Mimowolni katechoni demokratyczni

Demokracja – demokracją, ale…

Obaj premierzy czując się i będąc produktami systemu demokratycznego – w istocie samemu nie wyobrażali sobie innej formy rządów, niż własny zamordyzm, jednocześnie jednak okraszony pędem do popularności. CAT trafnie opisując marzenia polityków – Sikorskiemu imputował sen o wielkim Sejmie, w którym z ław tak rządowych, jak i opozycyjnych płynąłby tylko jeden pełen zachwytu szmer zachwytu dla generała. Tusk musi w tym zakresie być nawet sprytniejszy – wie bowiem, że w obecnych realiach post-demokratycznych powodzenie w parlamencie nie ma już większego znaczenia. Nawet przeciwnie – symulowany klincz z opozycją dobrze robi na szanse pozostania u władzy. Sikorski rządząc w czasach wojny (a wcześniej pełniąc funkcję premiera po zabójstwie Narutowicza) działał w realiach quasi-dyktatury, a więc pozornie większego komfortu, ale i większej odpowiedzialności, ponoszonej niemal wyłącznie osobiście.

Jednocześnie jednak obaj przywódcy, zasłaniając się demokratycznym frazesem – pełnili rolę katechoniczną. Niezależnie bowiem od indywidualnie wyznawanych czy deklarowanych wartości – stanowili tamę dla rządów zdecydowanie gorszych, choć odwołujących się nader patriotycznych haseł. Generał Sikorski przez cały okres swego urzędowania na uchodźstwie zmuszony był mierzyć z sanacyjną opozycją, tak jawną, jak ukrytą w siłach zbrojnych, konspiracji krajowej i osadzonej na szczytach władzy. Podobnie jak Tusk w pierwszym okresie swych rządów – generał zmuszony był też do koabitacji z wrogim sobie prezydentem. Na szczęście Raczkiewicz mając większe kompetencje od Lecha Kaczyńskiego – mógł zostać poddany bardziej zdecydowanemu naciskowi, by poskromić jego ambicje i cele polityczne. Ludzie Sikorskiego mogli bowiem prezydenta i jego zauszników zastraszać wprost, nie bawiąc się we wstręty w podróżach zagranicznych, do jakich ludzie Tuska zmuszeni byli się ograniczyć w stosunku do Kaczyńskiego.

Przeciw „partii wojny”

Głównym polem sporu z opozycją w czasach Sikorskiego pozostawała polityka zagraniczna, a przede wszystkim jej odcinek wschodni. I znowu – jak wiele razy w historii, aktywni wśród polskich polityków byli ci, którzy za szczyt patriotyzmu uważali ignorowanie, bądź zaklinanie rzeczywistości. I znowu – polityka generała z pewnością nie była doskonała, ale umożliwiła przynajmniej czasową poprawę stosunków z Sowietami, wyjście rzesz Polaków z łagrów i sformułowanie zalążka propozycji rozwiązania wzajemnych pretensji bez udziału zachodnich pośredników. Realia mamy inne, Tusk nie jest mężem stanu, a jego polityka, zwłaszcza międzynarodowa – jest wręcz sprzeczna z naszymi narodowymi interesami. Jednak podobnie jak Sikorski, trochę wbrew osobistym skłonnościom – Tusk znalazł się w pewnym momencie na pozycjach wymuszających szukanie modus vivendi z Moskwą. I podobnie jak Sikorski – cofnął się wobec pozornego „imperatywu moralnego” wykreowanego czy wykorzystanego przez opozycje. W 1943 – stała się nim sprawa katyńska. Dziś – sprawa smoleńska.

O ile w pierwszym przypadku zbrodnia była autentyczna, a wstrząs w narodzie jak najbardziej zrozumiały i uzasadniony, co w jakimś stopniu tłumaczy (choć nie usprawiedliwia) kierunek działania ówczesnego premiera, o tyle w przypadku ustępowania Tuska przed PR-owskim „moralnym szantażem” smoleńskim nie ma już żadnego uzasadnienia. Faktem jest, że obecny premier wpadł do pewnego stopnia w pułapkę. Spokojne i rozważne reakcje społeczne na samą katastrofę i duże uznanie, jakie w Polakach wzbudziło okazywane nam przez Rosjan współczucie – osłabiło PR-owska czujność Tuska. Wszelkie podejmowane przez niego decyzje – np. związane z prowadzenie śledztwa oraz ich następstwa były podejmowane w wyraźnym lekceważeniu zagrożenia wzbudzeniem antyrosyjskiej histerii. Ewentualnie – co równie prawdopodobne – pojawienie się takich akcentów zostało zaliczone do dopuszczalnych kosztów, w dodatku korzystnych z punktu widzenia wewnętrznej rozgrywki propagandowej między PO a PiS. Umówmy się bowiem – nawet Tusk marszczący brewkę na Rosjan będzie i tak wielokrotnie poważniejszym, bardziej odpowiedzialnym przywódca państwa, niż politycy głoszący tezy o stanie wojny z Moskwą, bądź rozgrzeszający napady na rosyjskich turystów. Słowem, albo PR-owcy Tuska nie docenili możliwości wprowadzenia haseł zamachowych i jawnej nienawiści do Rosji do głównego nurtu politycznego – albo przeciwnie, uznali, że to się świetnie ułoży. Dopóki bowiem opozycja będzie stroiła się w szaty partii wojny – dopóty będzie pewne, że nigdy władzy w Polsce nie zdobędzie. Polakom bowiem może i łza się kręci na myśl o husarii i Piłsudskim – ale ci sami Polacy boją się nieodpowiedzialności rządzących i tak jak generalnie chcą ładu i porządku w kraju („aby się jakoś żyło, aby gorzej nie było…”), tak i nie chcą wojen na zewnątrz, choćby werbalnych. Paradoksalnie więc, nawet część wyborców „patriotycznych” uważać może, że to nawet dobrze, jak PiS trochę poujada „na Ruskich” – bo i kompleksy to leczy, i morale poprawia i w ogóle tamtym się należy. Ale ten sam „patriota” trzy razy się zastanowi, zanim odda głos na partię podejrzewaną, że od słów przejdzie do czynów.

PiS na Wyspie Wężów?

W tej sytuacji Tusk niepotrzebnie powiela błąd Sikorskiego. Generał bowiem dzielnie znosił knowania i ataki opozycji, skutecznie pozbył się sanatorów z rządu, stosował cenzurę, a dla szczególnie upartych i nierozumnych – miał jeszcze Wyspę Węży. Z drugiej jednak strony wiedząc dobrze, że Zachód nie jest żadnym alternatywnym oparciem dla Polski – nie potrafił myśleć w innych kategoriach, niż tylko starania o bycie pieszczochem Europy i Ameryki. Odbiło się to negatywnie na sposobie załatwienia sprawy katyńskiej, zaś historia uniemożliwiła Sikorskiemu zawrócenie z błędnej, wymuszonej na nim drogi. Tusk oczywiście również chce być prymusem na skalę co najmniej europejską, ma jednak ku temu jeszcze mniej podstaw, niż Sikorski, a z pewnością znaczenie mniej powodów, by tak czynić. Co więcej, o ile generał w sprawie Katynia faktycznie był pod presją moralno-propagandową, o tyle Tusk wdając się niekiedy w dyskusje na marginesie sprawy smoleńskiej – sam tylko je stymuluje i niepotrzebnie dodaje im życia.

Katastrofa katastrofie nierówna

Paradoksalnie – gen. Sikorski zginął w sposób, który współczesnym Polakom już zawsze będzie się pewnie kojarzył z katastrofą smoleńską, choć przecież sam realizował politykę krańcowo odmienną od urojeń współczesnych post-sanatorów. Z pewnością mając do czynienia z dzisiejszym PiS-em bez chwili wahania ciupasem ulokowałby jego kierownictwo w karnym obozie na Bute. Co ciekawe jednak na śmierci Naczelnego Wodza – podobnie jak i na Smoleńsku – próbuje się budować mit polityczny. W przypadku Sikorskiego jest on tym boleśniejszy, że sprzeczny nie tylko z prawdą historyczną, ale i z historycznym dorobkiem samego generała i wartościami, które w polskiej polityce reprezentował. Modne dziś opowieści o zamachu, tajnych aktach, rzekomo wciąż ukrywanych dokumentach w sprawie katastrofy gibraltarskiej, niedoszłej pomocy zagranicznej dla „badaczy” – wszystko to daje otoczkę i tworzy klimat nader zbliżony do smoleńskiego. Ba, dodaje mu powagi wg fałszywie przyjmowanego założenia „proszę, znowu nas to spotyka! Znowu zabili nam przywódcę!” Nie dość więc, że Sikorskiemu, zwycięzcy znad Wisły i Wkry dokwaterowali na Wawel prezydenta, który położył podpis pod traktatem likwidującym naszą suwerenność – to jeszcze się zestawia te dwie postaci jako niemal równorzędnych mężów stanu. Z pewnością dla generała to większy wstrząs, niż jego niepotrzebna ekshumacja…

Jeśli bowiem ktoś choćby mimowolnie naśladuje niektóre działania Sikorskiego – to jest to premier Tusk. Że jednak ten wszystko co czyni (poza samym utrzymywaniem się przy władzy) – robi na pół gwizdka i raczej karykaturalnie, więc i to podobieństwo jest nader koślawe. Jednak tak jak Sikorski stanowił tamę dla ówczesnego szurostwa, a bywało, że wykazywał się niemal barykowską „odwagę Lenina” – tak i Tuskowi jako pozytyw należy zaliczyć odbywającą się wprawdzie z pozycji demoliberalnych, ale obiektywnie pozytywną ochronę Polski przed rządami geopolitycznych szaleńców. Na Wawel tego nie starczy, Gibraltaru nie ma mu co życzyć, ale póki co – wystarczy.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *