Połągę nad Morzem Bałtyckim, u ujścia rzeki o tej samej nazwie, oraz miasto Oczaków nad Morzem Czarnym, u ujścia Bohu i Dniepru, dzieli odległość 1500 km. W XV wieku oba porty pozostawały we władaniu państwa polsko-litewskiego. W tamtych czasach, od wschodniej granicy na krańcach Smoleńszczyzny, było do Moskwy nie więcej niż 200 km. Legendarne, z dzisiejszej perspektywy, Międzymorze było wówczas polityczną rzeczywistością w wyniku unii dwóch państw, Polski i Litwy, sprzymierzonych przeciwko Zakonowi Krzyżackiemu i Moskwie.
Swój niezwykły rozrost terytorialny Królestwo Korony Polskiej zawdzięczało Jagiellonom zaproszonym na tron krakowski po nieudanym eksperymencie z Andegawenami. Śmierć Kazimierza Wielkiego i wygaśnięcie królewskiej linii dynastii (1370 r.) stanowiły kluczową cezurę w dziejach państwa. Dziedziczna i nigdy nie kwestionowana władza rodu rządzącego Polską niemal od 500 lat (licząc od Siemowita z IX w. wzmiankowanego przez Gala Anonima) znalazła się w rękach wąskiej grupy możnych, którzy ją sprawowali w imieniu przedstawiciela dynastii andegaweńskiej, króla Ludwika Węgierskiego. Od tej pory datuje się niebywały wzrost roli dziejowej wielkich panów polskich, którzy nigdy później nie pozwolili wyrosnąć ponad siebie obcym władcom, zapraszanym przez nich samych na polski tron. Wszystko zaczęło się od nieszczęsnego, w aspekcie budowy potęgi państwa, przywileju koszyckiego (1374 r.), na mocy którego król Ludwik Andegaweński zwolnił szlachtę z podatku gruntowego, poza 2 groszami z łana, w zamian za zgodę na sukcesję dla jednej ze swych córek, albowiem w Polsce tronu nie dziedziczyło się po kądzieli.
Niższe podatki osłabiły władzę centralną, wzmacniając pozycję możnych zarówno w wymiarze materialnym, jak i politycznym. Polskie możnowładztwo było wówczas już na tyle silne, że nie miało problemu z narzuceniem córce Ludwika, Jadwidze – królowej będącej de facto królem Polski – małżeństwa, wbrew jej woli, z poganinem Jagiełłą, pomimo że Jadwiga była już wcześniej zaręczona z Zygmuntem Habsburgiem. Sytuacja niespotykana na dworach europejskich dynastii, świadcząca o ogromnej roli odgrywanej, już wtedy, w państwie polskim przez rodzime możnowładztwo, niespełna 5 lat po wygaśnięciu piastowskiej dynastii.
Epoka Jagiellonów, z perspektywy walki o władzę i wpływy w państwie, to nieustanny konflikt dynastii litewskiej z możnowładztwem Korony i wspieranie przez królów (dla przeciwwagi) średniej szlachty (tzw. ruch egzekucyjny). Dziedziczni i absolutni władcy na Litwie, w Koronie musieli Jagiellonowie liczyć się z aprobatą przez możnych kolejnego własnego kandydata do tronu w Krakowie. Wybór małoletniego Zygmunta Augusta na następcę tronu (1530 r.), dokonany z inspiracji Bony, jeszcze za życia Zygmunta Starego, wywołał furię ze strony wyższej szlachty i ostry kryzys państwowy. Jaśniepaństwo już wtedy rościło sobie pretensje do decydującego wpływu na wybór polskiego króla. Gdyby król Zygmunt August pozostawił męskiego dziedzica, Jagiellonowie z pewnością poszliby drogą Burbonów czy Habsburgów i supremacja możnych zostałaby z czasem przełamana przez wileńską dynastię, a historia Polski potoczyłaby się zupełnie inaczej.
Największym dziełem Zygmunta Augusta była Unia Lubelska z 1569 roku. Kluczowym wydarzeniem, które zdecydowało o podpisaniu Unii (wymownie dość słabo utrwalone w polskiej pamięci historycznej), było przyłączenie przez króla całej Ukrainy do Korony Polskiej. Zygmunt August, władca absolutny Wielkiego Księstwa Litewskiego, przełamał w ten sposób opór książąt litewskich i ruskich przed Unią; jednym swoim podpisem pozbawił Wielkie Księstwo niemal 2/3 jego terytorium. Możnowładztwo litewsko-ruskie musiało skapitulować i zaakceptować Unię, ponieważ król groził dalszymi cesjami terytorialnymi na rzecz Korony Polskiej.
Wolna elekcja
Zgon ostatniego Jagiellona w 1572 r., podobnie jak wygaśnięcie królewskich Piastów w 1370 r., pozostawiły ponownie państwo na rozdrożu, jednak oligarchia magnacka już miała co do tego państwa konkretne plany. Zaliczono do nich utrzymanie dominującej roli wyższej szlachty w państwie, stojącej w istocie ponad królem. Wolna elekcja w obrębie stanu szlacheckiego – viritim, czyli„mąż przez męża” – była decyzją polityczną oligarchii magnackiej. Wojewodowie Zborowski i Firlej oraz kasztelan Słupecki przeforsowali projekt wyboru króla, przez „ogół szlachty”, poprzez swojego człowieka w sejmie – Jana Zamoyskiego, późniejszego hetmana i wielkiego kanclerza koronnego. Zdaniem brytyjskiego historyka Normana Davisa polska szlachta „wybierała sobie królów tak jak zachodnie korporacje wybierają sobie dzisiaj dyrektorów”. Do Walezjusza, wahającego się podpisać Artykuły henrykowskie i Pacta conventa, wojewoda Firlej wypowiedział słowa: Si non iurabis non regnabis („Nie przysięgniesz, nie będziesz rządził”). To, w jakim stopniu elekcja Henri de Valois była naprawdę „wolna”, a w jakim faktycznie sterowana przez senatorów „obojga narodów”, możemy sobie tylko wyobrazić wiedząc, że wśród konkurencyjnych kandydatów do korony polskiej zgłosili się ościenni władcy: Iwan III Groźny, Jan III Waza oraz syn cesarza Ernest von Habsburg. Zatem, nie tylko samo liberum veto, lecz przede wszystkim „wolna elekcja” była praprzyczyną rozbiorów, skoro państwo polsko-litewskie mogło się znaleźć w rękach władcy, dla którego priorytetem był wzrost potęgi jego własnego państwa, tj. Francji, Szwecji, Saksonii, Austrii, Prus lub Rosji.
Rządy dziedzicznej dynastii tym się różnią od rządów oligarchii magnackiej, że dynastia mając pełny dostęp do zasobów skarbu państwa jest nieprzekupna i może się koncentrować na konsolidacji swojej władzy, słowem, na wzmacnianiu pozycji państwa w hierarchii międzynarodowej. Magnateria zwykle dąży do wzmocnienia własnej pozycji politycznej i majątkowej w swojej rodowej domenie, nie mając przy tym szczególnych oporów, żeby szukać poparcia za granicą przeciwko królowi i rodzimej wewnętrznej konkurencji politycznej (np. zdrady radziwiłłowskie, wojny sapieżyńskie, walki klanów Potockich i Czartoryskich, targowiczanie). Zdrady stanu, które w całej Europie były traktowane z najwyższą surowością, w państwie polsko-litewskim stanowiły tolerowaną codzienność (Radziejowski, Radziwiłł, Lubomirski, Potocki, Branicki, Rzewuski i inni). Królowie elekcyjni byli nie tylko zbyt słabi, aby egzekwować od magnatów wymogi racji stanu, lecz to magnateria w istocie określała, co jest racją stanu. W całej historii Polski nie znajdziemy chyba bardziej wzniosłej, patriotycznej, odwołującej się do umiłowania ojczyzny deklaracji jak manifest… konfederacji targowickiej (jeśliby go oddzielić od politycznego i międzynarodowego kontekstu). Czy ktoś ma wątpliwości, że Targowicę podpisali w 1792 r. spadkobiercy beneficjentów przywileju koszyckiego z 1374 r. oraz polityczni spadkobiercy tych, którzy w 1530 r. protestowali przeciwko koronacji vivente rege dziesięcioletniego Zygmunta Augusta?
Pierwsza elekcja
Henryk Walezy nie został polskim królem z przypadku. Zdecydowała o tym wielka polityka europejska; Paryż szukał sojusznika przeciwko Habsburgom i na krótko znalazł go w Rzeczypospolitej. Poseł francuski, biskup Jean de Monluc, sypał pieniędzmi na prawo i lewo, w Koronie i na Litwie, a lista nazwisk i kwot, gdyby takowa dzisiaj istniała, byłaby najlepszym dowodem trwałej dysfunkcjonalności systemu politycznego Rzeczypospolitej Obojga Narodów. System polityczny „demokracji szlacheckiej” był w istocie rządem klanów magnackich, wzajemnie się balansujących i nie dopuszczających, aby konkurencja polityczna przejęła pełnię władzy w kraju. To dlatego, ani rodziny Potockich, ani Czartoryskich, Sobieskich czy Leszczyńskich nie miały szans na utworzenie własnych rodzimych dynastii, które powinny władzę królewską w tak wielkim państwie (ok. 900 000 km2) scentralizować w celu przeciwdziałania ingerencjom ze strony państw ościennych. W okresie potęgi Rzeczypospolitej za Jagiellonów poważnymi konkurentami w naszym regionie były Austria i Turcja, Rosja i Prusy były państwami drugorzędnymi. Prusy miały jednak nad Rzeczpospolitą tę przewagę, że ściągały do budżetu państwa od swoich poddanych podatki proporcjonalnie kilka razy wyższe niż w Polsce i na Litwie. Te dysproporcje w sile fiskalnej Rzeczypospolitej i sąsiadów musiały prowadzić do katastrofy, i to nie tylko dlatego, że państwa te były rządzone przez dynastie absolutne, Hohenzollernów i Romanowów.
Polska i Francja
Ciekawe jest porównanie historii Francji za Walezjuszy i Burbonów, prowadzących to państwo do europejskiej hegemonii za króla Ludwika XIV, z historią Rzeczypospolitej za królów elekcyjnych. Państwo Polskie, z mocarstwowego stanowiska za czasów Jagiellonów panujących w Polsce, na Litwie, w Czechach i na Węgrzech, kontrolującego cały pomost bałtycko-czarnomorski, zostało po 200 latach od Unii Lubelskiej podbite przez sąsiadów i znikło z mapy Europy.
Francja pod względem etnicznym była nie mniej podzielona niż Rzeczpospolita. Separatyzmy burgundzki, prowansalski czy bretoński musiały zostać przezwyciężone przez Kapetyngów, wywodzących się z Ile-de-France wokół Paryża, domeny pod względem powierzchni odpowiadającej mniej niż połowie polskiego województwa. Francja miała także swoich oligarchów, wielkie historyczne rody książęce, które 965 r. wybrały Hugona Kapeta na króla. Historyczna przeszłość niektórych z tych rodów przyćmiewała nawet samych Kapetyngów. Ponadto Francja, w odróżnieniu od Polski, przeszła przez potężny konflikt wewnętrzny, wojnę religijną katolików z protestantami. Pomimo że Henryk Walezy po przyjeździe do Polski miał krew na rękach po masakrze hugenotów w noc Św. Bartłomieja (23/24 sierpnia 1572 r.), szlachta polska z oczywistych względów wolała Francuza od Iwana Groźnego czy Habsburga.
Zygmunt August sprzyjał protestantom i z ich inspiracji (Jan Firlej, Piotr Zborowski) pozostawił po sobie drugie wielkie dziedzictwo – akt Konfederacji Warszawskiej z 1573 r. – zrównujący wszystkie wyznania w Rzeczypospolitej i zapewniający tolerancję religijną, gwarantowaną przez państwo. W tym względzie Rzeczpospolita zdecydowanie wyprzedziła Francję. Niestety Francja – mocarstwo morskie – zdystansowała Polskę i Litwę w ekspansji gospodarczej, w rozwoju handlu i przemysłu. Kiedy stosunki feudalne we Francji zaczęły tamować rozwój kapitalizmu, wybuchła Wielka Rewolucja Francuska. Stan trzeci (Tiers-état) zniósł feudalne ograniczenia krępujące rozwój gospodarki. Rzeczypospolita w tym czasie trwała w feudalizmie opartym na niewolniczej pracy chłopów. Szlachcic parający się handlem, był przez „panów braci” wykluczany ze stanu szlacheckiego. Polskie mieszczaństwo (także obce) było tłamszone, a polska szlachta dbała, aby nie wyrósł jej konkurent do władzy i politycznych wpływów. W sprawach handlu i przedsiębiorczości szlachta wolała oprzeć się na Żydach niewykazujących aspiracji politycznych. Do dzisiaj w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą możemy podziwiać okazałe spichlerze na zboże, perełki polskiej architektury. Wszystkie były własnością żydowską. Szlachta zwoziła do nich zboże z centralnej Polski, a po spływie Wisłą trafiały do Gdańska, ładowane na statki kupców niderlandzkich i angielskich. Na rynkach zachodniej Europy przez trzy stulecia zachodni kupcy finalizowali kilkuset procentowe zyski z handlu polskim zbożem. Gospodarka folwarczno-pańszczyźniana trwała w najlepsze, dopóki nie zlikwidowali jej zaborcy. Najpóźniej uczynili to Rosjanie, w 1864 r. w formie dotkliwej, jak sądzili, represji przeciwko polskiej szlachcie po klęsce powstania styczniowego. W tym czasie Cesarstwo Francuskie niezmiennie utrzymywało status mocarstwa europejskiego, a książę Adam Jerzy Czartoryski w Paryżu nazywany „królem Polski na emigracji”, nie był partnerem do rozmów z cesarzem Napoleonem III.
Henri II de Montmorency
O odmiennej drodze Francji ku wielkości i Rzeczypospolitej ku upadkowi po wygaśnięciu Jagiellonów, przesądziła polityka i geopolityka. Można wskazać podobne wydarzenie w tym czasie w obu krajach, które przesądziło o kierunku ewolucji obu państw i przyszłości ich narodów.
W 1632 r. w Tuluzie z powodu spisku przeciwko królowi został skazany na ścięcie książę Henri de Montmorency, przywódca opozycji antykrólewskiej grupującej diuków i książąt reprezentujących rody, których antenaci, siedem wieków wcześniej, wybierali Hugona Kapeta na króla. Książę reprezentował tendencje odśrodkowe, przeciwne centralizacji państwa i ograniczaniu wpływów wielkich rodów francuskich. Chciał, jak to się wtedy mówiło językiem regionalnych separatyzmów, „podnieść Langwedocję przeciwko Ludwikowi XIII”. Młody król Ludwik, syn hugenota Henryka Burbona z Nawarry, autora powiedzenia, że „Paryż wart jest mszy” (oczywiście katolickiej), miał dopiero 22 lata i małe możliwości oceny skutków polityki diuka de Montmorency. Skutki jego działań doskonale natomiast rozumiał faktycznie rządzący Francją pierwszy minister króla Ludwika, kardynał Armand-Jean du Plessis de Richelieu.
Sąd parlamentu Tuluzy skazał zbuntowanego księcia na śmierć, lecz król Francji mógł zmienić wyrok. Za skazanym wstawiły się najznamienitsze rody francuskie. Wszak już za pierwszych Kapetyngów diukowie de Montmorency mieli znaczącą pozycję na dworze francuskim; kolebką rodu było miasto Montmorency w Ile-de-France, w pobliżu Paryża. Naciski wyższej arystokracji na zmianę wyroku były przeogromne, a dodatkowo silne emocje tej grupy wielmożów wywoływał fakt, że 37-letni książę był ostatnim, w linii prostej (sic!), męskim przedstawicielem historycznego rodu. Jednak Richelieu okazał się nieugięty, zdawał sobie doskonale sprawę z politycznych skutków wykonania wyroku.
Na księciu Henryku, ściętym na szafocie, wygasł ród de Montmorency. Okoliczność, że miasto Montmorency i dobra rodu stały się własnością Burbonów, miała drugorzędne znaczenie. Najważniejsze było, że Richelieu pozbawił resztek władzy wielkie rody francuskie, które od tej pory mogły rywalizować jedynie o miejsce przy tronie królewskim w Luwrze i Wersalu. Tym samym Richelieu utorował drogę do absolutyzmu Burbonów i osiągnięciu przez Francję, za Ludwika XIV, mocarstwowej pozycji w Europie.
Rokosz Lubomirskiego
W historii Rzeczypospolitej w XVII w. mieliśmy podobne wydarzenie, które skończyło się zupełnie inaczej: zwycięstwem wielkiego magnata i pognębieniem króla oraz jego późniejszą abdykacją. Jan II Kazimierz Waza nie był najlepiej ocenianym przez polską historiografię królem; zapewne dlatego, że przegrał wszystko, co było do przegrania: reformy państwa i ambitne plany wzmocnienia władzy królewskiej. Zdaniem polskich historyków, ten król „nie rozumiał szlachty”, nie chciał chronić jej „złotej wolności”, bronić liberum veto i wolnej elekcji. Urodzony, co prawda, na Wawelu, lecz despotyczny i z inklinacjami do absolutyzmu, król Waza był przeciwny, zdaniem historyków, rodzimej demokracji szlacheckiej. Został obarczony przez potomnych oraz historię odpowiedzialnością za nieudolne rządy, „potop szwedzki”, powstanie Chmielnickiego, Perejasław, wojny z Rosją. Niesłusznie, gdyż skutki pomylono z przyczynami. Do przyczyn należało ostanie 80 lat rządów czterech poprzednich królów elekcyjnych na tronie Rzeczypospolitej Obojga Narodów, po wygaśnięciu dynastii Jagiellonów. Wzmacnianie władzy królewskiej przez Wazów zakończyło się klęską ostatniego z nich, Jana II Kazimierza.
Król objął tron w 1648 r., owym annus horibilis, naznaczonym fatalnym powstaniem Chmielnickiego. Po upływie 16 lat od egzekucji w Tuluzie Henryka de Montmorency, oligarchia magnacka w Rzeczypospolitej miała się dobrze, a królowie elekcyjni nie zagrażali pozycji magnaterii państwie. Współrządzili państwem, zajmując najwyższe urzędy w Polsce i na Litwie. W swych dobrach oraz na ziemiach polskich i litewsko-ruskich prowincji byli niekwestionowanymi władcami – „królewiętami”. Na podstawie analizy dokumentów ustaw (zwanych konstytucjami) historycy państwa i prawa bronią poglądu o jednolitym i niepodzielnym charakterze państwa – Rzeczypospolitej Obojga Narodów. W istocie faktycznemu ustrojowi Rzeczpospolitej bardziej odpowiada pojęcie luźnej federacji ziem połączonych „fantomowym ciałem króla” (określenie prof. Jana Sowy). Dlatego luźnej, że magnaci dominujący w poszczególnych ziemiach (województwach) uważali się za uprawnionych do prowadzenia, w odniesieniu do tych ziem, własnej polityki zagranicznej. Odrębności ich prowincji strzegła instytucja liberum veto; większość województw nie mogła narzucić innemu, temu niepokornemu, nowych praw.
Słynna „Dymitriada”, osadzenie na Kremlu dwóch Samozwańców, było prywatnym przedsięwzięciem dwóch rodzin magnackich, Mniszchów i Wiśniowieckich. Historia Polski dowodzi, że magnacka samowola, zdrada stanu i zdrada polskiego króla (Radziwiłł, Radziejewski, Szczęsny Potocki) nie były tym samym przestępstwem jak zdrada dynastii w innym państwie europejskim. Państwo polskie było zbyt słabe, aby karać wpływowych zdrajców stanu.
Nie jest odkrywczym stwierdzenie, że mocarstwa ościenne do ingerencji w sprawy Rzeczypospolitej zapraszali polscy i litewscy magnaci szukający wsparcia w sprawach wewnętrznych przeciwko królowi i innym klanom magnackim. Taka praktyka, oddziaływanie na państwo polsko-litewskie przez dziesięciolecia przez obce wpływy i działanie sił odśrodkowych wzmacnianych przez samych magnatów, doprowadziły do podporządkowania polityki polskiej interesom ościennych mocarstw. Począwszy od Sasów, to nie szlachta, ani nawet magnateria polsko-litewska wybierała Rzeczypospolitej królów. To ościenne mocarstwa wybierały królów dla Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Szok i otrzeźwienie przyniósł pierwszy rozbiór (1772 r.). Kolejne rozbiory były reakcją zaborców na próby zrzucenia obcego zwierzchnictwa przez Polaków (Konstytucja 3 maja, powstanie kościuszkowskie).
Cóż to była za demokracja szlachecka, skoro ułamek procenta uprawnionych, dokładnie 4352 głosy szlacheckie zdecydowały o wyborze Jana II Kazimierza na króla Rzeczypospolitej? W tej liczbie posłowie, senatorowie i „panowie bracia” sprawujący wyższe lub pomniejsze urzędy. Za panowania tego króla zaszły przełomowe historycznie wydarzenia, które doprowadziły państwo polsko-litewskie na równię pochyłą. Inicjały króla ICR (Ioannes Casimirus Rex) tłumaczono jako Initium Calamitatis Regni (Początek Nieszczęść Królestwa). Nieudolny król, niepotrafiący obronić wspaniałego Królestwa – taki obraz pozostawili współcześni i potomni, dzisiejszych historyków nie wyłączając. Niesłusznie i niesprawiedliwie, gdyż wzięto za przyczynę to, co było w istocie skutkiem. Przyczyną była niewydolność organizmu państwowego w wymiarze fiskalnym i władza królewska pozbawiona realnych atrybutów władzy centralnej. To dlatego w czasie potopu szwedzkiego Jan Kazimierz zmuszony był udać się za granicę, na sąsiedni Śląsk austriacki i na zamku w Głogówku na Opolszczyźnie przeczekać zawieruchę.
Za panowania tego ambitnego Wazy ostatecznie rozeszły się drogi Francji i Polski, pierwszej idącej ku potędze, drugiej ku upadkowi. 30 lat dzieli stracenie we Francji ostatniego przedstawiciela rodu de Montmorency i wzmocnienie władzy kardynała de Richelieu, od rokoszu Lubomirskiego, przełomowego zwycięstwa polskiej szlachty nad królem (1661 r.).
Calamitatis Regni
Przewlekła i toczona z przerwami wojna z Rosją – po zawarciu „ugody perejasławskiej” w 1654 r., na mocy której Chmielnicki poddał całą Ukrainę pod władzę cara Aleksego – mimo wszelkich przeciwności dała Janowi Kazimierzowi siły do wzmocnienia władzy królewskiej. Promotorem „absolutystycznej” polityki króla była ambitna małżonka monarchy, Francuzka, Ludwika Maria Gonzaga de Nevers. Narastający od 1661 r. spór opozycji przeciwnej wzmocnieniu władzy królewskiej ze stronnictwem dworskim Jana Kazimierza doprowadził do zasadnego oskarżenia przywódcy opozycji, Jerzego Sebastiana Lubomirskiego, o związki z obcymi państwami i podżeganie wojska do buntu. Polski król niewątpliwie szedł drogą kardynała de Richelieu, nawet na zaciężną armię dostał francuskie pieniądze. W grudniu 1664 roku sąd sejmowy skazał hetmana polnego koronnego, marszałka wielkiego koronnego i hrabiego na Wiśniczu w jednej osobie, na utratę urzędów, banicję i infamię – za przestępstwo zdrady stanu. Lubomirski, pomimo że spiskował przeciwko królowi z cesarzem Leopoldem I, elektorem brandenburskim Fryderykiem Wilhelmem i królem Szwecji Karolem XI, uzyskując od nich pieniądze na zaciąg wojska – ubrał się w szaty nieskalanego obrońcy „złotej wolności” szlacheckiej przed „absolutyzmem” dworu Jana Kazimierza. Jak łatwo zgadnąć, takim postawieniem sprawy zdobył łatwo poparcie i posłuch ogromnej rzeszy „panów braci”. W latach 1665–1666 jego zwolennicy, zrywając sejmy, paraliżowali działalność ustawodawczą, a sam Lubomirski, poparty przez część wojska koronnego i szlachty, rozpętał regularną wojnę domową w Rzeczypospolitej. Mając słabsze siły, używał taktyki tzw. „tańca gonionego”, polegającego na trzymaniu bezpiecznego dystansu od wojsk królewskich i niewchodzenia z nimi w otwartą walkę. Lekka jazda Lubomirskiego długo nie dawała się rozgromić ciężkiej armii króla, jednak do decydującej bitwy musiało w końcu dojść.
Obie armie starły się pod Mątwami, nieopodal Inowrocławia, w 1666 r. w bratobójczej, nawet nie walce, lecz krwawej jatce imć „panów braci”. Na pobojowisku pozostało kilka tysięcy szlacheckich trupów i potężny kac moralny u tych, którzy bitwę przeżyli. Do tych ostatnich należał młody chorąży koronny, Jan Sobieski, przyszły król Polski, pogromca Turków. Sobieski znał dobrze Lubomirskiego, uczył się od hetmana sztuki wojennej, a nawet zawdzięczał mu ocalenie, w wygranej przez Polaków bitwie pod Beresteczkiem z wojskami Chmielnickiego i Islam Gireja (1661 r.).
Upadek polityki króla
Królowa Maria Ludwika Gonzaga de Nevers nie powtórzyła projektu politycznego królowej Bony z 1530 r. z królewiczem Zygmuntem Augustem. Jan Kazimierz Waza, po klęsce pod Mątwami, został zmuszony do wyrzeczenia się planów elekcji vivente rege. Po kilku latach, 16 września 1668 r. zrzekł się korony, co wywołało niezadowolenie szlachty, wszak to ona „zatrudniała” i „zwalniała” królów elekcyjnych. W dniu abdykacji pozostawił Polakom przepowiednię świadczącą, że był mądrym politykiem, jednak nie na tyle przebiegłym, żeby zostać polskim kardynałem de Richelieu. Ponad 100 lat przed pierwszym rozbiorem, król Polski powiedział do szlachty: „Moskwa i Ruś odwołają się do ludów jednego z nimi języka i Litwę dla siebie przeznaczą. Granice Wielkopolski staną otworem dla Brandenburczyka, a przypuszczać należy, iż ten o całe Prusy starać się zechce, wreszcie Dom Austriacki spoglądający łakomie na Kraków, nie opuści dogodnej dla siebie sposobności i przy powszechnym rozrywaniu państwa nie wstrzyma się od zaboru”.
Co przerwało ten długi sen Sarmatów o potędze ? Niewątpliwie „złota wolność” szlachecka była wielką wartością polskiej i europejskiej kultury politycznej, stała się jednym ze źródeł polskiej tożsamości i niezmienne tkwi w dzisiejszym DNA Polaków. Ta wartość jednak rywalizowała z drugą tradycją, mniej chwalebną, tradycją odśrodkowego oporu i osłabiania władzy centralnej. W ostatnim, V tomie „Historii Polski 1572-1632”, prof. Andrzej Nowak zaskakująco przewartościowuje osobę hetmana Jana Zamoyskiego, który, doszedłszy do najwyższych stanowisk, bardziej dbał o własne interesy kosztem interesów państwa polsko-litewskiego. Dlaczego to ustalenie, że od Zamoyskiego, sekretarza Zygmunta Augusta, wszystko się zaczęło, tak bardzo dziwi prof. Nowaka, skoro taki właśnie system polityczny stworzyli jego poprzednicy i promotorzy do władzy ? Krakowski historyk kończy V tom swojej „Historii Polski” cezurą roku 1632 r. – roku pamiętnej śmierci księcia de Montmorency. Francuski książę nie został w książce wspomniany, co nie dziwi, gdyż nie miał nic wspólnego z Polską. Poza jednym, że jego losy żywo zaprzątały umysł króla Jana II Kazimierza i hetmana polnego Jerzego Sebastiana Lubomirskiego.
Co dalej z Międzymorzem ?
Oczaków do roku 1523 r. był kontrolowany przez Wielkie Księstwo Litewskie, później dostał się pod panowanie tureckie. Połąga, po trzecim rozbiorze w 1795 r., na długo trafiła pod panowanie rosyjskie. Oba miasta podupadły, najeźdźcy nie zamierzali rozbudowywać portów związanych z obcą historią. Rosja, po wyparciu Turków z wybrzeży Morza Czarnego, zbudowała Odessę u ujścia Dniestru i potężny port Mikołajów w estuarium Bohu, u ujścia Dniepru. Połąga, w porównaniu z Rygą, Królewcem czy Sankt Petersburgiem, stała się prowincjonalnym miastem, bardziej kurortem niż litewskim portem bałtyckim.
Intermarium Polonorum zakończył zgon Zygmunta Augusta. Międzymorze budowane w latach międzywojennych przez Piłsudskiego i Becka, podobnie jak porzucony ostatnio przez administrację amerykańską projekt „Trójmorza” – nadal pozostaje snem Polaków o potędze państwa. Jeżeli polscy politycy będą częściej pielgrzymować do Pragi, Bratysławy, Wilna, Bukaresztu czy Budapesztu, ten sen będzie trwał nadal, dopóki Polska nie stanie się regionalnym centrum siły, głównie gospodarczej, zdolnym przyciągać do Warszawy polityków rządzących w wyżej wymienionych stolicach i szukających nad Wisłą przeciwwagi dla Berlina i Moskwy. To niewątpliwie długofalowy cel naszego państwa na najbliższe dziesięciolecia. Przy czym Rosja i Niemcy będą takiej polityce polskiej konsekwentnie przeciwdziałać. Nie powinniśmy nigdy zapominać o słowach wypowiedzianych w latach 90. przez Aleksandra Dugina w szczerej rozmowie z Grzegorzem Górnym:
„My Rosjanie i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Jesteśmy zainteresowani wchłonięciem, przy pomocy wywieranego przez nas nacisku, maksymalnej liczby dopełniających nas kategorii. (…). Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana w istnieniu niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. Nie jest też zainteresowana istnieniem Ukrainy. Nie dlatego, że nie lubimy Polaków czy Ukraińców, ale dlatego, że takie są prawa geografii sakralnej i geopolityki”1.
Jarosław Krzan
Faktycznemu ustrojowi Rzeczpospolitej odpowiada pojęcie luźnej federacji ziem połączonych „fantomowym ciałem króla”.
1 Kwartalnik „Fronda” 1998, nr 11-12.
Dziękujemy za zainteresowanie naszym czasopismem. Liczymy na wsparcie informacyjne: Państwa komentarze i polemikę z naszymi tekstami oraz nadsyłanie własnych artykułów. Można nas również wpierać materialnie.
Dane do przelewów:
Instytut Badawczy Pro Vita Bona
BGŻ BNP PARIBAS, Warszawa
Nr konta: 79160014621841495000000001
Dane do przelewów zagranicznych:
PL79160014621841495000000001
SWIFT: PPABPLPK
Dosyć jednostronny tekst. Centralne położenie Rzeczpospolitej zadecydowało o jej upadku (chociaż przyczyn było kilka). Powodowało to, że mieliśmy ciągle trzech wrogów (Szwecja, Moskwa, Turcja), podczas gdy nasi wrogowie nierzadko łączyli siły przeciwko nam. Nawet przyjazna Austria spiskowała z Moskwą. Siła trzech na jednego zrobiła swoje. Przed zaborami Szwecja i Turcja ustąpiły miejsca Prusom i Austrii. Sam fakt niedomogów ustrojowych nie był wystarczającym powodem upadku państwa. Warto wskazać na zupełnie bezmyślne zachowanie Turcji, która gnębiła osłabioną Rzeczpospolitą hodując w ten sposób swojego przyszłego pogromcę (Moskwa). Podobnie Szwecja w porę nie zauważyła, że Moskwa jest głównym wrogiem a nie Polska. Na początku XVIII w mocarstwa zawarły pakt, w którym zobowiązywały się do pilnowania, aby w Polsce nie nastąpiły reformy ustroju.
Warto także zwrócić uwagę na stoczenie się Hiszpanii na przełomie XVII i XVIII w. Nie było tam „zdegenerowanej” demokracji i kilku zewnętrznych wrogów a pomimo tego państwo upadło. W tym przypadku mocarstwa porozumiały się jednak, aby pozostawić Hiszpanię w całości.
Śmierć d***kratycznym imperialistom ze zgniłego Zachodu !
Nie ma złych i dobrych ustrojów tylko dobrze funkcjonujące i zdegenerowane ustroje. Batory dobrze reprezentował polskie interesy, chociaż nie był Polakiem. Natomiast nieudane eskapady mołdawskie królów przedelekcyjnych osłabiały Polskę. Nie ma tu reguły, że polski król z ugruntowanej dynastii jest dobry a król elekcyjny zły.