W dniach 9-10 września premier Ukrainy Arsenij Jaceniuk złożył wizytę w Polsce. Minęła ona bez szczególnego rozgłosu, co wydaje się nieco dziwne biorąc pod uwagę dotychczasową prokijowską egzaltację polskich mediów. Głównym powodem wizyty Jaceniuka i jego spotkania z premier Kopacz i prezydentem Dudą był obiecany Ukrainie jeszcze przez byłego prezydenta Komorowskiego kredyt w wysokości 100 milionów euro. Jest to nie tyle kredyt, co darowizna, bo nie powinno być dla nikogo tajemnicą, że pomajdanowa Ukraina już dawno straciła płynność finansową. Czy oprócz tego Jaceniuk otrzymał w Warszawie jakieś inne prezenty, nie sposób dowiedzieć się z polskich demokratycznych mediów. Należy przypuszczać, że przedmiotem rozmów mogły być też dostawy przez Polskę broni na Ukrainę, szkolenie ukraińskich sił zbrojnych, czy utworzenie brygady LITPOLUKRBRIG itp.
Ten wymowny brak zainteresowania warszawską wizytą Jaceniuka może wynikać z tego, że demokratyczne media polskie jeszcze nie wiedzą co myślą i w związku z tym w napięciu oczekują na instrukcje z ambasady amerykańskiej. Nie da się bowiem wykluczyć, że polskie media demokratyczne zostaną prędzej czy później poinformowane przez czynniki miarodajne, iż Jaceniuk jest „rosyjskim agentem” i taką właśnie informację będą musiały przekazać społeczeństwu polskiemu, faszerowanemu dotychczas w kwestii ukraińskiej czarno-białą propagandą.
Na Ukrainie mianowicie wybuchł konflikt pomiędzy premierem Jaceniukiem i prezydentem Poroszenką. Z przebijających się zza wschodniej granicy strzępów informacji wiadomo jedynie, że w konflikcie tym Poroszenkę poparł były prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili – obecnie gubernator obwodu odeskiego – który nie ukrywa swoich ambicji objęcia stanowiska premiera Ukrainy. Przeciwko Saakaszwilemu wystąpił natomiast jeden z głównych organizatorów „rewolucji godności” z 2014 roku, usunięty wcześniej ze stanowiska gubernatora obwodu dniepropietrowskiego oligarcha Ihor Kołomojski. Powodem takiego obrotu spraw było wysunięcie przez Saakaszwilego oskarżenia, że Jaceniuk jest zależny od Kołomojskiego i innych oligarchów. W odpowiedzi Kołomojski nazwał Saakaszwilego „wściekłym psem”, którego należy „uśpić”. Zasugerował też konieczność ukarania „pana psa”, czyli prezydenta Poroszenki.
Konflikt pomiędzy Jaceniukiem a Poroszenką spowodował wyjście z koalicji rządzącej neobanderowskiej Partii Radykalnej. Tym samym banderowcy zdystansowali się od „demokratycznych władz” Ukrainy, co wróży tym władzom jak najgorzej. Wcześniej doszło do zamieszek w Kijowie, w których zginęły trzy osoby, a ponad sto zostało rannych. Formalnym ich powodem było uchwalenie przez Werchowną Radę zmian w konstytucji umożliwiających decentralizację Ukrainy, a faktycznym – niezadowolenie banderowców z rządów Jaceniuka i Poroszenki.
Historia jakby się powtarza, ponieważ w rok po „pomarańczowej rewolucji” z 2004 roku też doszło do rozpadu ślepo wspieranego przez Polskę obozu „pomarańczowych reformatorów” i wojny na noże pomiędzy prezydentem Juszczenką i premier Tymoszenko. Jednak przy okazji obecnego mordobicia pomiędzy Jaceniukiem i Poroszenką zaczynają wychodzić na jaw ciekawe fakty, o których milczą demokratyczne media w Polsce. Podaję je więc za mediami rosyjskimi, narażając się na zarzut „patriotów” (sprowadzających swój patriotyzm do walki ze wszystkim co rosyjskie), że szerzę „rosyjską propagandę”. Niestety nic na to nie poradzę, że z powodu szczelnej blokady informacyjnej, stosowanej odnośnie do Ukrainy przez demokratyczne media w Polsce i na Zachodzie, „rosyjska propaganda” pozostaje niezależnym źródłem informacji.
Jaceniuk został zaatakowany również przez deputowanego Bloku Poroszenki Siergieja Kaplina, który już w kwietniu bieżącego roku kierował protestami ulicznymi przeciwko korupcji w rządzie Jaceniuka i domagał się powołania parlamentarnej komisji śledczej do wyjaśnienia tej kwestii. Kaplin ponownie wystąpił ostatnio z inicjatywą zbadania praktyk korupcyjnych w rządzie. Stwierdził, że posiada konkretne dowody potwierdzające udział Jaceniuka w działaniach sprzecznych z prawem. Wśród tych dowodów wymienił m.in. poufne sprawozdanie byłego szefa Państwowej Inspekcji Finansowej Nikołaja Gordiernki, z którego ma wynikać, że z budżetu Ukrainy zdefraudowano 7,6 mld hrywien. Jednakże przy okazji Kaplin złożył oświadczenie – jak stwierdził, w imieniu prezydenta Ukrainy – w którym wymienił Jaceniuka i byłego przewodniczącego Werchownej Rady Ołeksandra Turczynowa jako odpowiedzialnych za rozpoczęcie akcji militarnej przeciwko Donbasowi w maju 2014 roku.
„Jest bardzo wygodnie zrzucić winę za rozpoczęcie walk w Donbasie na prezydenta Rosji – oświadczył Kaplin – ale nadszedł czas, aby powiedziano ludziom prawdę. Odpowiedzialnymi za operację antyterrorystyczną są ci, którzy byli u władzy po obaleniu Janukowycza, a teraz oni również są odpowiedzialni za wojnę w Donbasie. Są nimi Jaceniuk i Turczynow” (cyt. za: pl.sputniknews.com, 15.09.2015).
Dla ludzi, którzy śledzą wydarzenia na Ukrainie, konfrontując różne źródła informacji, to żadna nowość. Nie jest dla nich tajemnicą, że Jaceniuk był inicjatorem siłowego rozprawienia się z Donbasem i jest liderem „partii wojny”. Ale dla tych, którzy chłoną propagandę polskich mediów demokratycznych, wedle której w Donbasie mamy do czynienia z rosyjską agresją na Ukrainę, oświadczenie deputowanego Bloku Poroszenki stanowi niemiłe zaskoczenie. Potwierdza ono bowiem, że to nie Putin podpalił Ukrainę. Podpalili ją globalni misjonarze demokracji i neoliberalnego kapitalizmu z Waszyngtonu, a panowie Kliczko, Jaceniuk i Tiahnybok oraz polscy politycy wszystkich opcji posłużyli im tylko w roli zapałek.
Tak bezpardonowy atak deputowanego Kaplina na Jaceniuka świadczy o tym, że konflikt pomiędzy premierem a prezydentem Ukrainy zaostrza się. Przyczyną tego konfliktu są ambicje Jaceniuka, by poszerzyć zakres posiadanej władzy, a przede wszystkim jego niezgoda na włączenie swojej partii Front Ludowy do Bloku Poroszenki. Jeszcze dalej od Kaplina poszła Julia Tymoszenko – weteranka „pomarańczowej rewolucji”, była premier i protektorka kariery politycznej Arsenija Jaceniuka przed 2014 rokiem. W imieniu swojej partii „Batkiwszczyna” – wchodzącej w skład koalicji rządowej – złożyła wniosek o dymisję rządu Jaceniuka, zarzucając mu korupcję, brak godności, uczciwości i profesjonalizmu.
Tego wszystkiego niestety nie dowiemy się z polskich i zachodnich mediów demokratycznych, w których na temat Ukrainy panuje hermetyczna blokada informacyjna, niczym w czasach Związku Radzieckiego. Nie dowiemy się także o kulisach „reform” importowanej z USA minister finansów Natalie Ann Jaresko, przy których „terapia szokowa” Balcerowicza wygląda na dziecinadę. „Terapia szokowa” pani Jaresko jest prowadzona według scenariusza podboju opisanego przez Naomi Klein w książce „Doktryna szoku”: najpierw wywołujemy w danym kraju przewrót polityczny i kryzys, a potem poprzez szokowe „reformy” doprowadzamy jego społeczeństwo do stanu bezbronności i łupimy co się da. W pierwszej połowie 2015 roku PKB Ukrainy spadł o 16,3 proc. (według oficjalnych danych), bezrobocie, które przed „rewolucją godności” wynosiło 8,8 proc., ma sięgać 40 proc. (według ekonomisty Aleksandra Ochrimenki), ceny nośników energii dla odbiorców indywidualnych wzrosły od 40 proc. (prąd) do 280 proc. (gaz), a inflacja wynosi ok. 25 proc.
Z demokratycznych mediów nie dowiemy się również, że kariera biznesowo-polityczna pana Jaceniuka nie rozpoczęła się w 1998 roku, jak podaje Wikipedia. Wedle „rosyjskiej propagandy” miała się ona rozpocząć podczas pierwszej wojny czeczeńskiej (1994-1996). Jaceniuk ukończył na uniwersytecie w Czerniowcach nie tylko prawo, ale także wydział wojskowy, uzyskując stopień kapitana i specjalność artylerzysty-wywiadowcy (артиллерист-разведчик). Podczas pierwszej wojny czeczeńskiej miał walczyć z Rosjanami w szeregach ukraińskiego oddziału UNA-UNSO „Wiking”, który wchodził w skład pułku Szamila Basajewa. Dowódcą banderowskiej formacji „Wiking” był „Biały Saszka”, czyli Ołeksandr Muzyczko. Ten sam, który 20 lutego 2014 roku prawdopodobnie kierował snajperami strzelającymi na polecenie organizatorów rewolty w Kijowie do uczestników tejże rewolty (o co oskarżono milicjantów z formacji „Berkut”) i który w miesiąc po zwycięstwie „rewolucji godności” został po prostu zabity przez funkcjonariuszy oddziału specjalnego MSW Ukrainy „Sokół”.
Wedle Aleksandra Bastrykina, szefa Komitetu Śledczego Rosji, w formacji „Wiking” oprócz Jaceniuka mieli walczyć także dwaj inni bohaterowie „rewolucji godności” z 2014 roku: lider Prawego Sektora Dmytro Jarosz i przywódca neobanderowskiej partii „Swoboda” Ołeh Tiahnybok. Bastrykin oświadczył, że ma dowody potwierdzające udział obecnego premiera Ukrainy w torturowaniu i egzekucjach jeńców rosyjskich podczas pierwszej wojny czeczeńskiej. Za udział w tej wojnie Jaceniuk miał otrzymać wysokie odznaczenie od Dżochara Dudajewa.
Oczywiście to wszystko jest „rosyjska propaganda”, bo jak wiadomo krynica prawdy, dobra i demokracji wybija tylko z Białego Domu w Waszyngtonie. Żeby ta krynica wybijała jeszcze wyżej, prezydent Poroszenko wydał dekret zakazujący wjazdu na Ukrainę 388 osobom fizycznym i 105 osobom prawnym – pochodzącym z 23 krajów, reprezentującym głównie media rosyjskie, ale także BBC czy niemiecką telewizję ARD. W gronie tym znalazł się np. sekretarz Słowackiego Związku Walki z Faszyzmem Viliam Longauer, a także trzech Polaków: Dawid Berezicki, Janusz Korejba i Dawid Hudziec. Ta czarna lista Poroszenki jako żywo przypomina praktyki, jakie stosowali Idi Amin w Ugandzie czy cesarz Afryki Środkowej Jean-Bédel Bokassa. Do takiego właśnie poziomu zawiodła Ukrainę „rewolucja godności”, która została wywołana – jeśli o tym ktoś jeszcze pamięta – pod hasłem integracji z Unią Europejską.
Bohdan Piętka