Malkiewicz: Płomienny irracjonalizm?

Dojrzałe obchody

Należyta radość świętowania 1050-lecia Chrztu Polski nie powinna nam zasłaniać pewnego rachunku sumienia na temat polskiego katolicyzmu. Nie chodzi bynajmniej o refleksję nad obecnym stanem katolicyzmu w Polsce – co swoją drogą jest bardzo ważnym tematem – ale o zastanowienie się nad jego ogólną charakterystyką na przestrzeni wieków. Jeśli chcemy rzeczywiście obchodzić tak zacny jubileusz w sposób dojrzały, takie podsumowanie jest, w pewnym sensie, moralnym nakazem. Wszakże obchodzona rocznica ma nas zachęcić do odpowiedzialności podtrzymania i kontynuowania dzieła Ewangelii w naszej Ojczyźnie. Tymczasem, niestety, często Polak jest bezmyślny przed szkodą, nierzadko również i po szkodzie, nie wspominając o chwilach upojenia ferworem własnej dumy i samozadowolenia. Do poruszonej kwestii trzeba nam więc podejść bez emocji, na wzór zewnętrznego obserwatora.

Choć w refleksji tej nie chodzi o rozważania nad historią polskiego katolicyzmu – a nad jego fizjonomią – już sama historia polskiego Kościoła daje do myślenia. Obok wielu wątków chwalebnych i heroicznych, bywały na przestrzeni wieków i wydarzenia mniej przykładne. Św. Gaudenty, brat św. Wojciecha, otwiera zaszczytnie listę biskupów gnieźnieńskich, przyszłych prymasów I Rzeczypospolitej. Listę tę niechlubnie zamyka Michał Jerzy Poniatowski, młodszy brat króla Stanisława Poniatowskiego, wolnomularz odpowiedzialny za pierwsze kasaty klasztorów w Polsce, zmarły w opinii zdrajcy Ojczyzny (niektóre źródła mówią nawet o jego samobójczej śmierci celem uniknięcia linczu ze strony powstańców kościuszkowskich, którzy przed jego pałacem postawili gotową do wykorzystania szubienicę). Polska przez wieki była fizycznym przedmurzem chrześcijaństwa, z drugiej strony, w XV wieku, po regulującym problem schizmy zachodniej soborze w Konstancji, nasze przesiąknięte koncyliaryzmem  duchowieństwo potrafiło poprzeć schizmatyckiego antypapieża Feliksa V, wbrew prawowitemu biskupowi Rzymu, Eugeniuszowi IV. Żyjąca w tym samym czasie nieskazitelna postać św. Jana z Kęt, z pewnością jednego z najświętszych polskich uczonych, nigdy nie zostanie doktorem Kościoła katolickiego z powodu błędów doktrynalnych zawartych w jego pismach . Błądzą więc Ci, którzy nieświadomi naszej historii rozpatrują polski katolicyzm w różowych okularach, najlepiej sprowadzając wszystko do największego z rodu Słowian w duchu niemilknącego Alleluja…

Przy czym rozważając walory i słabe punkty polskiego katolicyzmu, nie chcemy wskazywać na partykularne zasługi, grzechy czy błędy konkretnych ludzi. Jak już wspominaliśmy, chodzi nam o fizjonomię, czyli o usposobienia i przyzwyczajenia, które do tych zasług lub porażek doprowadzają. Pamiętajmy zaś, że przyzwyczajenie jest pewnego rodzaju drugą naturą człowieka, której wpływ na ludzkie działanie jest po prostu wszechobecny.

Dwie strony medalu

Każdy medal ma dwie strony – podobnie jest z zaletami i minusami polskiego katolicyzmu. Są one z sobą dość ściśle powiązane, często w niewidoczny dla nas sposób, dlatego też ich przypomnienie jest tym bardziej wskazane przy okazji tak szczytnej rocznicy. Polacy na przestrzeni wieków byli narodem wybitnie gorliwym, stosunkowo często okazując rzadko spotykaną płomienną żarliwość religijną, dostrzeganą i chwaloną przez zagranicznych obserwatorów po dziś dzień. Kiedy Polak podchodzi na poważnie do religii, zazwyczaj robi to z sercem, z zapałem słowiańskiej duszy. Wyrazem tej swoistej polskiej gorliwości są niespotykane nigdzie indziej śpiewy Godzinek i Gorzkich Żali, specyficzne polskie melodie litanii dla nabożeństw majowych i czerwcowych, niezliczone kolędy i ludowe pieśni religijne, zachowane błogosławieństwa ziół, listopadowe wypominki za zmarłych, znaczenie domów błogosławioną kredą, a od kilku lat coraz bardziej popularne – choć nie liturgiczne – orszaki Trzech Króli.

Mało jest Kościołów lokalnych (poszczególnych państw), które wytworzyłyby i zachowałyby do dziś dnia tyle swoistych wyrazów narodowej pobożności. Z drugiej jednak strony przywiązanie do tych praktyk tyczy się szczególnie formy czy melodii, przechodząc czasem – nierzadko – jakby powierzchownie nad ich samą treścią. Już samo porównanie naszej żarliwości do płomienia jest wymowne – płomień raz wybucha żarem i wszystko wokół siebie rozpala, innym razem wypala się, i jest niestały. Archetypem takiej postawy jest św. Piotr przed nawróceniem – szczerze i gorliwie się zarzeka, jest za bardzo pewny siebie, po czym lęka się i upada. A pamiętajmy, że zarzekanie się i obietnice bez pokrycia są, niestety, w naszym narodzie codziennością. Przy czym, wspominając słowiański zapał religijny, chodzi nam o zachowanie, które nie jest do końca pod kontrolą rozumu, tudzież przejawia nawet elementy mocno irracjonalne. Przykładem takiego zachowania w dobie obecnej jest np. organizowanie przez media tandetnie śpiewanych kolęd w stylu pop-show, jakby w totalnej abstrakcji od sensu i godności śpiewanych słów. Jest to skrajny przypadek, raczej niegrożący środowiskom tradycyjnym w takim wydaniu, uwydatnia on jednak, że do religii nie należy podchodzić jedynie z sercem, ale również z głową, co uwidoczni ciąg dalszy naszej refleksji.

Gorliwy irracjonalizm?

Kiedy używamy pojęcia irracjonalizmu, mamy na myśli ludzkie zachowanie oderwane od praw rozumu w postaci refleksji, przemyślenia, roztropności czy po prostu zdrowego rozsądku. Tak więc irracjonalizm, czy też religia czystego (samego) serca, wziął się podobno w Polsce od franciszkanów, choć przytaczając ten wątek nie chcielibyśmy skrzywdzić synów św. Franciszka ani zanegować ich niezliczonych zasług dla krzewienia świętości na polskiej ziemi. Wspominamy tu jedynie skargę wyrażoną przez ojca Józefa Marię Bocheńskiego, dominikanina, który oskarżał franciszkanów o zaszczepienie czy też utrwalenie w Polakach postawy irracjonalnej w zakresie religii. Tego typu spory to raczej międzynarodowa norma między dwoma najwybitniejszymi zakonami żebraczymi, zresztą odkąd franciszkanie przestali zawzięcie upierać się przy doktrynie bł. Dunsa Szkota, (na przekór tomizmowi!) każdy, mogący podtrzymać dysputę między zakonami temat, stał się u dominikanów mile widziany. Niezależnie jednak czy skarga ojca Bocheńskiego jest podstawna, pewnym jest jednak, że wytknięte przez niego zjawisko irracjonalizmu jest powszechne w polskim katolicyzmie – a w dobie modernizmu przeżywa u nas wręcz swój złoty wiek. Spostrzeżenie Bocheńskiego uwidocznia bardzo dobrze jeszcze inna dominikańska anegdota, z okresu międzywojennego. Zapytany przez współbraci w Rzymie, jak postępuje w Polsce zwalczanie modernizmu, wybitny polski przedstawiciel zakonu kaznodziejów, ojciec Jacek Woroniecki, miał odpowiedzieć: „Modernizmu? U nas jeszcze nie uporaliśmy się z fideizmem!”.

Celem uwzględnienia całego okresu od Chrztu Polski, opisując fizjonomię polskiego katolicyzmu, stronimy od skupiania się na obecnym kryzysie Kościoła. Nie można jednak nie dostrzec, że gorliwy polski irracjonalizm jest w pewnym sensie współodpowiedzialny za obecną sytuację w polskim Kościele – a być może tłumaczy również wiele wydarzeń z pontyfikatu Jana Pawła II. Taka postawa paradoksalnie łączy bowiem błędy doktrynalne i stopniowe wypaczanie wiary z nierzadko gorliwą praktyką religijną, rzeczywiście odzwierciedlającą wiarę katolicką (oczywiście do czasu!). Sprzeczność ta jest możliwa tylko i wyłącznie przy zachowaniu postawy irracjonalnej, wykluczającej spójną refleksję nad wiarą i dziełami wiary. Z pewnością postawa bardziej racjonalna doprowadziłaby w Polsce do rzeczywistego oporu w dobie reform soborowych, jak miało to miejsce w przypadku wielu krajów Zachodu.

Polonia semper fidelis – naród wybrany?

Kolejny, bardzo mocny punkt polskiego katolicyzmu to wierność, wierność Bogu i Kościołowi. Polonia semper fidelis! – szczycili się słusznie nasi Ojcowie. Choć wierność ta nieraz była nadwyrężana, podobnie jak ognisty płomień, który raz goreje, raz wygasa, trzeba przyznać, że popularne w innych częściach świata herezje mniej się u nas panoszyły. Można też powiedzieć, że na tle innych państw zachodnich, w sensie społecznym czy socjologicznym, Polska wciąż jest państwem wyznaniowym. Chociaż spora część duchowieństwa i przeważająca część Polaków nie ma pojęcia o społecznych prerogatywach Chrystusa Króla, krzyż wisi w państwowych szkołach i szpitalach, urzędnicy biorą oficjalnie udział w nabożeństwach za Ojczyznę, dając czasem przykład szczerej wiary jak to ma miejsce w przypadku obecnego Prezydenta Rzeczypospolitej. Choć niestety polskie ustawodawstwo nie jest we wszystkim zgodne z prawem Bożym , miejmy jednak świadomość, że katolicy w innych krajach muszą codziennie zmagać się z silną propagandą antychrześcijańską i jako wierzący są w praktyce traktowani jako obywatele drugiej kategorii!

Drugą stroną medalu opisanej polskiej wierności jest skłonność do zjawiska „narodu wybranego” – zresztą w dużej części zrozumiała. Jeśli Polska jest narodem wiernym, to znaczy, że została przez Pana Boga szczególnie umiłowana; jeśli Polska jest narodem głęboko maryjnym – a była i nadal jest maryjna – to znaczy, że rzeczywiście Matka Boża naszą Ojczyznę sobie szczególnie upodobała itd. Problem powstaje jednak wtedy, gdy społeczeństwo wybrane do jakieś misji przedkłada fakt swego wybrania nad powierzone sobie zadanie, jak to miało miejsce w przypadku pierwszego historycznie „narodu wybranego”. Co więcej, misją każdego społeczeństwa katolickiego jest chwała Boża i dbanie o otoczenie sprzyjające zbawieniu jak największej ilości dusz . W przypadku Polski, mieliśmy dodatkowo (i po części nadal mamy!) zadanie krzewienia wiary wśród pogańskich sąsiadów, nawracania schizmatyków prawosławnych oraz stanowienia zapory wobec inwazji wszelkiej możliwej wschodniej dziczy zagrażającej chrześcijaństwu, co szczytnie podsumowano w nazwie „przedmurze chrześcijaństwa” . Misję naszą na zewnątrz Polski wypełniliśmy jedynie częściowo, dlatego słusznie, obok przyczyn geopolitycznych, można dopatrywać się w zaborach kary bożej za niewierność względem naszego powołania wobec naszych sąsiadów.

Polska upadła, wykonanie powierzonej misji zostało tym bardziej utrudnione, tymczasem wiara w nasze „wybraństwo” przez Boga kwitło jak nigdy dotąd. Za sprawą romantyków zaczęto postrzegać Polskę jako „mesjasza narodów”; miała ona za zadanie głosić już nie wolność Ewangelii wobec zniewolenia błędu i grzechu, ale wolność narodów wobec wszelkiej ludzkiej tyranii – „W imię Boga za naszą i waszą wolność” pisano na sztandarach powstania listopadowego. Choć stosunek Rzymu do Polski w XIX wieku (i vice versa) pozostaje kwestią dyskusji, trudno się dziwić, że takie wynaturzenie naszej narodowej misji budziło sprzeciw orzekającego w imię Boże zastępcy Chrystusa na ziemi .

Kościół powszechny – Kościoły partykularne

Ostatnią charakterystyką, którą chcemy wskazać, jest pewna partykularność Kościoła polskiego, powiązana po części z naszą żarliwością (nie zawsze rozumną) i religijną dumą (nie zawsze wierną). Jest rzeczą zrozumiałą i dobrą, że każda diecezja, jak i ogół diecezji danego narodu, ma pewne osobiste znamię, odróżniające je od Kościołów innych narodów. Polski opłatek, czy wielkanocna święconka stanowią chyba najbardziej znane z wielu polskich tradycji, które można by tu przytoczyć. Przy czym przywiązanie do lokalnych tradycji oderwane od postrzegania Kościoła powszechnego może iść w parze z tendencją do prowincjonalnej zaściankowości, jeszcze bardziej przesłaniającej to, co w Kościele powszechnym zasadnicze , czy też uniemożliwiającej zrozumienie dla innych Kościołów partykularnych.

Jednym z pierwszych przykładów takiej „prowincjonalności” w historii Kościoła jest postawa apostołów do czasu Zesłania Ducha Świętego. Apostołowie, nawet po Zmartwychwstaniu , w dniu Wniebowstąpienia, pytali Pana Jezusa, czy w końcu zainauguruje w Izraelu ziemskie mesjańskie królestwo (Dz 1,6). Wcześniej Salomea, matka apostołów Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, błagała Chrystusa o zaszczytne miejsce dla swych synów w tymże właśnie królestwie, czym wywołała obruszenie wśród reszty apostołów (Mt 20,20-24). Nieumocnieni Duchem Świętym uczniowie po części narzucali swe doczesne ziemskie żydowskie wyobrażenia nadprzyrodzonej rzeczywistości, którą objawiał im Mesjasz. Zresztą Boski Nauczyciel mocnymi słowami zganił te tendencje, gdyż skutkowały one niewiarą, co powinno być i przestrogą dla nas: „Jeszczeż macie serca wasze zaślepione? Oczy mając nie widzicie, i uszy mając nie słyszycie?” (Mk 8,17-18) .

Pokusę zaściankowości można tłumaczyć przytaczając również przykłady spoza obszaru religijnego. W książce „Dla Sprawy – Czemu jestem katolikiem”, Gilbert Keith Chesterton wyrzucił swym rodakom ich zaściankowość, podając przykład Anglika, który odwiedzając Francję szydzi z francuskich galowych mundurów wojskowych – czerwonych spodni i niebieskiego okrycia – gdyż „poprawny” angielski mundur galowy składa się z czerwonego okrycia i niebieskich spodni! Istotnie, zaściankowość jest poniekąd zrozumiałą tendencjąę w każdym społeczeństwie. Tradycje lokalne, przyzwyczajenia (czyli nasza druga natura!), nasz własny osąd rzeczy, czasem podświadoma pycha – wszystko to sprawia, że trudniej dostrzec nam to, co zasadnicze, uniwersalne czy po prostu od nas odmienne. Z tego to właśnie powodu mówi się, że podróże, czyli wyjście poza naszą tożsamość narodowo-kulturową, kształcą i poszerzają horyzonty.

Przy czym zaściankowość społeczna, choć czasem nieprzyjemna dla otoczenia, nie jest tak śmiercionośna jak zaściankowość stosowana na polu religii! Wszak talmudyzm, islam, prawosławie oraz protestantyzm wyrosły właśnie na gruncie pewnej zaściankowości, odpowiadającej żarowi arabskich pustyń, bizantyjskiej pysze czy germańskiemu barbarzyństwu. W Polsce, dzięki Bogu, próby stworzenia odrębnego Kościoła narodowego na szczęście, co do ogółu, spaliły na panewce – jednak trzeba pamiętać, że zarówno Polski Narodowy Kościół Katolicki (PNKK, powstały wśród polskich emigrantów w Stanach Zjednoczonych)  oraz polski mariawityzm  wyrosły na gruncie rzeczywistej zaściankowości społeczno-religijnej. W przypadku PNKK oraz mariawitów (którzy przecież byli pierwotnie gorliwymi katolikami!), pomijając fakt piekielnych konsekwencji ich błędów, można stwierdzić, że doktrynalne skutki ich zaściankowości były wręcz kuriozalne i niesamowite .

Środowiska tradycyjne też nie są zupełnie wolne od wyzwania wyjścia poza własny lokalny horyzont. Na przykład dopatrywanie się w chórach mieszanych, mszy recytowanej czy braku biretu na głowie kapłana oznak modernizmu jest również przejawem zaściankowości. Zresztą każde środowisko musi się strzec tego, co w zaściankowości jest najbardziej trudne do wykorzenienia: niewiedza ignorująca nawet swą własną niewiedzę. Dajmy tu jeszcze inny przykład z dziedziny liturgicznej: gdy w XIX w. Kościół katolicki odrodził się w Anglii po przeszło trzech wiekach istnienia w warunkach katakumb, bardzo prędko odrodziły się tam dziecięce chóry gregoriańskie, którymi Anglia szczyci się po dziś dzień, mimo reformy liturgicznej. Będąc w tygodniu w katedrze Westminsterskiej można się natknąć na procesję otwierającą mszę, podczas której idący w procesji chłopcy bezbłędnie śpiewają gregoriański introit. We Francji z kolei, do czasów ostatniego soboru, przeciętny mieszkaniec wsi był w stanie zaśpiewać z ogółem parafian Magnificat czy Te Deum, oczywiście po łacinie. W Polsce takie możliwości były spotykane jedynie wśród szlachty, choć oczywiście lud mógł bez problemu zaśpiewać, zresztą z pamięci, Ciebie Boga wysławiamy. Przy czym szlachta społecznie zanikła, a wraz z nią i pewna kultura kościelnych śpiewów łacińskich. Zmierzając do puenty przykładu – chodzi nam o to, że większość katolików w Polsce może nawet nie wiedzieć, że hymn Te Deum jest tożsamym z hymnem Ciebie Boga wysławiamy. Sama ta niewiedza nie jest groźna – groźna może być natomiast ignorancja odnośnie swej własnej niewiedzy, czyli postawa zachowywania się tak, jakby nasze standardy liturgiczne były powszechne, podczas gdy w rzeczywistości, w naszym kraju, z powodu zmieszczenia elit, od zasadniczych standardów liturgicznych Kościoła powszechnego niestety w pewnym stopniu odbiegamy.

Pisząc o odbieganiu od standardów czy ogólnym zagrożeniu zaściankowości bynajmniej nie chcemy negować walorów poszczególnych zwyczajów – po prostu strzeżmy się mentalności tworzenia Kościoła na własny obraz i podobieństwo, pozbawionego sentire cum Ecclesia – poczucia tego, co powszechnie katolickie, pozbawionego rzymskiego (zdrowego) rozsądku katolickiego. Jest to przestroga o tyle ważna, że już sama nadzwyczajna kryzysowa sytuacja Kościoła w praktyce może sprzyjać nieświadomym, subiektywnym ocenom – czyli zaściankowością nie mającą nic wspólnego z duchem Kościoła.

Co dalej?

Nasz opis poruszył jedynie kilka z wielu aspektów fizjonomii polskiego katolicyzmu. Sam temat tkliwej wrażliwości, ale i nadwrażliwości Polaków, wymagałby osobnego rozważania. Mamy świadomość, że opisywane charakterystyki mają w dużej mierze podstawy antropologiczne (wynikają po prostu z natury ludzkiej) lub uwarunkowania socjologiczne (są powszechne w grupach o zbliżonej charakterystyce społecznej). Z tego też powodu nie muszą być one wyłącznością polskiego katolicyzmu – np. pewne cechy środowisk wiejskich powielą się we wszystkich podobnych społecznościach ludzkich, niezależnie od tego, czy są one polskie czy arabskie, katolickie czy pogańskie. To samo można powiedzieć o cechach własnych górali czy rybaków. Jednak jest prawdą, że niezależnie od ich rodowodu, charakterystyki te odzwierciedlają pewną tożsamość naszego rodzimego katolicyzmu, tym bardziej, że nie można w danej osobie czy grupie społecznej oddzielać sztucznie tego, co naturalne od tego co nadprzyrodzone, skoro łaska przenika i buduje na naturze.

Na dodatek, podkreślając słabsze strony czy też pewne tendencje mogące się dać zauważyć w polskiej religijności, chcieliśmy zwrócić uwagę, że są one jedynie wtórną stroną medalu, medalu cnót religii katolickiej na polskiej ziemi. Bądźmy świadomi naszych narodowych słabości na płaszczyźnie religijnej i starajmy się je ograniczać postawą przemyślaną i umiarkowaniem. Kontynuujmy przy tym nasze tożsame tradycje, starając się oprócz uroku ich formy uchwycić i głębokie przesłanie, zawsze w łączności z duchem Kościoła powszechnego. Przede wszystkim dziękujmy Panu Bogu za to, że Jego łaska wydała obfite plony w naszej Ojczyźnie i prośmy, aby Opatrzność Boża skróciła chwile próby i zachwiania, które doświadczają obecnie Kościół w Polsce i na całej ziemi.

Franciszek Malkiewicz

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *