Człowiek jest syntezą nieskończoności i skończoności, doczesności i wieczności, wolności i konieczności, jednym słowem syntezą.[1]
Nadzwyczaj pochlebia mi zestawienie mojej książki z „Etyką nikomachejską” Arystotelesa. Mogę też potwierdzić, że idąc za wskazówkami Harvey C. Mansfielda uczyniłem z zawartości jego pism główny punkt oparcia dla krytyki myśli Machiavellego. Nie przeczę także, iż wiele czerpałem z filozofii polityki Leo Straussa i jego szkoły[2], jednak w odróżnieniu od perspektywy tego mistrza i wielkiego nauczyciela współczesnej filozofii politycznej, łaskawiej spoglądam na chrześcijaństwo i to, co ono wnosi do klasycznej syntezy myślowej antyku i średniowiecza.
Ceniąc tę syntezę i aspirując do uczestnictwa w jej obronie, m.in. pod patronatem Erica Voegelina, nigdy nie widziałem się w roli inkwizytora. Podzielam bowiem przekonanie tych, którzy obowiązki filozoficznych dociekań w dziedzinie polityki łączą nade wszystko z poszukiwaniem prawdy, a następnie ustalaniem tego, co dobre i sprawiedliwe. Co najwyżej mógłbym więc być doradcą jakiegoś chrześcijańskiego inkwizytora, który nie istnieje i istnieć w naszych czasach nie może.
Czy już z tego powodu moja książka jest nierealistyczna, a jej przesłanie skazane na niepowodzenie? Przed ostateczną oceną dobrze byłoby posłuchać, co mam na swoją obronę.
Rozmyślne pominięcia Michała Grabana m. in. w kwestii tyrańskości postawy Machiavellego (oraz jego licznych bohaterów) sprawiają, że deklarowany zamiar uchwycenia sedna wywodów mojej książki, w pewnej mierze, chybia celu. Nie podzielam bowiem tych interpretacji Platona czy Arystotelesa, które rozwadniają ich opozycję wobec uosobienia niesprawiedliwości, jakim był i pozostaje w świecie polityki tyran.
Moim zdaniem właśnie stosunek do tyranii należy do tych rzeczy, które w istocie przesądzają o przepaści pomiędzy starożytnikami i nowożytnikami oraz o ich kategorialnej różnicy w kwestii realizmu. Nie da się sensownie dyskutować o znaczeniu przemocy i podstępu w polityce bez ustosunkowania się do problemu niesprawiedliwości postawy tyrana.
Drugim zagadnieniem nie do pominięcia jest opozycja w pojmowaniu roztropności przez Machiavellego i Arystotelesa. Powiem więcej, od tego, jak się pojmuje mądrość praktyczną (bo tak się tłumaczy na języki nowożytne phronesis) zależy rozgraniczenie tego, co w polityce prawowite i niegodziwe, usprawiedliwione albo niewybaczalne itd.
Co do kwestii przeciwstawienia tego, co ludzie faktycznie czynią i tego, co się czynić powinno, to moim zdaniem racja leży po stronie tych, którzy wskazują, iż ludzka egzystencja nie daje się adekwatnie opisać bez istotnego napięcia między byciem a powinnością, między grzesznym, niedoskonałym ludzkim postępowaniem a poczuciem godziwości i poszanowaniem dobroci, sprawiedliwości (i odwrotnie: napięcia między uleganiem słabości i złu a stawaniem po stronie tego, co prawe, słuszne i zbawienne). Człowiek, który ignorowałby wszelką powinność i kierował się wyłącznie instrumentalną kalkulacją skuteczności byłby najpewniej zbrodniarzem, a moralnie niebezpiecznym potworem.
Poszukując oparcia dla krytyki mojego stanowiska dr Graban łączy skuteczność, fortunę i konieczność na sposób właściwy Machiavellemu, odmawiając tym samym realizmu klasykom, którzy w swoim rozumieniu dzielności łączyli powodzenie czynów z ich godziwością, natomiast presji konieczności przeciwstawiali ludzką perfekcję i inteligencję.
Spór o rolę teorii w praktyce politycznej to zarazem spór o ludzką doskonałość i prawość moralną. Z perspektywy Arystotelesa nie można sensownie rozprawiać o tym, co praktyczne, użyteczne i opłacalne z pominięciem tego, co możliwe i etycznie godziwe czy przynajmniej usprawiedliwione i dopuszczalne. W świecie greckich i chrześcijańskich klasyków niedopuszczalne jest zalecanie skuteczności opartej na niegodziwości i niesprawiedliwości. Posługiwanie się przemocą i przebiegłością w tym świecie wymaga teoretycznego i etycznego usprawiedliwienia. Inaczej jest przedmiotem nagany i surowego osądu. Racja stanu Arystotelesowskiego męża stanu czy chrześcijańskiego myśliciela nie może abstrahować od aspektu moralnego. Można zaryzykować opinię, że właściwą odpowiedzią klasyków na niecywilizowaną, cyniczną przemoc i oszustwo jest „walka bez przemocy”, „obywatelskie nieposłuszeństwo” i czynny opór oraz „życie w prawdzie”.
Z kolei kwestia pochodna (przywołana przez Autora recenzji), czy światem rządzi ślepa fortuna, która nagradza niemających żadnych skrupułów chytrych zuchwalców i czy na tym świecie nie ma sprawiedliwości – poddana została dyskusji w mojej książce. Nie widzę więc potrzeby by do niej bezpośrednio obszerniej powracać.
Tutaj mogę tylko przypomnieć, że nie podzielam poglądu, iż „polityka jako taka jest brudna z istoty i nieodwołalnie”, tak jak nie uważam za wyraz realizmu przekonania, że w polityce międzynarodowej liczą się tylko interesy i siła, zarazem wątpię, iżby ostatnie słowo należało do „księcia ciemności” i jego „moralnego mroku”; skłaniam się raczej do myśli, iż (jak ujął to Platon w Prawach) „człowiek jest boską zabawką”, a słowo ostatnie należy do osądu Bożej Opatrzności. Oznacza to pogląd, że zło ostatecznie nie przeważa dobra, mrok nie gasi światłości, a ludzkie życie nie jest tylko nihilistyczną wolą mocy czy bezdusznym kłębowiskiem ślepych instynktów[3], zaś zbiorowość ludzka nie tłumaczy się, bez reszty, mechaniką przyziemnych interesów. Tym samym zaprzeczam, że mamy do czynienia tylko z „irracjonalnym światem niezasłużonego cierpienia” i „bezkarnej niesprawiedliwości”, w którym nie ma „zasady odpłaty i zadośćuczynienia, które moglibyśmy interpretować metafizycznie”.
Owszem, niezasłużone cierpienie zdarza się na tym świecie i pozostaje ono czymś po ludzku niezrozumiałym, jest więc ono – dla człowieka wierzącego – tajemnicą. Czy niesprawiedliwość jest bezkarna – trudno to ustalić. Ogłoszenie śmierci metafizyki, tak jak mocna teza o nieuchronnej jakoby sekularyzacji świata w mojej ocenie są wątpliwe i w oczywisty sposób nieprzekonujące. Dr Michał Graban wprawdzie wprost na temat sekularyzacji się nie wypowiada, jednak pamiętam Jego stanowcze stanowisko dotyczące nowoczesności i postmodernizmu – jako nieuchronnych i nieodwracalnych.
Wskazywanie bardziej rozbudowanych racji za moim, wyżej zarysowanym poglądem wymagałoby czasu i miejsca, jakimi tutaj nie dysponuję.
Dr Michał Graban twierdzi, że jako akademik nie rozumiem praktycznego życia, tj. w szczególności praktyki politycznej i jej wymagań, nie rozumiem ponoć także polityki międzynarodowej, gdyż „żyję w świecie, w którym do racji się przekonuje, a nie się je narzuca”. Mam także nie rozumieć, iż polityka „musi się odwoływać do siły i przymusu, realizować pewne zadania z zaskoczenia, metodą faktów dokonanych”. Ponadto nie dostrzegam jakoby „katolickiego makiawelizmu” i tego, że odwołanie do polityki siły było w przeszłości udziałem także autorów konserwatywnych. Cóż mogę na te zarzuty odpowiedzieć?
Nigdy nie porównywałem świata polityki do klubu dyskusyjnego, co bywało udziałem niektórych kantystów, a współcześnie Hannah Arendt czy Jurgena Habermasa. Jak dotychczas, właściwie nie wypowiadałem się bezpośrednio na temat roli siły, przymusu czy przemocy w polityce[4]. Na ten temat mój pogląd jest dosyć złożony. Aby precyzyjnie zabrać głos w tej sprawie, musiałbym wyróżnić wiele odmian przemocy czy przymusu. Krótko powiem tak: siła, przymus i przemoc stanowią stałe elementy ludzkiego świata. Pozostaję sceptykiem, co do możliwości, aby w dającej się przewidzieć przyszłości wojny w ogóle przestały istnieć. Na to zaś, że dana zbiorowość w dłuższej perspektywie czasowej zachowuje dyspozycję do zorganizowanej siły (ekonomiczną, militarna, moralną), której może używać, składa się wiele procesów i uwarunkowań. O niektórych z nich trafnie pisał Machiavelli, o innych raczej Arystoteles, Mahatma Gandhi, Grocjusz i myśliciele chrześcijańscy. Oczywiście – w polityce należałoby odróżniać rozmaite odmiany przemocy, np. tzw. przemoc strukturalną (i związaną z nią propagandę) od elementów przemocy (i podstępu) w codziennej walce i rywalizacji partyjnej; przemoc podczas wojen nowego typu od tej obecnej – w pokojowej polityce międzynarodowej, np. w Unii Europejskiej itd. Na temat użycia siły i podstępu – wybaczalnych i dających się usprawiedliwić – pisałem w zrecenzowanej książce. Można je stosować tylko wyjątkowo, w ograniczonym zakresie i po wyczerpaniu innych możliwości.
Co do real politik, „kantowskiego pacyfizmu i optymistycznej wiary w postęp”, to poddałem je krytyce z perspektywy klasycznej we wspomnianym artykule „Wojny sprawiedliwe według Kanta i Grocjusza”, a także w zrecenzowanej książce o cnotach politycznych. Postęp(np. w bardziej cywilizowanym prowadzeniu wojen) świat Zachodu zawdzięcza bardziej chrześcijańskiemu nauczaniu niż naśladowczej po części (w tym względzie) świeckiej tradycji oświecenia.
Czy w Polsce brakuje trzeźwej diagnozy torującej drogę korzystnemu dla nas działaniu w polityce międzynarodowej? Zapewne, ale długofalowa ocena tzw. racji stanu pozostaje, moim zdaniem, w kolizji z real politik w rozumieniu niemieckich naśladowców Machiavellego, poczynając od Fryderyka Wielkiego. Zagadnieniu polskiego miękkiego makiawelizmu poświęciłem nieco uwagi w moim niedawnym artykule[5]. Najogólniej rzecz ujmując, uważam makiawelizm[6] w polityce międzynarodowej za krótkowzroczny i w skutkach oznaczający cywilizacyjny regres.
Nie odnajduję się w tym, co Recenzent nazywa „moralizmem w stosunkach międzynarodowych”, lecz w formule „realizmu wysokiego”, którą scharakteryzowałem w Koncepcji cnót politycznych. Podejście reprezentowane przez Carla Schmitta, a u nas np. przez prof. Bronisława Łagowskiego, zgodnie z którym moralne zniesławianie przeciwników politycznych jest nieuczciwe i fatalne w skutkach, uważam tylko za częściowo słuszne i przekonywujące. Osądy moralne w rywalizacji politycznej przyjmuję za dopuszczalne, choć często nadużywane i nierzadko nie dość dobrze uzasadnione. Co do tradycyjnych wojen między państwami narodowymi, to – jak słusznie pisał o tym Herfried Münkler[7] – współcześnie nieomal nie występują, ustąpiwszy miejsca wojnom nowego typu, gdzie medialne atakowanie przeciwnika quasi-moralnymi argumentami jest nadzwyczaj częste. Co do opinii M. Grabana, że w „efekcie globalnych trendów rozwojowych żyjemy w stanie chaosu i bałaganu, który przypomina hobbesowską wojnę wszystkich ze wszystkimi”, to jestem podobnego zdania, chociaż wystrzegałbym się w opisie tej sytuacji używać pojęcia fortuny Machiavellego.
Z kolei uwaga, że nie dopuszczam takiej możliwości, iż „światem mógłby rządzić chaos – nieokiełznana siła, której wyroków nie jesteśmy w stanie przewidzieć” jest o tyle trafna, że w nierozstrzygniętym sporze o to, czy świat co do zasady jest inteligibilny – czy można odnajdować w nim sensowny porządek, czy też raczej przypomina on szekspirowską „opowieść idioty” z Makbeta[8] – staję po stronie Platona, Kanta, a nawet (z zastrzeżeniami) Hegla oraz myślicieli chrześcijańskich jak Tomasz z Akwinu. Wiąże się to z mym przekonaniem, że – jakkolwiek nasz ludzki rozum ma ograniczone kompetencje, to z jego perspektywy, wspartej elementami religijnego wglądu wykraczającego poza czysty intelekt, ład w ludzkim świecie jest czymś przeważającym, a chaos – zagadkowym, co utrudnia wiarę w Królestwo Boże na ziemi, lecz wiary w jakąś uchwytną sprawiedliwość i ostateczną rezurekcję nie wyklucza.
W zakończeniu swojej recenzji dr Graban sugeruje, iż inteligentni idealiści życiowi, wskutek licznych porażek mądrzeją na starość i stają się makiawelicznymi realistami. Czy tak jest rzeczywiście? Tego nie wiem, chociaż i tego nie wykluczam. Natomiast moralną ocenę życia pozostawiam innym, tym, którzy bardziej identyfikują się z makiawelicznym myśleniem o świecie, byle tylko nie ułatwiali sobie sprawy, ulegając przywidzeniom i nie pomijali w tej ocenie znanych faktów, o jakich pisałem w mojej książce.
Na koniec chcę podziękować Michałowi Grabanowi, który łaskawie zechciał moją obszerną monografię o cnotach politycznych przeczytać i podjąć wysiłek zrozumienia pokrewny temu, jaki autor włożył w poszukiwanie odpowiedzi na te dręczące pytania, na które nie ma jednej dobrej odpowiedzi.
Romuald Piekarski
[1] SØren Kierkegaard, Bojaźń i drżenie. Choroba na śmierć, tłum. J. Iwaszkiewicz, PWN, Warszawa 1982, s. 146. [2] Podzielam też wiele twierdzeń i rozpoznań Leo Straussa: jego diagnozę, że nowoczesność oznacza obniżenie standardów w polityce, jego odkrycie, iż Machiavelli jest, nadzwyczaj wpływowym i jednym z najważniejszych założycieli nowej tradycji w filozofii politycznej, nowego republikanizmu, nowoczesnej polityki itd. Wielokrotnie dawałem także wyraz swojej sympatii dla „starożytników” w słynnym sporze z „nowożytnikami”. Jednak każde z tych stwierdzeń mógłbym opatrywać zastrzeżeniami, jak np. że wyciągam odmienne, bardziej krytyczne wnioski z pokrewieństwa i długu między Nietzschem a Machiavellim, widząc w obu zapamiętałych, neopogańskich wrogów chrześcijaństwa. [3] Stanowi to alternatywę, wobec nihilizmu, jaki rozważał Kierkegaard pisząc: „jeżeli na dnie wszystkiego czai się tylko dziko działająca moc, która kłębiąc się w wirze ciemnych namiętności zrodziła wszystko, (…) jeżeli pustka bezdenna i nigdy nienasycona kryje się pod wszystkim (…) jeżeli pokolenia mijają (…) jak wicher na pustyni (…) jakże puste i beznadziejne wydaje się życie!” (S. Kierkegaard, Bojaźń i drżenie. Choroba na śmierć, op. cit., s. 13). [4] Pewnym wyjątkiem jest tu mój artykuł Wojny sprawiedliwe według Kanta i Grocjusza w: [red. J. Miklaszewska, P. Spryszak], Kant wobec problemów współczesnego świata, wyd. UJ, Kraków 2005. [5] Zob. „Przewrotny realizm polityczny Machiavellego”, w: kwartalnik „Pieniądze i Więź” 2 (55) lato 2012, Sopot 2012.[6] Którego nie utożsamiam ze szkołą realizmu politycznego, np. Raymonda Arona czy Hansa Morgenthau.
[7] Herfried Münkler,Wojny naszych czasów (WAM Kraków 2004).
[8] „Życie jest tylko przechodnim półcieniem, nędznym aktorem, który swą rolę przez parę godzin wygrawszy na scenie w nicość przepada – powieścią idioty, głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą.” (http://szekspir.kulturalna.com/cytaty-0.html)
Irytujące jest odżegnywanie się filozofów od nauk empirycznych. Filozofia raczej nie grzeszy możliwościami empirycznej weryfikacji swoich ustaleń. Czy można dziś poważnie wypowiadać się o teorii polityki bez np. bez teorii gier czy socjobiologii? Wątpliwe. Chyba, że w badaniach czysto historycznych lub dla czystej spekulacji. Dla przykładu ustalenie strategii ewolucyjnie stabilnej ma oczywiste znaczenie dla sporu o moralność polityki między panami Grabanem a Piekarskim. Zarówno moralna jaki niemoralna strategia musi być ewolucyjnie stabilna, bo jej wcale nie będzie. Stwierdzenia istnienia moralnych strategii ewolucyjnie stabilnych jest fundamentalne dla sporu przekonań o istnieniu „porządku” czy „chaosu” w świecie. Również spór o tyranię ma swoje empiryczne przyczynki. Otóż tylko w tzw. płaskich społeczeństwach (tyranię wykluczających) może ewolucyjnie wykształcić się tzw. altruizm odwzajemniony (kooperacja czy miłość bliźniego) i oparte na nim poczucie sprawiedliwości. W wypadku tyranii nie ma takiej możliwości. Itd. itd. Tego na prawdę ani Arystoteles ani PLATON NIE WIEDZIELI. Nie rozumiem zatem po co toczyć przebrzmiałe dyskusje (oczywiście punkty i cytowania pomijam).
Szanowny Panie, Co jest dla Pana żenujące świadczy o Panu i pańskim umeblowaniu własnego umysłu. Wątpię, żeby czytał Pan książkę, do której odsyła recenzja i odpowiedź na nią. Musi Pan być mocno zadufany w sobie, żeby na podstawie domysłów i wnioskowania artykułować silne osądy. Nie wiem co to jest „strategia ewolucyjnie stabilna”, ale przestudiowałem prawie wszystkie pisma Machiavellego, po części w oryginale włoskim. Co do Pańskich przekonań o niezastąpionej wartości teorii gier i socjobiologii, to powiem tylko, że w dyskutowanej miedzy mną a Recenzentem sprawie, nie znajduję dla nich zastosowania. Jeśli na temat „porządku” w świecie czerpie Pan z nauki, a nie z filozofii, to miło z Pana strony, lecz zignorowanie całej tradycji filozoficznej Zachodu, wydaje mi się karkołomne. Scjentyzm jest jeszcze jedną odmianą wiary, niekiedy wiary gnostyckiej, a więc raczej niebezpiecznej. Platon i Arystoteles byli bystrymi obserwatorami świata i wiedzy empirycznej im nie brakowało. Tyle, że ona im nie wystarczała. Zapewne jakichś rzeczy nie wiedzieli, ale ja bardzo bym chciał mieć choć połowę wiedzy, jaka posiadali. Niestety Pańskie uwagi o tyranii nie są na tyle interesujące, żeby z nimi polemizować. Pozdrawiam. R. Piekarski
Dziękuję za czytelny wyraz emocji pod moim adresem. Przykro mi, że Pan nie zrozumie co się do Pana pisze ale to typowe u humanistów zainteresowanych raczej swoimi „dyskusjami z recenzentem” niż prawdą (a jeśli recenzent ma rację?). Niestety ubieranie własnej ignorancji w szatki apologety wiary nie robi na mnie żadnego wrażenia i chyba jest dość żałosne. Poszukiwanie bazy empirycznej dla twierdzeń teoretycznych nie jest żadnym „scejntyzmem”, Szanowny Panie, (scjentyzm to co innego niż mniemanie, że humanistę nie musi obchodzić żadna wiedza empiryczna), chyba, że za scejntystę uznać również Arystotelesa (twórcy kompletnego systemu naukowego) czy Platona (który ignorantom zabronił wejścia do Akademii), co też dałoby się obronić ale z fatalnymi dla Pana skutkami. Wszakże sam Pan napisał np. „z perspektywy Arystotelesa nie można sensownie rozprawiać o tym, co praktyczne użyteczne i opłacalne z pominięciem tego, co możliwe i etycznie godziwe czy przynajmniej usprawiedliwione i dopuszczalne” oraz poruszał szereg innych kwestii odnośnie natury ludzkiej, które obecnie są przedmiotem zarówno matematyki i nauk empirycznych. Najwyraźniej zamierza Pan zgłębiać poglądy klasyków dla samej erudycji (której Panu ewidentnie brakuje) i zestawiać opinie, co który z nich powiedział, bez intencji przekonania się, które z nich są słuszne. A to wymaga więcej niż powtarzania (choćby po włosku) bredni o gnozie czy ignorowaniu tradycji Zachodu. Niestety ale wybory moralnie godziwe (Pańska „etyczna godziwość” – to jakieś humanistyczne dziwadło pojęciowe) będą „praktyczne użyteczne i opłacalne”, tylko w wypadku, gdy są częścią strategii ewolucyjnie stabilnej. Inaczej nie będą opłacalne ani użyteczne. Tyle wynika z samych definicji używanych pojęć. Pojęcia z zakresu matematyki a konkretnie teorii gier należy znać. Oczywiście fakt, że umożliwiają one TESTOWANIE słuszności Arystotelesowskiej perspektywy akurat tyle Pana obchodzi co zeszłoroczny śnieg, więc choćby dlatego, że nieznającym matematyki (a zatem również Panu) Platon zabronił przystępu do wiedzy. A Pan chce się od Platona uczyć. Więc powinien się Pan nauczyć, że: 1/ filozof nie przyjmuje „perspektywy, wspartej elementami religijnego wglądu wykraczającego poza czysty intelekt” w konsekwencji czego nie jest ona argumentem filozoficznym; 2/ nauki empiryczne od kilkudziesięciu lat z powodzeniem zajmują się tym, że „ład w ludzkim świecie jest czymś przeważającym, a chaos – zagadkowym” i ignorowanie tego przez tzw. humanistów ani dobrze o nich dobrze nie świadczy ani im nie służy.