Polska od blisko ćwierćwiecza kreowana jest przez rządzące nią elity na opiekuna i ambasadora Ukrainy. Podobna postawa stanowi konsekwencję tkwienia postsolidarnościowych elit w anachronicznych koncepcjach programu prometejskiego, który w polityce polskiej odgrywał niebagatelną rolę jeszcze w okresie dwudziestolecia międzywojennego.
Władze polskie popierają Ukrainę we wszystkim i bez żadnych warunków wstępnych. Ukraina zyskuje na tym, poza zewnętrzną promocją wizerunkową, także ogromne wsparcie finansowe. Co tymczasem zyskuje na tym Polska? Przede wszystkim wpisanie w oficjalną doktrynę państwa po 1989 r. strukturalnego konfliktu z Rosją ze wszystkimi tego konsekwencjami. O ile jednak skutki tego ostatniego odczuwalne są przede wszystkim w wymiarze zewnętrznym, o tyle ostatnio wpływy ukraińskie zaczynają kształtować również i stosunki wewnętrzne w Polsce. Oto ambasador Ukrainy w Polsce wzywa „na dywanik” szefa polskiego MSZ w związku z „haniebnym incydentem”, jaki miał rzekomo miejsce na ostatnim Marszu Niepodległości.
Spłonąć miała wówczas przy niewybrednych okrzykach pod adresem epigonów UPA i Stepana Bandery ukraińska flaga. Polskie władze od razu po tym fakcie pośpieszyły z wyjaśnieniami i wylewnymi przeprosinami. Wszak chodzi o ukraińską flagę, a nie jakąś tam budkę strażniczą na terenie ambasady rosyjskiej… Jak wiadomo nacjonalizm polski tolerowany jest przez rządzących tylko wówczas, gdy stanowi jedną z odmian rusofobii, w żadnym wypadku nie może być antyukraiński. Jakiś czas temu na żądanie ukraińskich władz odwołano pokaz filmu „Wołyń” w Instytucie Polskim w Kijowie, sam film objęty jest zaś całkowitym zakazem rozpowszechniania na Ukrainie, a jego reżyser ma zakaz wjazdu do tego państwa. Wstępu tam nie mają zresztą także inne polskie inicjatywy kulturalne, o czym mogli przekonać się aktorzy wystawiający monodram „Mam na imię Psyche”.
Tymczasem ukraiński parlament debatuje właśnie nad projektem ustawy wysuwającej roszczenia terytorialne wobec Polski… Rządzący Polską zachowują się wobec powyższego całkowicie biernie. Być może nadal nie mogą wyjść z szoku po przegranej Hillary Clinton w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych? Jednak na innych polach rewolucyjny zapał PiS-u jakoś nie słabnie, „dekomunizacja” na przykład idzie w najlepsze. Pod topór idą nazwy placów i ulic, od Dąbrowszczaków po radzieckie (od rady). Ostatnio nawet pojawił się pomysł degradacji gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Zapewne jednak i przy podejmowaniu tej decyzji przeważył fakt walki byłej głowy państwa po zakończeniu wojny z bandami UPA…
Maciej Motas
http://www.mysl-polska.pl/1073