W dzisiejszych czasach kraje, które wybrały sobie ścieżkę rozwoju odmienną od dominującego na Zachodzie modelu demokracji liberalnej mają ciężkie życie. Muszą się zmagać z nieprzychylnym werdyktem międzynarodowej opinii publicznej, która piętnuje te kraje niczym jakiś złoczyńców.
Weźmy przykład Chin. Państwo to funkcjonuje w oparciu o reglamentowaną demokrację, gdyż przy władzy formalnie pozostaje partia komunistyczna, która jednakże jest taką chyba tylko z nazwy. Realizuje ona bowiem wolnorynkowe reformy gospodarcze, a Chiny są światową potęgą. Presja międzynarodowej opinii publicznej jest widoczna chociażby w odniesieniu do autonomii Tybetu oraz ostatnich wydarzeń w Hongkongu, gdzie już od tygodnia odbywają się studenckie demonstracje z którymi sympatyzuje Zachód. Osią sporu jest tam sprzeciw społeczny wobec namaszczonego przez Chiny szefa autonomii Leunga Chun-yinga. Tłum domaga się jego dymisji, o której nie chcą słyszeć władze w Pekinie, które mają pełne zaufanie do Leunga. Chiny oskarżają zagranicę o inspirowanie protestu, który paraliżuje jedną z globalnych stolic finansów, jaką jest Hongkong – była kolonia brytyjska od 1997 roku należąca do Państwa Środka. Jak zauważają komentatorzy napięta sytuacja jest największym wyzwaniem dla Chin od czasów Tiananmen.
Sytuacja ta charakteryzuje się pewną logiką. Chiny nie chcą dopuścić do reform politycznych w stylu zachodnioeuropejskim gdyż uważają własny model rozwoju za lepszy i bardziej wydajny. Ustąpienie protestującym stwarza zagrożenie reakcji łańcuchowej – demokratyczny wirus może zacząć się szerzyć także w jak dotąd autorytarnie zarządzanych Chinach. Dla Chińczyków postawienie na swoim (podobnie jak w przypadku Tiananmen) to być albo nie być.
W pewnym sensie z podobną sytuacją mamy do czynienia w Rosji. Niepodzielną władzę dzierży tam znienawidzony u nas Władimir Putin, który wybrał inną ścieżkę rozwoju niż demokratyczny Zachód. Putin otrzymuje poprawne kontakty z cerkwią prawosławną, jest także niechętny mniejszościom seksualnym. Jego stosunek do wydarzeń na Ukrainie wykazuje podobieństwa do stosunku władz chińskich do Hongkongu. Putin obawia się, że wirus Majdanu mógłby się przenieść do Rosji. Stąd poparcie dla separatystów z Donbasu i wysyłanie oddziałów wojskowych walczących po stronie separatystów przeciwko ukraińskim „banderowcom”.
Z autorytarnymi rządami, które są zmartwieniem postępowych elit Zachodu mamy też do czynienia w przypadku Turcji prezydenta Erdogana. Z państw europejskich szczególnie nam bliskich ostracyzm dotyka Węgry zarządzane przez Wiktora Orbana, który ogranicza demokratyczne swobody obywatelskie we własnym kraju.
Cechą wspólną wszystkich wyżej wymienionych państw jest bardzo wysokie poparcie społeczne dla władz. Wszyscy autokraci cieszą się wysokim zaufaniem. Wynika stąd, że poddani – wbrew lamentom międzynarodowej opinii publicznej – są zadowoleni z rządzących nimi decydentów. Scharakteryzowane przykłady cechują się niechęcią demoliberalnego świata, który często wyraża swoje oburzenie. Państwa te cieszą się jednakże poparciem środowisk niszowych do których należy część konserwatystów. Dla tych ostatnich niedemokratyczne państwa stanowią ostatnie enklawy konserwatyzmu w demoliberalnym świecie.
Poglądy takie skażone są jednakże pewnym błędem. W niewystarczającym stopniu uwzględniają one ducha współczesnych czasów. Na Zachodzie dominuje liberalna demokracja, gdyż w erze „końca historii” stanowi ona jedyną pozostałą przy życiu formułę legitymacji politycznej. Niedemokratyczne systemy polityczne, które mogą się podobać konserwatystom należą już niestety do przeszłości. Muszą to przyjąć do wiadomości także przeciwnicy demokracji, w przeciwnym razie będą się obrażać na rzeczywistość. Zgodnie z demoliberalną logiką wszystkie państwa czeka podobna ewolucja systemowa, a chwilowe przestoje i opóźnienia nie zmieniają ogólnie słusznego kierunku przeobrażeń.
Zgodnie z tym rozumowaniem konserwatyści analizując wydarzenia z minionej historii wraz z towarzyszącymi im systemami politycznymi wynajdują z historii taki system, który odpowiada ich aspiracjom. Następnie propagują wprowadzenie tego systemu we współczesnych czasach. To dlatego może im się podobać system Rosji czy Chin. Nie biorą jednak pod uwagę, że tak jak kiedyś modna była monarchia absolutna tak dzisiaj modny jest demokratyczny liberalizm.
Zresztą w pewnym sensie konserwatyści od zawsze mieli ten problem. Propagowali rozwiązania reakcyjne i wsteczne, sprzeczne z duchem czasu. Tak było w odniesieniu do gloryfikowanego przez nich porządku sprzed Rewolucji Francuskiej. Konserwatyści byli zwolennikami utopii, a w ich myśleniu zauważalna była nostalgia za minionymi czasami, złotym wiekiem ludzkości, kiedy to świat funkcjonował w harmonii w oparciu o niezmienne prawa. To dlatego doktryna konserwatywna jest w pewnym sensie podobna do ideologii oświeceniowej, też zakłada istnienie porządku pozytywnego, który należy wdrożyć w życie. Z drugiej jednak strony demoliberalny walec może sprowadzać ludzkość na manowce – jest roszczeniowy i zachęca społeczeństwo do bieżącej konsumpcji kosztem oszczędności.
Pojawia się zatem problem gdzie jest racja: w poglądach postępowych wskazujących, że historia ma swoje zwieńczenie, którym jest demokracja liberalna czy w poszukiwaniach najlepszego ustroju, który miał miejsce kiedyś w odległych czasach ?
Taki czy inaczej w ocenie systemów politycznych państw takich jak Chiny, Rosja czy Turcja należy brać pod uwagę nie tylko to, czy ich system się podoba ale też w jakim otoczeniu on funkcjonuje, otoczeniu wyznaczonym przez międzynarodową opinię publiczną.
Ważna jest zatem walka o świadomość społeczną. W celu urabiania świadomości wprzęgnięte są służby propagandowe państw autorytarnych, które starają się utrzymać własne społeczeństwa na przeddemokratycznym szczeblu rozwoju. To dlatego jak ogień wody boją się te państwa sterowanych z zewnątrz zamieszek społecznych i prodemokratycznych demonstracji. Z kolei otoczenie międzynarodowe stara się wpłynąć na opinię publiczną tych państw przedstawiając argumenty, że podległym społeczeństwom dzieje się wielka krzywda, że nie korzystają one ze swobód obywatelskich takich jakie mają państwa zachodnioeuropejskie. W tym celu wykorzystują środki masowego przekazu: telewizję, Internet itp., które kuszą wizją lepszego świata.
Obawiam się, że dylemat: demoliberalna rzeczywistość czy konserwatywna utopia – nie ma łatwego rozwiązania. Wydaje się bowiem, że niedemokratyczne państwa wcześniej czy później ugną się przed politycznymi reformami, skusi ich dominujące na Zachodzie łatwe życie bez zobowiązań. Jeżeli tak się stanie, znaczy to, że rzeczywiście historia jest zdeterminowana i demoliberalny walec wcześniej czy później dopadnie każdego. A wtedy nie pozostanie nam nic innego jak uznać nierealność konserwatyzmu i kultywować go wyłącznie na poziomie refleksji teoretycznej i nostalgicznej tęsknoty za lepszym światem.
Michał Graban