Żołnierze Wyklęci w sposób zadziwiająco skuteczny dzielą polską prawicę. Dla jednych jest to symbol patriotyzmu i wierności do ostatniej kropli krwi. Dla innych – stanowią przykład politycznej krótkowzroczności i marnowania życia w sprawie, która podobno i tak była z góry przegrana.
Ostatnio, przy okazji zbliżającego się po raz kolejny Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, środowiska znane z potępiania partyzantów spod znaku „Ognia”, „Łupaszki”, „Warszyca” i innych, ponownie postanowiły uderzyć w ów – skądinąd ograny już – ton. Usłyszałem tę samą, co zwykle, retorykę, podobne do siebie argumenty, a także – niestety – te same historyczne błędy, bardzo często stanowiące konsekwencję okraszenia historii sporą dawką bezpieczniackiej propagandy, którą nadal, pomimo upływu czasu, od prawdy oddzielić jest bardzo trudno.
Kilka dni temu, na portalu Konserwatyzm.pl, pojawił się tekst p. Bohdana Piętki pt. „Negacja zbrodni 'żołnierzy wyklętych’”. Jest to doskonały przykład tego, o czym wyżej wspomniałem. W skrócie: Autor stara się wykazać, że jeden z najbardziej znanych dowódców partyzanckich lat powojennych, Józef Kuraś „Ogień”, dopuszczał się czynów bandyckich, przy czym powołuje się na dwa przykłady. Czytamy tu: „muszę przypomnieć (…) fanatykom kultu 'żołnierzy wyklętych’, że 'Ogień’ karał niesubordynację – i to bynajmniej nie tylko w swoim oddziale – m.in. wieszając na słupie ciężarną kobietę (Katarzyna Kościelna z Ostrowska) za to, że przy sąsiadce nazwała go bandytą oraz mordując czterech braci Zagatów-Łatanków z Gronkowa, którzy przecież do jego oddziału nie należeli, ani nie wspierali władzy komunistycznej i nie wiadomo do dzisiaj czym zawinili”.
Co do powieszonej kobiety: jest to historia, której zgodność z prawdą historyczną porównać można do słynnej anegdoty, w której ogłoszono, że na moskiewskim Placu Czerwonym rozdają samochody. Potem okazało się, że nie w Moskwie, nie samochody – a rowery, a także – nie rozdają, a kradną…
W tragedii, na którą powołuje się p. Piętka, zgadza się tylko jeden fakt: istotnie – w roku 1945, w Ostrowsku, na słupie telegraficznym, powieszono ciężarną kobietę. Rzecz jednak w tym, że była to zbrodnia o charakterze obyczajowym, nie mająca prawie nic wspólnego z działalnością „Ognia”. Prawie – bo to „Ogień”, a nie Milicja Obywatelska, wykrył sprawców tego odrażającego czynu (było ich dwóch), a także wydał na nich wyrok śmierci (nie tylko zresztą za powieszenie w/w kobiety – byli to bowiem pospolici bandyci). Wyrok wykonano.
Wersję, o której czytamy w artykule p. Piętki, wypreparował na potrzeby komunistycznej propagandy stary bezpieczniak, płk Stanisław Wałach, który umieścił ją w swoim zbiorze wspomnień pt. „Był w Polsce czas…”. Nie tylko sfałszował on zresztą przebieg zdarzeń, ale też dopracował ich kontekst: powieszona miała według niego zostać ukarana za chwalebną współpracę z Władzą Ludową… Jest jasnym, że obciążenie konta „Ognia” śmiercią ciężarnej kobiety miało na celu wyłącznie jego dyskredytację.
(Na marginesie: jeżeli wyssane z palca brednie płk Wałacha bierzemy za prawdę jeszcze w roku 2017, to ze smutkiem wypada stwierdzić, że bezpieka wykonała swoją pracę po mistrzowsku).
Kolejna zbrodnia, o której pisze p. Piętka, to mord na czterech członkach rodziny Zagatów-Łatanków z Gronkowa. Co istotne – to właśnie wypadki z Gronkowa, a dokładniej – relacja o nich ks. dr hab. Władysława Zarębczana, potomka tej samej rodziny, skłoniły Autora do skreślenia tekstu, z którym mam honor polemizować. Niestety p. Piętka popełnił tu podstawowy z punktu widzenia warsztatu historyka błąd – bezkrytycznie zaufał bowiem subiektywnej opowieści krewnego zabitych, która przedstawia ich jako niewinne ofiary, zamordowane bez powodu, niemalże wyłącznie dla zaspokojenia właściwej ogniowcom rządzy krwi…
Tymczasem to nie do końca tak. „Ogień” znał czterech braci Zagatów-Łatanków znacznie wcześniej. Niestety z biegiem czasu napływały do niego coraz częstsze prośby o ochronę przed nimi – byli to bowiem bandyci i złodzieje (znani m. in. z kradzieży bydła). W podobnych wypadkach normalną procedurą, zastosowaną także tutaj, było przeprowadzenie wywiadu w celu potwierdzenia zgromadzonych informacji. Zagatów-Łatanków kilkukrotnie ostrzegano – bez skutku. W konsekwencji czterej bracia skazani zostali na karę śmierci. Ów mord na niewinnych – jak chce to przedstawiać ks. Zarębczan – stanowił więc w rzeczywistości egzekucję wyroku, jaki wydano na zagrażających mieszkańcom okolicznych wsi przestępców.
Co do podstawy sądów, które sprawował „Ogień”, a także wyroków śmierci, które wydawał: jesienią 1944 roku jego oddział stał się oddziałem egzekucyjnym Powiatowej Delegatury Rządu RP w Nowym Targu i wykonywał wyroki podziemnych sądów specjalnych. Co to oznacza? Dla przykładu: zarówno skazanie na śmierć winnych powieszenia Katarzyny Kościelnej, jak również wydarzenia w Gronkowie, miały wszelkie znamiona egzekucji wyroku, wydanego w warunkach wojennych, a bazującego na upoważnieniu władz RP; nie były natomiast mordem wynikającym z czyjejkolwiek samowoli.
Takich kłamstw lub półprawd, które wykreowano w celu zdyskredytowania „Ognia”, jest zbyt wiele, by omówić je w krótkim tekście publicystycznym. Znakomite ich podsumowanie znajdujemy w wywiadzie, jakiego w roku 2013 udzielił syn „Ognia”, Zbigniew Kuraś:
„Pamiętam, jak – jako chłopiec – stałem wśród ludzi w wielkiej kolejce przy kiosku ruchu, by kupić gazetę. Nie pamiętam już teraz nawet jaką. W niej były odcinki książki Machejka 'Rano przyszedł huragan’ (Władysław Machejek, sekretarz powiatowy PPR w Nowym Targu, brał udział w akcjach MO i KBW przeciw partyzantom Józefa Kurasia. W 1955 wydał powieść Rano przeszedł huragan, w której opublikował rzekomy pamiętnik Kurasia, do dziś cytowany jako autentyk – red.). To nie była ładna książka, ale władzom bardzo odpowiadała, bo w niej obrzucano fałszem i zakłamaniem działalność 'Ognia’. No i tak ludzie to kupowali, bo nie było innej wiedzy na ten temat. Kupowali, czytali i komentowali. Coś usłyszeli. A to, że kogoś napadł. A to się czasami ubowcy przebierali za partyzantów, a czasem ktoś inny się podszywał. Znam taki przypadek, kiedy siostrze zginął brat i przez trzydzieści lat miała pretensje do ogniowców. A dopiero po latach okazało się, że za śmiercią jej brata stali ubowcy. Innym razem znowu wyklinali, że nigdy 'Ogniowi’ nie wybaczą, bo ogniowcy przyszli do ich domu zabrać świnie i na to wpadli ubowcy. W wyniku wymiany ognia zginął ojciec – jedyny żywiciel rodziny. Po latach okazało się, że to brat rodzony ściągnął tych ubowców do domu i taka była prawda. Ale jak to ludziom wytłumaczyć, gdy często powielają tyle kłamstw i niesprawdzonych historii„.
Idźmy jednak dalej. Tyleż bezzasadne, co trudne do zrozumienia, jest kolejne oskarżenie p. Piętki, które wysuwa on pod adresem „Ognia”. Otóż ten, „zanim został 'żołnierzem wyklętym’, zdążył zaliczyć wszystkie możliwe organizacje (Konfederacja Tatrzańska, Armia Krajowa, Bataliony Chłopskie, Armia Ludowa) oraz współpracę z Armią Czerwoną i służbę w UB na stanowisku szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Nowym Targu„.
Po kolei. „Ogień” od listopada 1939 był żołnierzem Służby Zwycięstwu Polski, a od 1941 – Konfederacji Tatrzańskiej. Konfederacja nie była przy tym tworem jednolitym. Jej cel nadrzędny stanowiło utworzenie przeciwwagi dla Goralenvolku, co czyniono w oparciu o współpracę ze wszystkimi żywiołami patriotycznymi, niezależnie od przynależności organizacyjnej. Niestety na przełomie lat 1942/43 Konfederacja została de facto zlikwidowana na skutek fali aresztowań. To również w roku 1943 (29 czerwca) Gestapo zamordowało rodzinę Józefa Kurasia: jego ojca, żonę i 2,5-letniego syna, a następnie spaliło jego dom…
Właśnie wtedy, w roku 1943, po rozbiciu konspiracyjnej Konfederacji Tatrzańskiej, „Ogień” dołączył do AK, a następnie – w konsekwencji konfliktu z przełożonymi, w roku 1944 nawiązał współpracę ze Stronnictwem Ludowym, które uznało go za swoją zbrojną reprezentację na Podhalu (nie należał jednak, jak się mylnie sądzi, do Batalionów Chłopskich). Wybór ten jest o tyle zrozumiały, że on sam był przedwojennym ludowcem, podobnie, jak jego ojciec. To na polecenie przełożonych z ruchu ludowego nawiązywał potem kontakt z AL, oddziałami Armii Czerwonej, a także wstąpił do bezpieki. Ta ostatnia decyzja wywołała zresztą sprzeciw „Ognia”, niestety rozkaz nie pozostawiał wyboru. Jego bezpieczniacka kariera trwała przy tym niecałe 3 tygodnie. Nigdy nie wstąpił ani też nie podlegał AL – jego podporządkowanie się jej strukturom to kolejny mit, który stworzyli sami komuniści. Współpraca tego typu była zresztą zjawiskiem powszechnym: to samo, mając na uwadze cel nadrzędny, jakim było wyparcie jednostek niemieckich, robiły oddziały AK.
I tak dalej…
Rozumiem, że okopanie się na pewnych pozycjach ma czasem sens w zakresie wojny ideologicznej, ale tam, gdzie w grę wchodzi historia, najczęściej nie ma to sensu. W przypadku postaci takich, jak „Ogień”, ostrożność jest szczególnie wskazana. Bezkrytyczne powielanie istniejących mitów w celu wykazania słuszności swoich sądów ideowych prowadzi przeważnie na manowce.
Wbrew co poniektórym opiniom Żołnierze Wyklęci, tacy, jak „Ogień”, nie są przy tym zbiorem idealistów z umysłami wypranymi przez romantyczne bogo-ojczyźniane uniesienia. Uczą natomiast, by nie klękać przed złem i mieć kręgosłup. Co uważam za lekcję w czasach nam współczesnych cenną w dwójnasób.
Mariusz Matuszewski