„Gdy dla tymczasowego bezpieczeństwa zrezygnujemy z podstawowych wolności, nie będziemy mieli ani jednego, ani drugiego” – głosi jeden z najbardziej znanych cytatów Benjamina Franklina, jednego z ojców niepodległości Stanów Zjednoczonych. Maksyma, z której wynika jasne przesłanie o prymacie wolności człowieka nad równością oraz bezpieczeństwem, była zawsze głównym hasłem liberałów, od Johna Locka, Adama Smitha, przez Benjamina Constanta, Johna Stuarta Milla w końcu do Ludwiga von Misesa i Friedricha von Hayeka. W ramach poglądów tych myślicieli, nadających ton liberalnej ideologii od początku jej istnienia aż do czasów obecnych, zawsze mogliśmy dostrzec jednoznaczny sceptycyzm wobec rozrostu pozycji rządu, coraz silniejszego odbierania przez państwo kompetencji i zadań społeczeństwu oraz rodzinie, a także pełne przekonanie, że pozostawienie w rękach rynku zdecydowanej większości naszych indywidualnych dążeń, pragnień i działań jest nie tylko ekonomiczne najsłuszniejsze, ale także moralnie uzasadnione. Jeśli głęboko wejdziemy w liberalizm, w to co zawsze stanowiło jego sedno, to nigdy nie będziemy wstanie uznać, że liberał w rozumieniu tradycyjnym (czyli tzw. klasyczny liberał) będzie optował za rządową ingerencją na przykład w rynek mieszkaniowy. Jednakże nawet takie, można by powiedzieć „dogmaty” liberalizmu są dzisiaj podważane przez samych liberałów, a raczej trafnie byłoby rzec, że przez osoby, które się za liberałów uważają.
Platforma Obywatelska deklaruje się jako partia „rozsądnego centrum”, a wielu z jej polityków jak na przykład niegdyś Donald Tusk, Izabela Leszczyna czy osoby związane ze środowiskiem Nowoczesnej deklaruje się mianem liberałów. Z pewnością niektórzy pamiętają czasy, kiedy Platforma w swoim programie zawierała propozycje niskich podatków, ograniczenia biurokracji, rozwoju gospodarczego, czy wsparcia przedsiębiorczości. Natomiast obecnie, przesłanie o liberalnej Platformie Obywatelskiej jest już raczej mało brane na poważnie, kiedy politycy PO nie mają wahań przed popieraniem polityki socjalnej PiS-u, której każdy liberał, zgodnie z zasadą sprzeciwu wobec redystrybucji dochodów przez państwo powinien być przeciwny. Do tego dochodzi już do sytuacji naprawdę absurdalnych, w momencie, kiedy politycy głównej partii opozycyjne przekonują, że to oni jako pierwszy optowali za wprowadzeniem i rozszerzeniem programu 500+, w ten sposób całkowicie wyrażając swój oportunizm i oddanie pola idei (nie żeby Platforma miała ich jakoś wiele) na rzecz zwykłego populizmu, całkowicie sprzecznego z liberalnymi poglądami.
Część obecnych liberałów, szczególnie tych z pod znaku Klaudii Jachiry czy Dariusza Sczotkowskiego, mocno odcina się od ,,szowinistycznego’’ ko-liberalizmu Janusz Korwina Mikke opakowując idee wolnościowe w ,,modne’’ i ,,nowoczesnej’’ opakowanie. To właśnie ta grupa najbardziej zdziwiła się, kiedy ostatnio Donald Tusk, będący nowym mentorem liberalnej, wielkomiejskiej młodzieży powiedział, że: „Mieszkanie jest prawem człowieka, to znaczy móc mieszkać w godnych warunkach to nie jest jakiś przywilej, to nie może być marzenie i dorobek całego życia”. Jakże to zadziwiające, że główna partia opozycyjna, ustami osoby mieniącej się na liberała twierdzi, że chce zapewnić „europejskie standardy mieszkania” i w pełni opowiada się za rządową ingerencją w tej sferze rynku. Myślę, że nie muszę tłumaczyć z jak głębokim pomieszaniem pojęć mamy tutaj do czynienia. Nagle, jakiekolwiek deklaratywne wartości, przekonania, stają się absolutnie niczym na arenie pustych obietnic „raju na ziemi” dla każdego, w którym dla młodych będzie mieszkanie, dla emerytów wysoka emerytura, a dla biednych rodzin i niepełnosprawnych pokaźne świadczenia socjalne. Tylko że teraz pojawia się pytanie: kto za to wszystko za płaci? Każdy rozsądny liberał odpowie, że nie ma czegoś takiego jak publiczne pieniądze i dostrzeże, w nadmiernej polityce socjalnej państwa zagrożenie przede wszystkim dla wolności ekonomicznej obywateli, niezależnie od dochodów. Po prostu, w przekonaniu liberałów, zabieranie jednym i dawanie drugim w ramach rządowej redystrybucji dochodów jest zarówno nierozsądne z perspektywy ekonomicznej, jak i niemoralne. Donald Tusk w sferze ekonomicznej nie reprezentuje liberalizmu, całkowicie zaburzającego jego prawdziwy wydźwięk. Zresztą, na tym samym spotkaniu, w którym powiedział, że „mieszkanie jest prawem człowieka”, stwierdził, że gospodarczy liberałowie muszą w końcu „zrozumieć”, że nie można kierować się ideami i przekonaniami, nawet jak najbardziej słusznymi, bo nie zdobędzie się w ten sposób szerokiej grupy wyborców. Łatka „liberała” przyciągnie tego, który się za tak owego uważa, co pozwoli zyskać głosy tej części wyborców. Ale z drugiej strony, propozycja budowy mieszkań i uznanie go za „prawo człowieka” przyciągnie centrolewicowy elektorat. W ten sposób mamy „multiideową” retorykę, w której nie można odnaleźć za grosz deklaratywnych wartości, a jedynie zwykły populistyczny, demagogiczny przekaz – wszystko, czego mogliśmy się po Platformie spodziewać. Jak to jednak wszystko pogodzić? Jak stworzyć program wspólny dla chadeków, liberałów, centrystów, socjaldemokratów, tak aby każda z tych grup była zadowolona? Niestety, na to politycy Platformy nam już nie odpowiedzą, gdyż szczegóły przedstawią dopiero „jak wygrają wybory” i odsuną od władzy „dyktaturę Kaczyńskiego”.
Zachowanie polityków Platformy stanowi typowy obraz coraz większej degradacji ustroju demokratycznego. W modelu, w którym większość wyborców nie ma żadnego pojęcia o ekonomii, nie wie co to jest inflacja, deficyt budżetowy, stopy procentowe, obligacje skarbowe, a nawet nie zdaje sobie często sprawy, że płaci podatki, zwyciężać muszą propozycje wyborcze coraz mocniej populistycznie i odrealnione od rzeczywistości. Niektórzy piewcy masowej demokracji nie zgodzą się ze mną, stwierdzając, że przeciętny wyborca tak naprawdę jest racjonalny i sam dobrze wie co leży w jego interesie. Jednakże ten argument pada na podatny grunt od razu, kiedy włączymy w naszą telewizję państwową i usłyszymy rządową retorykę w sprawie inflacji. Czy naprawdę, Morawiecki twierdziłby, że głównym powodem wysokiego wzrostu cen jest wojna na Ukrainie, jeśli nie byłby przekonany, że „ciemny lud wszystko kupi”? Oczywiście, być może cała ta rządowa wykładnia o „putinflacji” jest irracjonalną próbą wytłumaczenia wzrostu cen, jednak powiedzmy sobie szczerze – rządzący mają świadomość, że dla ich wyborców przekaz o inflacji spowodowanej przez Putina będzie stanowił w pełni usatysfakcjonowane wytłumaczenie. W ten sposób zamyka się temat typowo demagogicznymi hasłami i choć eksperci mogą wyjaśniać, że prawda jest zupełnie inna to dla dogmatycznego wyborcy, wiernego swojemu obozowi, jakiekolwiek inne spojrzenie na rzeczywistość będzie z góry nieprawdziwe. Jak widzimy Platforma Obywatelska wpisuje się w ten sam schemat, zresztą podobnie jak wszystkie partie polityczne, nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. PO obiecuje już, że mieszkania będą „prawem człowieka”, PSL w swoim programie proponuje emeryturę bez podatku jednocześnie głosząc konieczność podniesienia wydatków na zdrowie do 6,8%, Lewica w ostatniej kampanii wyborczej przekroczyła już wszelkie granice absurdu postulując ,,tanie mieszkania na raty’’, leki po 5 złotych i emeryturę minimalną. Demokracja powoduje, że w spojrzeniu na politykę dominuje perspektywa krótkofalowa, wygrania wyborów całkowicie abstrahując od tego, jakie będą skutki danego rozwiązana za 2, 3 czy 5 lat. W ten oto sposób polityka przestaje być troską o dobro wspólne, a staje się wyłącznie polem walki o władzę. Jednak, jak już wcześniej wspomniałem, problem opłacalności populizmu nie jest jedynym mankamentem stopniowej ewolucji demokracji parlamentarnej w ochlokrację. Z populizmem przychodzi całkowita bezideowość. Kiedy politycy nie mogą głosić własnych, wyrobionych poglądów, bo nie są one popieranie przez większość społeczeństwa, bez którego poparcia przecież nie wygrają wyborów, wtedy jakiekolwiek poczucie obowiązku, sumienia, wyznawanych wartości, idei, poglądów przestają istnieć. Polityk jest w stanie zrobić wszystko, nawet zmienić swoje poglądy o 180 stopni, byle tylko móc wygrać kolejne wybory albo zdobyć tekę ministra czy innego urzędnika. Sfera dyskusji na tematy polityczne przestaje być przestrzenią dla różnych wizji i poglądów, a de facto stanowi miejsce wyrażania tego samego stanowiska, reprezentowanego przez nie mającą w większości koniecznej wiedzy większość, które tylko politycy w jakimś większym lub mniejszym stopniu akcentują. Tak było w powojennej Wielkiej Brytanii, gdzie akceptacja dla państwa opiekuńczego była dogmatem, pod którym podpisywali się zarówno socjaliści z Partii Pracy, jak i konserwatyści, różniąc się tylko co do wielkości, do jakiej ma urosnąć „państwo-niańka”. W sferze ekonomicznej taka sytuacja występuje obecnie pomiędzy PiS-em a PO. Rządzący nie mają zamiaru cofać się z budową „Państwa dobrobytu” podładowanego świadczeniami socjalnymi, interwencjonizmem państwowym i statolatrią, a Platforma w swoich propozycjach wyborczych wcale nie chcę tego naprawić, a wręcz licytuje się z PiS-em, kto jest bardziej „prospołeczny”. Liberalizm demokratyczny postrzega republikę i ustrój, w którym większość posiada wpływ na przebieg polityki państwa za jedno z największych „osiągnięć” cywilizacji zachodniej. Jednocześnie, ci sami mainstreamowi liberałowie stają się ofiarą bezlitosnych trybików demokracji i muszą coraz bardziej akceptować „kwestię socjalną”, kierując się tym samym na zupełne antypody wolnościowo-liberalnej idei. Los ten podzieliło nie tylko środowisko liberałów w Platformie Obywatelskiej – nielicznymi wyjątkami-ale także na przykład Porozumienie (mieniące się jako „liberalno-konserwatywne”, choć do tej pory głosujące razem z PiS-em za podwyżkami podatków i rozszerzaniem świadczeń socjalnych).
Jak twierdził Milton Friedman: „Równość i wolność były dwiema stronami tej samej podstawowej wartości – każda jednostka powinna być uznawana za cel sam w sobie”. Noblista przestrzegał jednak, że przeciwko dobrze rozumianej przez liberałów równości, staje równość pozycji, wedle której: „Każdy powinien mieć taki sam poziom życia lub dochodu, każdy powinien kończyć bieg w tym samym czasie”. O zagrożeniach płynących z równości pozycji, sztuczniej wytworzonej w ramach interwencji państwa pisali zarówno Friedman, Mises, Hayek, Thomas Sowell, a spokojnie można znaleźć wypowiedzi na ten temat „honorowego neoliberała III RP” czyli prof. Leszka Balcerowicza. Równość pozycji przejawia się również w rządowej ingerencji w sferę polityki mieszkaniowej, w formie dopłat do czynszów, państwowego budownictwa czy kontroli cen mieszkań. O negatywnych konsekwencjach takich działań liberałowie piszą bardzo dużo i trafnie wypunktowują wady „państwa-budowniczego”. Czyżby więc Donald Tusk i politycy Platformy nie odrobili lekcji i dają się wpleść w błędne koło „naprawiania świata” za pomocą państwa? Liberał, a tym bardziej liberał gospodarczy nigdy nie podpisałby się pod stwierdzeniem, że „mieszkanie prawem, nie towarem”. Czy więc Platforma reprezentuje w swojej działalności politycznej liberalizm? Prawdę mówiąc, nawet jeśli w wymiarze teoretycznym, główna partia opozycyjna chce się mienić jako „liberalne centrum”, to jednak fakty nie pozostawiają złudzeń. Być może Platforma była kiedyś partią wolnościową i konserwatywno-liberalną, jednak jakiekolwiek pozostałości tej idei wyparowały w momencie, kiedy okazało się, że zamiast niskich podatków, Polacy wolą „mieszkania za darmo”, ,,leki za 5 zł’’ czy 500 zł. na każde dziecko. Niestety przykład Platformy jest kolejnym przykrym dowodem, że idei i poglądy, zarówno liberalne, jak i też konserwatywne czy chadeckie, muszą zostać sprzedane w imię demokratycznego dogmatu o „woli większość”, który niczym Biblijna fala zmywa z polityki jakiekolwiek symptomy ideowości. Naprawdę niewielu współczesnych polityków jest w stanie w swojej aktywność prezentować własne poglądy, bez konieczność oglądania się na wyborców, którzy zamiast długofalowej i odpowiedzialnej perspektywy wolą szybkie, konkretne i często naiwne rozwiązania. Trzeba przyznać, że demokracja uniemożliwiła całkowite oderwanie klasy politycznej od rzeczywistych problemów obywateli. Jednak, coraz bardziej postępującą destrukcja klasycznych cnót obywatelskich i brak w Polsce niezależnej klasy średniej, spowodował obecną sytuację, w której demagogiczny program jest bardziej wartościowy od programu merytorycznego, a realizm ustępuje miejsca ,,stereotypowi utopii’’. ,,Karłowatość’’ liberalizmu Platformy jest tak naprawdę tylko kolejnym objawem, bezideowości współczesnego świata pospolityki.
Dominik Majcher
„Być może Platforma była kiedyś partią wolnościową i konserwatywno-liberalną, jednak jakiekolwiek pozostałości tej idei wyparowały w momencie, kiedy okazało się, że zamiast niskich podatków, Polacy wolą „mieszkania za darmo”, ,,leki za 5 zł’’ czy 500 zł. na każde dziecko.”
Wydaje mi się, że Autor wyjątkowo błędnie rozgryzł PO/KO oraz jej elektorat. Proszę zwrócić uwagę na to, że sprzeciwu opozycyjnych libertarian absolutnie nie budzi socjal sam w sobie, lecz to, iż jak przystało na zoologicznych klasistów, trafia on w ręce osób spoza grona przedsiębiorców, wybranych kast zawodowych czy obywateli Ukrainy. Przewały na VAT, tarcze, dopłaty, dotacje, ulgi, przywileje i świadczenia wskazanym po prostu „się należą” i wtedy mamy „wolność, liberalną demokrację i wartości europejskie”, ale jeżeli jakikolwiek nędzny grosz wpadnie w inne ręce, to wtedy już „rozdawnictwo, komunizm i Putin otwiera szampana”. Dopóki libertariańscy publicyści i politycy nie dostrzegą, że zwykli ludzie nie mają ochoty harować za 5 zł/h i płacić od tego wysokie podatki ku chwale uprzywilejowanych przez libertarian, dopóty wszelki liberalizm pozostanie synonimem kradzieży w majestacie prawa.
„Liberał, a tym bardziej liberał gospodarczy nigdy nie podpisałby się pod stwierdzeniem, że „mieszkanie prawem, nie towarem”.”
A czy „liberał gospodarczy” podpisałby się pod stwierdzeniem, że np. miejsca parkingowe należy pozostawić wolnemu rynkowi jako zwyczajny towar? Nawet kosztem ich likwidacji lub absurdalnej podwyżki cen przez prywatnego właściciela? Czy jednak okaże się, że w obliczu ograniczonej grubości portfela wymięknie i zażąda miejskich (socjalistycznych, tfu!) cen za parkowanie? Proszę o odpowiedź. Wszak zarówno mieszkania, jak i miejsca parkingowe są z natury towarem skrajnie deficytowym ze względu na ograniczoną przestrzeń do zabudowy. Nie można ich w nieskończoność produkować i magazynować, a także trudno z nich zrezygnować, co w konsekwencji musi prowadzić do znacznego wzrostu cen. Jednak nie spodziewam się tutaj konsekwencji w poglądach i zachowania rynkowej ortodoksji 😀
„A czy „liberał gospodarczy” podpisałby się pod stwierdzeniem, że np. miejsca parkingowe należy pozostawić wolnemu rynkowi jako zwyczajny towar? Nawet kosztem ich likwidacji lub absurdalnej podwyżki cen przez prywatnego właściciela? Czy jednak okaże się, że w obliczu ograniczonej grubości portfela wymięknie i zażąda miejskich (socjalistycznych, tfu!) cen za parkowanie? Proszę o odpowiedź.” – to zabawne, że prosi Pan o odpowiedź, bo odpowiedź znamy i pokazała ją rzeczywistość. Może Pan nie pamięta, ale ja owszem, czasy gdy nie było parkomatów i płatnych stref parkingowych a parkingi w dużych miastach w centrach były prywatne i były jedynym sensownym miejscem zaparkowania np. w weekend gdy ludzie tłoczyli się wokół głównych arterii. Tych parkingów nie było dużo a chętnych cała masa i jakoś nie stało się tak, że koszt zaparkowania wyniósł np. 100 zł za godzinę. To były kwoty rzędu 2-3 zł/h. I nie potrzeba było do tego żadnej regulacji. Od razu uprzedzę – te parkingi nie skończyły swojego żywota, bo były niewydajne czy złe – po prostu na tym kawałku ziemi można było bardzo dobrze zarobić sprzedając deweloperowi, który postawi tam biurowiec. Inna skala przychodu, umożliwiająca finansowe „ustawienie się” często do końca życia. I co zabawne – teraz parkowanie w miastach jest kuriozalne a jest w rękach urzędników a nie wstrętnych prywaciarzy a ceny są chore i miejsc za mało.
@Marcin Sułkowski
Proponuję wziąć poprawkę na skalę zmotoryzowania społeczeństwa kiedyś i teraz. Aby zobaczyć, jak wygląda totalne urynkowienie parkowania, należy wybrać się do popularnych i słabo dostępnych zbiorkomem miejsc turystycznych, gdzie prywatni właściciele dyktują ceny wielokrotnie przewyższające nierynkowe sztywne stawki wielkomiejskie. Ponadto przypominam, że nikt nie zabrania inwestycji w miejsca parkingowe. Jednak cały szkopuł w tym, że skoro miasto utrzymuje nierynkowe stawki, mandaty za brak biletu nie należą do wysokich i panuje przyzwolenie na parkowanie w miejscach do tego nieprzeznaczonych, to zwyczajnie brakuje inwestorów zainteresowanych budową parkingów. Proste i logiczne. To zupełnie tak, jak gdyby dziwić się, że prywata nie buduje lokali, skoro ceny za m2 i czynsze nie dają zarobić, kary za niepłacenie są śmieszne, a dzikie zajmowanie lokali cieszy się akceptacją. Dlatego, jeżeli uważamy, że coś koniecznie ma być łatwo dostępne, nawet pomimo swojej skrajnie deficytowej natury, to musi zająć się tym państwo lub samorząd. Prywatę zawsze ciągnie tam, gdzie są pewne zyski.
@Fauxpas – ależ biorę poprawkę. Nie zmienia to faktu, że w latach 90-tych te parkingi nie stały odłogiem, tylko były regularnie obłożone a ceny wcale nie były kosmiczne. Co do popularnych miejsc turystycznych – widzę tendencję zupełnie odwrotną. Prywatne parkingi przy szlakach czy zabytkach są po prostu tanie, zaś miejsca parkingowe należące do miasta są drogie.
'przypominam, że nikt nie zabrania inwestycji w miejsca parkingowe” – tak samo prywaciarzom jak i państwu. Jednak prywaciarz logiczne, że zainwestuje w coś bardziej dochodowego, szczególnie przy obecnych cenach ziemi, zaś celem państwa jest temu zaradzić. I co? I nic. Miejsc jak nie było, tak nie ma a ceny w parkomatach w centrach dużych miast są chore. Rozwiązaniem państwa jest „jeździj hulajnogą albo tramwajem”. No super rozwiązanie.
„mandaty za brak biletu nie należą do wysokich” – nie należą do wysokich? W Łodzi jest to 200 zł. To jest prawie 1/10 minimalnej wypłaty netto.
„panuje przyzwolenie na parkowanie w miejscach do tego nieprzeznaczonych” – nie panuje przyzwolenie, tylko zwyczajnie nie ma gdzie parkować. Ta patologia jest widziana okrągły rok w centrach miast i nic nie jest z tym robione. Zdecydowana większość ludzi parkujących w centrum, wbrew bredniom ekoszurów, musi jeździć samochodem, bo po pracy np. muszą odebrać dzieci ze szkoły i jechać na zajęcia dodatkowe. Inaczej po prostu by się nie wyrobili. Masa ludzi przyjeżdża z obrzeży miast, które niestety nie są zbyt dobrze skomunikowane. Polską patologią są tramwaje i autobusy stojące w korkach tak samo, jak wszyscy inni. I od lat też nic nie jest z tym robione (śmieszne buspasy, z których autobus często i tak musi przebić się na drugą stronę do skrętu pominę milczeniem). Dokładając do tego przesiadki, bywają sytuacje, w których 5-6 kilometrów komunikacją miejską pokonuje się przez godzinę. Inna sprawa, że to jest w ogóle patologia sposobu organizacji ruchu w Polsce. Dość powiedzieć, że do granic Łodzi z domu mam 80 km i najczęściej pokonuję je szybciej niż dojazd od granic Łodzi do centrum (w okolicach godziny 14) xD
„jeżeli uważamy, że coś koniecznie ma być łatwo dostępne, nawet pomimo swojej skrajnie deficytowej natury, to musi zająć się tym państwo lub samorząd. Prywatę zawsze ciągnie tam, gdzie są pewne zyski.” – wracamy do drugiego akapitu tym samym. Prywaciarze nie chcą inwestować w parkingi, bo są niezbyt opłacalne w stosunku do wkładu i przede wszystkim możliwości, jakie daje ten wkład w innych sektorach. Państwo zaś jest skrajnie nieudolne i od lat nie potrafi znaleźć rozwiązania. Niestety Pan popełnia identyczny błąd, jaki tutaj popełniają Pana przeciwnicy jeśli chodzi o podejście do rynku, czyli pilaster i fat bantha. Nie zauważacie, że w pewnych sytuacjach nie ma znaczenia czy coś będzie prywatne czy państwowe, bo będzie bardzo podobnie funkcjonowało przez czynnik ludzki i jego naturę. Doskonale to widać obecnie po sytuacji na rynku węgla. Prywaciarze kompletnie skompromitowali wolny rynek powodując, że zwykli ludzie nie będą mieli jak się ogrzać zimą, zaś państwo kompletnie się kompromituje propozycjami rozwiązania tego impasu.
„Prywatne parkingi przy szlakach czy zabytkach są po prostu tanie, zaś miejsca parkingowe należące do miasta są drogie.”
Tymczasem w sieci mozna znalezc cala mase drogich parkingow prywatnych, ktore wykorzystuja lokalny deficyt miejsc do parkowania i slabo rozwinieta strefe stawek regulowanych.
https://www.auto-swiat.pl/wiadomosci/aktualnosci/uwaga-na-parkingi-grozy-w-miastach-turystycznych-nawet-20-zl-za-godzine/z1qzvc3
„nie należą do wysokich? W Łodzi jest to 200 zł. To jest prawie 1/10 minimalnej wypłaty netto.”
A ile wynosi oplate za jazde na gape? Zwlaszcza, gdy porownamy cene biletu godzinnego z cena godziny parkowania 🙂
„Miejsc jak nie było, tak nie ma a ceny w parkomatach w centrach dużych miast są chore.”
No coz, miasta powstawaly w czasach, kiedy nikomu nie snila sie masowa motoryzacja. Nie wyburzymy budynkow i nie wyrzucimy mieszkancow, zeby kazdy chetny mial na razie gdzie zaparkowac, a za pewien czas okazaloby sie, ze naplyw ludnosci znowu przyspieszyl i problem braku parkingow powrocil. Miasto samo w sobie moze co najwyzej budowac parkingi wielopoziomowe, na ktorych ceny parkowania beda wymuszac obieg miejsc i zwalczac dlugotrwale pozostawianie pojazdow. Cala reszta wymaga m.in. skutecznej deglomeracji i upowszechnienia pracy zdalnej. Absolutnie nie musi byc tak, ze kilka najwiekszych miast w kraju wysysa swoje i okoliczne wojewodztwa, przez co nasila sie problemow braku parkingow i mieszkan.
„Ta patologia jest widziana okrągły rok w centrach miast i nic nie jest z tym robione.”
Uczciwy wolnorynkowiec zaproponowalby dynamiczne stawki oplat za parkowania a’la Uber/Bolt, ale zdecydowana wiekszosc dostalaby w ten sposob mocno po kieszeni.
„Nie zauważacie, że w pewnych sytuacjach nie ma znaczenia czy coś będzie prywatne czy państwowe, bo będzie bardzo podobnie funkcjonowało przez czynnik ludzki i jego naturę.”
Zgadzam sie z Panem. Nie idealizuje panstwowego/samorzadowego sposobu rozwiazywania problemow. Jednak warto wziac poprawke na to, ze przecietny Polak jest zmotoryzowany, wiec przyspawani do stolkow wlodarze miast sa swiadomi ryzyka porazki wyborczej po przekroczeniu pewnej granicy. Podobnie w przypadku np. ogrodkow dzialkowych w centrach miast, ktore wraz z ich rozwojem przestaly pelnic swoja role i chociaz logika wskazuje na koniecznosc relokacji na peryferia, a tym samym uwolnienia skrajnie deficytowej przestrzeni w centrum, to prezydenci boja sie utraty dzialkowego elektoratu… Tymczasem na postepowanie prywaciarza nie ma sie zadnego wplywu. Jezeli nie wypali biznes parkingowy albo postanowi zajac sie czyms innym, sprzeda niezwykle cenna dzialke w atrakcyjnej lokalizacji i wyjdzie na swoje, a wielu zostanie pozbawionych mozliwosci dojazdu do miasta. Przypominam, ze nawet srodowiska odmieniajace wolny rynek przez wszystkie przypadki stronia od prywatyzacji miejsc parkingowych oraz rynkowych stawek za parkowanie.
Niestety link mi się nie otwiera. Niemniej nadal fakt, że czasami pojawi się jakiś gagatek chętny do zarobienia chorych pieniędzy nie oznacza, że to wina wolnego rynku. To jest wina tego gagatka. A ta „cała masa drogich parkingów prywatnych” trochę średnio ma pokrycie w rzeczywistości, skoro zwiedzając najbardziej popularne miejsca w Polsce (poza miejscowościami nadmorskimi do „parawaningu”, którym się brzydzę) nigdy na nie nie natrafiłem. Może należy czasami jednak poszukać na google maps czegoś oddalonego o kilka minut spacerem, ale z normalnymi cenami? Ludzie niestety są leniwi i bardzo często głupi – m.in. dlatego wolny rynek w sensie libertariańskim nie ma szans istnienia.
„A ile wynosi oplate za jazde na gape?” – w Łodzi nieco ponad 200 zł. Bilet godzinny kosztuje 5 zł. Parkomat zaś 4 zł za pierwszą godzinę, 4,5 za drugą, 5 za trzecią. Kary więc są porównywalne.
„Miasto samo w sobie moze co najwyzej budowac parkingi wielopoziomowe, na ktorych ceny parkowania beda wymuszac obieg miejsc i zwalczac dlugotrwale pozostawianie pojazdow.” – trafił Pan w punkt. I jak to jest, że wielkie centra handlowe będące w rękach brzydkich prywaciarzy mogą pomyśleć o tym, żeby zapewnić miejsca parkingowe dla swoich klientów, natomiast władze miast z uporem godnym lepszej sprawy nic takiego nie robią? Hmmm, może dlatego, że doskonale wiedzą, że należy umożliwić miejsca parkingowe skoro ludzie mają się do nich dostać. Ale kto by tam pod np. urzędem miasta myślał o petentach 😉
„Uczciwy wolnorynkowiec zaproponowalby dynamiczne stawki oplat za parkowania a’la Uber/Bolt, ale zdecydowana wiekszosc dostalaby w ten sposob mocno po kieszeni.” – ale przepraszam bardzo – to Pan tu broni rozwiązań niewolnorynkowych, które jasno widać, że nie działają, więc wolnorynkowiec nie musi nic robić poza pogodzeniem się z tym, że wolnego rynku za bardzo nie ma.
„Zgadzam sie z Panem. Nie idealizuje panstwowego/samorzadowego sposobu rozwiazywania problemow. Jednak warto wziac poprawke na to, ze przecietny Polak jest zmotoryzowany, wiec przyspawani do stolkow wlodarze miast sa swiadomi ryzyka porazki wyborczej po przekroczeniu pewnej granicy.” – cieszę się, że się zgadzamy. Natomiast jeśli chodzi o włodarzy miast to doświadczenie pokazuje, że wyborcy dokonują zupełnie nieracjonalnych wyborów i może dlatego sytuacja się nie zmienia. Łódź jest tego doskonałym przykładem. Zdanowska jest tragicznym włodarzem zachowującym się niczym małpa w kąpieli – chaos, kompletny brak planu, masa układów i rozwalania pieniędzy w idiotyczny sposób (w ciągu bodaj 12 lat Plac Wolności z przylegającą Piotrkowską na tym odcinku jest remontowany chyba już czwarty raz xD).
Przepraszam za brak polskich znakow 🙂 Slowem podsumowania – dyskusja nt. tego, co powinno lub nie powinno byc towarem, w pewnej czesci mija sie z celem z jednego prostego, aczkolwiek niezwykle istotnego, powodu. W przypadku mieszkan jest nim fakt, ze znaczny % spoleczenstwa najpierw stal sie posiadaczem lokalu, a nastepnie jego wlascicielem w sposob wybitnie i skrajnie nierynkowy. Owa „zaradnosc” polegala wylacznie na calkowicie przypadkowym znalezieniu sie w czasach uwlaszczenia na dorobku PRL. Ludzie, ktorzy urodzili sie pozniej, nie mogli juz kupic swojej pierwszej nieruchomosci za symboliczna cene. Ponadto lokale komunalne, spoldzielcze i zakladowe w zasadzie odeszly w niepamiec, a ceny rynkowe zaczeli windowac beneficjenci rozdawnictwa kupujacy na kredyt splacane z wynajmu mieszkania. Mlodsi mieli zatem pod gorke juz na starcie. W kolejnych latach dolaczyli jeszcze profesjonalni inwestorzy, takze z zagranicy. Tak wiec jak w ogole w polskich realiach mozna mowic o „towarowosci” mieszkan, jezeli dla wielu broniacych status quo nie byly one zadnym towarem?! I teraz przelozmy te sytuacje na rynek parkingowy. Wyobrazmy sobie, ze cala masa miejsc parkingowych w obleganych starszych i centralnych dzielnicach miast stala sie prywatna w drodze uwlaszczenia. W konsekwencji prywatni wlasciciele, korzystajac z braku alternatywy i regulacji stawek, zadaja absurdalnych oplat gardlujac, ze parking jest towarem. No niestety, podazy mieszkan i miejsc parkingowych nie da sie zwiekszac proporcjonalnie do nieregulowanego popytu.
A jak zagłosują za rok Julki? Przecież to znacząca część elektoratu myśląca nowocześnie, czyli w kategoriach mieszkań w centrum miast z dobrym dostępem do drogerii.
Platformerskie, liberalne, nowoczesne i POstęPOve „dotacje na innowacje”, to nic innego, jak rodzaj socjalu dla wykształciuchów – nie dla dziadów, pijaków, nierobów i dzeieciorobów, tylko dla wykształconych europlatformiarzy.
Demokracja weszła w schyłkowa fazę polegającą na tym, że już nawet nikt nie ukrywa zdobywania głosów za pieniądze. Deficyty budżetowe urosły na tyle, że długi są niespłacalne. Za kilka lat wielki reset będzie polegał na bankructwie państw i wprowadzeniu walut cyfrowych. Zamiast emerytur zostanie dla wszystkich dochód gwarantowany itd. Najpierw jednak trzeba ustanowić system totalnego nadzoru poprzez nadanie każdemu tożsamości cyfrowej, aby ujarzmić ludzi zanim zorientują się co jest grane.
W punkt. Może kiedyś konserwatyści załapią że neoliberalizm nie jest liberalizmem. Nie zgodziłbym się tylko że mamy do czynienia z postpolityką. Raczej doświadczamy naturalnej degradacji cywilizacji, jak już wielokrotnie w historii bywało.