16 października zginął w Doniecku płk Arsen Pawłow, znany jako „Motorola” – jeden z najwybitniejszych dowódców Donieckiej Republiki Ludowej. Zabiła go eksplozja ładunku wybuchowego w windzie domu, w którym mieszkał. Razem z nim zginął też jego ochroniarz. O zorganizowanie zamachu władze DRL oskarżyły służby specjalne Ukrainy. W Polsce „Motorola” był przedstawiany za ukraińską propagandą jako „rosyjski terrorysta”. Polski establishment polityczno-medialny szczególnie oburzyły groźby sformułowane przez „Motorolę” w sierpniu 2014 roku po zablokowaniu przez Polskę przelotu samolotu ministra obrony narodowej Rosji Siergieja Szojgu, który wracał z obchodów 70. rocznicy Słowackiego Powstania Narodowego do Rosji. Tylko pod czyim adresem padły te groźby? Moim zdaniem nie pod adresem narodu polskiego, ale establishmentu III RP, który współorganizował przewrót polityczny przeciw legalnym władzom Ukrainy oraz wspierał pomajdanowe władze w Kijowie.
„Motorola” urodził się w 1983 roku w Republice Komi. Był zawodowym żołnierzem. Swój pseudonim zawdzięcza temu, że początkowo służył jako łącznościowiec w piechocie morskiej. Brał udział w drugiej wojnie czeczeńskiej, ale jego gwiazda zabłysła dopiero w 2014 roku, kiedy przybył najpierw na Krym, a potem do Doniecka jako jeden z ochotników z Rosji (razem m.in. z Igorem Striełkowem, właśc. Girkinem). Legendą okrył się podczas walk pod Słowiańskiem, Miusyńskiem i Krasnym Łuczem. W bojach w kotle pod Iłowajskiem w sierpniu 2014 roku dowodził już batalionem przeciwpancernym „Sparta”. Odegrał kluczową rolę w walkach o lotnisko w Doniecku (28 września 2014-21 stycznia 2015), a w lutym 2015 roku w walkach pod Debalcewem. Przez propagandę ukraińską był wielokrotnie oskarżany o zbrodnie wojenne, a władze w Kijowie wpisały go na listę terrorystów. Czy jednak po tym, gdy wyszły na jaw zbrodnie wojenne ukraińskich formacji „Ajdar”, „Azow”, „Tornado” i in., niejednokrotnie drastyczne, oskarżenia pod adresem „Motoroli” nie brzmią obłudnie?
11 lipca 2014 roku „Motorola” ożenił się z 21-letnią mieszkanką Słowiańska Jeleną Kolenkiną, którą dwa miesiące wcześniej uratował ranną z ruin jej domu. Ich ślub był pierwszym oficjalnym ślubem w Donieckiej Republice Ludowej i wielkim wydarzeniem medialnym (relacje pojawiły się m.in. w Russia Today, RIA Novosti, Rosbałt, „Daily Mail” i „The New York Times”). Z Kolenkiną miał następnie dwójkę dzieci, które obecnie stały się sierotami. Z różnych relacji na jego temat pojawiających się w rosyjskich, ale także zachodnich mediach można było odnieść wrażenie, że był kimś w rodzaju celebryty. Jego pogrzeb pokazał jednak, że dla ludzi z Donbasu był kimś więcej niż celebrytą.
Pogrzeb „Motoroli” 19 października w Doniecku stał się wydarzeniem równie medialnym jak jego ślub. Zgromadził wielotysięczne tłumy skandujące „dziękujemy” oraz „nie zapomnimy, nie wybaczymy”. Dla mieszkańców Donbasu „Motorola” jest bohaterem narodowym. To tylko pokazuje jak wielka przepaść dzieli Donbas od pomajdanowej Ukrainy. Co się rozpadło już się nie sklei. To są dwa odrębne światy, dwie różne narracje polityczno-historyczne i dwa wrogie sobie narody.
Ukraińska propaganda sugeruje, że dowódcę batalionu „Sparta” zabili swoi, że zginął w wyniku porachunków politycznych w DRL. Narrację tę powtarzają też ślepo zapatrzone w Kijów wiodące media polskie. Przywódca DRL Aleksander Zacharczenko oskarżył o zabójstwo „Motoroli” ukraińskie służby specjalne. „Ja to rozumiem w ten sposób, Petro Poroszenko naruszył rozejm i wypowiedział nam wojnę” – oświadczył Zacharczenko.
Nie ulega wątpliwości, że Arsen Pawłow-„Motorola” budził grozę wśród Ukraińców, którym dał się dotkliwie we znaki w kotle pod Iłowajskiem, w czasie walk o donieckie lotnisko i w kotle pod Debalcewem. Jeśli zabili go Ukraińcy, to z ich strony jest to nie tylko zemsta, ale także prowokacja.
Należy to widzieć w szerszym kontekście. Nie jest tajemnicą, że pomajdanowa Ukraina znajduje się w dramatycznej sytuacji gospodarczej. Wyjściem z tej sytuacji, a ściślej ucieczką od niej, byłaby dla Poroszenki zwycięska wojna błyskawiczna w Donbasie – coś na wzór chorwackiej operacji „Oluja” w Krajinie w sierpniu 1995 roku. Do takiej operacji Kijów od wielu miesięcy intensywnie się przygotowuje i nie jest to już tajemnicą. O przygotowaniach tych świadczy chociażby oficjalnie potwierdzona informacja, że polskie Ministerstwo Obrony Narodowej skierowało na Ukrainę w „celu szkoleniowym komponent Wojsk Specjalnych z Jednostki Wojskowej Komandosów”[1]. Ten polski „komponent” stacjonuje w Kirowogradzie (przemianowanym niedawno na Kropywnyćkyj), czyli mieście położonym w strefie przyfrontowej. Jakiego rodzaju szkolenie tam prowadzi? Ze względu na rodzaj wojska, do którego ów „komponent” się zalicza nie może być wątpliwości, że jest to szkolenie do operacji specjalnej.
Najlepiej z punktu widzenia Kijowa byłoby oczywiście sprowokować do rozpoczęcia działań zbrojnych Donbas. To pozwoliłoby na usprawiedliwienie ukraińskiej wersji operacji „Oluja”, ale także stworzyłoby kolejną okazję do umiędzynarodowienia konfliktu w Donbasie. A umiędzynarodowienie wojny domowej na wschodzie Ukrainy jest dla Kijowa celem ważniejszym niż sama pacyfikacja Donbasu. W cel ten niestety wpisuje się nie od dzisiaj polityka polska.
Rozejm wynikający z porozumień mińskich nie był od początku przestrzegany ani przez Ukrainę ani przez DRL i ŁRL. W ostatnich miesiącach zwiększyła się jednak liczba jego naruszeń, a ściślej zbrojnych prowokacji ukraińskich. Nie doprowadziły one jednak do zerwania kruchego rozejmu. Zabójstwo jednego z czołowych dowódców DRL, uważanego za bohatera narodowego, jest już prowokacją większego kalibru. Tak samo zresztą jak nieudany zamach w sierpniu na przywódcę Ługańskiej Republiki Ludowej, Ihora Płotnickiego. Jeśli takie prowokacje nie załamią rozejmu, przypuszczalnie pójdą za nimi następne i poważniejsze. Ponadto wyeliminowanie najzdolniejszego i najgroźniejszego dowódcy wojskowego DRL wręcz idealnie wpisuje się w przygotowania do ukraińskiej wersji operacji „Oluja” i jest tej operacji zapowiedzią. Gdy jeszcze dodamy do tego krytyczną sytuację w Syrii oraz koncentrację znaczących sił floty rosyjskiej i amerykańskiej na Morzu Śródziemnym, wszystko to wygląda bardzo niepokojąco.
Bohdan Piętka
[1] T. Dudek, „MON: Owszem, polscy komandosi są w Donbasie. Rozenek miał rację?”, www.pl.sputniknews.com, 20.10.2016.
Cytacik: „Jeśli zabili go Ukraińcy, to z ich strony jest to nie tylko zemsta, ale także prowokacja.”
Ja rozumiem, że można prowokować. Ale żeby aż tak?