciwnikiem. Rozpoczęły się wojny w Afganistanie, Iraku, zaś ostatnio wspierane z zewnątrz ludowe powstania w Afryce Północnej, a teraz krwawa wewnętrzna wojna w Syrii. Przebieg działań zbrojnych z pozoru wskazuje na ogromną przewagę Zachodu, ale końcowe efekty tych interwencji są jakieś dwuznaczne. W Kabulu, na przykład, talibowie w jakimś przynajmniej stopniu odzyskują wpływ na centralny rząd. W Iraku rządzą szyici, duchowo związani z Persją, zaś miejscowi chrześcijanie zostali właściwie wypędzeni. W Tunezji, Libii i Egipcie rządzą umiarkowani islamiści. Do tego islam politycznie rozprzestrzenia się. W Europie tworzy dwa państwa: Bośnią i Albanią, szerzy się w wielkich aglomeracjach Europy, rozwija się w Rosji. Zyskuje zwolenników, dysponując ogromnymi środkami pochodzącymi z gazu i petrodolarów. W samym Izraelu 20% mieszkańców tego państwa, głównie w Galilei, to Arabowie. Niektórzy żydowscy analitycy z niepokojem konstatują, że w przyszłości główne zagrożenie dla egzystencji Izraela będzie pochodziło od wewnątrz, nie zaś z Zachodniego Brzegu.

Islam jest ponadto, ze swojej samej istoty, ekspansywny i agresywny. Jest w istocie zredukowanym judaizmem z chrześcijańską domieszką i dodatkiem archaicznych wyznań Półwyspu Arabskiego. Może być atrakcyjny ze względu na proste religijne przesłanie, łatwość zostania muzułmaninem. W pewnych okolicznościach europejskie masy mogą to kupić. W tych warunkach zagadkowa jest dążność laickich elit Unii Europejskiej w lansowaniu praktycznego ateizmu i niechęci do chrześcijańskich kościołów. Islam może być duchową podstawą globalizacji, jak w tych czasach żadna inna religia. Oczywiście ta sakralna cywilizacja nie ma jeszcze politycznego lidera w postaci państwa mogącego aspirować do roli światowego mocarstwa. Tę rolę może jednak pełnić szerszy front. Ale celem muzułmańskich wizjonerów jest powrót do kalifatu. Obserwowane przez nas zmagania są więc realne i interesujące, a ich wynik – w dłuższej perspektywie – wielce niepewny.

Antoni Koniuszewski

Myśl Polska, Nr 45-46 (4-11.11.2012)

aw

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *