Częstokroć konserwatywna filozofia polityki – pod którym to pojęciem rozumiem pewien sposób politycznego postępowania, a nie idee (filozofia polityczna) – bywa dziś źle rozumiana. Upowszechnia się błędny pogląd, że konserwatyzm to pewien zestaw idei (świat ideowy, filozofia polityczna) takich jak autorytet, tradycja, religia, hierarchia społeczna, własność, które konstytuują konserwatyzm. Od doktryn rewolucyjnych konserwatystę różnić by miało wyłącznie antynomiczne przeciwstawienie rewolucja-kontrrewolucja, demokracja-hierarchia, republika-monarchia, postęp-tradycja. Opisanie świata ideowego konserwatyzmu nie wyczerpuje jednak jego istoty. Konserwatyzm to także pewne rozumienie polityki, polegające na skrajnie empirycznym oglądzie rzeczywistości. Konserwatystą nie jest ten, kto afirmuje monarchię jako taką, lecz ten, kto afirmuje ją jako część tradycyjnego i zastanego świata. Nie istnieje konserwatyzm oderwany od realiów, którego celem byłoby przeprowadzenie kontrrewolucji polegające na zaaplikowaniu danemu społeczeństwu konserwatywnych instytucji i praw, tylko dlatego, że mają one walor estetyczny lub były znane i popularne w świecie przed Rewolucją Francuską.
Joseph de Maistre w zakończeniu swoich „Rozważań nad Francją” (Considérations sur la France, 1796), opisawszy nicość i błędność idei i praktyki rewolucyjnej, napisał słynne, wielokrotnie cytowane słowa: „odnowienie monarchii, nazywające się kontrrewolucją, nie będzie wcale rewolucją przeciwną (la révolution contraire), ale przeciwieństwem rewolucji (le contraire de la révolution)”. Sabaudzki tradycjonalista chciał w ten sposób powiedzieć swoim czytelnikom, że istotą kontrrewolucji nie jest odtworzenie we Francji porządku przedrewolucyjnego wedle rewolucyjnego modelu filozofii polityki. Gdyby istniał konserwatysta-oświeceniowiec, to powiedziałby, że wspólnota polityczna Ancien Régime’u ma charakter racjonalny, a więc należy ją zaaplikować społeczeństwu nie licząc się z mentalnością ludzi i warunkami społecznymi. Cały problem tkwi tylko w napisaniu kilkuset ustaw, które natychmiast odbudują tradycyjne społeczeństwo. Tak jak gdyby tradycję można było przełożyć na język ustawowy. De Maistre, a po nim konserwatyści XIX wieku, wiedzieli, że rozumowanie to jest zupełnie błędne. Zaaplikowane w ten abstrakcyjny i dogmatyczny sposób idee kontrrewolucyjne są niczym innym jak tylko aktem rewolucji, czyli jednym z wyrazów oświeceniowego konstruktywizmu politycznego.
To samo odnosi się do romantyka-konserwatysty, który chciałby w szeregi kontrrewolucyjne wprowadzić mistykę polityczną i potraktować zasady konserwatywnego porządku jako rodzaj wyznania wiary, wezwać politycznych mistyków do aktywizmu i przeprowadzić rewolucję przeciwną, łącząc konserwatywny świat idei z romantycznym dynamizmem. Niestety, z aktu rewolucji i mobilizacji społecznej nie rodzi się świat konserwatywny, lecz społeczeństwo po kolejnej rewolucji, gdzie ewentualna konserwatyzm stał się kolejną historyczną i chwilową nadbudową do poddanej kolejnej rewolucji bazy społecznej (jak ująłby to dyskurs marksistowski).
O ile problem ten rozumiany jest na przykład w Niemczech, gdzie ruchom tego typu często odmawia się desygnatu konserwatywny, widząc w nim nihilizm lub aktywistyczny nacjonalizm, to w Polsce jest inaczej. Niestety, nawet w części tych środowisk, które dziś postrzegają się jako tradycjonalistyczne, nie spotyka się to ze zrozumieniem i zaobserwować można tu tendencje do łączenia konserwatywnego zestawu idei z romantycznym aktywizmem i politycznym estetyzmem. W jednym z tekstów Jacka Bartyzela udało się nam znaleźć takie oto stwierdzenie:
„czyż ‘Pan Tadeusz’ to nie nasze ‘Mémoires d’outre-tombe’, ‘Król Duch’ – nasze ‘Les soirées de Saint-Petersbourg’, ‘Nie-boska komedia’ – nasze ‘Reflextions on the Revolution in France’, a ‘Metapolityka’ Wrońskiego – nasza ‘Théorie du pouvoir’? A wiara w wyższy, metafizyczny porządek słuszności i prawa moralnego nie jest właśnie tym, co najcenniejsze w dziedzictwie polskiego romantyzmu. (…) konserwatyści w ogóle nie przydają przesadnego prestiżu naukom empirycznym a tym, co cenią najwyżej jest nie SCIENTIA, lecz raczej SAPIENTIA” (Na ubitej ziemi. moje awantury dwudziestolecia. Warszawa 2010, s. 300, 320).
Tekst jest szokujący nie tylko dlatego, że jego autor uważa się za największego polskiego teoretyka tradycjonalizmu, ale także dlatego, że jest profesorem politologii specjalizującym się w badaniach nad konserwatyzmem. Tymczasem jego rozumienie polityki stoi na antypodach konserwatywnego oglądu rzeczywistości. Adam Mickiewicz czy Józef Hoene-Wroński nie tylko nie byli polskimi odpowiednikami Françoisa R. de Chateaubrianda i Louisa de Bonalda, lecz byli głównymi teoretykami insurekcjonizmu (Mickiewicz) lub zwykłej paranoi (Hoene-Wroński). Obydwaj byli też religijnymi sekciarzami, nurzając się w gnozie Andrzeja Towiańskiego (Mickiewicz) lub zakładając własną sektę religijną (Hoene-Wroński). Żaden z nich nigdy nie poparłby np. konserwatywnego programu politycznego Aleksandra Wielopolskiego. W ich oczach Margrabia byłby nędznym realistą, szukającym moralnie podłego kompromisu, który zapomniał, że sprawa polska jest sprawą Bożą, a nie polityczną. Konserwatyzm Bartyzeliański, pojęty jako SAPIENTIA, przeradza się w ideologię radykalnego sprzeciwu wobec świata zastanego, gdzie empiryczna rzeczywistość zaczyna być krytykowana przez pryzmat oderwanej od realiów wyidealizowanej rzeczywistości pseudo-konserwatywnej.
Nie przypadkowo piszemy o „pseudo-konserwatyzmie”. Nie jest to wszak realna treść konserwatywna. Ta nie ma charakteru ponadczasowego i metapolitycznego, lecz zależy od czasu i miejsca, wynikając z empirycznego oglądu rzeczywistości. Studiując aktualne i historyczne społeczeństwa konserwatysta może wykryć prawa natury (szkoła L. Straussa), także społeczne („fizyka społeczna” Ch. Maurrasa), zakorzenione w niezmiennej naturze ludzkiej. Jeśli jednak, przebywając w bibliotecznej izolacji, przedstawia program kontrrewolucyjny (sapientia) i chce go wcielić w życie przeciwko empirycznej rzeczywistości, to staje się rewolucjonistą. Przedstawiając tradycjonalistyczny czy legitymistyczny system filozofii politycznej, hołduje zarazem rewolucyjnej filozofii polityki. Odwołanie się w tym aspekcie do romantycznych klasyków literackich sugeruje, że mamy tutaj do czynienia ze świadomym programem insurekcyjnym pod konserwatywnymi hasłami i symbolami politycznymi. To jest dokładnie to samo wypaczenie (nadużycie), które – odnośnie katolicyzmu – piętnował Grzegorz XVI w Cum primum. To nie jest konserwatywna filozofia polityczna, lecz właśnie pseudo-konserwatywna ideologia, posługująca się wyłącznie tradycjonalistyczną narracją dla wyrażenia buntowniczych treści. Istotą tej koncepcji jest rewolucja, a konserwatyzm daje tejże insurekcji idee.
Konserwatysta bez wahania może zaakceptować stwierdzenie Hegla, że „co jest rozumne, jest rzeczywiste: a co jest rzeczywiste, jest rozumne”, o ile nie będzie przymuszany do ugruntowania tego twierdzenia za pomocą Heglowskiej gnozy religijnej, lecz potraktuje je wyłącznie jako stwierdzenie określające – używając terminologii Carla Schmitta – jego pozycje i pojęcia polityczne.
Najbardziej rzucającą się w oczy realnością jest instytucja państwa, którą konserwatysta postrzega w sposób mniej lub bardziej świadomie religijny, mając zawsze gdzieś w podświadomości Pawłowe „wszelka władza pochodzi od Boga”. Państwo daje mu to, co Jacob Taubes określa, pisząc o Carlu Schmitcie, mianem „katechonicznego impulsu” , czyli ośrodka porządkującego rzeczywistość, tego który – mówiąc z kolei słowami Arystotelesa – materii nadaje formę. Stąd też to naturalne dążenie konserwatysty aby politykę narodową budować w oparciu o realnie istniejące struktury etatystyczne, nawet jeśli są one obce i narzucone. Jednak istnieją, a więc są racjonalne. Nie należy się przeciwko nim buntować, lecz współpracować z nimi. Polityka jest tym, co możliwe. Insurekcja jest buntem wobec katechonicznego charakteru władzy, a więc ma charakter ex definitione irracjonalny, stanowiąc eksplozję chaosu i anarchii przeciwko racjonalnemu porządkowi.
Adam Wielomski
PS
Mam pytanie do zwolenników romantycznego konserwatyzmu: czy w Noc Listopadową 1830 roku poparlibyście podchorążych czy też wasza sympatia jest po stronie zamordowanych przez insurekcjonistów generałów, którzy odmówili przyłączenia się do rebelii? To jest istota pytania o konserwatyzm.
To nie jest wylacznie choroba polska, bo „Sarkokatolicy” rozumuja podobnie, moyennant quoi, de facto, wspieraja swoja postawa mentalnosc demoliberalna i wynikajace z niej rewolucyjne podzialy w spoleczenstwie.
Znakomite, a przy tym świetnie wyjaśniające coś, co brano dotąd często za niekonsekwencję niektórych naszych kolegów czczących barzan i Traugutta. Oto bowiem postawy takie nie stanowiły wyjątków od generalnej kontrrrewolucyjności, tylko opaczne jej rozumienie! Kierunek był równie rewolucyjny, a jedynie zwrot przeciwny. Inna kwestia, że marzenie o byciu „Maratem prawicy” dla wielu osób stanowi usprawiedliwienie politycznej bierności – skoro rzeczywistość jest brzydka i mało istotna, a potrzebna jest nowa rewolucja, na którą jednak nie starcza sił, pomysłu, odwagi czy energii – to najlepiej nie robić nic poza wystawianiem ocen (oczywiście negatywnych) przyziemnym realistom i „konserwatorom”
@KR Tak, to prowadzi do politycznej biernosci.We Francji ta postawa owocuje obiadami trwajacymi po 4 godziny i calkowitym wycofaniem sie ze spoleczenstwa.Tacy ludzie nigdy np. nie udziela pomocy tonacemu, bo by trzeba bylo zdjac przynajmniej krawat zanim sie skoczy do wody:)
Świetny tekst.
W noc listopadową stanąłbym po stronie generałów ale z tego tylko powodu, że powstanie było nie do wygrania, co jednak nie oznacza, że postawiłbym na bierność i nihilizm. Proszę pamiętać zanim Panowie będziecie jeździć po Barzanach, Trauguttach i Podchorążych, iż nic się nie brało z kosmosu. Warto przy tek krytyce przypomnieć o nieprzestrzeganiu przez Cara postanowień Kongresu Wiedeńskiego co też miało wpływ na pojawienie się grupy spiskowców. Finowie byli bardziej wierniejsi od Polaków wobec caratu i nic na tym nie ugrali, ich prawa też były cały czas ograniczane.
Brakuje mi tu Adamie jednego akapitu. O tym, że takie rozumienie konserwatyzmu w zastosowaniu do bieżącego życia praktycznego od zawsze prezentuje Kościół. Kto wie, czy właśnie dlatego najbardziej anty-konserwatywni nie są właśnie ci, którzy domagają się romantyzmu od Kościoła. Kard. Wyszyński na barykadzie, te sprawy.
No, to wiem, kim jestem. Konserwatystą. Dokładnie tak rozumiem praktykę polityki. Myślałem, że to wynikało z mojego pochodzenia etnicznego, jako Górnoślązaka. Słabe społeczności z natury są konserwatywne, gdyż tylko w zastanym porządku, legimistycznie mogą coś ugrać dla siebie. W wielkich burzach dziejowych mocni mielą je na kawałki. Wynika z tego, że Górnoślązacy z natury konserwatystami. Nie ironizuję, mam wiele poglądów na sp0ołeczeństwo, które kwalifikują mnie jako socjalistę.
Konserwatywne rozumienie polityki wg mojej oceny przedstawił tuż przed ostatnimi wyborami w swoim oświadczeniu aktualny Prezes Ligi Polskich Rodzin Witold Bałażak: „Człowiek usposobiony patriotycznie i odpowiedzialnie w każdej, nawet najgorszej sytuacji Ojczyzny, ma działać na Jej korzyść, zrobić to, co w danym momencie najlepiej Jej służy, a przeciwdziałać wszystkiemu, co może pogorszyć Jej położenie. Na tym właśnie polega realizm polityczny, który każe roztropnie odnosić się do sytuacji konkretnej, a nie tej wymarzonej, oczekiwanej, idealistycznie postrzeganej.”
No właśnie. Romantyzm zawsze jest buntem przeciwko zastanej rzeczywistości. A nasi rodzimi „konserwatyści” czy „tradycjonaliści” buntują się używając konserwatywnej ideologii jako otoczki, która jest przeciwstawiana światu liberalnemu. Jak świat byłby tradycyjny bez wątpienia byliby liberałami, bo dla nich liczy się sam CZYN, a konserwatyzm czy tradycjonalizm jest tylko otoczką tego czynu, która w zastanej rzeczywistości jest jej przeciwieństwiem. Świetny tekst.
Oczywiście ma Profesor rację z krytyką oderwania od realiów i cytatem z Hegla. Niemniej nie ma Profesor racji pisząc, że nie istnieje ponadczasowy i metapolityczny model tradycjonalizmu czy też archaizmu. Owszem taki model istnieje. Dlatego też treści pozostałe po jednych epokach są warte konserwowania (n.b. – jeśli pojawiają się konserwatyści, to oznacza, że rewolucja już wybucha/wybuchła), a po innych – nie. I są epoki, w których konserwowanie ustroju społecznego nie ma sensu, lepiej go zburzyć. Ważne, żeby nie na burzeniu się skupiać, a na tym, co potem. Jeśli nie ma widoków na lepsze 'potem’, powstrzymać się od burzenia. Jeżeli uznamy, że ustój i instytucje należy wspierać zawsze i zawsze wystrzegać się gwałtownych zmian, to popadniemy w pseudokonserwatyzm Burke’a, który doprowadził do powstania takich 'konserwatystów’ jak premier Cameron.
@Bartłomiej Gajos Szczegolnie Pan, Panie Bartlomieju, ma duza wiedze o tym, czym sa CZYN i zaangazowanie 🙂
A co złego niby jest w CZYNIE? Pewnie lepiej całe życie spędzić na deliberowaniu?
Co do czynu to miałem na myśli bunt, który dla niektórych jest celem w samym w sobie, a ubierają go w konserwatywne treści. To samo dotyczy aktywizmu, który jest celem w samym w sobie.
@ Bartłomiej Gajos – „Co do czynu to miałem na myśli bunt, który dla niektórych jest celem w samym w sobie, a ubierają go w konserwatywne treści. To samo dotyczy aktywizmu, który jest celem w samym w sobie.” Ale to już jest domorosła psychoanaliza na temat motywów oponentów i to w większości nieświadomych 🙂 W życiu trzeba mieć cele i o coś zabiegać, a to zwykle zakłada jakieś czyny. Przecież nie można postawić znaku równości pomiędzy czynem a rewolucją. Brak czynu nie jest żadną cnotą. Czyny mogą być dobre lub złe, a konserwatysta nie powinien konserwować wszystkiego. To chyba oczywiste. @ Adam Wielomski – „Nie przypadkowo piszemy o „pseudo-konserwatyzmie”. Nie jest to wszak realna treść konserwatywna. Ta nie ma charakteru ponadczasowego i metapolitycznego, lecz zależy od czasu i miejsca, wynikając z empirycznego oglądu rzeczywistości.” Czy w tym ujęciu Cameron jest pełnoprawnym konserwatystą? @ Adam Wielomski – „Jednak istnieją, a więc są racjonalne. Nie należy się przeciwko nim buntować, lecz współpracować z nimi.” Z tego, że coś istnieje nie znaczy, że nie należy się przeciw temu buntować. Bunty też istnieją, a więc są racjonalne, a więc nie należy się przeciw nim buntować, tylko współpracować z nimi… 😉 Wówczas, gdy istnieje bunt i bunt przeciw buntowi, powstaje pytanie, który bunt jest bardziej realny i z którym należy współpracować, unikając rzecz jasna czynu 😉 Zło też podobno istnieje, a więc jest racjonalne i nie należy się przeciw niemu buntować? Owszem można powiedzieć, że polityką rządzi zupełnie „inna logika” niż resztą rzeczywistości i zawsze bronić tego, co jest, nawet gdy zmiana byłby na lepsze, ale to byłoby nierozsądne. Zresztą Profesor na forum przyznał, że w KRL-D rządzonej przez Antychrysta rewolucja w dobrą stronę byłaby godna poparcia.