Kosztowna fikcja
Współczesna Polska również nie ma żadnego godnego uwagi wojska, stąd też kiedy jakiś kolejny minister obrony zapragnie zawołać sobie „czołem żołnierze!”, poczuć się jak książę Józef i podjąć gości zagranicznych, a kompania honorowa już się opatrzyła – przyjeżdża do Lublina, napawać się tutejszą fikcją – LITPOLUKRBRIG-iem.
Od 7 lat tak zwana Litewsko-Polsko-Ukraińska Brygada była już inaugurowana coś z pięć czy sześć razy, do dziś jednak istnieje głównie na papierze, ze sztucznie przyporządkowanym to tym, to tamtym batalionem, no ale za to z etatami oficerskimi i biurokratycznymi, z którymi bez tego humbugu nie byłoby co zrobić. LITPOLUKRBRIG to także okazja do dorobienia paru groszy przez oficerów ukraińskich, których etaty również są utrzymywane na stanie „Brygady”. To zresztą w sumie piękna lokalna tradycja – tyle tylko, że kiedy żołnierze ukraińscy tej samej opcji politycznej ostatni raz stacjonowali w Lublinie – zajmowali się pilnowaniem obozu na Majdanku (u boku poprzedników naszych przyjaciół z Bundeswehry).
Jest to więc twór czysto polityczny i propagandowy – i chwała Bogu, ani bowiem jego realne zaistnienie do niczego nie jest Polsce potrzebne, ani nie miałoby sensu tworzenie kolejnej jednostki do uczestnictwa w amerykańskich wojnach kolonialnych – no, a przy obecnym układzie władzy w III RP zdecydowanie lepiej, gdyby nie zaistniała formacja, której można by użyć do wywołującej wojnę prowokacji na obszarze Europy Środkowej i Wschodniej. Patrząc w oczy czującego się już co najmniej Rydzem-Śmigłym ministra Macierewicza nie można jednak mieć złudzeń, że właśnie taki scenariusz przewija się w jego mokrych snach o buławie. Problem bowiem polega na tym, że jeśli w pierwszym akcie widać na scenie strzelbę – to przecież w akcie trzecim musi ona w końcu wypalić…
Wątpliwe „sojusze”
Zastanówmy się spokojnie z kim u licha na siłę chcemy się zaprzyjaźniać. Współczesna Litwa to państwo awanturnicze, prowadzące (wbrew własnemu potencjałowi, a raczej pomimo jego braku) politykę jeszcze bardziej agresywną nawet od najbardziej nieprzemyślanych wystąpień polityków z Polski. Wilno faktycznie może wejść w czynny konflikt z Rosją, podtrzymywany stałymi represjami wobec mniejszości rosyjskiej (a także polskiej i białoruskiej) zamieszkującej – często od wieków – obecne litewskie terytorium. Co ważne, w sporze tym wielokrotnie już zaznaczał się wspólny front prześladowanych przez Litwinów Słowian, a współpraca (także wyborcza) miejscowych Polaków i Rosjan daje zwłaszcza w Kraju Wileńskim wymierne rezultaty. Po co więc mamy podejmować wspólną inicjatywę zbrojną z państwem dyplomatycznie nieobliczalnym, a w dodatku prowadzącym jawnie antypolską politykę?
Dalej – kto przy zdrowych zmysłach wchodzi w układy wojskowe z państwem ogarniętym wojną domową, w dodatku ekonomicznie niewypłacalnym, politycznie podzielonym i ulegającym agresywnej, szowinistycznej ideologii? Nawet najbardziej życzliwie nastawieni wobec Ukrainy i Ukraińców Polacy muszą przecież uznać, że nasza chata z kraja, a od wojen, wariatów i dużych wściekłych psów należy w miarę możliwości trzymać się jak najdalej. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że obecny rząd albo popada w rozdwojenie jaźni, albo ma przesadnie dobre mniemanie o własnym sprycie dyplomatycznym, zaraz po moskiewskiej wizycie wiceministra Ziółkowskiego wypuszczając Macierewicza z jego opowieściami o taktyce odstraszania zza generalskich biurek, stanowiących główne uzbrojenie naszej armii. No chyba, że w PiS-ie już na tak wczesnym etapie mamy zarysowane elementy podziału, czy wręcz rozpadu, coś jak znane z „Kingsajzu” rozróżnienie „krasnoludków zachowawczych i radykałów”. Taka schizofrenia wróżyłaby jednak przyszłości Polski jeszcze gorzej, w przeciwieństwie bowiem do gier i zabaw wewnętrznych – faktycznie mogłaby narazić na szwank nasze bezpieczeństwo narodowe. Jego gwarancją byłaby bowiem dopiero zracjonalizowana, zrównoważona dyplomacja – a więc coś, co bezskutecznie nieliczni realiści próbowali realizować właśnie w czasach, gdy husaria była już „pogrzebowym wojskiem” – pod osłoną której dopiero można by myśleć o odbudowie siły własnej, w tym militarnej. Tej zaś w żaden sposób nie służą szopki w rodzaju LITPOLUKRBRIG-u…
Lej w centrum Lublina?
Skoro zaś o bezpieczeństwie mowa, to pozwolę sobie na wtręt osobisty, czyli troskę o miły memu sercu Lublin. Przed kilkoma laty przez tabloidy przeleciały oparte o sensacje Wikileaks mapki jak to NATO będzie nas bronić przed Rosją, Już pomijając humorystyczność tej wizji (w tym stawiania oporu w sile dywizji, których nie ma na stanie WP…), to przyznać trzeba, że przynajmniej omijała ona Lubelszczyznę. Po wizycie min. Macierewicza w Lublinie mam pytanie do mieszkających w tym mieście w pobliżu dowództwa tzw. „Brygady” przy ul. Radziszewskiego – sprawdziliście już promień rażenia np. „Iskandera”, o 3M-14T nie wspominając?
Konrad Rękas