To chyba jedna z bardziej zaskakujących informacji dotyczących „rozdzielania” ministerstw w rządzie Donalda Tuska. Główny kandydat na stanowisko ministra sprawiedliwości – Krzysztof Kwiatkowski – został zastąpiony przez osobę, która zupełnie nie była brana pod uwagę – przez Jarosława Gowina.
Krzysztof Kwiatkowski, po ogłoszeniu decyzji przez Donalda Tuska, nie krył rozczarowania. – Wszyscy, którzy mnie znają, pozytywnej energii nie mogą mi odmówić – w ten sposób Krzysztof Kwiatkowski w „Faktach po Faktach” skomentował słowa Donalda Tuska, który tłumaczył, że nowym ministrem sprawiedliwości będzie Jarosław Gowin, który „ma pozytywną szajbę”.
Kwiatkowski stwierdził również, że „ten resort (ministerstwo sprawiedliwości – przyp. red.) wymaga umiejętnej rozmowy ze środowiskami, które mają duże poczucie swojej wartości, z sędziami, z adwokatami, z radcami prawnymi, notariuszami i trzeba wiedzieć, jak reformuje się wymiar sprawiedliwości”. Były minister sprawiedliwości dodał także, że to nie jest resort, w którym można filozofować, co zostało odebrane jako aluzja do wykształcenia Jarosława Gowina, który jest historykiem filozofii.
-asd
Dyskusja na temat obsady resortu sprawiedliwości wydaje się niekiedy nieco oderwana od realiów. Oto bowiem część komentatorów skupia się na tym, czy ministrem powinien być „prawnik zżyty z branżą”, czy też lepiej, że zastąpił go ktoś spoza środowiska. Otóż pierwsza alternatywa w żaden sposób nie opisuje sytuacji min. Kwiatkowskiego. Wprawdzie już jako student II roku prawa mówił o sobie per „my PRAWNICY”, jednak swoje kontakty z zawodem ograniczał generalnie do współudziału w psucia prawa pod rządami AWS (jeśli za współudział można uznać sekretarzowanie premierowi”. Okres jego ministerium to czas coraz ostrzejszego konfliktu na tle płacowym z prokuraturą i sędziami, a z tymi drugimi ostrzejszy był jeszcze spór o kształt nowej ustawy o ustroju sądów powszechnych. Środowisko było zresztą zrażone nie tyle nawet kierunkiem przemian, ale zwłaszcza arogancką formą ich forsowania. Kwiatkowski nie był więc bynajmniej gwarancją lepszych kontaktów z prawnikami (ani nie groził nadmierną wobec nich uległością). Przeciwnie, zupełnie zbędnie wpychał własny rząd w zbędne awantury.