None of above

Rzeczywistość chyba nie odbiega bardzo od tej wewnątrzpartyjnej anegdoty, przy czym spindoktorzy PRJG zapominają chyba, że w takich badaniach ważniejsze od wyników są ich interpretacje, no i sam kształt pytań. Budując partię Gowin wyraźnie postanowił nie dopuszczać do niej polityków mających zbyt duży (potencjalny!) elektorat negatywny – czyli Romana Giertycha, Michała Kamińskiego, a nawet Kazimierza Marcinkiewicza. Teraz badania wykazały ponoć niepołączalność elektoratów Polski Razem i Solidarnej Polski, więc Gowin szybko zdezawuował pomysły na koalicję ze Zbigniewem Ziobro. Tym samym lider PR postępuje niczym kapitan tonącej łodzi, który sądzi, że uratuje się nie wpuszczając na jej pokład innych walczących z kipielą – a w ogóle nie zajmuje się dziurą w dnie, przez którą wdziera się woda.

Mityczny „elektorat negatywny” to bowiem zjawisko niemogące mieć decydującego wpływu na konstruowanie ruchu politycznego, czego dowodzą kariery przywódców od lat będących w czołówce czarnych list – czyli Jarosława Kaczyńskiego i Janusza Palikota. Jasne, że obu dotyka problem „szklanego sufitu”, jednak tak dla PiS, jak i TR jest on umieszczony na poziomie na razie nieosiągalnym dla PR. Wybrzydzanie więc na Giertycha i innych (niegdyś pełniących rolę akuszerską wobec nowej inicjatywy) pozbawione jest głębszego sensu. Czy bowiem rzeczywiście ktoś tak nie znosi uroku Giertycha, szczerości Kamińskiego i powagi Marcinkiewicz, że nigdy i pod żadnym pozorem nie zagłosuje na kogoś innego, ale z tym samym znaczkiem partii Gowina?

Podobnie rzecz się ma z niedoszłym układem z Ziobro. Przekreślić go miały badania pokazujące, że wprawdzie nieliczni zwolennicy SP chętnie widzieliby połączenie z PR, o tyle dogadanie się z „ziobrystami” mogłoby zrazić wahających się wyborców rozważających porzucenie PO. Gowin woli więc czekać aż ci się zdecydują, niż ryzykować, że ewentualna wartość dodana zamieni się w odjętą.

Pozornie rozumowanie takie ma pewne podstawy. W istocie jednak jest typowym bajdurzeniem polityków sądzących, że świat to oni siedzący w studiu TVN 24. Pomija bowiem podstawowe skłonności elektoratu centro-prawicy (czyli PiS, ale i PO) w Polsce, w tym zwłaszcza utrwalony kult „jedności” i jego pochodne. Co najmniej od 1993 r. Polakom nastawionym z grubsza patriotycznie i „prawicowo” wbijano w głowę, że „jedność prawicy” jest Bóg wie jaką wartością. Że wszelkie podziały, wielość partii i programów – to skutek tylko ambicji liderów i kłótni o pietruszkę. Jak wiadomo – propaganda ta doprowadziła ostatecznie do powstania AWS, czyli jednego z większych nieszczęść jakie przydarzyły się III RP, jednak sama sztuczka jest oczywiście dużo starsza. Dość przypomnieć, że kiedy Lech Wałęsa wywalał lewicę laicką z Komitetu Obywatelskiego, to „Gazeta Wyborcza” i autorytety też płakały, że nie wiadomo o co chodzi, bo przecież najważniejsza jest jedność… Już choćby te przykłady powinny Polaków nauczyć, że owa „jedność” jest co najmniej mocno przereklamowana i fałszywa – ale jak wiadomo, zdolność uczenia nie jest najmocniejszą stroną naszych rodaków, zwłaszcza w polityce. W tej branży bowiem naród nasz zdecydowanie opowiada się za metodą mistyczną – czyli popełnianiem tych samych błędów w nadziei, że w końcu się uda, a eksperyment da inny wynik niż zwykle.

No dobrze, powie ktoś, jednak czy krytyka jedności nie powinna być argumentem właśnie za większym zróżnicowaniem sceny politycznej? Czy „liberalno-konserwatywni familiaryści” z PR i „solidarno-prokuratorscy niepodległościowcy” z SP nie powinni więc tym bardziej trzymać się na dystans? Jednak nie i to z co najmniej dwóch powodów.

Po pierwsze – nie przeceniajmy dociekliwości elektoratu. Przeciętny wyborca wprawdzie bierze czasem ulotkę („ja tu się muszę zapoznać z programem!”), ale przecież robi tak tylko dlatego, że mu wypada, a nie żeby coś naprawdę zrozumieć. Przecież gdyby naprawdę rozumiał – to prędzej podpaliłby Sejm, niż kogoś kolejnego do niego posyłał… W istocie więc różnice między Gowinem a Ziobro opierają się raczej na wrażeniu jakie robią, a nie na tym co mówią i piszą. Oczywiście też nieco metroseksualny krakowski filozof i pozbawiony charyzmy prymus o urodzie Pawki Morozowa podobają się nieco innemu typowi wyborców, nie wynika z tego jednak nijak, że typy te nie mogą się zsumować.

Co więcej, paradoks polega na tym, że kiedy już ktoś wyrwie się z mitu „jedności” i drugiego – „niemarnowania głosu”, to od razu chce mu znowu ulec, tylko w odniesieniu do partii kolejnego wyboru. Upraszczając – i Polska Razem, i Solidarna Polska są dla potencjalnych wyborców po prostu „nie-PiS-em i nie-Platformą”, czyli konieczność wybierania znowu spośród dwóch wydaje się takim wyborcom całkowicie bez sensu. Postawieni przed taką alternatywą jedni pozostaną więc przy dawnych decyzjach (czyli PO i PiS), inni zaś zasilą polską milczącą większość, czyli niegłosujących. I właśnie o dalsze poszerzenie tej ostatniej grupy z powodzeniem póki co walczą tak Jarosław Gowin, jak i Zbigniew Ziobro, co może, choć nie musi cieszyć innych pragnących dotrzeć do tej akurat grupy, jak Ruch Narodowy i Nowa Prawica. W kilku systemach wyborczych w podobnych sytuacjach wykorzystywana jest opcja oddania głosu nazywanego „scratchem”, albo inaczej „none of above” (NOTA): ani jeden, ani drugi. W Polsce takiej możliwości wyborcom na wszelki wypadek nie zapewniono, nie znaczy to jednak, że osiągnięcie efekty takiego jak NOTA jest całkiem niemożliwe. Skoro bowiem tamci się kłócą, to może faktycznie spróbować czegoś całkiem nowego?

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *