„Nasz amerykański sojusznik”

Tymczasem Warszawa jest w kropce. Z jednej bowiem strony przystępując do UE, a zwłaszcza zgadzając się na Traktat Lizboński – RP pozbawiła się instrumentów prowadzenia własnej polityki rolnej i handlowej. Amerykanie skwapliwie korzystają z tej utraty przez nasz kraj części swej podmiotowości. Z drugiej – nawet podmioty sceptyczne wobec Brukseli, nie ośmielają się zakwestionować jednostronnych decyzji „Wielkiego Brata”, tak krzywdzących dla Polski.

Handelek

Wg danych MSZ – obroty handlowe towarami rolno-spożywczymi między Polską a Stanami Zjednoczonymi są niewielkie. W 2011 r. wyeksportowano żywność za 209,7 mln euro, zaś sprowadzono – za 188 mln euro. Nadwyżka eksportu nad importem wyniosła więc w ubiegłym roku 21,7 mln euro. W 2010 r. saldo wymiany było ujemne i wyniosło ok. 9 mln euro. Do USA eksportowano przede wszystkim szynkę wieprzową (przetworzoną lub zakonserwowaną), wódkę, przetworzone ryby (w tym śledzie) i filety rybne, gluten pszenny oraz wyroby czekoladowe. Z USA sprowadzamy zaś głównie makuchy z ekstrakcji oleju sojowego, nieprzetworzony tytoń oraz wino ze świeżych winogron. Oczywiście, można zwrócić uwagę, że Amerykanów trapi nadprodukcja rolna, będąca w dużej mierze skutkiem rozbuchanego protekcjonizmu, trudno też oceniać wagę stosunków gospodarczych tylko po ich wycinku, jakim jest handel żywnością. Z drugiej jednak strony rolnictwo pozostaje branżą kluczową dla Polski, tymczasem jako partnerzy handlowi – USA i RP stanowią dla siebie margines marginesu.

Anty-terrorystyczna” biurokracja

Problemy z eksportem m.in. żywności do Stanów stale zresztą rosną i to – żeby było zabawniej – również w ramach tzw. „wojny z terroryzmem”. W oparciu o ustawę Bio Terrorism Act zostało wprowadzonych szereg dodatkowych wymogów związanych z eksportem towarów na rynek USA. Polegają one m.in. na tym, iż każdy zagraniczny eksporter artykułów spożywczych, pasz i farmaceutyków musi być zarejestrowany w Food and Drug Administration oraz posiadać tzw. agenta na stałe mieszkającego na terenie USA. Dodatkowym wymogiem jest też wcześniejsze zawiadamianie urzędów celnych o nadejściu towaru. Dodatkowe utrudnienia w handlu z USA wprowadza nowelizacja ustawy tzw. Lacey Act, która nakłada dodatkowe wymogi na importerów towarów pochodzenia drzewnego i roślinnego. Rozszerza ona zakaz importu towarów drzewnych o dodatkowe rośliny i produkty roślinne oraz wprowadza zakaz wwozu określonych roślin do USA bez deklaracji importowej. Uff, a my się śmiejemy z brukselskich biurokratów. Okazuje się, że dobre wzory mogli czerpać wcale nie z moskiewskiego socjalizmu – a raczej z drugiego brzegu Atlantyku.

Handlowa prohibicja

Przede wszystkim jednak problemy z dostępem na rynek amerykański mają charakter historyczny. Decyzje w zakresie radykalnej ochrony swego rynku USA podjęły jeszcze w 1995 r. i latach kolejnych. Obostrzenie objęły m.in., tytoń, wołowinę, mleko i przetwory mleczne, mięso drobiowe. Od tamtej pory, głównie w ramach negocjacji GATT, na forum Światowej Organizacji Handlu – a z czasem przede wszystkim poprzez bilateralne negocjacje Komisji Europejskiej z Amerykanami – trwa nieustanne międlenie tematu wzajemnych ograniczeń i koncesji w handlu żywnością. W zakresie wołowiny – spór został załagodzony dopiero w marcu 2012 r. wzajemnym podniesieniem kontyngentów. W przypadku serów – starania o zwiększenie udziału w amerykańskim, atrakcyjnym rynku (trapionym jednak nadprodukcją własnego mleka) odżywa niemal co roku przy udzielaniu tymczasowych zezwoleń dla firm zainteresowanych importem. Polski drób – uważany jest za niebezpieczny pod względem weterynaryjnym. Szczególnie ciekawa (i pouczająca) jest jednak sytuacja polskiego tytoniu.

Nie do końca w Unii…

Polska jest drugim co do wielkości producentem tytoniu w Europie. Jego uprawą zajmuje się ok. 14 tys. (głównie rodzinnych) gospodarstw, w których pracuje blisko 60 tys. osób. Tymczasem tak się dziwnie złożyło, że zarówno podczas negocjacji akcesyjnych z UE, jak i podczas późniejszych prac nad Wspólną Polityką Rolną (oraz Wspólną Polityką Handlową), nie dopilnowano „drobiazgu”. Z amerykańskiego punktu widzenia nic się nie zmieniło w położeniu Polski od 1995 r. Nadal nasza produkcja znajduje się nie w ramach kontyngentów przyznanych Unii Europejskiej, ale wśród „innych krajów i obszarów”, gdzie musi rywalizować z tanim tytoniem np. z Brazylii czy z Malawi i to w obrębie limitu rocznego 3 tys. ton. Tymczasem „stara UE” (głównie Włochy) z pewnym trudem jest w stanie wykorzystać około połowy z przyznanego jej limitu 10 tys. ton. Stawka celna poza kontyngentami wynosi 350 proc., co skutecznie uniemożliwia wprowadzanie obcego tytoniu na rynek amerykański.

Komisarz Kajfasz, dyrektor Annasz

Klasyfikacja państw do poszczególnych kategorii to jednostronna decyzja władz w Waszyngtonie. Jednak doprowadzenie do jej zmiany – to już problem dyplomatyczny, związany z wyrzeczeniem się przez Polskę elementów suwerenności. Amerykanie podnoszą bowiem, że RP nie jest już stroną w zakresie negocjacji handlowych (a także rolnych), bowiem kompetencje te przekazano Komisji Europejskiej. Z kolei KE, pomimo faktu, że od naszego wcielenia do Unii minęło 8 lat – nie może nadal ustalić, czy jest to problem do rozwiązania przez Dyrekcję Generalną Handlu, czy Rolnictwa. Takie pretekstowe podejście eurobiurokracji walnie ułatwia postawa rządu RP. W jego obrębie od przeszło roku trwa przepychanka między resortami gospodarki i rolnictwa o to kto miałby zająć się rozwiązaniem problemu zawalonego jeszcze na etapie negocjacji w Kopenhadze i wcześniej.

Klepanie po plecach

Oczywiście, „starej Unii” nie zależy na dzieleniu się z Polską przywilejami handlowymi w USA. RP padła zaś ofiarą typowej dyplomatycznej powierzchowności, przekonania, że rozmowy gospodarcze opierają się na klepaniu po plecach i powtarzaniu „pan wisz a ja rozumiem”, czyli że np. Polska wchodząc do UE automatycznie i bez dalszych rozmów nabyła wszelkie uprawnienia przysługujące dotychczasowym członkom. Nic bardziej błędnego.

Polscy tytoniarze w rozpaczy zbierają podpisy proszące Amerykanów o wpuszczenie na rynek, a dokładniej o traktowanie naszej produkcji tak, jak tej ze „starej Unii”. Liczą, że czas kampanii prezydenckiej w USA będzie sprzyjał takim gestom. To dla branży sprawa tym ważniejsza, że po 2013 r. kończą się dopłaty do tytoniu, a opłacalność produkcji – bez znalezienia nowych rynków zbytu – drastycznie spadnie.

Sprawa jest dość pilna także dlatego, że nowe decyzje w zakresie kontyngentów podjęte będą w Stanach najpewniej ok. 15 września 2012 r. Oczywiście, ani Romney, ani Obama nie zdecydują się w przededniu wyborów zadeklarować szerszego otwarcia amerykańskiego rynku rolno-spożywczego. Nb. warto zauważyć, że tylko w 2010 rok amerykański budżet rolny wyniósł 134 miliardy dolarów, z czego 46 miliardów dolarów jest przeznaczone na bezpośrednią pomoc dla rolników. To więcej, niż podobne wydatki realizowane w ramach WPR przez Unię. Polscy tytoniarze nie chcą jednak sprzedawać do USA dodatkowych ilości tytoniu, a przeciwnie, wystarczy im zmieszczenie się w limicie i tak już przyznanym Unii. Postulatu tego nie chce jednak uwzględnić ani nasz amerykański „strategiczny sojusznik”, ani „brukselscy partnerzy”. Nie powinno więc dziwić, że tematu nie podnosi żadna siła polityczna w Polsce.

Europejczycy”, „atlantydzi”… – a gdzie Polacy?

Dla euroentuzjastów z PO i SLD problem jest wstydliwy, pokazuje bowiem za jednym zamachem jak zawalone zostały negocjacje akcesyjne z UE, a także jak niewiele dziś możemy jeśli chodzi o wspieranie naszego handlu i produkcji w realiach protekcjonistycznych działań potęg światowych. Milczy zwłaszcza PSL, odpowiedzialne wszak za porażkę Kopenhagi, a dziś bezkrytycznie pro-lizbońskie. Z kolei prawicowa opozycja nie odzywa się, bowiem musiałaby przyznać, że amerykański „strategiczny sojusznik” traktuje nas niczym Malawi. Wreszcie środowiska liberalne zatrzymują się już na poziomie „kontyngentów” i taryf celnych i rozpoczynają wykład o konieczności zmian globalnego systemu ekonomicznego, co skutecznie oddala kwestię zrobienia czegoś tu i teraz.

Tymczasem zmiana światowej, czy choćby tylko amerykańskiej polityki ekonomicznej drogą ideologicznych debat w Polsce wydaje się mało realna. Już jednak zabezpieczenie interesów naszych producentów realiach gospodarki, w której nie obowiązują zasady wolnej konkurencji i wolnego handlu – jest wyzwaniem jak najbardziej realnym, a nawet więcej – po prostu koniecznym. Do tego jednak o polityce (i gospodarce) należałoby myśleć w kategoriach polskiej racji stanu i interesu narodowego, a nie zwasalizowania przez jeden czy drugi zagraniczny ośrodek, czy umysłowego spacyfikowania przez jakąś ideologiczną utopię.

Konrad Rękas

Autor jest doradcą OPZZ Rolników i Organizacji Rolniczych oraz Związku Zawodowego Rolników OJCZYZNA

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “„Nasz amerykański sojusznik””

  1. Podczas czytania tego artykułu zadać sobie można następujące pytanie: Czyżby walka z paleniem tytoniu, mity o tzw. biernym paleniu i inne tego typu propagandowe bzdety miały na celu tylko i wyłącznie zniszczenie polskiego rolnika i jego sposobów zarobkowania?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *