– Jeszcze bardziej przeczołgać. Takim rozwiązaniem byłaby na przykład kara nagany z wpisem do akt i zakaz publicznego występowania – stwierdził onegdaj na łamach „Rzeczpospolitej” anonimowy członek Komitetu Politycznego PiS, odnosząc się do Zbigniewa Ziobry, który po kolejnych przegranych przez PiS wyborach dał do zrozumienia, że Prawo i Sprawiedliwość zaczyna zalatywać stęchlizną, a w związku z tym przydałby się PiS-owi lifting i wietrzenie, a nawet powołanie kooperującej z nim bratniej formacji „narodowo-konserwatywnej” o inklinacjach endeckich.
Przedsięwzięta przez Zbigniewa Ziobrę akcja, to nie był zwykły strzał w kuper prezesa. Kula choć nie trafiła w komorę serca, to jednak weszła w korpus ofiary. Pomimo, że strzał nie okazał się od razu śmiertelny, to jednak sprawił, że cieniutką strużką zaczęła sączyć się krew. Jeśli postrzałek w porę się nie połapie, że właśnie zaczęło uchodzić z niego życie, tym trudniej będzie mu coś zaradzić i tym większe będzie jego zaskoczenie. Póki co ofiara bagatelizuje postrzał, podobnie jak jej najbliższe otoczenie, którę jęło uspokajać także samych siebie, że w końcu nie z takich srogich terminów prezes uchodził z życiem. Co najwyżej z postrzępionym pierzem.
Wykopanie Ziobry z PiS-u – nieuchronne zważywszy na standardy tej formacji – to w sumie dobra i zła wiadomość. Dobra dlatego, że każde pęknięcie w PiS-ie powoduje wytracanie siły przez partię narowistą i niezrównoważoną, która uprawiając hałaśliwy PR, skutecznie zdominowała prawicę, pomimo, że z przyczyn mentalnych (i nie tylko) do niej nie przynależy. Dlatego każdy wyciek wyrazistych osobowości z konduktu martyrologiczno-insurekcyjnego, jakim jest dzisiejsze Prawo i Sprawiedliwość, to wiadomość dla Polski ze wszech miar dobra. Oznacza bowiem przyspieszenie początku końca formacji, która beznadziejnie zmarnotrawiła swoje pięć minut.
Jałowienie PiS-u, które poza infantylnym hasłem, że Polacy zasługują na więcej, niczego sensownego nie było w stanie zaproponować w ostatnim czasie, jest procesem logicznym. Kultura organizacyjna tej formacji z daleko posuniętą homogenicznością, oparta na groteskowym i niewyszukanym kulcie jednostki, jest zaskakującym dysonansem, jeśli wziąć pod uwagę sporą grupę ludzi młodych działających w strukturach PiS-u. Choć jeśli przyjąć, że „metrem z Sèvres” młodego PiS-u jest Adam Hofman, to w zasadzie temu dysonansowi dziwić się nie powinniśmy. To on w końcu raczył stwierdzić ostatnio, że akcja Ziobry szkodzi… Polsce. Czujecie Państwo ten specyficzny odlot?
No i czas wskazać na złą stronę przedsięwzięcia Ziobry, czyli poglądy byłego ministra sprawiedliwości, a właściwie ich brak. Ja ich nie znam, a to tylko wzmaga moją nieufność, bo Ziobro stara się podczepić pod myśl „konserwatywno-narodową”, zezując wyraźnie w kierunku endeckim. Przyznam, że choć funkcjonuję w ruchu narodowym (z większym lub mniejszym zaangażowaniem od 1989 roku), to o Zbigniewie Ziobrze w jego obrębie nie słyszałem. Raczej dał się poznać, jako najczystsze i najdoskonalsze wcielenie PiS-u, a ten, jak wiadomo, jest niczym innym jak „neo-piłsudczyzną”, przystającą do myśli narodowo-konserwatywnej jak – nie przymierzając – Nergal do chóru gospel.
O co może zatem chodzić? Zapewne o ambicje. Zapewne o wybory prezydenckie. Zapewne o zagospodarowanie części elektoratu prawicy, który w sensie wyboru politycznego zaczął odcinać się od pisowszczyzny, dochodząc najwyraźniej do wniosku, że to jednak sicz polityczna, a nie stateczna, racjonalna politycznie i pragmatyczna gospodarczo endecja. I Ziobro dobrze te nastroje rozpoznał, stąd jego „konserwatywno-narodowa” serenada via „Nasz Dziennik”, a więc pismo traktowane przez wszystkie klony PiS-u z wielką nabożnością, które jednak z narodowego punktu widzenia – jeśli wziąć pod uwagę linię polityczną prezentowaną przez tę gazetę – z endecją ma niewiele wspólnego.
Kłótnia w pisowskiej rodzinie, którą właśnie obserwujemy nie ma podłoża ideowego. W trakcie jej trwania nigdzie nie padły słowa o wizji Polski, ustroju, polityce międzynarodowej czy gospodarce. Ale nawet gdyby padły, nie sposób byłoby odróżnić, czy mówią to „ziobryści” czy „kaczyści”, gdyż wszyscy oni do imentu siedzą mentalnie w IV RP, swoistym politycznym totemie, za którym teraz ganiają z dzidami wzajemnie sobie go wyrywając. Jest to w zasadzie spór kompletnie nieistotny dla Polski, wtórny i bezpłciowy. Spór, którego celem nie jest stworzenie nowoczesnej endecji, czy formacji „narodowo-konserwatywnej” ale zagospodarowanie potencjału, który wciąż w sobie ma ruch narodowy, pomimo że nie jest politycznie reprezentowany.
PiS, Ziobryści, PJN… Trzygłowy smok. Trzy ziejące na siebie ogniem pyski, które zapomniały, że wyrastają z tego samego tułowia.
Maciej Eckardt
aw
Ciekawe, czy tym razem „ziobryści” nie ukradną prawicy na długie lata? Szkoda, że nie ma widoków na powstanie prawdziwej prawicy, takiej z fajnymi politykami, którzy nie straszą społeczeństwa własnymi postaciami… Polityka w demokracji stała się plebiscytem popularności, jeśli chce się wygrać, to trzeba trafiać do widzów telenowel i czytelników pisemek kolorowych. Innej drogi nie ma :/
Myślę że z tą „złą” wiadomością to nie trafił Pan w sedno. Nie jest problemem to że min. Ziobro nie działał wcześniej w takich a nie innych środowiskach. Ja nie wymagam tego od polityka. Dobry polityk wcale nie musi być ideologiem. Raczej ja bym, podał jako złą działalność jako ministra sprawiedliwości kiedy to nachalnie łamał zasadę domniemania niewinności. Chociażby ws. dr. Mirosława G. nie wspominając o wypuszczeniu Jarosława R. bandziora za zeznania obciążające gen. prof. Podgórskiego jak się potem okazało był niewinny a Jarosława R. do dziś nie mogą znaleźć.