Mackiewicz: Stopy procentowe a inflacja – czyli jak rząd chce leczyć grypę arszenikiem

 ,,Czyż nie wiesz, mój synu, jak mało trzeba rozumu do rządzenia światem!’’. Te słynne słowa kanclerza Alexa Oxenstierny idealnie pasują do polityki walki z inflacją prowadzonej przez Polski rząd. Głównym jej narzędziem ma być podnoszenie stóp procentowych. Tyle, że działanie to nie przyniesie pożądanych efektów. Jest tak jak leczenie grypy arszenikiem – po pierwsze nie działa, a po drugie jest szkodliwe dla gospodarki. O tym właśnie będzie niniejszy tekst.

W środę Rada Polityki Pieniężnej podjęła decyzję o podniesieniu stopy referencyjnej o 1 punkt procentowy. Była to już siódma podwyżka z rzędu. Przypomnijmy przy tym, że stopa ta po wybuchu pandemii została obniżona praktycznie do zera. Po ostatniej decyzji RPP będzie ona wynosić już 4,5%. Podwyżki te są oczywiście uzasadniane wysoką inflacją, która według szacunków GUS wyniosła w marcu 10,9% rdr. Rada podjęła, w mojej opinii, złą decyzję. W obecnych warunkach podnoszenie stopy procentowej nie zahamuje inflacji, a z drugiej strony może spowodować problemy ze spłatą rat kredytów przez kredytobiorców. Aby zrozumieć dlaczego jest ona zła musimy przeanalizować dlaczego pojawiła się wysoka inflacja, a następnie pokazać, że sposób walki z nią jest po pierwsze nieskuteczny, a po drugie niesie ze sobą ryzyko wysokich kosztów społecznych. Na koniec zaproponuję kilka, w mojej ocenie, lepszych sposobów na walkę z tym zjawiskiem.

Kto zawinił?

Obecny poziom inflacji jest konsekwencją dwóch głównych czynników. Pierwszy z nich leży po stronie Państwa, drugi jest z kolei od niego niezależny. Wszystko zaczęło się od wybuchu pandemii w marcu 2020 roku. W odpowiedzi na nią Państwo ruszyło z bezprecedensową pomocą dla gospodarki. Szacunki mówią, że wpompowano do sytemu około 200 miliardów złotych. Celem było oczywiście utrzymanie popytu. Z perspektywy czasu wiemy, że była to przesadzona reakcja. Nie doszło do aż tak znaczącego spadku poziomu konsumpcji w polskiej gospodarce. Konsekwencją tego było to, że na rynku pojawiło się za dużo pieniądza, co spowodowało z kolei wzrost popytu. Tutaj natomiast dochodzimy do drugiego elementu czyli szoku podażowego, który spowodowała pandemia. Doszło do globalnego spadku produkcji i konsumpcji. Te dwa wymienione czynniki się ze sobą sprzęgły. Z jednej strony w gospodarce pojawił się nadmiar pieniądza, który chciał znaleźć ujście w konsumpcji. Z drugiej strony natknął się on jednak na problemy z podażą towarów. W sytuacji gdy towarów było mniej, a konsumenci mieli więcej pieniędzy, spowodowało to wyraźny wzrost cen towarów i usług. Nabywcy byli w stanie zapłacić więcej, a producenci mogli żądać więcej za dane dobro. Na to nałożyły się zerwane łańcuchy dostaw (opowieści o kolejkach po nowe samochody, których nie było przez brak chipów stały się codziennością) oraz manipulacja cenami tak kluczowych dla gospodarki surowców jak ropa i gaz. Stało się to dodatkowymi bodźcami do wzrostu inflacji. To wszystko (plus wojna na Ukrainie) doprowadziło do sytuacji, że inflacja przekroczyła w marcu psychologiczną barierę 10%. Te dwa czynniki były kluczowe i doprowadziły do wzrostu inflacji na niemalże całym Zachodzie.

                     Podwyższanie stóp procentowych nie zbije inflacji

Dlaczego więc podwyższanie stóp procentowych nie zbije inflacji? To oczywiste, bo nie wpływa, lub wpływa w niewielkim stopniu, na wcześniej omówione powody jej wzrostu. Najpierw odpowiedzmy sobie na pytanie na co głównie wpływają stopy procentowe. Zwiększają one, przede wszystkim, raty kredytów spłacanych w złotówkach. Dlatego też osoby, które mają taki kredyt zaczynają spłacać większe raty co z kolei prowadzi do tego, że mają one mniejszy dochód rozporządzalny. W konsekwencji mają one mniejszą siłę nabywczą, a to hamuje ich popyt. Podwyżka stóp procentowych wpływa zatem na stronę popytową. Nie zmieni ona w żaden sposób podaży towarów na rynku, nie zatrzyma wojny na Ukrainie, nie spowoduje stworzenia nowych łańcuchów dostaw i nie wpłynie na manipulowanie przez polityków cenami surowców. Jej działanie jest więc bardzo ograniczone. Ustaliliśmy już, że mamy do czynienia obecnie z inflacją podażowo-popytową. Podwyżka stóp procentowych może wpłynąć jedynie na drugi z tych czynników. Należy przy tym pamiętać, że po pierwsze zadłużonymi w Polsce (a więc osobami na których podwyżka stóp oddziałuje) jest jedynie część Polaków. Po drugie, zdolność kredytową da najważniejszych na rynku kredytów hipotecznych, ma jedynie około 30% lepiej sytuowanych Polaków. A przecież nie wszyscy z nich mają kredyt. To wskazuje na to, że podwyżka stóp procentowych może mieć niewielki wpływ na zmniejszenie podaży pieniądza w gospodarce. Dlatego też podwyżka stóp nie ma sensu. W sytuacji dominacji czynników podażowych oraz stosunkowo wąskim wpływie podniesienia stóp procentowych na popyt, ta decyzja będzie miała co najwyżej niewielki wpływ na poziom inflacji w kraju. Ten ,,lek’’ nie uleczy tej choroby. Nie dość ku temu, może być on bardzo szkodliwy dla organizmu. Może on powodować wzrost niespłacalności kredytów, a w dalszej kolejności bankructwa kredytobiorców. Trzeba pamiętać, że to dług prywatny jest bardziej niebezpieczny dla stabilności gospodarki od długu publicznego. To właśnie on był powodem wybuchu ostatniego kryzysu ekonomicznego w Stanach Zjednoczonych w latach 2007/08. W mojej ocenie decyzje Rady są więc spowodowane czynnikami poza merytorycznymi, prawdopodobnie z zakresu psychologiczno-propagandowego. Na podwyżce stóp zarobią przede wszystkim banki. Ostatnie czego potrzebujemy to kolejne miliardy zysków dla sektora finansowego. Zresztą, banki najprawdopodobniej, w ten czy inny sposób, zarobione miliardy ponownie wprowadzą do systemu. Nie osiągniemy więc nic, bo pieniądze te nie znikną z obiegu. Wrócą one za pośrednictwem sektora finansowego.

                                                      Co robić?

Jeśli już walczyć z obecną inflacją, co do której to walki jestem nomen omen dość sceptyczny, to w mojej ocenie bardziej skuteczne będą inne działania, na przykład:

Wzrost opodatkowania i wyraźna progresja podatkowa. Truizmem jest stwierdzenie, że podatki płacą wszyscy, a z pewnością więcej jest takich osób niż kredytobiorców. W ten sposób Państwo może kontrolować ilość pieniądza w gospodarce. Jeśli jest go za dużo wystarczy podnieść podatki i ściągnąć z rynku nawis nadmiernego kapitału. Dochód danego gospodarstwa domowego określa przecież jego wydatki. Dlatego też im osoba zamożniejsza tym prawdopodobnie więcej wydaje i więcej konsumuje. Jeśli zabierzemy więcej pieniędzy z rynku takim osobom, to oczywiście zmniejszy się popyt. Mechanizm ten jest dość ryzykowny. Po pierwsze można przesadzić z interwencją i zbytnio schłodzić gospodarkę, co grozi zmniejszeniem tempa wzrostu gospodarczego, a w najgorszym wypadku recesją. Może to też spowodować impuls emigracyjny. Przy tego typu działaniach trzeba być bardzo ostrożnym, przede wszystkim w stosunku do opodatkowania osób najuboższych. Podatnicy mający niskie dochody w gospodarstwie domowym często znajdują się na skraju ubóstwa. Dla nich zwiększenie podatków może być wręcz egzystencjalnym zagrożeniem (zresztą podobnie jak duża inflacja, która zazwyczaj uderza proporcjonalnie mocniej w osoby najbiedniejsze). Dlatego też z mechanizmem podatkowym trzeba się obchodzić bardzo ostrożnie.

Po drugie wykorzystanie przedsiębiorstw państwowych. Wysokie ceny takich surowców jak ropa i gaz napędzają pośrednio wzrost cen wszystkich innych produktów. Takie spółki Skarbu Państwa jak Orlen nie muszą przecież zarabiać, wręcz przeciwnie mogą i powinny ponosić straty z działalności w sytuacji gdy jest to uzasadnione doniosłymi społecznie celami. W ten sposób można doprowadzić do obniżki cen kluczowych surowców. Taka polityka Państwa, plus czasowe obniżki podatków na te towary znacząco obniżyłyby presję inflacyjną w całej gospodarce. Problemem przy realizacji tego postulatu mogłaby być struktura własnościowa tych spółek. Przykładowo Orlen jest własnością Państwa tylko w niecałych 30%. To może tworzyć presję na to, aby jednak spółki te kierowały się logiką zysku, czyli zasadami czysto kapitalistycznymi. Państwo i podległe mu instytucje nie powinny stawiać zysku jako nadrzędnego celu, nie są przecież podmiotami gospodarki rynkowej. Państwo jest przede wszystkim regulatorem. Spółki Skarbu Państwa docelowo powinny być w pełni znacjonalizowane, a następnie wycofane z giełdy.

Po trzecie kontrola cen. Aby zrozumieć jak w ten sposób można ograniczyć inflację trzeba przedstawić kilka uwag odnośnie samej istoty gospodarki kapitalistycznej. Dlaczego przedsiębiorcy prowadzą działalność gospodarczą? Po prostu chcą osiągnąć zysk. Im jest on większy tym oczywiście dla nich lepiej. Kolejną obserwacją jest fakt, że na finalną cenę produktu składają się dwa zasadnicze elementy: koszty produkcji (rozumiane szeroko) oraz marża. Inne czynniki, jak marketing, pomińmy w naszych rozważaniach. Przedsiębiorca jeśli chce zwiększyć zysk musi albo zmniejszyć koszty produkcji albo podnieść marże. Oczywiście najkorzystniejsze i najprostsze dla niego jest podnoszenie marży. Nie musi wtedy kombinować jak taniej produkować, wystarczy, że podniesie cenę produktu więcej niż wynosi wzrost kosztów wytworzenia danego dobra. W momencie podwyższonej inflacji konsumenci psychologicznie przyzwyczajają się do tego, że ceny rosną i łatwiej sobie tłumaczą wzrost ceny produktów. To wymarzona okazja dla przedsiębiorców aby takim w momencie podnieść cenę, ponad wzrost kosztów produkcji, i uzyskać w ten sposób wyższą marżę. Tak się obecnie dzieje, również w spółkach skarbu państwa. Odpowiedzią na takie podwyżki może być kontrola cen. W takiej sytuacji to Państwo określa cenę maksymalną lub maksymalną marżę na dany produkt. Kontrola cen nie jest na pewno zadaniem prostym. Po pierwsze ze względu na ilość podmiotów gospodarczych wytwarzających różnego rodzaju dobra. Po drugie każde przedsiębiorstwo ma inne koszty produkcji. Po trzecie ze względu na występującą mnogość różnych produktów i ich wariantów na rynku. Biorąc to pod uwagę prawdopodobnie musiałby powstać specjalny urząd kontroli cen, który określałbym cenę maksymalną lub marżę na dany towar. Nie ma wątpliwości, że kontrola mogłaby dotyczyć jedynie części produktów, a musiałaby być poprzedzona ogólnie ustaloną marżą na daną kategorię towarów. Taki mechanizm musi być bardzo ostrożnie wprowadzony, aby nie doprowadzić do fali zamknięć przedsiębiorstw. Na dodatek raczej nie udałoby się wprowadzić takiej kontroli szybko, dlatego też byłby to sposób na walkę z inflacją jedynie w dłuższej perspektywie.

Po czwarte brak podwyżek w sferze budżetowej, brak waloryzacji świadczeń finansowanych z budżetu i ograniczenie inwestycji. Państwo za pieniądze, które emituje, kupuje pracę urzędników oraz towary dostępne na rynku. Zwiększając ich wynagrodzenia, świadczenia lub inwestując powoduje wzrost liczby pieniądza w gospodarce. W końcu im konsument ma więcej pieniędzy tym najpewniej więcej wydaje. Tego typu zaniechanie Państwa byłoby bardzo kosztowne społecznie i politycznie. W końcu większość osób, które utrzymuje się ze świadczeń lub pracy dla Państwa, nie jest specjalnie zamożne. Nie mniej jest to jedno z działań, które poprzez powszechność mogłoby wpłynąć na inflację w Polsce. Emeryci to prawie 6 milionów osób, a w sferze budżetowej zatrudnionych jest około 3,5 miliona obywateli. Razem z innymi grupami utrzymujących się ze świadczeń z budżetu to co najmniej 10 milionów osób, czyli ponad 25% ludności całej Polski. Jest to spora grupa, która samą swoją liczebnością mogłaby wywrzeć wpływ na poziom inflacji w Polsce. Podkreślić trzeba jednocześnie, że tego typu działanie byłoby niezwykle kosztowne społecznie, być może nawet najbardziej ze wszystkich tu przedstawionych pomysłów na walkę z inflacją.

Trzeba przyznać, że część z tych pomysłów jest tak niezwykle kosztowna społecznie, że ich wdrożenie jest bardzo mało prawdopodobne. Drugą z rzeczy, które warto zauważyć jest to, że niektóre z nich uderzają w popyt. Przypominają więc one balcerowiczowskie pomysły ,,schładzania gospodarki’’, które były tak fatalne w skutkach. Najlepszym sposobem walki z inflacją byłoby działanie od strony podażowej. To jest jednak pomysł z gatunku economic fiction. Nasze Państwo nie ma do tego narzędzi. Państwo nie buduje mieszkań, nie produkuje żywności, aut ani większości towarów i usług. W przypadku większości rzeczy (w tym tak podstawowych jak mieszkania) skazani jesteśmy na rynek i na decyzje tam zapadające co do zakresu i ilości produkcji. Czynniki zewnętrzne takie jak wojna lub manipulacje polityczne tylko obecne występujące problemy podażowe pogłębią.

Pomysły na walkę z obecną inflacją, wymienione powyżej, są jedynie przykładowe. Gdybym miał pokusić się o rekomendację dla decydentów, którzy podejmują decyzje z zakresu polityki gospodarczej, to zaproponowałbym następujący program gospodarczy. Po pierwsze wzrost obciążeń podatkowych wraz z wyraźną progresją podatkową. Po drugie redukcja marż spółek Skarbu Państwa, w szczególności tych zajmujących się dostawami kluczowych surowców i energii. Po trzecie ograniczona i stopniowo wprowadzona kontrola cen w zakresie dóbr podstawowych oraz tych produktów, które najbardziej się do wzrostu inflacji przyczyniają (najlepiej poprzez kontrolę marż). Po czwarte, długoterminowo, budowanie możliwości stymulowania podaży poprzez wytwarzanie przez sektor publiczny towarów i usług. Zasadniczą ideą, która powinna przyświecać rządowi, powinna być ochrona popytu biedniejszej części społeczeństwa. Jako narodowy solidarysta oraz zwolennik nieliberalnej polityki gospodarczej uważam, że to powinno być podstawowym celem. Główny problem jest taki, że podwyżka stóp procentowych nie zniweluje obecnej inflacji. Nie będzie miała ona na to wpływu i nie obroni poziomu życia szerokich mas społecznych. Jedyne co wywoła to kolejne miliardy zysków dla sektora finansowego oraz zwiększenie kosztów obsługi zadłużenia Państwa. Jest typowym działaniem nieodpowiednim do zakładanego celu. Tytułowym leczeniem grypy arszenikiem.

Władysław Mackiewicz

Click to rate this post!
[Total: 16 Average: 2.6]
Facebook

3 thoughts on “Mackiewicz: Stopy procentowe a inflacja – czyli jak rząd chce leczyć grypę arszenikiem”

  1. Nie. Właśnie trzeba odwrotnie, trzeba uwolnić gospodarkę z okowów podatkowych. Obniżyć podatki i je uprościć. Doprawdy te propozycje autora to powtórka z balcerowicza! Uwolnić potencjał polskiej przedsiębiorczości. Zakaz dodruku pieniądza. Rewizja prawa dla banksterów, bo to państwo w państwie. Autor myśli „wielkim resetem” , nie wolno się na to nabrać !

  2. „Po pierwsze wzrost obciążeń podatkowych wraz z wyraźną progresją podatkową.” – proszę pójść do pracy albo założyć działalność, do tego założyć rodzinę, spojrzeć na obecne ceny – w tym przede wszystkim na dramatyczny wzrost kosztów ogrzania domu. To naprawdę skutecznie leczy z takich durnych pomysłów. Warto uzmysłowić sobie, że rynkowo każda taka „interwencja” ma szereg skutków, których nie da się przewidzieć, więc wcale nie musi się to udać i są te skutki raczej długofalowe, więc zanim zaczną się na gospodarce odbijać zgodnie z tym planem (co jest hurraoptymistycznym założeniem), to ekonomicznie zarżnie się masę ludzi.

    Podniesienie stóp procentowych choć raczej nie zatrzyma inflacji to w pewnym stopniu ją wyhamuje z prostego powodu – w ogóle nie uwzględnił Pan tego, że przez ostatnie kilka lat kredytobiorcy całkowicie zniszczyli rynek nieruchomości, usług budowlanych, materiałów i szeregu innych gałęzi gospodarki z nimi związanymi.

  3. Drogi Autorze! Przeczytaj to, co napisałeś. A potem jeszcze raz. Najlepiej ze zrozumieniem. A na koniec odpowiedz na pytanie: czy efektem będzie „jak w Wenezueli” czy „jak w Korei Północnej”? Większych głupot dawno nie czytałem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *