Mogłoby się wydawać, że skoro obie strony mają swój partyjny interes, by polskie życie polityczne toczyło się przez lata wokół daty 10 kwietnia, to pewnie tak będzie. Osobiście jednak podejrzewam, że kolejne rocznice nie będą obchodzone zbyt długo. Powód jest bardzo prosty. Życie partyjne to w Polsce słaby fundament do budowy czegokolwiek. Mało kto jest w stanie sobie przypomnieć, o co chodziło w rozgrywkach sprzed dekady. Za lat dziesięć nie będzie pewnie ani PO, ani PiS, dokonania zaś liderów tych ugrupowań jako premierów są tak znaczące, że już prędzej L. Miller może liczyć na wymienienie w podręcznikach historii chociażby jako ten, który wprowadził /stety czy niestety – to się jeszcze okaże/ Polskę do EU.
Niezwykle intensywne eksploatowanie emocjonalnej strony rocznicy, a wcześniej miesięcznic katastrofy smoleńskiej też tu zrobi swoje. Emocje nie mają zwykle zbyt rozległych pokładów. To jak w związkach międzyludzkich. Zbudowane na emocjach wystrzeliwują gwiazdą świecącą intensywnym światłem i po chwili już ich nie ma.
Jest jednak w kwietniu rocznica, której waga jest bez porównania większa i faktycznie stanowi niesłychanie ważną granicę. Ponieważ chodzi o zagadnienie czysto intelektualne, będące tak naprawdę problemem antropologii filozoficznej, przebieg jest tu dokładnie odwrotny. Lampionik tego światła ledwo widać, ale jest pewne, że jak długo w Polsce będzie istnieć prawica, rozmyślający nad jej faktyczną tożsamością będą musieli wracać do daty 13 kwietnia 2007 roku. Dla niezorientowanych wyjaśnię, że jest to dzień, gdy polski sejm odrzucił propozycję zmiany konstytucji w kierunku pełnej ochrony życia dzieci przed narodzeniem.
Waga tego problemu dla polskiej prawicy leży po pierwsze w tym, że to najważniejsze zagadnienie, przez którego pryzmat widać, jaka jest istota w danym momencie funkcjonującej państwowości, jakiemu rozumieniu człowieka to państwo służy. Taktycznie zaś w świetle tej sprawy najłatwiej można rozróżnić czym jest pseudo-prawica, łże-prawica, czy jak to jeszcze kto chce to nazywać, a co należy uważać za prawicę w prawidłowym tego słowa znaczeniu.
W planie wyższym zagadnień istotnych sprawa jest dość prosta. Zaniechanie koncepcji człowieka, w której nie różnicuje się wartości ludzkiego życia ze względu na żadne atrybuty to odejście od cywilizacji europejskiej rozumianej jako kultura zbudowana przez prawie dwa tysiące lat na fundamencie Ewangelii. Ktoś, kto porzuca tę formację cywilizacyjną, udaje się w nieznaną drogę i zawsze warto go dopytać, gdzie tak naprawdę nas wiedzie. Raczej jest to jednak trakt do nieszczęścia, co mieliśmy okazję sprawdzić w XX wieku.
Sama rozgrywka, z jaką mieliśmy do czynienia w roku 2007 to elegancki przykład, jak prawica właściwa dała się ograć pseudo-prawicy, gdyż sprawcą porażki był J. Kaczyński wraz z dużą częścią swojego PiS, a pod koniec także piastującym natenczas funkcję prezydencką bratem. Znany jestem z dość krytycznego stosunku do PiS. Aby nie być posądzonym o dawanie upust wyłącznie swoim fobiom, dla opisu przebiegu zdarzeń posłużę się cytatami z książki T. Terlikowskiego, który w świetle swojej obecnej działalności może być uważany za każdego, tylko nie za PiS-ofoba. Wówczas jednak, w roku 2007, na krótko po samych zdarzeniach napisał on książkę “Prawo do życia. Zdradzona nadzieja” w której, na 200 stronach krok po kroku zajmuje się prawie wyłącznie tym, jak J. Kaczyński doprowadził do urżnięcia łba sprawie, niekiedy nawet werbalnie ją popierając, ale realnie zawsze działając przeciw. Podawane dalej numery stron kierują do tej właśnie książki.
Skoro wybory 2005 roku dały wynik silnego mandatu prawicy, problem ochrony życia nienarodzonych pojawił się bardzo szybko. Po chwilowym zamieszaniu abp J. Michalik, Przewodniczący Episkopatu Polski potwierdził, iż działanie na rzecz stanowienia godziwego prawa w tym zakresie jest zadaniem państwa. J. Kaczyński skomentował: “To głos tylko jednego biskupa. Propozycja LPR, którą chwali arcybiskup, wynikała ze względów taktyczno-politycznych. Choć jako katolik zajmuję podobne stanowisko, to jednak czym innym jest polityka, a czym innym kwestie wiary /s. 76/”.
Prace w sejmie nad projektem trwały od października 2006 roku. Już u ich zarania “Przemysław Gosiewski po raz pierwszy w pełni jednoznacznie zadeklarował, że jego partia nie poprze projektu zmiany konstytucji, ponieważ mogłoby to doprowadzić do zaostrzenia polskiego prawa. ‘Obecna ustawa zakazuje aborcji, ale dopuszcza ją w pewnych, bardzo specyficznych wypadkach, których nie możemy zakazać’ /s. 89/ /…/ Karol Karski, także członek PiS, stwierdził, że jego partia nie poprze projektu: ‘Na pewno nie popieramy wersji Ligi, bo ma na celu totalny zakaz aborcji. Najlepiej niech zostanie tak jak jest’. Emocje w łonie klubu PiS wzmocnił jeszcze prezydent Lech Kaczyński, który podczas wizyty we Wrocławiu sprzeciwił się zmianie konstytucji. ‘Jestem za utrzymaniem status quo. Wolno mieć takie poglądy jak LPR, ale kompromis osiągnięty przed kilkunastu laty jest dobrym rozwiązaniem’ /s.90/”.
Oto opinia T. Terlikowskiego odnośnie do prac w komisji: “Już wtedy było wiadomo, że choć zdecydowana większość klubu PiS głosowała za przekazaniem projektu zmiany konstytucji do drugiego czytania, a prawie dwie trzecie opowiedziało się za zmianą w kształcie zaproponowanym przez LPR, to jednak władze klubu są przeciwko takiemu pomysłowi. Premier Jarosław Kaczyński zapowiedział bowiem, że jeśli o jakiejkolwiek zmianie konstytucji ma być w ogóle mowa, to musi ona obejmować zagwarantowanie trzech wyjątków przewidzianych w polskiej ustawie o obronie życia /s. 107/”.
“Kilkutygodniowy spór [w komisji] zakończył się 9 stycznia 2007 roku. Od tego momentu premier Jarosław Kaczyński oraz jego najbliżsi współpracownicy zaczęli zasypywać komisję nadzwyczajną, oraz opinię publiczną propozycjami zmian konstytucji, które miały podważyć projekt sejmowy /zaproponowany przez LPR/ oraz wywołać wrażenie, że jest on propozycją radykalną i fundamentalistyczną /s. 120/ /…/ Dla sporej części posłów tej partii propozycje premiera były próbą rozmydlenia jednoznacznych zmian w konstytucji i przeciągnięcia prac nad nimi w nieskończoność /s. 121/”.
Widząc te działania, o charakterze ewidentnie sabotażowym, część posłów PiS zdecydowała się napisać w tej sprawie list protestacyjny do J. Kaczyńskiego /dziś trudno uwierzyć, że komuś będącemu w PiS mogą przychodzić takie pomysły do głowy/. “List i osobiste rozmowy z liderami PiS-owskiego sprzeciwu wobec zmiany konstytucji niewiele jednak dały. I wiele wskazuje na to, że wiele dać nie mogły, ponieważ były one efektem najgłębszych przekonań premiera Kaczyńskiego i jego bliskich współpracowników. ‘Przeciwnicy zmiany konstytucji, w tym niestety premier Jarosław Kaczyński, zauważyli, że prace komisji są na ukończeniu i że zmiany mogą przybrać niekorzystny dla nich kierunek, więc zdecydowali się na frontalne uderzenie’ – stwierdził w rozmowie ze mną już po głosowaniach Marek Jurek. Najlepszym świadectwem prawdziwości tej opinii wydają się wydarzenia następnych dni, kiedy pod przewodnictwem /tak przynajmniej informował ‘Dziennik’/ Przemysława Gosiewskiego zaczęła się powolna akcja torpedowania prac nadzwyczajnej komisji sejmowej, podważania szczerości intencji inicjatorów zmiany konstytucji czy wreszcie przeciągania w nieskończoność poprawek, ekspertyz i debat /s. 128/”. “Już 20 lutego [2007] wszystko było jasne. Premier Jarosław Kaczyński odpisał na list kilkunastu posłów PiS i podkreślił, że opowiada się tylko za takimi zmianami konstytucji, które nie tylko mogą uzyskać większość sejmową, ale także nie naruszą w najmniejszym stopniu ‘kompromisu aborcyjnego’ /s. 130/ /…/ Atmosferę podgrzała jeszcze wypowiedź szefowej Gabinetu Prezydenta RP Elżbiety Jakubiak, która 22 lutego powiedziała w Radiu Zet, że obowiązujące w konstytucji zapisy chroniące życie są zupełnie wystarczającym ‘status quo’ /s. 131/”.
Najgorsze miało jednak dopiero nastąpić. “Niestety w dyskusję nad kwestią konstytucyjnej ochrony życia zdecydował się włączyć prezydent Lech Kaczyński, znany z miękkich poglądów w kwestii aborcji. /…/ ‘Wysoce cenię sobie koalicję, która jest w stanie zmieniać Polskę, ale jeśli chodzi o sprawy związane z aborcją, uważam, że osiągniętego kilkanaście lat temu kompromisu nie wolno naruszać’ – mówił prezydent, posuwając się zresztą w swojej argumentacji do twierdzeń nieprawdziwych. ‘Obecnie obowiązujące regulacje dotyczące aborcji są zgodne z zasadami Kościoła katolickiego’ /s. 147/”. Po czym kilka dni później z okazji 8 marca miało miejsce podpisanie przez Marię Kaczyńską apelu Moniki Olejnik o niezmienianie konstytucji. Zbiegło się to również w czasie z jednoznacznym stanowiskiem Episkopatu. “To nastawienie na zachowanie status quo przy stwarzaniu pozorów wierności nauczaniu Kościoła było tak silne, że po oświadczeniu biskupów w otoczeniu prezydenta zaczęto mówić o nowej poprawce do konstytucji /s. 152/”.
“Poprawki zgłoszone przez PiS, a przygotowane przez prezydenta, zdominowały ostatnie dwa tygodnie dyskusji nad ochroną życia. Zamiast skupić się na budowaniu większości dla dwóch propozycji, rzeczywiście wprowadzających ochronę życia do konstytucji, zwolennicy jej zmiany musieli skoncentrować się na próbie odrzucenia poprawek prezydenckich, które w istocie ochronę osłabiały oraz na udowodnieniu, że propozycja ta nie jest kompromisem, a prawnym i aksjologicznym bublem /s. 168/”. “Komisja przyjęła te argumenty [że to knot i obniża, a nie podwyższa standardy] i zaopiniowała negatywnie projekt prezydencki. To jednak nie wpłynęło na stanowisko klubu PiS, który nadal opowiadał się za prezydenckim ‘bublem prawnym’ /s. 176/”. “Jarosław Kaczyński wygłosił płomienne przemówienie, w którym jasno zagroził wszystkim, którzy nie zagłosują za poprawkami prezydenckimi, wydaleniem z klubu. Premier zaznaczył również, że niedopuszczalne jest dla niego głosowanie za poprawkami LPR oraz zapowiedział, że on sam jest również przeciwko poprawce art. 30 /s. 177/”.
Jak już wiadomo, po wszystkich tych heroicznych trudach, właśnie 13 kwietnia 2007 roku próbę nowelizacji konstytucji udało się ostatecznie storpedować.
Tendencyjność mogłaby mi zostać zarzucona również odnośnie do politycznej oceny zdarzeń. Z pełną ufnością w tym zakresie zdaje się również na ówczesne poglądy T. Terlikowskiego. “Albo bowiem polska prawica będzie traktowała katolicyzm czysto instrumentalnie, powołując się nań w czasie wyborów i szybko zapominając o nim po ich zakończeniu, albo rzeczywiście spróbuje ona – w granicach wyznaczonych przez możliwości polityczne – przejąć się moralnym i społecznym nauczaniem Kościoła i wprowadzać je w życie. /…/ Na prawej stronie sceny politycznej ścierają się nie tyle zwolennicy rożnych dróg do tego samego celu /czyli do modernizacji i niepodległości – jak to było w przypadku wielkich sporów ideowych przełomu XIX i XX wieku/, ale zwolennicy różnych celów /s. 197-198/”. T. Terlikowski wyciągał z tego jednoznaczny wniosek, który poniewczasie podzielił też M. Jurek: “Sojusz między konserwatyzmem estetycznym /konformizmu społecznego/ a antropologicznym ma bowiem sens dla zwolenników tego ostatniego tylko wówczas, gdy pozwala mu on realizować moralne i polityczne cele, jakie przed sobą stawia. Rezygnacja z ochrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci jest postulatem, którego spełnić po prostu się nie da /s. 205/”. Zresztą T. Terlikowski nie omieszkał wprost ukazać fizjologii tego zjawiska: “Ich [braci Kaczyńskich] projekt państwa jest projektem totalnym. Obejmuje reformę struktur nie tylko władzy, ale także Kościoła, który miałby się stać jednym z filarów państwa. Problem polega tylko na tym, że rola, jaką przewidują dla chrześcijaństwa Kaczyńscy nie do końca da się pogodzić z naturą Kościoła /s. 191/”. “Takie myślenie ujawnia pokusę józefinizmu, tzn. takiego włączenia Kościoła w rzeczywistość społeczno-polityczną, która sprowadzałaby Świętą instytucję wyłącznie do roli fundamentu życia społecznego, zwornika duchowego państwa, a jego duchownych do roli urzędników, których celem jest czuwanie nad moralnością. /…/ Kościół staje się urzędem państwa, a jego głównym celem staje się wspieranie bieżącej polityki państwa. Jego biskupi są zaś urzędnikami duchownymi. /…/ Hierarchowie nie mają już być moralnym i duchownym punktem odniesienia, a elementem konstrukcji wspierającym układ polityczny /wystarczy tu przypomnieć sobie rolę abpa Sławoja Leszka Głódzia w powstaniu koalicji Samoobrony, LPR, PiS/. Obawy przed takim traktowaniem Kościoła wzmagają wcześniejsze zachowania premiera Kaczyńskiego, który jeszcze jako prezes PiS dzielił hierarchów na tych, którzy są częścią układu III RP i jako tacy występują przeciwko Radiu Maryja i na tych, którzy są antyukładowi i jako tacy chcą budowy IV RP, a zatem wspierają toruńską rozgłośnię /s. 194-195/”. “Takie działania braci Kaczyńskich doskonale pokazują, że /niezależnie od ich osobistej wiary/ zbyt często w działalności publicznej przyjmują oni błędną koncepcję miejsca religii w życiu publicznym /s. 196/”.
Pozostanie tajemnicą T. Terlikowskiego, w jaki sposób wiedząc to wszystko /chyba że zapomniał?/ może on prowadzić obecnie działalność taką, z jaką mamy na co dzień do czynienia, na fronda.pl. Sprawa ochrony życia nienarodzonych ma się dzisiaj znacznie gorzej, niż przed czterema laty. Starzy wrogowie zostali. Po pierwsze chadzające w owczej skórze PiS, po drugie niestabilna PO. Szkoda gadać o lewicy, bo jej zadaniem nie jest dbanie o ład cywilizacji europejskiej. Co jednak znacznie grosze, nawet ci, na których wówczas można było liczyć, dziś wydają się pracować gdzie indziej. Fronda.pl pod przewodnictwem T. Terlikowskiego powinna mieć podtytuł nie “portal poświęcony”, a raczej “portal poświęcony służbie PiS”. To samo trzeba powiedzieć np. o Naszym Dzienniku, a i całe połacie polskiego Kościoła dostały się pod taki rodzaj zależności od PiS, o jakim kilka lat temu proroczo pisał T. Terlikowski. Dzisiaj ich autorytetem jest nie Jan Paweł II, tylko J. Rymkiewicz z wolnymi kotami i J. Kaczyńskim, który, nawet gdy się myli, to jest to dobre dla Polski. Zapewne, gdy myli się w kwestii ochrony życia, Polska także na tym korzysta.
Ludwik Skurzak
[aw]
Znakomity tekst Ludwiku!
Książka z której pan korzystał to chyba najważniejsza publikacja pana red. Terlikowskiego podobnie jak najważniejszą publikacją p. Szczuki są „Milczące owieczki” obie książki łączy hipokryzja władzy i opisanie jak obrzydliwie wygląda proces legislacyjny w Polsce.