Ludzie jednej książki

Wakacje powoli się kończą, czas więc wrócić do przerwanych dyskusji, a konkretnie do burzy, którą wywołały moje artykuły oraz inne wypowiedzi dotyczące tzw. kwestii kobiecej. Tym razem o samym meritum tej dyskusji nie zamierzam się wypowiadać. Zamiast tego pragnę skoncentrować się na kwestiach dotyczących wartości i miejsca argumentów religijnych, ideologicznych i naukowych w jakiejkolwiek dyskusji, co oczywiście uważny i myślący Czytelnik może samodzielnie odnieść do tamtej konkretnej wymiany zdań.

Tą właśnie tematyką zamierzam zająć się z następującego powodu. Otóż, przez wszystkich moich krytyków zostałam okrzyczana „katolicką feministką”, czyli wyznawczynią ideologii, która jest na bakier z zasadami religii katolickiej, bądź też – w przypadku R. Laseckiego – tradycjonalizmu evoliańskiego. „Obóz religijny”, któremu przewodzi J. Cyraniak (linki do tekstów polemicznych znajdują się poniżej tekstu) zarzuca mi przede wszystkim to, że nie trzymam się litery Biblii, a także wybranych przez nich fragmentów dokumentów KK. R. Lasecki natomiast, jak zwykle, toczy swoją krucjatę przeciwko rozumowi, który zniszczył świat tradycyjny i który stoi u podstaw wszelkiej emancypacji społecznej, w tym także emancypacji kobiet. Inne podejście reprezentuje K. Kilijanek, który dosłownie nafaszerował się publicystyką prawicową i uwierzył, że zrozumiał rzeczywistość, i z gorliwością neofity zwalcza moją osobę jako rzekomo stojącą po ciemnej stronie mocy…

Tymczasem ja do feminizmu pociągu nigdy nie czułam, jednakże odkąd pamiętam zadawałam sobie wiele pytań na temat otaczającego mnie świata, w tym także pytań dotyczących kobiet. A ponieważ kobiety są jednym z elementów tego świata, stanowią więc zupełnie normalny przedmiot namysłu krytycznego, filozoficznego czy też naukowego – tak samo, jak każde inne byty czy też fenomeny społeczne. Feministką określić mogą mnie więc tylko ci, którzy sami wykazują nikłe zainteresowanie krytycznym namysłem na temat empirycznej rzeczywistości i którzy na świat patrzą według schematu: ich wyobrażenia religijne (a raczej mitologiczne) contra ideologie. Według tego schematu wszystko, co się nie mieści w ich wyobrażeniach religijnych (czy raczej mitologicznych), automatycznie staje się zideologizowanym feminizmem.

Jak można się domyślać, centralnym tematem tego tekstu będzie więc kwestia stosunku rozumu do wiary, religii, ideologii i mitu. W pewnym sensie mój tekst jest komentarzem do wypowiedzi prof. J. Bartyzela, którą kilka tygodni temu umieścił na FB, a pod którą w pełni się podpisuję. Pozwolę przytoczyć ją sobie w całości:

„Stary Testament jest prawdziwym zapisem historii boskiego Objawienia, prefiguracją i podyktowanym przez Boga wstępem do Nowego Testamentu i każda próba podważenia jego znaczenia jest powtarzaniem herezji marcjonizmu. Bożą tajemnicą pozostaje dlaczego Pan zechciał objawić się akurat niczym szczególnym niewyróżniającemu się plemieniu bliskowschodnich pastuchów – być może dlatego, aby podkreślić nieskończony dystans pomiędzy naszą marnością a Jego transcendencją. Ale filozoficznym ludzkim wstępem do Ewangelii jest to, co napisali bądź wypowiedzieli, zbudowali i wyrzeźbili: Pitagorejczycy, Heraklit, Parmenides, Anaksagoras, Sokrates, Platon – zwłaszcza Platon! – Arystoteles i Seneka; poetyckim – „Gilgamesz”, Homer, Ajschylos, Sofokles i Wergiliusz; artystycznym – Iktinos, Kallikrates, Fidiasz, Poliktet i Praksyteles. Autonomia noetycznego rozumu, sięgającego rzeczy ponadzmysłowych dopełnia heteronomię religijnego Objawienia i razem stanowi fundament chrześcijańskiej wiary szukającej rozumu i zawierzenia po to, aby zrozumieć. Dorycki chłód i poczucie miary równoważy wybuchy semickiej egzaltacji. Kto nigdy nie oniemiał z zachwytu przed Aurigą z Delf, kto nie medytował w cieniu Partenonu i umyślnie nie przenosił się do gaju Akademosa, aby podjąć wspinaczkę ku Agathon, ten może wierzyć w tego samego, co my – grecko-latyńscy poganie, którzy uwierzyli w Chrystusa – Trójjedynego Boga, ale psychicznie bliższy jest wahabickim czy talibańskim, brodatym brudasom i oddycha tymi samymi, co oni, ciężkimi wyziewami pustyni.”

Głos ten na pierwszy rzut oka można odnieść przede wszystkim do „obozu J. Cyraniaka”, w takim samym zakresie dotyczy jednakże stanowiska R. Laseckiego, który nie ukrywa tego, że w J. Cyraniaku widzi swojego antyracjonalistycznego sojusznika. Różnica między Cyraniakiem a Laseckim jest taka, że ten drugi porusza się na gruncie sztucznie wymyślonej koncepcji rzeczywistości, która programowo wyrzuca za burtę rozum, a Cyraniak odwołuje się do Objawienia. R. Lasecki jest programowym antyracjonalistą i robi to w sposób zupełnie świadomy i zamierzony (by nie rzec, że racjonalny…). J. Cyraniak natomiast rozumu wprost nie neguje, po prostu w swoich polemikach nie posługuje się argumentami racjonalnymi, tylko albo przytacza fragmenty Biblii, bądź też dokumentów KK, bądź też w egzaltowany sposób opisuje swoje rzekome doświadczenia mistyczne, zarzucając oponentom, że nic nie rozumieją, ponieważ „nie spotkali Chrystusa”, a on spotkał i w związku z tym lepiej rozumie rzeczywistość. Postawa Cyraniaka idealnie wpisuje się w tradycjonalizm evoliański wyznawany przez Laseckiego, co ten ostatni wyraża tymi oto słowami: „w społeczeństwie tradycyjnym niemal każdy jest takim „Cyraniakiem” i doświadcza obecności i wpływu Boga, demonów, duchów, Świętych, widuje lub słyszy Maryję, anioły etc. (…) Traktowana abstrakcyjnie figura „Cyraniaka” jest zatem fenomenem typowym dla kultury tradycyjnej i sakralnej. (…) Bóg niesprzeczny z rozumem nie może więc istnieć, stąd rozum w poznaniu Boga jest zupełnie nieprzydatny”. Cyraniakowi z Laseckim natomiast nie jest po drodze – Evola był programowym poganinem, czego Cyraniak oczywiście zaakceptować nie może.

Wspólnym wrogiem Cyraniaka i Laseckiego jest rezonujący rozum, który rzekomo zamyka drogę do poznania głębszych warstw rzeczywistości, albo przynajmniej jest do tego zbędny. Zarówno Lasecki jak i Cyraniak z jego klakierami nie rozumieją, że klasyczna koncepcja rozumu jest czymś zupełnie innym niż pojęcie rozumu rozwijane w nowożytności. Lasecki uważa rozum za źródło liberalizmu i ideologii, dla Cyraniaka rozum to zasłona dymna dla ateizmu. I w przypadku rozumu nowożytnego tak rzeczywiście jest. Paradoks polega na tym, że zarówno Cyraniak jak Lasecki podzielają oświeceniowe przekonanie, że wiara, religia, czy w ogóle doświadczenie transcendencji, znajdują się na antypodach racjonalizmu – tym samym stoją na gruncie nowożytnego pojmowania rozumu i tak samo jak nowożytność odrzucają klasyczne, logocentryczne pojmowanie rzeczywistości. Ostatecznie dla Laseckiego źródłem metafizycznej wiedzy o świecie jest de facto jedna książka Evoli, dla Cyraniaka jest to Biblia oraz katechizmy, rozumiane na sposób żydowsko-protestancki jako komentarze do Ksiąg Świętych.

Smutne jest to, że ich postawa jest dość symptomatyczna dla współczesnego świata, w tym wiernych Kościoła. A jak słusznie wskazał J. Bartyzel, Kościoła katolickiego nie da się zrozumieć bez dziedzictwa greckiej filozofii, o czym należy ciągle na nowo przypominać.

Co tak naprawdę wydarzyło się w Grecji? W Grecji rzeczywiście dokonał się upadek mitu na rzecz rozumowego poznawania rzeczywistości. Dla mnie osobiście najważniejsze było odkrycie, jakiego dokonał Platon: że istnieje świat, który jest światem wyłącznie inteligibilnym, a więc poznawalnym tylko za pomocą duchowej substancji, duszy. Platon zrozumiał, że za światem postrzeganym przez zmysły kryje się coś głębszego, co jest poznawalne przez człowieka, który oprócz ciała posiada też nieśmiertelną duszę. Co więcej, Platon uznał, że człowiek może stać się w pełni człowiekiem tylko wtedy, kiedy jego rozum wyzwoli się spod panowania zmysłów i będzie podążał do tej innej rzeczywistości, która „bardziej jest”. Wkład ucznia Platona, Arystotelesa, w rozwój klasycznej koncepcji rozumu był inny: dokonał klasyfikacji jej podstawowych pojęć. Wskazał między innymi na różnice między rozumem teoretycznym, praktycznym i technicznym (pojetycznym), na warunki, jakie rozum musi spełnić, aby był rozumem prawym (orthos logos), na odmienną rolę rozumu i woli w etyce. Ze swoim mistrzem w pełni zgadzał się w tym, że człowiek jest w pełni człowiekiem tylko wtedy, kiedy żyje rozumnie. Należy jeszcze wspomnieć o stoikach, którzy stworzyli uniwersalistyczną koncepcję prawa natury. Jednym słowem: w Grecji odkryto, że światem rządzi logos i że człowiek posiada w sobie „narzędzie”, za pomocą którego może odkrywać prawdę.

W przeciwieństwie do Grecji, judaizm nigdy nie stworzył takich pojęć abstrakcyjnych, jak to miało miejsce w przypadku filozofii greckiej. Stąd judaizm czerpie całą wiedzę o Bogu, świecie i człowieku z Biblii, która jest ciągle na nowo interpretowana przez „uczonych w Piśmie”. Podczas gdy w Grecji narodził się logocentryzm, judaizm pozostał religią skoncentrowaną na interpretowaniu tekstu ksiąg objawionych.

Religia katolicka zupełnie wykroczyła poza świat judaistycznego „bibliocentryzmu” i w pełni przeszła na stronę greckiego logocentryzmu, wzbogacając go jednakże o ideę osobowego Boga, który objawił się człowiekowi. Dzięki temu katolicyzm mógł stworzyć naukową teologię oraz filozofię, czym się odróżnia od wszystkich innych religii świata. Wynika to z przyjętego założenia, że Bóg jest bytem duchowym, który może zostać poznany przez inne byty duchowe za pomocą odpowiednich władz ich duszy.

Fakt logocentrycznego charakteru religii katolickiej posiada więc ważkie konsekwencje. Przyjrzyjmy się niektórym z nich.

Przede wszystkim, w przeciwieństwie do judaizmu oraz protestantyzmu, który także jest religią „bibliocentryczną”, dla katolików Biblia nie jest jedynym źródłem wiedzy o Bogu. Katolicyzm odrzuca założenie judaistyczno-protestanckie (w gruncie rzeczy do tego można sprowadzić tzw. judeo-chrześcijaństwo), że Bóg objawił się tylko w Piśmie i stoi na stanowisku, że Bóg nieustannie objawia się swojemu Kościołowi, zarówno poprzez działalność papieża i kleru, poprzez świętych, poprzez cuda i objawienia, poprzez indywidualne z nim spotkanie, jak również poprzez całe swoje stworzenie i prawa rządzące rzeczywistością. Dla katolików Biblia jest więc tylko jednym ze źródeł Objawienia. Ponadto sama Biblia traktowana jest jako tekst zawierający treści ponadczasowe wyrażone w formie uwikłanej w konkretną historyczność. Interpretowaniem Biblii zajmuje się więc osobną gałąź teologii katolickiej, biblistyka. Przez katolickich teologów interpretowanie Biblii traktowane jest jako praca intelektualna, jako wysiłek ludzkiego rozumu, który stara się odkryć właściwy sens Objawienia. Stąd też brał się sprzeciw KK wobec praktyki indywidualnej lektury i interpretacji Biblii, z czym w gruncie rzeczy należy się zgodzić – kolejne sekty protestanckie wyrastają zazwyczaj właśnie z nowych, zupełnie dowolnych, interpretacji Pisma Świętego.

Interpretacja Biblii przez KK jest więc elementem racjonalnego, w tym naukowego poznawania świata. Rozwój nauki nieustannie zmienia kontekst, w którym dokonywana jest lektura Świętych Ksiąg – i nie chodzi tylko o nauki ścisłe, ale także humanistyczne, jak choćby językoznawstwo. W tym właśnie wyraża się logocentryzm Kościoła katolickiego, który powołany jest do tego, by za pomocą wysiłku umysłowego zgłębiać prawdę i coraz bardziej się do niej przybliżać. Stąd nie jest żadnym przypadkiem, iż to katolickie średniowiecze stworzyło uniwersytety. Pozytywny stosunek religii katolickiej do nauki wziął się właśnie z greckiego przekonania, że świat jest racjonalnie uporządkowaną jednością, które zostało wzbogacone o wiarę w istnienie osobowego Boga, będącego źródłem tejże racjonalnie uporządkowanej jedności. KK ostatecznie przejął więc przekonanie, że między nauką a wiarą w istnienie Boga musi istnieć głęboka harmonia. To właśnie przekonanie zostało zniszczone w nowożytności, kiedy to wiara została przeciwstawiona nauce i rozumowi. Złożyło się na to wiele faktów, w tym między innymi nauczanie Marcina Lutra, który wprost pisał, że „rozum jest dziwką Diabła” i że „cały Arystoteles ma się do teologii tak jak ciemność do światła”. Protestantyzm poszedł więc w ślady judaizmu i nie był w stanie stworzyć spójnej i racjonalnie ugruntowanej teologii.

Ktoś mógłby jednak rzec, że protestantyzm położył większy nacisk na indywidualne spotkanie z Bogiem. I z tym nie sposób się zgodzić, gdyż Bóg Marcina Lutra jest Bogiem irracjonalnym, którego nie da się poznać, i który w każdej chwili, zgodnie ze swoim własnym upodobaniem, może człowieka odrzucić. Protestantyzm, odrzucając całą antropologię grecką, siłą rzeczy uwikłał się w psychologizm. Ostatecznie „spotkanie z Bogiem” jest tylko subiektywnym doświadczeniem psychologicznym, które często sprowadza się do sztucznego pobudzania emocji. KK poszedł inną drogą – katolickie rozumienie mistyki także jest na wskroś racjonalistyczne. Akt mistyczny jest bowiem niczym innym, jak bezpośrednim spotkaniem duszy z Bogiem, które odbywa się za pośrednictwem duchowych władz duszy, czyli rozumu i woli. W przypadku doświadczenia mistycznego jest to bezpośredni ogląd Boga, jak również bezpośrednie spotkanie ludzkiej i Bożej woli. Zagadnienie to dokładnie zanalizował Karol Wojtyła w swojej rozprawie doktorskiej pt. „Św. Jana od Krzyża nauka o wierze”. Św. Jan od Krzyża jest dla nas wielkim mistrzem na drodze do zjednoczenia z Bogiem, a o jego stosunku do rozumu Wojtyła pisał tak: „(…) wiara odnosi się do intelektu jako cnota czy moc działająca w jego wnętrzu, która przenikając jego naturę i pozbawiając go stopniowo pierwiastka przyrodzonego, kształtuje nadprzyrodzony, oddzielając w konsekwencji rozum od tego, co stworzone i jednocząc z Bogiem”. Jednym słowem: wiara jest także aktem rozumu, który za prawdę przyjmuje coś, czego sam swoimi przyrodzonymi możliwościami nie jest w stanie zweryfikować. Zatrzymajmy się na chwilę nad tym zagadnieniem, o którym, niestety, praktycznie w ogóle się nie mówi.

W katolickim rozumieniu mistyki bezpośrednie spotkanie z Bogiem nie jest aktem zmysłowym, tylko duchowym. A to ma ważkie konsekwencje. Droga opisana przez św. Teresę z Avili wiedzie przez ciemną noc, która służy oczyszczeniu zmysłów, tak by rozum i wola dążyły tylko do tego, co duchowe, do Boga. W czasie tego oczyszczenia następuje tzw. przewrót psychologiczny, którego efektem jest skierowanie duszy do własnego wnętrza, w którego centrum mieszka Bóg. Dzięki temu człowiek wyrywa się spod wpływu Szatana, który opanowuje niższy świat materii i zmysłów i za jego wpływem może sterować człowiekiem. Przyjrzyjmy się, co na ten temat mówi znawca mistyki karmelitańskiej: „Szatan ma jednak pewne poznanie Boga i wierzy wbrew sobie w prawdy Boże, które go dręczą. Ale prawa świata nadprzyrodzonego, jakie poznaje się tylko przez doświadczenie, działanie Boga w duszy, duchowe związki duszy z Bogiem są dla niego nieprzeniknioną tajemnicą. Mimo to, za pośrednictwem wrażeń i obrazów zmysłowych, jakie mają być nasuwane rozumowi i woli i mają zwyczajnie wpływ na ich działalność, może szatan mieszać się pośrednio w działanie duszy i w życie duchowe. Obraz zmysłowy może niekiedy być tak subtelny, a przejście z obrazu w ideę tak szybkie, że dusza może łatwo ulec złudzeniu i nawet nie podejrzewać interwencji złego ducha. (…) Te stwierdzenia jasno nam wykazują, że dusze dążące do doskonałości są specjalnym przedmiotem ataków diabelskich. Grzesznicy, grzęznący w swoich namiętnościach, są dla szatana łatwym łupem; oto dlaczego szatan sprawuje spokojnie swoje władztwo nad niezmierną liczbą dusz, nie dręcząc ich zupełnie. Dusze żarliwe wysuwają się spod jego wpływów i dlatego przeciw nim kieruje się jego zawzięta i stała nienawiść”[1]. Z tego wynika, że droga do mistycznego zjednoczenia z Bogiem jest trudna, stąd Kościół w takich przypadkach narzuca wiernym instytucję przewodnika duchowego. Przewodnik duchowy ma za zadanie czuwać i sprawdzać, czy stany psychiczne wiernego rzeczywiście są wynikiem spotkania z Bogiem, czy też nie są dziełem jego własnej imaginacji, zaburzeń psychicznych, czy wręcz ingerencją Złego. Św. Teresa bardzo dużo pisała o zagrożeniach i pułapkach, na które narażone są dusze szukające Boga i w związku z tym mocno podkreślała konieczność posiadania takiego przewodnika.

Z powyższego wynika, że także pewne formy religijności mogą być jak najbardziej inspirowane przez Szatana. Może to się odbywać poprzez niewłaściwą interpretację Biblii, a w przypadku kiedy życie religijne odbywa się na poziomie emocjonalno-zmysłowym, a nie duchowym, może to się odbywać przez sztuczne rozbudzanie uczuć i wyobraźni. Należy więc mocno podkreślić, że mistyka katolicka zawsze stroniła od egzaltacji, właściwej choćby wielu sektom protestanckim, jak również wielu katolickim ruchom charyzmatycznym. W odróżnieniu od nich, mistycy katoliccy, począwszy od uczonych, a skończywszy na „prostaczkach”, nie przejawiali żadnej skłonności do egzaltacji. Cechowało ich wewnętrzne skupienie, łagodność, precyzja wypowiadania się i jednocześnie żal, że nie potrafią w słowach wyrazić tego, czego doświadczają. Mimo swoich doświadczeń mistycznych pozostawali osobami bardzo mocno stąpającymi po ziemi, zrównoważonymi i trzeźwymi w swoich osądach.

Niestety, KK sam zagubił swoją tradycję mistyczną i praktycznie nie robi nic, by zarażać nią swoich wiernych. Prawdopodobnie jest to jedną z przyczyn przenikania do KK protestanckiej religijności, która redukuje życie religijne do subiektywnych aktów psychologicznych. Św. Teresa czy też św. Jan od Krzyża już dawno temu opisali zagrożenia związane z taką psychologizacją wiary. I prawdopodobnie z tym zjawiskiem zderzył się o. Henri Caffarel, założyciel ruchu Equipes Notre-Dame, który w pewnym momencie stwierdził, że ruchy religijne, jeśli nie staną się szkołą modlitwy, staną się fabryką faryzeuszy…

Podsumowując należy stwierdzić, że z tak rozumianego pojęcia Boga i rzeczywistości wynika, iż posługiwanie się rozumem jest dla człowieka warunkiem sine qua non do zjednoczenia się z Bogiem. Tylko przez rozum do człowieka przenika światło, które ma ludzką wolę prowadzić do zjednoczenia się z Bogiem. To dotyczy zarówno rozumu dyskursywnego, jak i bezpośredniego oglądu Boga. Natomiast wszystkie prądy umysłowe i religijne, które dyskredytują rozum, mają na celu odciągnąć człowieka od Boga i sprowadzić go na manowce. Niestety, ze względu na skutki grzechu pierworodnego duchowe władze ludzkiej duszy są poważnie osłabione, co sprzyja rozprzestrzenianiu się wszelkich form ataków na rozum, a tym samym Logos, czyli samego Boga, który pragnie, by człowiek Go poznał.

Szczególnie dobitnie widać to w naszych czasach, kiedy to sam Kościół w coraz większym stopniu porzuca rozum na rzecz bratania się z intelektualnym blichtrem i nie jest w stanie zmierzyć się z problemami naszych czasów. Dotyczy to także pytania o to, dlaczego (przytaczając tytuł pracy św. JP2) mężczyzną i niewiastą stworzył ich? Dokumenty polskiej hierarchii kościelnej na temat genderyzmu znajdują się na żenująco niskim poziomie intelektualnym i nie są w stanie w żadnym stopniu sprostać pytaniom współczesnego świata. Co gorsza, ten swego rodzaju antyintelektualizm coraz częściej stylizowany jest na cnotę, co moim zdaniem wynika z tego, że KK stopniowo odwraca się od swojej tradycji pojmowania rozumu i wiary, na rzecz koncepcji Marcina Lutra. Przypomnijmy, że ten ostatni, w momencie kiedy nie był w stanie na gruncie swoich założeń rozwiązać skomplikowanych kwestii teologicznych, nakazywał, by miecz Boży, czyli państwo, poprzez akt przemocy narzucało wiernym-poddanym określone rozwiązania teologiczne. Mam nadzieję, że jego katoliccy intelektualni pobratymcy nigdy już nie będę posiadać władzy nad tymże mieczem, czego być może by sobie życzyli.

Magdalena Ziętek-Wielomska

Linki do tekstów polemicznych:

Ronald Lasecki: Modernizacja nie skazuje nas na indywidualizm, https://konserwatyzm.pl/artykul/13122/modernizacja-nie-skazuje-nas-na-indywidualizm

Karol Kilijanek: Uderz w stół, a nożyce się odezwą (w odpowiedzi Magdalenie Ziętek – Wielomskiej), http://myslkonserwatywna.pl/kilijanek-uderz-w-stol-a-nozyce-sie-odezwa-w-odpowiedzi-magdalenie-zietek-wielomskiej/

Jan Cyraniak: profil na FB https://www.facebook.com/jan.cyraniak?fref=ts


[1] http://www.karmel.pl/lektorium/publikacje/baza.php?id=33

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Ludzie jednej książki”

  1. Bardzo, naprawdę bardzo ważny i głęboki tekst, wykraczający poza doraźną polemikę. Dla mnie szczególnie istotna jest teza, że nowożytne i klasyczne pojmowanie rozumu jest całkiem inne. Nowożytni irracjonaliści (np. romantycy) zakładają oświeceniowe pojęcie rozumu, po czym stwierdzają, że tak pojęty rozum nie wystarcza ani do ugruntowania moralności, ani do tego, by dotrzeć do Boga, i że ruguje z naszego życia ważne doświadczenia. Po czym odrzucają rozum jako taki, czyli wylewają dziecko z kąpielą. P. Ziętek-Wielomska bardzo trafnie opisuje skutki, jakie z tego intelektualnego zamętu wynikają dla teologii i duchowości katolickiej. Bardzo by mnie interesowało, jakie powinno być właściwe podejście do problematyki gender z katolickiego punktu widzenia, skoro wypowiedzi polskiej hierarchii są na żenująco niskim poziomie. Na moje oko eminencje i ekscelencje trafnie wskazują na zagrożenia płynące z rewolucji obyczajowej pod sztandarami genderu, tyle że nie zdają sobie sprawy (albo ostrożniej: nie do końca zdają sobie sprawę) z ich intelektualnych źródeł, ani z problemów, jakie stały u podstaw stworzenia teorii płci kulturowej. Ale w Kościele tak dzieje się często. Chciałoby się napisać: hic Rhodus, hic salta – może p. Ziętek-Wielomska zechciałaby się zająć problematyką płci kulturowej z perspektywy katolicyzmu i filozofii klasycznej? Czytałem kiedyś jej tekst (napisany wraz z innym autorem) na temat feminizmu.

  2. Myślałem, że będę się z tego artykułu śmiał, ale po jego przeczytaniu zrobiło mi się naprawdę smutno. Czuję się oszukany, albowiem jako przeciwieństwo mojego zmyślonego, antyrozumowego stanowiska Magdalena Ziętek-Wielomska przedstawiła… moje prawdziwe stanowisko, czyli katolicką mistykę z przewodnictwem duchowym. I jak mam z tym dyskutować? Ręce mi opadły. Chyba rzeczywiście małżeństwo Wielomskich wygra ten spór. Bo ja już nie mam siły na prostowanie ich kłamstw. I pomyśleć, że takie rzeczy spotykają mnie tylko za to, że przypomniałem im parę cytatów z katechizmu i podzieliłem się moim doświadczeniem pomocy otrzymanej od Boga, w którą oni sami nie wierzą. Może uważają, że do kontaktu z Duchem Świętym potrzebny jest co najmniej doktorat?

  3. Myślałem, że będę się z tego artykułu śmiał, ale po jego przeczytaniu zrobiło mi się naprawdę smutno. Czuję się oszukany, albowiem jako przeciwieństwo mojego zmyślonego, antyrozumowego stanowiska Magdalena Ziętek-Wielomska przedstawiła… moje prawdziwe stanowisko, czyli katolicką mistykę z przewodnictwem duchowym. I jak mam z tym dyskutować? Ręce mi opadły. Chyba rzeczywiście małżeństwo Wielomskich wygra ten spór. Bo ja już nie mam siły na prostowanie ich kłamstw. I pomyśleć, że takie rzeczy spotykają mnie tylko za to, że przypomniałem im parę cytatów z katechizmu i podzieliłem się moim doświadczeniem pomocy otrzymanej od Boga, w którą oni sami nie wierzą. Może uważają, że do kontaktu z Duchem Świętym potrzebny jest co najmniej doktorat?

  4. Pani Magdalena Ziętek zacytowała p. prof. J. Bartyzela i powołała się na Platona i o. M. Lutra. Poza tym nikt więcej, kto wcześniej nie był cytowany w celu polemiki z p. Ziętek. Ale to pp. R. Lasecki i J. Cyraniak są nieoczytani przyklejeni do jednej książki. 1. Wspomniany Platon równie bliski co pani M. Ziętek jest p. R. Laseckiemu. Pierwsze zdanie w ostatnim przetłumaczonym przez niego tekście brzmi: „Dla nas, platoników, demokracja jest fałszywą nauką, opiera się na świecie, którego nie ma, oraz na społeczeństwie, które nie ma prawa istnieć.” 2. Zarzut żydowsko-protestanckiego sposobu korzystania z katechizmów jest całkiem poza wszelką krytyką. Gdyż: a). Nie ma jednego protestantyzmu i bardzo trudno stworzyć jakiś zestaw wspólnych protestanckich poglądów. „Jednak co tak naprawdę oznacza ogólnikowy termin „protestant”? „Czy to anglikanin, luteranin, kalwinista, zwinglinista, anabaptysta, kwakier, metodysta, brat morawski?” – zapytywał z ironią de Maistre. I odpowiadał: „Protestant jest tym wszystkim zarazem, a jednocześnie niczym. „Protestant to człowiek, który nie jest katolikiem”. Źródło: http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/598 b). Gdyż cytowany przez panią Ziętek o. M. Luter odszedł od ściśle literalnego niezapośredniczonego odczytywania Biblii. „I wówczas, w toku najbardziej zagorzałych dysput, gdy szermującym adwersarzom brakowało już argumentów, Luter zdecydował się rzucić na szalę ostatni, którym zamierzał przekonać popleczników Zwingliego, a mianowicie odwołał się do … świadectwa Tradycji, do cytatów z pisarzy i Ojców Kościoła: Tertuliana, świętych Ireneusza, Cypriana i Augustyna.” Źródło: http://christianitas.org/news/o-tym-jak-luter-zwingli-i-kalwin-o-eucharystii-dyskutowali-czyli-mysl-o-nietrafnosci-formuly-sola-scriptura/ c). Żydzi posiadają cztery drogi interpretacji Pisma Świętego. Poza zarzucanym im jako jedynym literalnym, dosłownym interpretowaniem tzw. P’szat funkcjonuje Remez (wskazówka), miDrasz (poszukiwania), Sod (tajemnica). Łącznie jest to PaRDeS, czyli „ogród”. Midrasz nie jest niczym innym jak promowaną przez panią Ziętek interpretacją pod wpływem rozumu. Sod to interpretacja mistyczna, a Remez pozwala na uznanie tekstów w sposób inny niezwiązanych z daną sprawą za wskazówkę do rozwiązania problemu. Mamy więc sytuację inną niż w przedstawionej przez panią Ziętek. 3. Nie było przeskoku między zhellenizowanymi Żydami, a chrześcijanami jeśli chodzi o stosunek do greckiej filozofii. „Takie ujęcie jest jednak wyraźnie za wąskie. Chrześcijaństwo powstało w świecie żydowskim, ale świat ten był już przedtem w znacznym stopniu zhellenizowany. Proces oddziaływania kultury greckiej na przekaz Objawienia zaczął się po najeździe Aleksandra Macedońskiego na Bliski Wschód, w IV w. przed Chrystusem. (…) Przyjęcie kultury greckiej przez Żydów nie ograniczało się więc do sfery materialnej, jak budownictwo czy do udziału w życiu gospodarczym, którego symbolem jest masowe osadnictwo żydowskie w największym wówczas mieście, Aleksandrii. Bardzo silny był wpływ kulturalny. Literatura, także religijna, była pisana często po grecku. Hebrajskie księgi Starego Testamentu od III w. przed Chr. przekładano na grecki (przekład ten to tak zwana Septuaginta). Pod względem politycznym Judea była częścią świata hellenistycznego, a przywódcy żydowscy — rody Tobiadów, Machabeuszów i dynastia Heroda — nie zachowywali się odmiennie niż możni z krajów sąsiednich. (…) Napisana po hebrajsku w III wieku przed Chr. biblijna Księga Koheleta przedstawia los człowieka w nawiązaniu do dość pesymistycznego spojrzenia Greków. Księga Mądrości polemizuje z wielobóstwem, ale przedstawia religię żydowską przy użyciu pojęć wziętych ze świata greckiego, jak nieśmiertelność duszy czy cnoty moralne. Właśnie Księga Mądrości cytuje platońską hierarchię czterech cnót kardynalnych – roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie i męstwo — tą właśnie drogą trafiły one potem do teologii i praktyki chrześcijan. (…) Filon przyjął filozofię platońską z jej przekonaniem, że świat zmysłowy jest cieniem rzeczywistości umysłowej i świata idei. Żeby ją pogodzić z Biblią, głosił pogląd, że Platon korzystał z ksiąg Mojżeszowych! Ta legenda miała potem wielkie znaczenie dla chrześcijan, którym ułatwiła przyjęcie filozofii greckiej. Podjął wreszcie Filon greckie przekonanie, że w świecie przejawia się działanie boskiej myśli, czyli Słowa przez duże „S” — po grecku: Logosu. Wyjaśniał to Słowo jako pewien byt pośredni między niedostępnym jedynym Bogiem a światem.” 4. Nigdzie w tekście nie pojawiły się racjonalne dowody na błędność rozumowania: 1. ludzkich autorów Starego Testamentu, 2. św. Pawła, 3. Papieży, w sprawach: 1. posłuszeństwa żony mężowi, 2. słuszności wyboru życia w bezdzietnym małżeństwie, 3. słuszności stałego sztorcowania mężów za to, że w ich rodzinach podział obowiązków domowych jest inny niż u pp. Wielomskich.

  5. Myślałem, że będę się z tego artykułu śmiał, ale po jego przeczytaniu zrobiło mi się naprawdę smutno. Czuję się oszukany, albowiem jako przeciwieństwo mojego zmyślonego, antyrozumowego stanowiska Magdalena Ziętek-Wielomska przedstawiła… moje prawdziwe stanowisko, czyli katolicką mistykę z przewodnictwem duchowym. I jak mam z tym dyskutować? Ręce mi opadły. Chyba rzeczywiście małżeństwo Wielomskich wygra ten spór. Bo ja już nie mam siły na prostowanie ich kłamstw. I pomyśleć, że takie rzeczy spotykają mnie tylko za to, że przypomniałem im parę cytatów z katechizmu i podzieliłem się moim doświadczeniem pomocy otrzymanej od Boga, w którą oni sami nie wierzą. Może uważają, że do kontaktu z Duchem Świętym potrzebny jest co najmniej doktorat?

  6. Ten artykuł to zaoranie zmyślonej wersji mnie przy użyciu prawdziwej wersji mnie, czyli jedno, wielkie kłamstwo. Od samego początku sporu Państwo Wielomscy trąbią, że odrzucam rozum, mimo iż cały czas piszę, iż go nie odrzucam, bo czym niby podejmuję decyzję o wierze w to, co doświadczam i w słowa mych kierowników duchowych, czyli księży prowadzących rekolekcje oraz mojego księdza proboszcza? Myślałem, że Wielomscy po prostu nie akceptują mistycznej natury katolicyzmu, a tu się okazuje, że nie tylko akceptują, ale jeszcze mi ją przeciwstawiają. W związku z czym zaczynam podejrzewać, że spór powodowany jest wyjątkowo niskimi pobudkami: czyli tym, że po prostu nie spodobałem się Pani Wielomskiej podczas poznańskiego kongresu, mimo iż byłem skrajnie miły i nawet chciałem ich podrzucić do niedalekiej restauracji, gdy chcieli zjeść kolację.

  7. @ Stary Oligarcha: cieszę się, że są Czytelnicy, którzy rozumieją co chcę powiedzieć, to ważne, bo inaczej można popaść w cynizm i zacząć zachowywać się jak manipulanci, którzy karmią ludźmi ładnie zapakowaną papką (także katolików) i patrzą z pogardą, jak ludzie to kupują… Zajmę się problemem płci kulturowej, myślę, że powinnam napisać taki tekst.

  8. @ Magdalena Ziętek-Wielomska. A przy okazji: jak scharakteryzowałaby Pani różnicę między klasyczną i nowożytną wizją rozumu? Oczywiście, jest to temat na książkę. Ale ja na własny użytek bym wskazał następujące punkty: (a) Zgodnie z koncepcją klasyczną punktem wyjścia są powszechnie przyjęte opinie, które następnie poddaje się krytycznej refleksji – w taki sposób, mniej więcej, jak to robił Sokrates. W drodze dyskusji (dialektyki) ustala się pierwsze zasady: stają się nimi te sądy, które ostały się w próbach ich obalenia. Przykładem to, jak Arystoteles uzasadnia zasadę sprzeczności. Dopiero z pierwszych zasad wyprowadza się dedukcyjnie kolejne twierdzenia. Natomiast nowożytni każą najpierw oczyścić umysł z wszelkich niepotwierdzonych przeświadczeń. Punktem wyjścia stają się te sądy, o których zwątpić nie można (Kartezjusz), albo obserwacje wolne od uprzedzeń wynikających z idola (F. Bacon). (b) Co za tym idzie, w wizji klasycznej tradycja myślowa jest czymś pomocnym: badania prowadzone są w kontekście ustaleń poprzedników, których nie traktujemy jednak jako bezwzględnie obowiązujące – mniej więcej tak, jak to robili scholastycy. Natomiast dla nowożytnych tradycja jest przeszkodą jako (potencjalne) źródło Przesądu. Najjaskrawiej tendencja ta przejawia się u pisarzy oświecenia. Stąd nowożytni (z nielicznymi wyjątkami) zajadle wyszydzają scholastykę, stoi ona bowiem na antypodach ich epistemologicznych założeń. (c) W koncepcji klasycznej rozum ludzki ma – jeśli tak można powiedzieć – metafizyczną podstawę. Najkrócej mówiąc: rozum może poznawać rzeczywistość, bo jest ona u swych podstaw rozumna – rozum partycypuje w Logosie, albo ma jakąś „więź pokrewieństwa” z ideami, albo stworzony jest na obraz i podobieństwo Boże etc. W nowożytności natomiast zanika świadomość tego, że rozum musi mieć metafizyczną podstawę. Choć trzeba podkreślić, że jeszcze Kartezjusz rozumiał to bardzo dobrze. (d) W koncepcji klasycznej, jak się zdaje, warunkiem poznania jest kształtowanie cnót intelektualnych. Natomiast w nowożytności zakłada się, że każdy racjonalny podmiot może tak samo dobrze poznawać rzeczywistość, o ile tylko oczyści się z niepotwierdzonych przekonań lub uwolni od wpływu idola. Dla Platona warunkiem filozofowania jest periagoge. Kartezjusz zaś, na początku „Rozprawy o metodzie”, cytuje – i to chyba na poważnie! – Montaigne’a, że rozum jest najsprawiedliwiej rozdzielony, bo nikt nie uskarża się na jego brak. Zatem w skrócie: nie Cnota, lecz Metoda. (e) Nowożytność, można powiedzieć, zaczęła się od utraty zaufania do pojęć ogólnych. Jaką mamy gwarancję, że pojęcia substancji, przyczyny, celu, formy, materii etc. są adekwatne? Zarzut ten, w różnych wariantach, pojawia się między innymi, u Lorenzo Valli, u Kanta, czy u Locke’a. Moim zdaniem, odpowiedzieć na taki zarzut jest bardzo trudno. To jest, rzecz jasna, bardzo ogólnikowa charakterystyka. Czy dorzuciłaby Pani coś jeszcze, albo coś skorygowała? Ma się rozumieć, o ile znajdzie Pani czas.

  9. @Stary Oligarcha: bardzo dobrze opisał Pan to zagadnienie. Nowożytność cechuje skrajny sceptycyzm co do wszystkiego, nawet istnienia świata i samego podmiotu poznającego, wszystko musi zostać udowodnione, a podstawą dowodu jest wybór metody. Ostatecznie nowożytność w pewnym sensie odwraca się od rzeczywistości i koncentruje się na podmiocie poznającym. Efektem jest totalna dekonstrukcja rzeczywistości i podmiotu uprawiana przez współczesną filozofię. Obawiam się, że taki absolutny dowód na istnienie czegokolwiek nie jest możliwy. I może trzeba po prostu zaufać swojemu doświadczeniu – tak jak czynili to realiści klasyczni – i zmierzyć się z tym, do czego doszły poprzednie pokolenia i uzbrojonym w ich wiedzę badać świat? Może to kwestia zaufania do siebie, do wiedzy pokoleń i do świata?

  10. @Magdalena Ziętek-Wielomska. Absolutny dowód na istnienie czegokolwiek jest jak najbardziej możliwy – podał go Kartezjusz i wynika z niego, że istnieję przynajmniej ja sam. Sądzę też, że jeśli coś można wskazać palcem, to z pewnością to istnieje. Co najwyżej, możemy mylić się odnośnie do natury tego czegoś, np. wydaje mi się, że widzę leżącego psa, a to tylko kłoda drewna (bo, powiedzmy, jest ciemno). U schyłku średniowiecza pojawił się pogląd, że bezpośrednio poznajemy tylko reprezentacje rzeczy (nie formułowano go w taki sposób, ale o to chodziło) i to on narobił tego zamieszania w filozofii nowożytnej, o którym Pani pisze. Tak w każdym razie mi się wydaje (bo jeszcze za mało wiem). Zarzut, który – moim zdaniem – bardzo trudno odeprzeć, polega na tym, że nie mamy gwarancji, że takie pojęcia jak substancja, przyczyna etc., a więc pojęcia kluczowe dla metafizyki, są adekwatne. Może nie ma żadnych substancji, może nie ma przyczyn i tak dalej. Ja bym odpowiedział tak: nie zeszliśmy z drzewa z tymi pojęciami, one zostały w swoim czasie utworzone i to nie dla krotochwili, lecz dla rozwiązania określonych problemów, czy dla opisu rzeczywistości pod pewnym kątem. Znamienne, jak Kant wykazuje, że żadnych dowodów na istnienie Boga być nie może. Zakłada on, że mamy w głowach pewne pojęcie Boga, a ponieważ nie ma ono źródła w doświadczeniu, przeto nie da się wykazać, że mu coś w rzeczywistości odpowiada. Idea Boga może być ideą regulatywną poznania i to wszystko, co możemy na gruncie czystego rozumu powiedzieć. Ale idea wszechrealności, której ukonkretnieniem ma być Bóg, wcale nie jest nam wrodzona. Jest to produkt spekulacji chrześcijańskich neoplatoników (przynajmniej na moje oko), którzy twierdzili – a przynajmniej tak to zrozumiałem – że w Bogu tkwią aktualnie wszystkie potencjalności możliwych rzeczy stworzonych (Mikołaj z Kuzy). Skoro więc do takiego ustalenia trzeba było dopiero – trafnie, lub błędnie – dojść, to być może da się je w jakiś sposób zweryfikować. Ale to jest tylko szkic odpowiedzi na wspomniany zarzut i dlatego napisałem, że jego obalenie jest bardzo trudne.

  11. 1. I.M.Bocheński OP pisał, że filozofia XX wieku odwróciła się problematyki, jaka zdominowała myśl nowożytną i jest w tym prostym nawrotem do scholastyki. Bocheński ujmował to krótko: analiza, logika, przedmiot, język – to cechy filozofii naukowej, czyli rozumianej po Arystotelesowsku: najogólniejszej analizy rzeczywistości. Wszystkie te cztery hasła (z małymi wyjątkami) są obce myśli nowożytnej, która jest wedle Bocheńskiego fabrykowaniem światopoglądów i podpieraniem wiary a nie nauką. Myśl nowożytna nie zna logiki (Kant uważa, że Arystoteles powiedział w niej ostatnie słowo), nie uprawia semiotyki, nie interesuje się przedmiotem. Zajmuje ją za to tzw. problem krytyczny pod tytułem „co ja w ogóle mogę wiedzieć”, który jest nieporozumieniem (logika zabrania pytań o prawdę wszystkich zdań). Nie ma pojęć „bujających w powietrzu”. Pojęcia są znaczeniami słów a język jest faktem SPOŁECZNYM i nie może istnieć bez komunikacji (tak samo jak umysł). A to oznacza, że istnieje świat i inni użytkownicy języka w tym świecie. Na bazie samej analizy języka Wittgenstein wykazał, że żaden kartezjański podmiot nie jest możliwy, podobnie jak żadna wiedza nie jest możliwa poza tradycją jej przekazywania. Wystarczy zniszczyć tradycję uprawiania nauki a wiedza naukowa przestanie istnieć! Bocheński miał rację przynajmniej w tym sensie, że współczesna filozofia analityczna jest nie tylko ontologią ale metafizyką ze wszystkimi jej klasycznymi pojęciami tyle, że o niebo wyostrzonymi. Dziś widzimy o wiele jaśniej niż widział Kartezjusz! Oczywiście dzięki poprzednikom, również tym, których wielu chciałoby „wykosić”, jak wcześniej chciano „wykosić” scholastykę. 2. Nowożytność nie zaczęła się „od utraty zaufania do pojęć ogólnych” tylko od odrzucenia bezpłodnych metod scholastycznych. Jak się wydaje przy dużym wpływie dogmatów chrześcijańskich. Jeśli świat nie jest konieczny a przygodny (mogłoby go wcale nie być) to nie wydedukujemy sobie jego istoty a priori za pomocą czystego rozumowania. Możemy jedynie badać go metodą prób i błędów (tak samo zresztą ustala się treść naszych pojęć- warunkuje ją metabolizm informacyjny). Właśnie zaufanie do pojęć ogólnych kazało nominalistom, empirykom i racjonalistom budować metody (Kartezjusz jest bardzo scholastyczny i można pokazać, gdzie wprost cytuje Suareza np. kiedy operuje pojęciem subiektywnym i obiektywnym), uzasadniać indukcję czy po prostu szydzić ze scholastyki (podtrzymywanie w sobie określonych emocji to też jest metoda zachęcania się do konkretnej pracy empirycznej a jałowego komentowania traktatów). 3. Nieszczęściem katolicyzmu jest niestety (sprzeczny w węzłowych kwestiach z wiarą) arystotelizm, którego przyswojenie w XIII wieku dało system tak wyspecjalizowany, że niezdolny do asymilacji żadnych nowych danych. Tomizm będąc obcy wobec nauki ma kłopot nie tylko z Galileuszem (dla tomistów Słońce nadal obiega Ziemię pod rygorem zawalenia się całej misternej konstrukcji metafizycznej) ale z całym dorobkiem nauki od matematyki poczynając na obecnej neurobiologii kończąc (na szczęście treść teologiczna tomizmu da się dość łatwo oderwać od arystotelizmu, tak samo jak dała się w niego wtłoczyć). W porównaniu z pojęciami współczesnej matematyki pojęcia substancji, przyczyny, celu, formy, materii są wręcz zmysłowo-konkretne. Bo niestety prawdziwa abstrakcja metafizyczna dokonuje się nie w filozofii lecz w stopniowym uogólnianiu teorii nauki: mechanika klasyczna jest szczególnym (krańcowym) przypadkiem mechaniki kwantowej z jednej i ogólnej teorii względności z drugiej strony (dedukcyjnie z nich wynika!). Fizycy starają się uogólnić obydwie w kwantową teorię grawitacji (na razie jest tylko wspólna teoria oddziaływań elektromagnetycznych i jądrowych słabych oraz liczne wycieczki: teoria superstrun, teoria M, teoria pętli, geometria nieprzemienna), z której wszystkie obecne teorie fizyczne muszą logicznie wynikać. Jest to nic innego jak realizacja Arystotelesowskiego aksjomatycznego systemu wiedzy. Z tą różnicą, że aksjomaty to musimy dopiero znaleźć, wierząc, że nam się uda (pierwszy artykuł „Summy Teologii” jest o relatywizacji systemów aksjomatycznych). I można tylko dziwić się, że kolejne osiągnięcia są coraz prostsze i coraz bardziej ogólne. 4/ Brak gwarancji „adekwatności pojęć” wynika z natury umysłu czy natury metabolizmu informacyjnego – jak kto woli. Umysł musi przetwarzać dane. Konieczne są błędy i pomyłki, żeby węzły sieci neuronalnych mogły ustawić wagi w sposób, powiedzmy, niesamobójczy. Jeżeli organizm żyje, zdobywa pożywienie, rozmnaża się znaczy ustawił wagi w najlepszy możliwy sposób. A wagi synaptyczne decydują o treści naszych pojęć. Pytanie, czy waga jest dobrze ustawiona, jest pytaniem idiotycznym. Nie ma innych testów, poza działaniem wag. Organizm który źle ustawił – ginie. Proste jak cep. Wyprowadzanie z tego kartezjańskiego wątpienia: „może nie ma żadnych substancji, może nie ma przyczyn i tak dalej” jest nieuzasadnione logicznie i nie wiadomo, czemu ma praktycznie służyć. Tu zamiast myśleć, trzeba poszukać sobie kogoś kto pewnie żyje i naśladować go. 5/ Kant nie ma pojęcia o logice, dlatego jego zdanie o dowodach na cokolwiek należy uznać za przejaw braku kompetencji. Moim zdaniem odkąd mechanika klasyczna przestała być „ostateczną postacią matematycznego przyrodoznawstwa” system kantowski ma tylko wartość historyczną. Jego przesłanki są po prostu fałszywe. Odwoływanie się do Kanta dziś w dobie kognitywistyki jest po prostu kompromitacją. 6/ Kurt Godel i inni na złość Kantowi zmodyfikowali tzw. dowód ontologiczny i wykazali czarno na białym, że możliwość istnienia Boga pociąga za sobą Jego istnienie np. I/ Nazwa, której treść zawiera wszystkie (i tylko) istotne doskonałości, jest pusta albo niepusta. II/ Jeśli nazwa, której treść zawiera wszystkie (i tylko) istotne doskonałości, jest niepusta, to jest koniecznie niepusta. III/ Jeśli nazwa, której treść zawiera wszystkie (i tylko) istotne doskonałości, jest pusta to jest koniecznie pusta. IV/Nazwa, której treść zawiera wszystkie (i tylko) istotne doskonałości, jest koniecznie niepusta (czyli nie może być pusta) albo koniecznie pusta (czyli nie może być niepusta). V Nazwa, której treść zawiera wszystkie (i tylko) istotne doskonałości, może być niepusta a więc nie jest koniecznie pusta. VI Nazwa, której treść zawiera wszystkie (i tylko) istotne doskonałości, jest koniecznie niepusta. VI Nazwa, której treść zawiera wszystkie (i tylko) istotne doskonałości, jest niepusta. Dziś wypada zatem ateistom dowodzić niemożliwości Boga.

  12. @Włodzimierz Kowalik. Ad. 1. Tak. Ad. 2. Nowożytność oczywiście zaczęła się od utraty zaufania do pojęć ogólnych. Nie wydaje mi się, by metody scholastyczne były bezpłodne. Chyba, że chodzi o badanie przyrody – to tak. Pamiętać jednak należy, że późnośredniowieczni arystotelicy antycypowali niektóre ustalenia mechaniki klasycznej (vide: książka Edwarda Granta o średniowiecznych korzeniach nauki). Nauka może rozwijać się także poza kontekstem chrześcijańskiej doktryny o przygodności świata, o czym świadczy jej rozwój w epoce hellenistycznej. To prawda, że metoda prób i błędów obowiązuje także przy tworzeniu naszych pojęć. Ad. 3. Odnośnie do tomizmu: w dużej mierze tak. Odnośnie do tworzenia coraz bardziej abstrakcyjnych pojęć w związku z rozwojem nauki: tak. Ad. 4. Tak. Ad. 5. Wspominałem o Kancie, by wytknąć mu błąd. System Kanta ma obecnie wartość historyczną. Ale twierdzenie, że odwoływanie się w dobie kognitywistyki do Kanta jest po prostu kompromitacją, stanowi przejaw arogancji. Ad. 6. No właśnie. Notabene, już Leibniz twierdził, że argument ontologiczny jest sprawny, o ile wykaże się, że Bóg jest możliwy.

  13. Nie spodziewałem się aż takiego poparcia. Fakt, jestem arogantem. Odczytałem, że podaje Pan Kanta jako autorytet, przeciwko czemu protestuję. To szkodnik nie autorytet. „Wolę fałsz u Hegla niż prawdę u Kanta” – jak pisał Bocheński. Napisał Pan, że dla Kanta pojęcie Boga nie ma źródła w doświadczeniu. I co z tego? Masa pojęć nie ma źródła w (indywidualnym) doświadczeniu podmiotu, o które chodzi Kantowi. A przy pewnym (dość oczywistym) ujęciu treść wszelkich pojęć nie ma swego źródła w doświadczeniu np. kto pierwszy użył pojęcia „kot”? Moje doświadczenie nic mi na ten temat nie mówi włączając i to, że nie mówi, czy byłem to ja. Wypadałoby zrobić z kotem to samo co Kant z Bogiem. Uznać za postulat rozumu praktycznego i ideę regulatywną poznania? Była taka książka Quine’a: „Dwa dogmaty empiryzmu”, gdzie kantowskie zabobony zostały wysłane w diabły. Z wiekopomnym podziałem na tzw. „sądy” (poprawnie: zdania) analityczne i syntetyczne włącznie! Nie wiem czy w Piekle, czytają książki ale coś w stylu „Kulturowych źródeł ludzkiego poznawania” Michała Tomasello czy „Nazywanie a konieczność” Kripkego sprawiłoby Kantowi dodatkową a zasłużoną przykrość.

  14. „Pamiętać jednak należy, że późnośredniowieczni arystotelicy antycypowali niektóre ustalenia mechaniki klasycznej”. O ile takich ludzi jak Buridan uznać za arystotelików. Gallileusz otwarcie wyparł się Arystotelesa i nie bardzo mu się opłaciło. Inni byli mądrzejsi. Oczywiście, że scholastyka była protoplastą nauki. Nawet św. Tomasz przejął Arystotelesa dlatego, że ten reprezentował wtedy całą, dostępną wiedzę o przyrodzie, co wydawało się być czymś więcej niż tylko „Timajos” Platona. Tomasz miał podejście empiryczne, naukowe właśnie, czym zresztą mocno zgorszył pobożnych braci teologów (np. „Nauki przyrodnicze a teologia: konflikt i współistnienie”, Biblos 2001). Ale tu nie chodzi o historyczną rolę arystotelizmu czy tomizmu, której nie mam zamiaru negować, ale po prostu o prawdę. Poprawnej fizyki nie da się wyprowadzić z „Fizyki” Arystotelesa. Konieczna jest ewolucja pojęć a szerzej i głębiej mentalności (metody) – na bardzo niearystotelesowską – ewolucja, której znani mi tomiści nie uznają (powiadają np. że poznanie jest „bierne” a nauka jest eksperymentowaniem, projektowaniem, ergo działaniem a zatem nie jest poznaniem teoretycznym, tylko proetycznym tj. twórczym, czyli sztuką jest jak malowanie garnków, czy budowanie okrętów). Tam nie ma nawet z kim dyskutować. Można pokazać, że pewne twierdzenia Arystotelesowskiej fizyki (q) wynikają z pewnych twierdzeń Arystotelesowskiej metafizyki(p). Tomista się zgodzi: p->q. Ale fizyka Arystotelesa jest fałszywa – wg obecnych pojęć: p->~q. Jednak fałsz następnika pociąga za sobą fałsz poprzednika: ~p. A zatem pewne zdania metafizyki Arystotelesa są fałszywe. I tu następuje koniec rozmowy.

  15. @Włodzimierz Kowalik. Co do Kanta, żeby rzecz wyjaśnić: uważam, że jego argumenty przeciw możliwości wykazania istnienia Boga zakładają, że mamy pojęcie Boga i że jest ono wrodzone. A ja twierdzę, że pojęcie Boga (sens terminu 'Bóg’) właśnie nie jest wrodzone, nie stanowi koniecznego wyposażenia naszych umysłów. Jest ono produktem długiej ewolucji historycznej. W szczególności, kantowska definicja Boga ma źródło w przekonaniu chrześcijańskich neoplatoników, że w Bogu tkwią aktualnie wszystkie potencjalności bytów stworzonych. Ja w ogóle podejrzewam, że o pojęciach wrodzonych mówi się wówczas, gdy już zapomniano, kto je wymyślił i po co. Wracając ad rem, nie znaczy to, że sformułowane dotąd argumenty za istnieniem Boga są sprawne, ale oznacza to, że teza Kanta jest błędna z uwagi na fałszywe założenie. Kant jest dla mnie autorytetem w taki sposób, jak dla św. Tomasza z Akwinu Awerroes: można się do niego odwołać, ale często z intencją polemiczną. Jeśli chodzi o podział na sądy syntetyczne i analityczne, to bardziej mnie przekonuje pogląd Putnama, że jest on zrelatywizowany do języka i modelu. Zauważmy przy okazji, że można zgadzać się w tej materii zarówno z Quine’m, jak i Putnamem. Pierwszy mówi, że podział ten wzięty absolutnie jest wadliwy, a drugi powiada, że w pewnych kontekstach ma on zastosowanie. Co do Burydana: ja tam go uważam za arystotelika, ale nie upieram się. Zgadzam się, że Akwinata miał podejście empiryczne i za to między innymi go cenię. Ale jest to (co oczywiste) inny empiryzm, niż – dajmy na to – empiryzm Locke’a, Berkeley’a i Hume’a. Ostatnio czytałem dwóch pierwszych (Hume’a wcześniej) i doszedłem do wniosku, że wykazali oni ponad wszelką wątpliwość, choć wcale tego nie chcieli, że jeżeli sensualistyczny empiryzm jest prawdziwy, to nauka nie jest możliwa. Pewnie to oczywiste, ale miło było samemu się o tym przekonać. Poprawnej fizyki z „Fizyki” Arystotelesa nie da się wydedukować i to nie tylko dlatego, że Stagiryta przyjął fałszywe założenia, ale przede wszystkim z tego powodu, że arystotelesowski układ pojęć jest zbyt ubogi, by choćby opisać zjawiska badane przez fizykę współczesną. Pytanie brzmi, czy z metafizyki arystotelesowskiej koniecznie wynika jego teoria przyrody. Ja nie wiem. Nie wiem na przykład, czy z sądu: 'żadna możność nie zaktualizuje się bez działania jakiegoś bytu aktualnie istniejącego’ wynika sąd: 'jeśli na ciało działa stała siła, to porusza się ono ruchem jednostajnie prostoliniowym.’ Jeśli chodzi o neotomistów (egzystencjalnych), to ja generalnie nie mam do nich zaufania. Czytałem kiedyś polemikę Gawrońskiego z Krąpcem. Pierwszy twierdził, że podział sposobów użycia czasownika 'być’ na egzystencjalne i łącznikowo-orzecznikowe (tak to się chyba nazywa) jest grubo ciosany. Odpowiedź drugiego dałoby się sprowadzić do stwierdzenia, że językoznawstwo nie ma się mieszać do filozofii, która jest dyscypliną autonomiczną. To pokazuje wszystko.

  16. Stary Oligarcha: „wykazali oni ponad wszelką wątpliwość, choć wcale tego nie chcieli, że jeżeli sensualistyczny empiryzm jest prawdziwy, to nauka nie jest możliwa”. Tak jest. To właśnie był problem Kanta. Trzeba to przyznać, że szybko się zorientował. Dziś spora część fizyków to matematyczni platonicy. „Pytanie brzmi, czy z metafizyki arystotelesowskiej koniecznie wynika jego teoria przyrody”. Niektóre zdania wynikają. Problem w tym, że tomiści nie chcą analizować zdań, tylko wiązki analogicznie ułożonych sądów, których nie wolno rozkładać. Te sądy to chyba akty rozumu. „Nie wiem na przykład, czy z sądu: 'żadna możność nie zaktualizuje się bez działania jakiegoś bytu aktualnie istniejącego’ wynika sąd: 'jeśli na ciało działa stała siła, to porusza się ono ruchem jednostajnie prostoliniowym'”. Nie wynika 🙂 Myślę, że (przy pewnym rozumieniu terminów) wynika zdanie: „’jeśli na ciało nie działa żadna siła, to pozostaje ono w spoczynku” i to twierdzenie mamy u Stagiryty. Choć u niego „siła”, „ruch”, „spoczynek” mają inne konotacje, niż u Newtona. „To pokazuje wszystko”. Zgadzam się. Podobnie załatwili jedyną formalizację analogii na świecie (być albo nie być teologii) autorstwa Bocheńskiego: jest to teoria o profilu logikalnym a logika jest (tylko) narzędziem metafizyki ergo: logika ancilla filosophia est. Śp. o. Krąpiec OP napisał np., że analogia Bocheńskiego jest tworem czysto poznawczym (de facto jednoznacznym a nie analogicznym), bez związku z tzw. realnym bytem. Z czego wynika, że język potoczny nie jest realnym bytem. Ale trzeba przyznać, że tomistyczna teoria „analogii bytu” jest odkryciem metafor kognitywnych, o których teraz dużo się mówi w neuronaukach i językoznawstwie kognitywnym. Jeśli mam rację to postulat neotomistów sprowadza się do tego, żeby dla utrzymania kontaktu z realnym światem nie porzucać wyobrażeń. Po prawdzie to arystotelizm dzisiejszy jest dość mocny. Tacy ludzie jak Alasdair MacIntyre przywrócili etykę klasyczną. Teoria cnót ma straszne poważanie u neuronaukowców (vide: nestor prof. Vetulani). Czytałem ostatnio „Bóg wiary i rozumu. Podstawy chrześcijańskiej teologii.” Roberta Sokolowskiego i muszę przyznać, że to przekonująca pozycja. A prezentacja etyki Arystotelesa i jej chrześcijańskie użycie – doskonałe. Wygląda na to, że dokonuje się jakaś integracja filozofii praktycznej ze współczesną nauką.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *