Od Puszczy Białowieskiej do Spały, czyli dyplomatyka i łowy

Góry o wszelkiej możliwej wysokości – od niewielkich świętokrzyskich wzgórz po sięgające nieba tatrzańskie turnie, chłodne, ale ozdobione fantazyjnymi mierzejami i pięknymi nadbrzeżnymi plażami morze, unikalne skupiska wielkich jezior, stanowiące atrakcję na europejską skalę – oto, obok bezcennych zabytków, esencja piękna polskiej ziemi w jego niezwykłej różnorodności. To właśnie dzięki tym atutom rozwinęło się tak wiele popularnych miejscowości wypoczynkowych, rozciągniętych dzięki szumowi bałtyckich fal od Świnoujścia i Międzyzdrojów po Krynicę Morską (wymieńmy tylko Dziwnów, Pobierowo, Dźwirzyno, Kołobrzeg, Ustronie Morskie, Mielno, Darłowo, Ustkę, Łebę, Jastrzębią Górę, Władysławowo, Chałupy, Jastarnię, Juratę, Hel i Sopot – czy to mało?), dzięki niezwykłym pejzażom pojezierzy od Połczyna Zdroju po Augustów, a dzięki górskim impresjom – od Świeradowa Zdroju, Szklarskiej Poręby i Karpacza po Solinę i Polańczyk. Inne zakątki kuszą barwnymi kobiercami uzdrowiskowych skwerów, starymi zamczyskami lub ich posępnymi ruinami, niezwykłymi staromiejskimi zespołami lub małomiasteczkowym urokiem, względnie zapierającymi dech w kształtnych i mniej kształtnych piersiach wspaniałymi kompozycjami pałacowo-parkowymi. A czy atrakcją na taką skalę może być las? Poranna mgła na leśnych uroczyskach, zacienione ostępy zachwycające po deszczu niepowtarzalnym zapachem żywicy i grzybów, a zimą pokryte śniegiem i szadzią gałęzie zrobią wrażenie na każdym. Ale przecież piękne bory schodzące nad brzegi jezior i ozdabiające nadmorskie wydmy oraz pradawne górskie puszcze śmiało wspinające się po karpackich, sudeckich i świętokrzyskich (jak słynna Puszcza Jodłowa) zboczach to cudnej urody, niemniej jednak tylko „przystawki” do „dań głównych” – łechtanych bałtyckimi falami plaż i klifów, jeziornych odmętów i wyniosłych wierchów. Czy mogą więc samodzielnie z nimi konkurować?

Okazuje się, że mogą. Mogą, o ile piękno leśnych ostępów urozmaicone jest bogactwem zwierzyny, unikalnymi walorami przyrodniczymi i niezwykłą spuścizną kulturową. Nienadarmo krakowianin chętnie wybiera się śladami królewskich polowań w głąb Puszczy Niepołomickiej. Nienadarmo mieszkaniec Pomorza Wschodniego chętnie wypoczywa w zielonym raju Borów Tucholskich. Nienadarmo wielkopolanin ukojenia poszukuje w gościnnych progach Puszczy Zielonki i Puszczy Noteckiej. Nienadarmo warszawiak na sobotnio-niedzielny wypoczynek wyrusza niezmiennie ku Puszczy Kampinoskiej, a niekiedy także ku Puszczy Kamienieckiej i Puszczy Kurpiowskiej.

Ale pod względem znaczenia i sławy wszystkie inne leśne ostępy ustąpić muszą Lasom Spalskim, a tym bardziej Puszczy Białowieskiej. Bo przecież tylko Spała i Białowieża, może jeszcze Hajnówka, konkurować mogą z najsłynniejszymi polskimi kurortami.

Puszcza Białowieska to wszak prawdziwa legenda. Jej unikalny, pierwotny charakter wcześnie docenili przyrodnicy, doprowadzając już w 1932 r. do powstania tu pierwszego w Polsce – wespół z pienińskim rówieśnikiem – parku narodowego. Walory te doceniło także UNESCO, umieszczając bez wahania puszczę na Liście Światowego Dziedzictwa. Fascynująca świątynia przyrody i królestwo dostojnego żubra od wieków jest także domem nie mniej fascynujących puszczańskich ludzi. Henryk Sienkiewicz, który wybrał się swego czasu w te niezwykłe ostępy, zanotował odpowiedź tutejszego budnika na sugestię przeniesienia osad z głębi Puszczy na jej obrzeża z jednoczesnym nadaniem im dwukrotnie większych areałów ziemi: Za nic panie! […] W puszczy najlepiej; a tam tak goło… widno… Ot, żeby panowie wiosną przyjechali, to u nas ślicznie. Ach! Trudno o lepszy opis prawdziwie puszczańskiej duszy…

W otoczeniu tych dzikich przestrzeni, gdzie z rzadka tylko spotkać można było człowieka, spotykały się jednocześnie różne tradycje i kultury: polska, litewska i ruska. Śpiewna polszczyzna budników przywodziła na myśl język mieszkańców tej dawnej, prawdziwej Litwy, a kościoły i cerkwie to do dziś pomniki twórczego przenikania się żywiołu polskiego z ruskim pośród puszczańskich, dzikich zakątków. Surowość obyczajów i twardy, leśny byt w szczególny sposób czyniły tutejszych, nielicznych przecież ludzi nieodłącznym elementem białowieskiej kniei, wytwarzały szczególną więź pomiędzy człowiekiem i dziką przyrodą, której tajemnicze ostępy obrał sobie za dom, wespół z dumnym żubrem, olbrzymim łosiem i gwarnym ptactwem.

Puszcza Białowieska zachwycała i artystyczne dusze. O niej to może pisał, wspominający o żubrach i turach, Konrad Celtis w Quattuor libri amorum. I może właśnie króla białowieskich, a nie innych uroczysk opisywał Mikołaj Hussowski w dedykowanej królowej Bonie łacińskojęzycznej Pieśni o żubrze, jego postaci, dzikości i o polowaniu na niego. A na pewno część swojej duszy oddali Puszczy Białowieskiej jej piewcy – Józef Ignacy Kraszewski, Henryk Sienkiewicz, Eliza Orzeszkowa, Wacław Sieroszewski oraz niezliczona ilość poetów publikujących przed II wojną światową choćby na łamach Ech Leśnych. Nie inaczej było i z malarzami – począwszy od twórców staropolskich rycin, a na Leonie Wyczółkowskim i jego tece Wrażenia z Białowieży skończywszy. Nie, wcale nie skończywszy… Dzieła wielkich artystów i oczarowanych amatorów dawno już zmieszały się z ludowymi opowieściami o pradawnym Zamczysku, ponurych dębach Łzawicy i księciu Sieju, dopełniając puszczańskiej legendy.

Ukochali Puszczę Białowieską także lubujący się w łowach władcy polscy i litewscy, z których najbardziej w tutejszą tradycję wpisali się bodaj Witold Wielki, Władysław II Jagiełło, Zygmunt I Stary, a zwłaszcza Stefan I Batory i August III Sas, organizujący tu niezwykle wystawne polowania odpowiednio w latach 1579-1581 i 1752 – to ostatnie upamiętnił zresztą stosowny obelisk w Białowieży. Sentyment ten przejęli w dobie zaborów cesarze rosyjscy. W 1860 r. po leśnych ostępach uganiał się za zwierzyną Aleksander II, co upamiętnił w Białowieży tym razem naturalnej wielkości pomnik żubra. Aleksander III ufundował z kolei do dziś cieszący oczy Park Pałacowy w tejże samej Białowieży, w którego obrębie – zgodnie z nazwą – powstał wspaniały pałac. W ich ślady, a raczej w ślady zwierząt łownych, poszli także Mikołaj II oraz wielcy książęta Mikołaj Mikołajewicz i Michał Aleksandrowicz Romanowowie.

Aleksander III stał się również swoistym „odkrywcą” Spały – prawdziwej leśnej „perły ziemi łódzkiej”. Ciekawe jest nawet nie tyle to, iż zaborca okazał się dla miejscowości kimś niemal jak – mówiąc z pewną przesadą – Tytus Chałubiński dla Zakopanego czy Bogumił Hoff dla Wisły, ile raczej fakt, że władca panujący na rozległych terenach pomiędzy pruską Wielkopolską a chińską Mandżurią właśnie tu, a nie gdzie indziej czuł się tak znakomicie. Zaczęło się od polowania w Lasach Spalskich wespół z margrabią Aleksandrem Wielopolskim i od sympatycznego plenerowego śniadania nad bystrą Gacią. Już wkrótce imperator Wszech Rusi zażyczył sobie w Spale myśliwskiego pałacyku. Margrabia naturalnie gorliwie spełnił cesarska zachciankę, która rozpocząć miała nowy etap w dziejach miejscowości. Słabość ojca do polowań i Lasów Spalskich (podobnie jak i do Puszczy Białowieskiej) przeszła na Mikołaja II, za którego czasów tutejsze łowy przybrały szczególnie uroczysty charakter. Wtedy też zrodziła się tradycja przyozdabiania spalskiego pałacyku szczególnie dorodnymi porożami jeleni. Czy strzelając wspólnie do zwierzyny Mikołaj II i kaiser Wilhelm II przypuszczali, że już wkrótce każą swoim żołnierzom znad Wołgi i Łaby strzelać do siebie nawzajem?

Po 1918 r. Spała miała zostać ofiarowana na rezydencję dla Naczelnika Państwa, ale Józef Piłsudski zdystansował się od tego pomysłu, chociaż bywał tu bardzo chętnie. Beneficjentami owej koncepcji stali się natomiast kolejni prezydenci Rzeczypospolitej, zachwyceni pięknem miejscowości. Poczciwy, choć raczej kiepski prezydent Stanisław Wojciechowski był nawet zleceniodawcą budowy uroczego drewnianego kościółka w stylu zakopiańskim z 1923 r., do dziś będącego prawdziwą ozdobą otoczonego lasami kurortu. Zresztą, gdyby w ciepłym, a nawet gorącym maju 1926 r. Wojciechowski zamiast wypoczywać w Spale przebywał w Warszawie, być może otrzymałby ultimatum marszałka Piłsudskiego i być może obyłoby się bez rozlewu krwi… Ale któż z własnej woli odpuściłby sobie majowe dni w Spale?

Największy rozkwit przeżywała jednak „perła ziemi łódzkiej” w czasach najwybitniejszego (cóż zresztą ma za konkurencję?) polskiego prezydenta, profesora Ignacego Mościckiego. Najwybitniejszego, bo jak widać im większa władza, tym większa odpowiedzialność. Zresztą, otrzymawszy prezydencki fotel dzięki bagnetom marszałka Piłsudskiego, światły profesor to właśnie z niego, a nie z nierzadko chamowatych „wyborców” i ich „wybrańców” czerpał wzorce postaw patriotycznych i państwowych. Prezydent pokochał Spałę w sposób szczególny. Można z niewielką tylko przesadą powiedzieć, że śródleśna miejscowość nad Pilicą stała się w owym czasie drugą stolicą Polski, żyjąc w rytm eleganckich bali i bankietów oraz słynnych prezydenckich dożynek. Dożynkowa tradycja przetrwała zresztą wojnę i jest żywa do dziś, chociaż niestety różnica pomiędzy profesorem Mościckim i wszystkimi jego kolejnymi następcami smutno koreluje z różnicą pomiędzy przedwojenną elegancją a prymitywnym, nowobogackim przepychem notabli á la Polska Ludowa i Trzecia Rzeczpospolita…

W czasach prezydenta-wynalazcy Spała stała się legendą. Reprezentacyjność, elegancja, kameralność – to chyba najlepsze słowa na określenie ówczesnej atmosfery urokliwego kurortu. Właśnie w okresie międzywojennym do Spały trafiła wspominana statua żubra, stojąca wcześniej w Białowieży dla uczczenia pamiętnych łowów Aleksandra II, a wywieziona w czasie I wojny światowej, aby następnie ozdobić „perłę ziemi łódzkiej” i stać się – wraz z prześlicznym „prezydenckim” kościółkiem – wizytówką miejscowości.

Nie znaczy to jednak, że carski pałac w Białowieży świecił pustkami. Przeciwnie, prezydent Mościcki podtrzymał tradycję wystawnych polowań w najsłynniejszej z polskich puszcz. W latach 30. XX stulecia wielokrotnie odbywały się tu niezwykle prestiżowe łowy, w których na zaproszenie głowy państwa polskiego uczestniczyli wielcy tego świata. Bywał tu m.in. regent Węgier – admirał Mikołaj (Miklos) Horthy oraz włoski minister spraw zagranicznych i zięć samego duce, hrabia Galeazzo Ciano, skądinąd polonofil. W Puszczy Białowieskiej polował też dowódca niemieckich sił lotniczych i premier Prus Herman Göring, sądując na polecenie kanclerza Adolfa Hitlera stanowisko polskie w sprawach wschodnioeuropejskich. Za gościnę Niemcy odwdzięczyli się w czasie II wojny światowej paląc cesarsko-prezydencki pałac…

Dostojnych gości od czasów carskich po rządy sanacji prowadziły na łowy legendarne postaci Puszczy Białowieskiej – miejscowi przewodnicy, budnicy, leśnicy, myśliwi i gawędziarze z Edmundem Wagnerem i Janem Potoką na czele. Wagner uczestniczył m.in. w polowaniach wielkiego księcia Mikołaja, zaś Potoka prowadził po puszczańskich ostępach marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, prezydenta Mościckiego, hrabiego Ciano, premiera Göringa, a później także marszałków Konstantego Rokossowskiego i Jana (Iwana) Koniewa. Umiłowanie przez Wagnera, Potokę i wielu innych owej pradawnej kniei, znakomita znajomość terenu i tutejszej przyrody, popularność wśród wielkich tego świata, a później niezwykły talent do snucia dawnych, łowieckich opowieści powodują, że można ich porównać chyba tylko do Sabały i Klimka Bachledy z zupełnie innego zakątka ziem polskich…

Puszcza Białowieska fascynowała zresztą podróżników i artystów niewiele mniej od wyniosłych tatrzańskich turni, a odgłos myśliwskiej trąbki wygrywał tradycje tej ziemi niegorzej niż podhalańskie gęśle oddawały ducha Góralszczyzny. I inspirował. Sam Feliks Nowowiejski skomponował tu w 1937 r. dla Ignacego Mościckiego Sygnał myśliwski prezydenta RP. Słynny Hymn białowieski po raz pierwszy odegrano uroczyście 23 sierpnia 1938 r. Oczywiście w Białowieży…

Spała doczekała się „swojego” hymnu myśliwskiego znacznie wcześniej, bowiem jeszcze w czasach gdy polowali tu imperatorzy Wszech Rusi. Powstał on zresztą jeszcze wcześniej i zupełnie gdzie indziej. Melodia do wiersza Chór strzelców (opublikowanego w 1878 r. w Łowcu) wyjść miała spod ręki Artura Śliwińskiego (ojca premiera II Rzeczypospolitej). Śpiewano ją już w antonińskich dobrach hrabiego Józefa Potockiego na Podolu, gdzie Śliwiński pełnił zaszczytne funkcje pełnomocnika i administratora majątku. Stamtąd owa melodia przywędrowała do Spały, aby uświetnić ekskluzywne łowy Aleksandra III i Mikołaja II, dorabiając się zresztą kilku wersji. Co ciekawe, najsłynniejsza z nich, zapewne spalskiej już proweniencji, opierała się całkowicie na dźwiękach naturalnych, dzięki czemu odgrywana być mogła – i była! – na myśliwskich rogach. I właśnie z „perłą ziemi łódzkiej” przybyła z Podola pieśń związała się najściślej. Nieprzypadkowo profesor Karol Witołd Ziembicki ochrzcił ją nazwami Marsza spalskiego i Pobudki spalskiej. Utwór Śliwińskiego trafił i do dóbr wielkokobielskich, aby uświetnić polowania hrabiego Tymowskiego. Dlaczego tam? Bo tam właśnie trafił Władysław – dawny leśny ze Spały…

Dalejże bracia, dalej wesoło,
Gdy wyruszymy w cienisty bór,
Gdy się zbieramy na polowanie,
To w nas męskości odżywa duch.

Zebrani razem w miłe nam koło,
Złączmy swe głosy w myśliwski chór!
A kiedy trąbki usłyszym granie,
Każdy z nas wesół i każdy zuch.

Dalej do kniei, dalej do lasu,
Hop, hop! Myśliwi, nie traćmy czasu,
Dalej do kniei, dalej do lasu,
Hop, hop! Myśliwi nie traćmy czasu.

Marsz spalski po raz pierwszy trafił na fale radiowe w 1935 r. za sprawą lwowskiej rozgłośni. Ciepłe słowa poświęcił mu również wspomniany profesor Ziembicki na kartach jedynej (!) polskiej pozycji poświęconej muzyce myśliwskiej, która ukazała się dwa lata później, także w Grodzie Lwa. Czy to przypadek, że audycja Polska pieśń myśliwska i książka Myślistwo a muzyka pojawiły się za prezydentury profesora Mościckiego?

Puszcza Białowieska i Spała ze swoimi wspaniałymi pejzażami oraz bogactwem przyrodniczym, architektonicznym i kulturowym to zakątki doprawdy niezwykłe, a ci którzy tu ongiś wypoczywali lub polowali mieli na pewno znakomity gust. Atrakcyjność obu regionów zna dobrze król puszczańskich krain – dostojny żubr, dumnie spoglądający ze słynnego spalskiego, a niegdyś białowieskiego monumentu. Możne spacerując po leśnych uroczyskach najsłynniejszej z polskich puszcz oraz okolicach „prezydenckiego” kurortu dosłyszymy jeszcze skądś echa dawnych, ekskluzywnych polowań, echa myśliwskiego rogu, echa Hymnu białowieskiego lub Marsza spalskiego?

Znakomity satyryk Artur Andrus, dziś znany jako najdowcipniejszy (złośliwi twierdzą, że jedyny dowcipny) uczestnik popularnego programu Szkło kontaktowe, śpiewał kiedyś Piłem w Spale, spałem w Pile. I trzeba przyznać, że był to wybór niezwykle udany. Zaglądając w oczy spiżowemu spalskiemu żubrowi pewnie nabiera się ochoty na „Żubrówkę” lub przynajmniej na to, aby posiedzieć przy „Żubrze”, z browaru skądinąd sponsorującego ponoć Białowieski Park Narodowy. Natomiast sypiając w Pile możemy być przynajmniej pewni, że bladym świtem nie zerwie nas tu na równe nogi Pobudka spalska…

Bartłomiej Grzegorz Sala
[AW]

O Puszczy Białowieskiej i jej roli w kulturze polskiej zob. A. Antczak, Puszcza Białowieska i okolice, Białystok 2006.
O tradycjach prezydenckich polowań i związanej z nimi muzyce myśliwskiej zob. artykuł Piotra Grzywacza na www.muzyka.mysliwska.pl/2004/index.php?dz=7&i2=18.
O Marszu spalskim zob. artykuł Krzysztofa Kadlca na www.muzyka.mysliwska.pl/2004/index.php?dz=7&i2=72.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *