12 lutego na międzynarodowym festiwalu filmowym w Berlinie odbyła się premiera filmu Agnieszki Holland pt. „Pokot”. Film ten jest ekranizacją powieści Olgi Tokarczuk z 2009 roku pt. „Prowadź swój pług przez kości umarłych”. Akcja filmu i powieści rozgrywa się w Kotlinie Kłodzkiej, którą Tokarczuk nazywa „Hrabstwem Kłodzkim” (była to oficjalna nazwa czeska, a potem niemiecka funkcjonująca w latach 1459-1816). Główną bohaterką jest Janina Duszejko – emerytowana nauczycielka, która z Wrocławia przeniosła się na kłodzką prowincję i tam prowadzi prywatną wojnę z myśliwymi i kłusownikami. W pewnym momencie myśliwi i kłusownicy padają ofiarami serii morderstw. Duszejko rozpoczyna prywatne śledztwo, po czym ogłasza, że morderstw dokonały zwierzęta żądne zemsty na swoich oprawcach.
Z recenzji tej powieści na łamach „Gazety Wyborczej” można się dowiedzieć, że „Tokarczuk m.in. zawzięcie polemizuje z katolickim poglądem na temat zwierząt jako istot podrzędnych, pozbawionych rzekomo duszy. Sugestywne zrównanie ambony, z której głosi się kazania, z amboną łowiecką, z której się strzela do niewinnych zwierząt, a tych dwóch z wieżyczkami z obozów to mocne ujęcie. Uczynienie z miejscowego księdza i zarazem kapelana myśliwych jednego z łotrów zasługujących na śmierć to także mocny wątek”[1].
Polska prowincja personifikowana przez pomyloną staruszkę, życiowych nieudaczników (jeden z nich nosi sympatyczne imię Dyzio), myśliwych i kłusowników, naturalistycznie pokazane okrucieństwo wobec zwierząt, równie okrutne morderstwa na ludziach, ksiądz-zwolennik zabijania zwierząt, zestawienie kościelnej ambony z amboną myśliwską i wieżyczkami obozów koncentracyjnych (czyli holokaustem) oraz przeciwstawienie temu koszmarnemu polskiemu obrazowi w kilku miejscach sąsiedniej Republiki Czeskiej jako „raju”, a Czechów jako najszczęśliwszego narodu regionu. Tak z grubsza wygląda fabuła powieści i filmu. Rozumiem, że jest to taka nowa wersja „Malowanego ptaka”.
Przy okazji berlińskiej premiery filmu obie panie nieoczekiwanie wypowiedziały się na temat polskości Kotliny Kłodzkiej. Olga Tokarczuk scharakteryzowała Ziemię Kłodzką następująco: „Ten malutki, trochę zapomniany ogonek południowej granicy Polski, który w jakimś sensie przypomina nam, że jesteśmy w środku Europy. Ten region stał się polski dopiero po Jałcie. Wcześniej był czeski, potem pruski. Dla mnie to ważna metafora Europy, zwłaszcza Środkowej”. Agnieszka Holland poszła znacznie dalej i stwierdziła, że niektóre rejony „nie przyjęły się” do Polski po 1945 roku. Jej zdaniem Kotlina Kłodzka to „trochę ziemia niczyja – zwierzęta zresztą też nie mają ojczyzny. Nie przypadkiem czują się tu dobrze takie osoby jak Duszejko czy Dyzio. Nie muszą udowadniać, że mają prawo tu żyć”[2].
Wypowiedzi te wymagają pewnego komentarza. Pani Tokarczuk – zarówno w swojej powieści, jak i wypowiedzi na premierze filmu „Pokot” – podkreśliła czeskie i niemieckie dziedzictwo Ziemi Kłodzkiej, z położeniem nacisku na niemieckie. Nie jest to do końca prawda, ponieważ Ziemia Kłodzka stała się częścią Korony Czeskiej ostatecznie w 1336 roku, kiedy piastowski książę Bolko II Ziębicki złożył – wzorem większości Piastów śląskich – hołd lenny królowi Czech Janowi I Luksemburskiemu. Natomiast wcześniej – na przełomie X i XI wieku – Ziemia Kłodzka była we władaniu Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Od 990 do 1137 roku toczyły się o nią wielokrotnie walki polsko-czeskie i przechodziła z rąk do rąk, by ostatecznie przypaść Czechom. Jednakże w 1278 roku Ziemię Kłodzką odzyskał książę wrocławski Henryk IV Probus. Niestety upadek polskiej państwowości na Śląsku w pierwszej połowie XIV wieku spowodował, że losy tego regionu podzieliła również Ziemia Kłodzka stając się częścią Czech. Następnie wraz z Czechami przeszła pod władanie Habsburgów austriackich, by po pierwszej wojnie śląskiej (1740-1742) zostać w 1742 roku częścią Prus, a w 1871 roku zjednoczonych Niemiec.
Przez 900 lat (IX/X – XVIII wiek) historia Śląska i Ziemi Kłodzkiej była zatem historią słowiańską (polską albo czeską). Czysto niemiecka historia tych ziem to raptem 200 lat (1742-1945).
Pani Olga Tokarczuk myli się także kojarząc polskość Ziemi Kłodzkiej z Jałtą i rokiem 1945. Polskość tej ziemi nie została bowiem zniszczona całkowicie, mimo stuleci germanizacji. Jeszcze w 1905 roku niemiecki spis powszechny wykazał, że w Kłodzku mieszkało 651 Polaków, którzy mieli odwagę się do tego przyznać, w Bystrzycy Kłodzkiej 132, a w Nowej Rudzie 118[3]. Liczba Polaków mieszkających wtedy w okolicznych wsiach była zapewne wyższa. Przed 1945 rokiem najliczniejsza na Dolnym Śląsku była Polonia wrocławska, która stanowiła ważne ogniwo Związku Polaków w Niemczech i Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”[4]. To nie jest tak, że wysiedleńcy z Kresów Wschodnich i przybysze z Polski centralnej byli w 1945 roku pierwszymi Polakami, którzy po kilku stuleciach pojawili się na Dolnym Śląsku i Ziemi Kłodzkiej.
Ponadto w okresie III Rzeszy ciężkie więzienie w Twierdzy Kłodzkiej zostało uświęcone krwią wielu polskich patriotów – działaczy Związku Polaków w Niemczech i innych organizacji polskich. Jednym z nich był Władysław Planetorz (1910-1944), pochodzący z Ciska na Opolszczyźnie. Wzorowy absolwent Gimnazjum Polskiego w Bytomiu i student slawistyki na Uniwersytecie Wrocławskim, działacz Związku Akademików Polskich w Niemczech i naczelnik Związku Harcerstwa Polskiego w Niemczech na Prusy Wschodnie. Aresztowany przez gestapo w 1941 roku i skazany w tzw. procesie wrocławskim działaczy polonijnych w Niemczech. Więziony w KL Auschwitz i KL Mauthausen-Gusen, a na koniec okrutnie zamęczony w Twierdzy Kłodzkiej właśnie.
Z rąk hitlerowców zginął także jego młodszy brat Damian (1914-1945). Bracia Planetorzowie byli synami Józefa Planetorza (1882-1956) – działacza oświatowego i plebiscytowego na Górnym Śląsku oraz powstańca śląskiego, osadzonego przez hitlerowców w KL Buchenwald. Po wybuchu drugiej wojny światowej rodzina Planetorzów została wysiedlona do Generalnego Gubernatorstwa, a jej majątek skonfiskowany. A przecież nie była to jedyna polska rodzina, która pomimo kilkusetletniej germanizacji ostała się na Górnym i Dolnym Śląsku, przypominając swoją postawą o polskich prawach do tych piastowskich niegdyś ziem.
To są dzisiaj postacie zapomniane i nie można liczyć na to, że pani Tokarczuk napisze o nich książkę, albo pani Holland zrobi o nich film. Obie panie – czego same nie ukrywają i co w ich środowisku uchodzi za przejaw nowoczesności oraz dowód przynależności do „Europy” – polskość uważają za coś archaicznego i są od niej raczej odległe.
Wypowiedzi Holland i Tokarczuk należy widzieć w kontekście szerszym – a mianowicie stosunku wywodzących się z „Solidarności” elit politycznych i intelektualnych do Ziem Zachodnich i Północnych, których bynajmniej nie chcą one już nazywać Ziemiami Odzyskanymi albo piastowskimi.
Negacja polskości tych ziem po 1989 roku odbywa się dwutorowo. Ta „europejska” część dawnego obozu solidarnościowego, która występowała pod szyldem Unii Demokratycznej i Kongresu Liberalno-Demokratycznego, a potem Unii Wolności i Platformy Obywatelskiej neguje polskość Ziem Odzyskanych właśnie poprzez taką narrację, jaką zaprezentowały Holland i Tokarczuk – że są to ziemie przyłączone do Polski prawem kaduka w wyniku Jałty, ziemie „poniemieckie”, podobno bez tożsamości, właściwie niczyje, zamieszkałe przez „ludzi znikąd” (dosłowny cytat z „Gazety Wyborczej” z 1990 roku). Nacisk w tej narracji kładzie się na „europejskość” tych ziem, z obowiązkowym podkreśleniem wkładu Niemiec w ich rozwój cywilizacyjny.
Natomiast ta „patriotyczna” część obozu solidarnościowego, która używa obecnie szyldu Prawo i Sprawiedliwość (a ogólnie identyfikuje się jako „prawica”), neguje polskość Ziem Odzyskanych poprzez tezę o „sowieckim zniewoleniu” – zaprzeczającą faktowi wyzwolenia ziem polskich spod okupacji niemieckiej – i równorzędną z nią tezę o „okupacji sowieckiej” po 1945 roku oraz poprzez delegitymizację i agresywne deprecjonowanie Polski Ludowej, która te ziemie odbudowała i zagospodarowała.
Na to wszystko nakłada się narracja tworu o nazwie Ruch Autonomii Śląska, wedle której powstania śląskie były „wojną domową”, obrona polskiej części Śląska w 1939 roku to wymysł komunistycznej propagandy, a ludność autochtoniczna doznała największych cierpień rzekomo dopiero po 1945 roku.
W świetle powyższego nie jest chyba przypadkiem, że dorobek PRL – w postaci nowoczesnego przemysłu, infrastruktury, instytucji kultury, a nawet nazewnictwa – został w wyniku tzw. transformacji ustrojowej najbardziej dotkliwie zniweczony właśnie na Ziemiach Zachodnich i Północnych. Jeżeli zatem pani Holland widzi tam „ziemię niczyją”, czy chce ją tam widzieć, to jest to pokłosie tego, że po 1989 roku wiele uczyniono, by Kresy Zachodnie Polski stały się ziemią niczyją.
Bohdan Piętka
[1] D. Nowacki, „Prowadź swój pług przez kości umarłych, Tokarczuk, Olga”, www.wyborcza.pl, 29.11.2009.
[2] „Ziemia Kłodzka nie przystaje do reszty Polski. To taka ziemia niczyja” – mówią A. Holland i O. Tokarczuk, www.kresy.pl, 13.02.2017.
[3] F. Zahn, „Die Volkszählung 1905”, „Jahrbücher für Nationalökonomie und Statistik“, nr 1 (1906), s. 63-75; „Polskość Dolnego Śląska“, www.historycy.org, 2.07.2009.
[4] „Trudne losy wrocławskiej Polonii – plebiscyt, propaganda, represje”, www.wiadomosci.wp.pl, 22.08.2014.
1 thoughts on “Piętka: Ziemia Kłodzka nie jest ziemią niczyją”