Podróże kształcą (?)

Po prostu praktyczna znajomość stanu faktycznego w przeciętnym umyśle nie eliminuje utrwalonego przesądu, powtarzanego przeważnie bez uruchamiania wyższych funkcji mózgu, o ile w ogóle ktoś takowe posiada (funkcje bądź chociaż mózg).

Przeciętny Polak przyjmuje również do akceptującej świadomości zasady redystrybucji dochodu, choć w kraju po dawnemu podatek jest kradzieżą (co jest zresztą o tyle uzasadnione, że wśród licznych bezsensów składających się na Trzecią RP – ekonomiczny, czy węziej fiskalny, jak i związany z bezsensowną organizacją wydatków publicznych – jest jednym z większych absurdów…).

Najbardziej rozbawił/rozczulił mnie jednak pewien przypadkowo spotkany rodak, który w typowej dla Polaków na Wyspach pogawędce o pracy, kryzysie i innych tematach codziennych – postanowił podzielić się z rozmówcami dokonanym przez siebie odkryciem. Otóż – perorował z zapałem – najlepiej to być w związkach zawodowych! Oni się dodatkowo ubezpieczają, robią różne fajne kursy doskonalące, trudniej ich zwolnić i w ogóle trzymają się tak, że boss musi się z nimi liczyć! Tylko trudno się zapisać, ale – kurna! – naprawdę warto!

Wzruszające w sumie, bo przecież – jak wiadomo – w starym kraju związki to podejrzane grupy którym nie wiadomo o co chodzi (tzn. – wiadomo, żeby się nachapać, jak wszystkim!) i od których najlepiej się trzymać z daleka, a najlepiej w ogóle zakazać. A w ogóle jakbym mógł w Polsce znaleźć robotę, tzn. jakby mnie rząd nie okradał i hoho, rozkręciłbym własny biznes, to nigdy bym na żadne związki-darmozjady nie pozwolił!

Zagranica jednak jest dla Polaka świetnym lekarstwem na bezwład percepcji. I choć – jak wspomniałem – poza tym świadomość naszych rodaków nadal płynie sobie spokojnie po morzu bez jednej zmarszczki, pod niebem bez jednej chmurki, w niezmąconym niczym uśpieniu krajowych komunałów – to przecież aż się prosi, żeby tymi łódeczkami niezrozumienia trochę potrząsnąć! Że gdyby w Polsce te dziwne, magiczne i nikomu wcześniej nieznane metody, jak progresja podatkowa, redystrybucja, płaca minimalna, osłony socjalne, prawo do mieszkania no i… aktywność związków zawodowych nie tyle wprowadzić, co utrzymać – to u nas też mogłoby być tak jak w państwach obecnego pobytu? Bo nie jest prawdą inny popularny mit, że to stulecie dzikiego kapitalizmu i niczym nieograniczonego wolnego handlu zgromadziło w jakichś podziemnych sejfach miliardowe bogactwo, teraz dopiero marnowane i przejadane przez społeczeństwa dobrobytu. To dopiero rozkład pracy, ale i proporcjonalne rozłożenie danin i ich redystrybucja stworzyły system daleki od doskonałości, ale i tak o niebo lepszy od serwowanego nam w III RP.

Cóż z tego jednak, skoro większość zła wydarzyła się przed urodzinami Polaków odkrywających organoleptycznie tajemniczy świat gospodarki Zachodu? „Reforma” Balcerowicza to już dziś coś niczym kampania wrześniowa, rozbiory, czy Czarna Śmierć – coś, co się już wydarzyło. „J…m to j…m i nie drążmy tematu”, jak mówi popularny prymitywny acz genialny w swej prostocie kawał. Nie w tym jednak zatem rzecz, żeby kogoś nauczać historii, czy nawet ekonomii porównawczej. Rzecz w tym, że odbierana przez milionów Polaków lekcja praktyczna w końcu może jakoś się przesączy do ich jakże odpornych na wiedzę umysłów także jako wniosek i asumpt do działania, dokonywania wyborów – czy to w starym, czy nowych krajach. I byłby to kolejny dowód, że podróże kształcą.

Konrad Rękas

Edynburg, 1. maja 2016 r.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Podróże kształcą (?)”

  1. Dzieci Nowaków są grzeczne i dobrze się uczą. Jednak rodzice ich specjalnie nie rozpieszczają. Za to dzieci Kowalskich uczą się słabo, ale gdy rodzice odmówili im pieniędzy na papierosy, to do domu przyszła Policja informując, że młode kowalszczaki kradną, a sprawa może trafić do sądu rodzinnego. Od tego czasu młode kowalszczaki ustawiły się w domu i już dostają na papierosy i gadżety! Ci to będą umieli się ustawić w życiu! PS. W tle zdjęcia – po powiększeniu – widoczna jest tęczowa flaga. Jest od kogo się uczyć…

  2. W przedsiębiorstwie są cele wspólne i cele indywidualne. Zbytnie dociśnięcie celami indywidualnymi doprowadzi do upadku zakładu lub wyprowadzi go za granicę. My w Polsce w dużej mierze jesteśmy tą ucieczką. Jeśli ktoś myśli, że możemy sobie wystrajkować lub wyzwiązkować zachodni poziom życia, albo załatwić go progtesją podatkową, to jest to godne ubolewania. Pewne ograniczenia socjalne są dla nas przewagą konkurencyjną, a także pewnym zabezpieczeniem przed napływem pasożytów z Bliskiego Wschodu. Trzeba też pamiętać, że żyjemy w czasach, w których rolę robotników przemysłowych stopniowo przejmują drukarki 3D. To już nie jest ograniczanie zatrudnienia, to jest niemal jego stopniowa eliminacja. Wczorajsze metody niewiele pomogą na dzisiejsze problemy. Albo umiemy dać światu coś, czego nie umieją dać inni, albo będziemy wegetowali. Tymczasem prosta progresja i socjal prowadzą głownie do patologii. Potrzebny jest natomiast system prodemograficzny i proinnowacyjny. Tylko od niezastępowalnych nie da się uciec do Bangladeszu. Licytować można, gdy się ma cokolwiek więcej niż walety w ręku.

  3. @Alek, bardzo dobry wpis(y) @Konrad Rękas, też się zgadzam. Bez dodatku: „bardzo dobry wpis”, bo łątwo znaleźć niekonsekwencję w tym, co ludzie gadają.

  4. @ Zar – Dzięki za docenienie. Rozwinę jeszcze swój tok rozumowania. Ktoś wszakże może powiedzieć: „jakoś na Zachodzie robotnicy zarabiają i jakoś się da.” Jest jednak wiele różnic w tym „jakoś”. Czemu zatem na Zachodzie mogą zarabiać więcej i mieć lepszy socjal od nas? Powodów jest kilka. Po pierwsze, wyższy stopień innowacji i wyspecjalizowana kadra. Dziś możliwa jest reindustrializacja krajów rozwiniętych w takiej postaci, że zamiast chińskiej fabryki zatrudniającej 2500 osób, stawia się niemal bezobsługowy zakład w macierzystym kraju, który zatrudnia kilkudziesięciu pracowników. Te kilkadziesiąt osób może dobrze zarabiać i nie przekłada się to na spadek zysków. Fundusz płac w takiej firmie to i tak drobiazg. Nie opłaca się outsourcingować i ponosić kosztów transportu. Czy to jest rozwiązanie, które my możemy skopiować? Jest to bardzo trudne, bo nasz nowoczesny przemysł to błąd statystyczny w badaniach GUS (aczkolwiek docelowo musimy go rozwinąć). Tymczasem nawet w transporcie autobusowym innowacji muszą nas uczyć Szkoci (vide: Polski Bus), którzy w ciągu kilku lat niemal wymietli polskie PKSy… Związki zawodowe tymże PKSowm nie pomogły… Po drugie, na Zachodzie zlokalizowane są siedziby wielkich międzynarodowych korporacji. Jeśli duża Zachodnia firma przeniesie całą działalność za granicę, to ryzykuje nagonkę prasową i bojkot konsumencki. Lepiej mieć zatem 8 fabryk za granicą i utrzymywać jedną wysoko-kosztową w macierzystym kraju choćby z powodów PRowskich. Czy u nas to zadziała? Niemiecka prasa dla Polaków niby ma robić tę nagonkę w obronie naszych interesów? Zresztą… Polacy nie lubią Polaków. Powód trzeci wyższych zarobków na Zachodzie, to także pewna inercja. Niektórzy przedsiębiorcy myślą sobie: „Już mam tu zakład w Niemczech po ojcu i po dziadku. Zyski mógłbym podnieść przenosząc go do Polski, ale muszę najpierw zainwestować, a po co mi to? I tak mi wystarcza.” U nas takich starych, patriotycznych, „odpowiedzialnych społecznie” i nieco biernych przedsiębiorców nie ma zbyt wielu. Powód czwarty, „dlaczego tam jakoś się da” jest taki, że bogate kraje w czasach kryzysu mogą uratować zakład. W sytuacji naprawdę trudnej Berlusconi ratował przemysł i doprowadził do ograniczenia produkcji Fiata w Polsce. Ratowała też Merkelowa i Obama. A my? My nawet nie bardzo mamy z czego ratować. Dlatego zarząd niemieckiego przedsiębiorstwa zostawia kilka zakładów w Niemczech by móc w razie wielkiego kryzysu liczyć na państwo. Poza tym rząd kraju rozwiniętego często wspiera z publicznych środków innowacje także w czasach prosperity. Powód piąty polega na sile marki. Jest wielu ludzi, którzy są gotowi zapłacić zwielokrotnioną cenę za napis „Made in Germany”, „Made in Switzerland”, dlatego w pewnych krajach lokalizuje produkcję towarów luksusowych. Napis „Made in Poland” takiego atutu nie zapewnia. Powód szósty, jest taki, że pewnych sektorów nie da się wyprowadzić za granicę. Nie opłaca się latać do fryzjera do Bangladeszu, więc w Niemczech fryzjerzy zarabiają więcej niż w biednych krajach, choć wykonują tę samą pracę. Inna sprawa, że obcokrajowiec przyjeżdża wówczas do nich, więc także i stricte lokalny biznes do pewnego stopnia może obniżyć koszty zatrudnienia. Reasumując, dobrobytu nie da się wywalczyć, da się go tylko mądrze wypracować. Wywalczyć można tylko małe, chwilowe korzyści dla nielicznych jednostek kosztem trwałego rozwoju. Nie ma kraju, w którym socjal spowodował dobrobyt. Jest jednak kilka krajów, w których dobrobyt spowodował socjal. Po części ich na to stać, a po części fundują sobie kłopoty w dłuższej perspektywie, bo socjal rozleniwia, ściąga pasożyty zza granicy i w efekcie odbiera gospodarce dynamikę. I to jest nasza szansa! Musimy łączyć względny dumping socjalny z długofalowym podejściem do innowacji. Tłuste koty dają nam tę szansę. Nie kopiujmy ich patologii, lecz wykorzystujmy ją, bo i tak mamy mało atutów.

  5. @Alek – czytałem Pana tekst 2 razy, i za drugim razem pozwoliłem sobie na hasłowe wypunktowanie Pana powodów niższych płac w RP na przykładzie artykułu. I tak: 1/ tam są innowacje i kadra (w moim języku, elity) 2/ siedziby korporacji (po mojemu: własny kapitał/ suwerenna gospodarka) 3/ inercja i tradycja ( dla mnie to samo co 1 i 2) 4/ „nie mamy z czego ratować”- w moim języku: brak kultury przemysłowej i brak rodzimego kapitału 5/ „siła marki” – siła przyzwyczajenia, które można upartymi działaniami zmienić. Chińczycy jakos zaistnieli bez marek 6/ drogie usługi, których nie da się importować // Z wnioskami oczywiście się zgadzam (dobrobyt powoduje socjal, a socjal obniża dobrobyt), ale mam 2 praktyczne sposoby wyjścia z obecnego stanu niższych płac: 1. interwencjonistyczny( bliski obecnej ekipie i możliwszy społecznie) który: ad 1) wykreuje państwowo innowacyjne kadry 2) wykasuje korporacje z nie-polskimi siedzibami 3) wytworzy tradycje:”patrzaj na swoje” 4) wygeneruje polski kapitał nawet z powietrza( kreacja pieniadza, podatki) 5) wypromuje polskie marki 6) przez wzrost dobrobytu podroży cene usług // teraz 2. sposób na podniesienie płac, wolnorynkowy, a la Korwin(KORWIN) i jego niuanse/konsekwencje: 1) państwo nie przejmuje się innowacyjnością i kadrami 2) państwo ma gdzieś miejsce siedzib firm 3) państwo ma gdzieś „inercje” ale niekoniecznie tradycję ( w końcu konserwatywny-liberalizm) 4) państwo niczego nie ratuje 5) państwo olewa marki 6) państwo nie wtrąca się w cene usług // Oba warianty umożliwiają jakiś rozwój i suwerenność. Pierwszy jest społecznie i politycznie bardziej możliwy, a drugi, łatwiejszy pod każdym względem. Osobiście jestem za drugim. Musze kończyć. PS chyba tak się nie rozpisałem od szkoły średniej;). Pozdrawiam.

  6. Jeszcze może dodam, że przykłady państw 1. wariantu to: Niemcy, Japonia, Korea, a 2. to XIX-wieczna prehistoria, czyli trudniej orzec, czy się sprawdzi, acz jednak Chiny można podciągnąć.

  7. W Japonii i Korei Południowej ok. 3/4 wydatków na badania i rozwój (B+R) pokrywane jest przez sektor prywatny. Działalność państwa na naszym etapie jest potrzebna, ale ze ścisłym przestrzeganiem zasady pomocniczości i finansowania zadaniowego, a najbardziej poprzez regulacje, tworzenie ulg, zbieranie niezależnych informacji i ich publikację oraz ocenę funkcjonowania regulacji. Z każdego kraju brałbym to, co działa tam najlepiej. Prawo i wzory działania administracji gospodarczej nie są objęte patentami, więc gdy nie mamy dobrych rozwiązań własnych, podpatrujmy innych. Wyniki wsparcia muszą być jednak mierzalne, a władza rozliczana z nich. Warto byłoby też przewietrzyć uczelnie wyższe i zlustrować wkład naukowy profesorów, którzy często niczego nie badają, a publikują tylko czasem niskiej jakości kompilacje teoretyczne na odczepnego. Może warto byłoby zmusić uczelnie państwowe do emisji wykładów i egzaminów w Internecie? Może warto by było zorganizować polską Courserę ze wzajemnym systemem oceny jakości?

  8. Zgadzam się, ALE: finansowanie zadaniowe powinno ograniczyć się do produkcji, niekoniecznie tej precyzyjnej i technologicznie zaawansowanej – KAŻDEJ. Od czegoś trzeba zacząć, a my musimy zacząć prawie od zera, i śmieszą mnie projekty a la: zbudujemy se Doline Krzemową pod Wałbrzychem – „najpierw może papier toaletowy…” jak w słynnym skeczu Smoleń-Laskowik. „Może warto byłoby zmusić uczelnie państwowe do emisji wykładów i egzaminów w Internecie?”. To na pewno, choćby z powodu możliwości poszerzania wiedzy „zaocznie” przed monitorem. Dla mnie wartościowsze byłoby wsparcie prawne i kierunkowe dla ewentualnych i obecnych przedsiębiorców w postaci instytucji, która udziela rozległej pomocy na tym polu. W takich Niemczech cos takiego działa w każdym miescie na zasadzie: mam milion euro, chce to jakoś zainwestować, i uzyskuje informację. Chcę otworzyć fabrykę w miejscu x – wiem czy mogę, jakie warunki musze spełnić, kogo zatrudnić etc. Wszystko to załatwiłaby też oczywiście sprawna administracja w obecnych ramach. Ale jeśli chodzi o priorytety, to trzeba ZROBIĆ COŚ z sądami- średnio 900 dni oczekiwania na werdykt w sprawach gospodarczych wykończy każdą gospodarkę. No i, oczywiście, trzeba ZROBIĆ COŚ z mediami, żeby Polacy mieli równiej pod grzywką niż to wynika z artykułu Konrada Rękasa pod którym dyskutujemy:-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *