Łagowski: Inaczej zagospodarować glob ziemski

W Polsce znalazło się niespodziewanie dużo obrońców islamu. Dużo, ale przeważnie w środowiskach wyposażonych w wielkie media i mających misję nauczania tolerancji. W stosunkach z pojedynczymi osobami takich obrońców prawie się nie spotyka. Nie bez powodu więc tzw. liberalni działacze społeczni i dziennikarze mają silne poczucie swojej odrębności i wyższości, gdy zwalczają islamofobię. Tak, to prawda, lud jest „ciemny” i obawiam się, że w sprawie islamu nie da się „oświecić”.

Uri Huppert, politolog i prawnik mieszkający w Izraelu, autor znanej książki „Izrael w cieniu fundamentalizmów” (wydawnictwo Sprawy Polityczne), jest współpracownikiem czasopisma „Res Humana”; jego artykuły nieraz uderzają trafnością opinii i sformułowań. W ostatnim numerze tego czasopisma stawia polityczną diagnozę religii muzułmańskiej. Ale czy islam jest tylko religią? Muzułmanie – pisze Huppert – „w swej absolutnej większości pozostają wierni swej religii, a więc również i swej muzułmańskiej narodowości. Świat chrześcijański nie jest bowiem świadom tego węzła gordyjskiego, który uniemożliwia tradycyjnym muzułmanom być Francuzem lub Polakiem”. Polska, a także izraelska tradycja konstytucyjna rozróżnia obywatelstwo i narodowość, Francuzi natomiast ją utożsamiają. Mieć obywatelstwo francuskie i nie być Francuzem – to się nie mieści w ich porządku prawnym i społecznym. „Stąd rozczarowanie i szok Francuzów, że muzułmanie – obywatele Republiki Francuskiej z punktu widzenia narodowościowego Francuzami nie są, ponieważ ich religia jest ich jedyną narodowością. To zderzenie pojęć wyrażające zderzenie przynależności narodowej utrudnia Francuzom zrozumienie konfliktu narodowego i cywilizacyjnego (jaki obecnie ma miejsce). Ponieważ islam posiada głębokie tendencje misjonarskie i widzi w cywilizacji europejskiej/chrześcijańskiej odwiecznego wroga, konflikt między nim a Europą oświecenia, praw człowieka i tolerancji wypisany jest czarnymi i jak najbardziej czytelnymi zgłoskami. Należy rozumieć tę tragiczną rzeczywistość. (…) Ślepa ścieżka absolutnej tolerancji doprowadzi do ślepego zaułka. Taki był niestety los demokracji weimarskiej…”, która przekształciła się w demokrację totalitarną (Huppert odwołuje się do znanej książki Talmona), po której przyszedł Hitler. Podsumowując swoją analizę, izraelski politolog twierdzi: „Islam jest nie tylko wiarą, ale przede wszystkim z góry i precyzyjnie określoną formą życia podług świętego ustawodawstwa, czyli szarijatu i jego interpretacji przez uznanych kaznodziejów”. Jeszcze niedawno wysłuchiwaliśmy na Zachodzie przepowiedni o rodzącym się (podczas arabskiej wiosny?) liberalnym islamie, a dziś trzeba zgodzić się z Huppertem, gdy twierdzi, że „fundamentalistyczna koncepcja islamu opanowuje dziś całą sferę publiczną”.

Kapitalizm potrzebował – i nadal potrzebuje – taniej siły roboczej i przyciągnął miliony migrantów, bo autochtoniczni pracownicy byli zbyt drodzy i za dużo strajkowali. Dziś masy imigranckie, ale również autochtoniczne, wylewają się z brzegów dotychczasowego porządku instytucjonalnego, tak jak to było po I wojnie światowej, i Huppert słusznie przywołuje Republikę Weimarską i jej zakończenie. Po każdym większym akcie terrorystycznym rząd francuski urządza manifestacje pod hasłem „miłujmy innego”, co ładnie o nim świadczy, ale zarazem rozbudowuje siły policyjne, które nie wiadomo w czyje ręce w przyszłości popadną. Ogłasza też, że Francja jest w stanie wojny, ale nie wiadomo z kim. Gdyby jakiś Le Pen pięć lat temu powiedział, że w 2016 r. Francja będzie w stanie wojny z powodu muzułmańskich aktów terroru, zostałby sądownie skazany na rujnującą grzywnę i więzienie, bo za mniej znaczące powiedzonka i aluzje jest ciągle karany.

18 lat temu opublikowałem komentarz pt. „Co czeka Francję?” („Nowe Życie Gospodarcze”, 18 stycznia 1998). Redakcja wyróżniła fragment: „Imigracja urosła do głównego problemu narodowego Francji. Elity polityczne są bezradne wobec problemu, boją się jasnego stawiania sprawy w obawie przed posądzeniem o rasizm i sprzyjanie Frontowi Narodowemu”. Artykuł kończył się zdaniem: „Pesymiści nie wykluczają w dłuższym terminie nawet wojny domowej na tle skutków imigracji”. Wojna, którą obwieszcza prezydent Hollande, to jeszcze nie ta wojna.

Jeden z polityków miał odwagę powiedzieć jakieś 10 lat temu: Europa nie może przyjąć całej nędzy tego świata. Jednak rządy odmawiają podania jakiejś liczby imigrantów, których jeszcze będzie można przyjąć. Dlaczego? Ponieważ według praw człowieka każdemu wolno się osiedlać, gdzie chce. Powiedzieć, że Europa może przyjąć tylko 500 mln przybyszy, znaczyłoby zrelatywizowanie praw absolutnych. Imigracja będzie oczywiście ograniczona, ale nie przez rządy, lecz na sposób maltuzjański, że tak powiem. Gdy ciasnota będzie już nie do zniesienia, silniejsi pozabijają słabszych, nie wiadomo tylko, kto będzie silniejszy.
Jeśli ktoś poważnie myśli o tych miliardach ludzi przychodzących na świat, niech się zastanowi, jak na nowo zagospodarować Ziemię. Czy wszystkie kapitały muszą być przeznaczone na niepohamowaną konsumpcję mieszkańców Europy i Ameryki i czy wszyscy, którzy chcą się najeść do syta, muszą to robić w Europie lub w Ameryce Północnej?

Bronisław Łagowski

za: https://www.tygodnikprzeglad.pl/inaczej-zagospodarowac-glob-ziemski/

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *