Po prawie dwu miesiącach kończy się w Polsce dziwny okres funkcjonowania państwa, gdzie inna konfiguracja partyjna posiada większość w Sejmie, a kto inny sprawuje władzę wykonawczą.
Tego rodzaju sytuacja, nazywana też okresem tranzycji władzy, jest niewątpliwie niewygodna dla koalicji partii chcących już podzielić frukta wynikające ze sprawowania rządu, jak też dokuczyć swoim politycznym konkurentom pod pozorem rozliczania ich prawdziwych, czy też wymyślonych, afer.
Z racji bardzo ostrego sporu politycznego, obejmującego nasz kraj od roku 2005, a który zaostrzył się jeszcze po roku 2010, konfrontacja między władzą i opozycją przyjęła charakter totalny i niszczący. Wielu widzi konkurencję polityczną jako walkę na śmierć i życie.
W tym sensie te ostanie dwa miesiące, mogą napominać okres w Rosji przed przechwyceniem władzy przez bolszewików, który był nazywany okresem dwuwładzy.
Wówczas w Rosji istniał, z jednej strony, Rząd Tymczasowy, na czele którego stał Aleksander Kiereński, a z drugiej strony była Wszechrosyjska Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich, którą kierował zdolny agitator Lew Trocki, w cieniu którego działał faktyczny wódz bolszewików – Lenin.
Wcześniejszy transfer Włodzimierza Lenina i jego grupy do Rosji, został zaaranżowany przez niemiecki sztab generalny, który miał względem nich konkretne oczekiwania.
Komu z naszych polityków można przypisać rolę Lenina, Kiereńskiego, czy Trockiego? Nie powinno to być szczególnie trudne, tym bardziej, że te podobieństwa spełnianej roli politycznej, a nawet temperamentu, same się narzucają.
Główny animator obecnej zmiany w Polsce został przysłany z Brukseli, przy pełnym wsparciu kierującej Komisją Europejską, niemieckiej polityk, Ursuli von der Leyen, z zadaniem odsunięcia PiS od władzy i unormowania sytuacji w Polsce zgodnie z oczekiwaniami brukselskich elit. Czy te ich oczekiwania zostaną zaspokojone? Zobaczymy!
Akurat ten tymczasowy rząd Morawieckiego zwrócił moją uwagę takim, zupełnie nieistotnym, szczegółem. Mianowicie, dwaj ministrowie z jego składu, mieli nazwiska, które w jakiś tam sposób skojarzyły mi się z dziedziną spraw obejmujących ich ministerstwa. Chodzi mi o Andrzeja Kosztowniaka – ministra finansów, oraz Marcina Warchoła – ministra sprawiedliwości.
Oczywiście, samo nazwisko nie powinno być komentowane, jednak czasami trudno przed tym powstrzymać.
Pamiętam taki skecz kabaretowy Jana Pietrzaka, sprzed prawie pół wieku, w którym kpił on z rządu ówczesnego premiera Jaroszewicza, twierdząc, że tam resorty dawano ludziom kierując się ich nazwiskami. Chodziło mu mianowicie o Leona Kłonicę, który był ministrem rolnictwa, oraz Adama Glazura – ministra budownictwa.
Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, to być może był to całkiem dobry pomysł z tym przydzielaniem ministerstw według nazwiska, gdyż za czasów ministra Glazura ustanowiono, w roku 1978, rekord ilości oddanych mieszkań, który dotychczas nie został pobity – 284 tysiące nowych mieszkań. I były to najczęściej mieszkania lepsze od tego co dziś oferuje na rynku jakaś patodewloperka.
Ten obecny okres tranzycji władzy będzie, być może, miał pewien pozytywny efekt, gdyż ochłodzi emocje, zaś mającym objąć władzę, uświadomi, że brzemię odpowiedzialności za kraj, to nie są żarty. Tymczasem euforii wśród elektoratu, który głosował na partie koalicji, mającej teraz większość, raczej nie widać i już obecnie wiadomo, że wiele sztandarowych obietnic, jak podniesienie do 60 tysięcy kwoty wolnej od podatku, nie zostanie spełnionych. Zaś o zniesieniu uciążliwego podatku Belki, która to obietnica także była zapisana jako jeden ze „100 konkretów na pierwsze 100 dni rządów”, to dziś nikt nawet już nie mówi.
Zwykle po wyborach, strona która zdobyła większość, mogła liczyć na szybki wzrost notowań sondażowych, co nazywano, w marketingu politycznym, „efektem silniejszego” (bandwagon effect). Obecnie jednak tego efektu nie zanotowano, a wręcz przeciwnie, o ile notowania Trzeciej Drogi nieznacznie wzrosły, to rating Koalicji Obywatelskiej poważnie spadł, nawet o 3 punkty procentowe.
Rządy Prawa i Sprawiedliwości przyzwyczaiły wyborców, że obietnice przedwyborcze są realizowane bezzwłocznie po objęciu rządów, a dziś przekaz jest taki, że znowu wracają czasy „piniędzy nie ma i nie będzie”, co zapewne uruchomi proces szybkiej utraty poparcia dla partii tworzących dziś koalicję. Co zatem pozostanie rządowi Tuska? Być może zacznie on rozważać wprowadzenie w życie opcji o jakich na łamach „Berliner Zeitung” pisał niemiecki komentator Klaus Bachmann:”(…) może ogłosić stan wyjątkowy i ograniczyć podstawowe wolności, rozbić wrogą partię i ją zdelegalizować, wywrzeć presję na sędziów i sądy, a także czołowym przedstawicielom pokonanych przedstawić ofertę nie do odrzucenia: ocalicie skórę, jeśli dostarczycie materiały obciążające na dawnych kumpli”.
To byłby iście leninowski program, przy którym stan wojenny Jaruzelskiego to kaszka z mleczkiem.
Myślę, że Tusk nie jest aż do tego stopnia oderwany od rzeczywistości, by realizować to o czym pisze Herr Bachmann, gdyż mogłoby się to skończyć katastrofą, przede wszystkim, dla samego Tuska.
Jaki zatem będzie tego finał? Pewnie taki, jak i poprzednich rządów Tuska: on sam załatwi sobie jakąś posadę w Brukseli, a sieroty po nim będą się tu miotać bez sensu, nie wiedząc zupełnie co począć i popełniając coraz więcej, coraz głupszych błędów.
Obecna kompromitacja i zamieszanie wokół ustawy wiatrakowej jest dobrą zapowiedzą tego co się może dziać.
A co z ich szarym elektoratem, który przecież oczekuje dla siebie jakichś zmian na lepsze? Oni szybko zrozumieją, że „lepiej już było”.
Stanisław Lewicki
Czekam, aż konserwatywny-liberał Trump wygra wybory w USA.
Z rządami Tuska jest tak, że wystarczy im dać władzę a reszta, czyli kompromitacja, przyjdzie sama. Ta zasada działa też w przypadku PiS. Niemniej Polacy bardzo szybko przypomną sobie dlaczego PO w 2015 roku zostało odsunięte od władzy.
Problem tylko w tym, że nie bez współudziału PiSu zaszła w społeczeństwie polskim pewna zmiana mentalności, a niestety Marks nie miał racji stwierdzając że byt określa świadomość – jest dokładnie odwrotnie. W masach społeczeństwa, zwłaszcza młodszych idea „tenkraizmu” zyskała zwolenników. Tusk ma teraz ten bonus, że problemy ekonomiczno-bytowe może zrzucić na PiS, a występując z ofensywą lewacką będzie miał znacznie więcej Młodych Wykształconych Z Wielkich Ośrodków niż było ich w 2015 roku. Polska po „Klerze”, „Strajku Kobiet” i ośmiu latach niezakłócanych „Miesiaców Dumy” jest już inna i te same mechanizmy co w 2015 mogą nie zadziałać…
Po pierwsze, Marksowi nie chodziło o byt w sensie statusu materialnego, tylko o kwestie ontologiczne w kontrze do Feuerbacha, który mówił, że to świadomość określa byt. Kolejne niezrozumienie jak w przypadku Heraklita i „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”, co ludzie błędnie rozumieją jako przestrogę przed ponowną próbą wejścia w związek z tą samą osobę. Tu chodziło o dynamikę rzeczywistości i jej zmienność.
Po drugie, PiS po prostu nie zrobił niczego, by zmienić mentalność ludzi, która jest zaczadzona liberalizmem. Problemy ekonomiczno bytowe zaś spadną na rząd Tuska przez jego własne działania m.in. względem UE oraz przez kryzys gospodarczy. Po prostu dobrze już było. Co do „Kleru” czy strajku kobiet – upatruję to je jako skutki a nie przyczyny. Polska jest inna, bo decyzyjne staje się kolejne pokolenie. Ze smutkiem i przerażeniem muszę stwierdzić, że jest to pokolenie nieuków, tumanów, emocjonalnych i intelektualnych kalek i nieodpowiedzialnych gówniarzy. W dużej mierze temu będziemy zawdzięczali dramat, jaki nas czeka.
To błędne rozumienie słów Marksa jest jednak powszechne, stąd zrozumiałe. Chodziło mi oczywiście o to, że ludzie głosują nie według interesów klasowych czy ekonomicznych, a głównie według propagandy która do nich dotrze. Właśnie z racji tego, że PiS deklarując zmianę wszystkiego nie zmienił nic, to trendy społeczno-ideologiczne tworzone przez liberalizm i import z Zachodu rozrosły się na poziom o wiele większy niż miało to miejsce przed 2015 rokiem. Koszulki z wilkami wyklętymi i dresiarze krzyczący „Bóg, Honor i Ojczyzna” się już nie wrócą, bo nowa, bogata zarówno z domu jak i poza nim młodzież ma inne, wynikające z nadmiaru dobrobytu problemy. Nie ma i prędko nie będzie bezrobocia, zarobki w jakiejkolwiek pracy pozwalają bez liczenia każdego grosza zatankować kupiony przez rodziców samochód, zalać płyn do e-papierosa i jeszcze sobie jakiś obleśny tatuaż zrobić. Bo tak, nagonka antyklerykalna czy feministki to skutek. Skutek PiSowskiego względnego dobrobytu. Ale to co najpierw jest skutkiem, potem staje się przyczyną skutków kolejnych, i obecnym skutkiem jest zmiana mentalności społecznej, bo jak to zwykle bywa rewolucjoniści „antyszlacheccy” chcą nie tyle „szlachtę” obalić, co sami nią zostać. Dawni uczestnicy Marszu Niepodległości, noszący koszulki z wilkami dorośli, dostawszy drastycznie zwiększoną płacę minimalną i 500+ zaczęli oglądać Netflixa, potem czytać Onet i realizują swoje podświadome marzenie o staniu się „normalnym Europejczykiem z Tenkraju”. A takim tłumem wbrew pozorom jest bardzo łatwo manipulować, co pokazał sukces Trzeciej Rzeszy/Drogi. Dlatego, o ile jeszcze ludzie starsi, ze światopoglądem uformowanym jeszcze przez „walkę z komuno” i jej odpryski stali się stałą i pewną bazą wyborczą dla PiS, to Młodzi Wykształceni wraz z tymi mniej wykształconymi operują już innym aparatem pojęciowym i będą w stanie wiele znieść ekonomicznie żeby tylko „nie wrócił Czarnek, Rydzyk i piekło kobiet”, w wersji mniej hardkorowej „żeby tylko znów się nie kłócili”.
Największą tragedią jest tutaj splot dwóch okoliczności – z jednej strony PiS zbudował sobie w odczuciu społecznym monopol na patriotyzm, „prawicowość” itp., podając tą swoją fałszywą retorykę w sosie romantyczno-solidarnościowo-jarmarcznym, świetnym dla elektoratu 40+ tkwiącego mentalnie w walce z komuno, ale ośmieszającym jakiekolwiek normalne idee wśród ludzi żyjących w kulturze memów internetowych. Z drugiej strony wśród realnie ideowych sił mogących zbudować coś alternatywnego mamy wiecznie skłócone między sobą małe youtubowe banieczki zataczające o szurię lub wprost nią będące, mamy showmanów gotowych ugasić swoje szanse za pomocą gaśnicy i mamy jeszcze korwinistyczną sektę libertariańską, zarówno w postaci samego JKM i jego psychopatycznych skłonności destrukcyjnych jak i pana Wiplera z wychowankami. O tworze p.t „Ruch Narodowy” służącym za źródło utrzymania zawodowym politykom nawet nie wspomnę. Perspektywy rysują się tragiczne – z jednej strony Tusk i PiS grający w zasadzie do jednej bramki, z drugiej strony brak kogokolwiek z chęcią zbudowania struktur i przekazu mogącego trafić do pokolenia smartfonów przy jednoczesnym zachowaniu jakichś pryncypiów ideowych…
Jakich „młodych i wykształconych”? Na razie Polska ma problem z wyjściem z dołka niżu demograficznego, naród starzeje się. Nie ma trzeciej fali wyżu powojennego. Rynek cierpi na brak rąk do pracy, a uczelnie wyższe muszą otwierać się na coraz większe miernoty.
PO zostało odsunięte od władzy z tego samego powodu, z którego została od władzy odsunięta Baronessa Thatcherowa.
Co nie zmienia faktu, że były to najlepsze rządy po 1989 r.
Mówi Pan o rządach PO? Ciekawe.