Polityka i cnota

Ilu z nas w dzisiejszych czasach byłoby skłonnych do utożsamiania polityki z cnotą? Przypuszczam, że niewielu, i to z dobrych powodów. Wystarczy pobieżny rzut oka na współczesną scenę polityczną. Wskażmy jakikolwiek kraj a potwierdzi nam się to, co z góry podejrzewamy; cnota nie rzuca się tam w oczy, jeśli w ogóle można ją dostrzec. Lecz cóż się stanie, gdy zmienimy nasze podejście z faktograficznego na teoretyczne i zapytamy: jak często słyszymy deklaracje, a choćby i sugestie, że cnota winna odgrywać w polityce ważną rolę? Ilu współczesnych, czy to zwykłych obywateli, czy politycznych ekspertów lub komentatorów, w ogóle dopuszcza skojarzenie idei cnoty z pojęciem polityki? I ilu, wydaje się Państwu, poważnie wierzy a nawet byłoby skłonnych dyskutować, że główną cechą wybieranej osoby jest po prostu prawość; że aby być dobrym przywódcą ktoś musi być przede wszystkim dobrym człowiekiem? I znów przypuszczam, że niewielu.

Większość ludzi byłaby dziś zaskoczona stwierdzeniem, niektórzy przyjemnie, inni niezbyt przyjemnie, że między polityką a cnotą winno istnieć naturalne pokrewieństwo. Nie musimy od razu ich potępiać z tego powodu, bo jeśli w ogóle uświadamiają sobie, że coś się z polityką przenika, to należy im wybaczyć, że nie myślą o cnocie, lecz o czymś całkiem przeciwnym, co jest kamieniem węgielnym budowania w tym środowisku przyzwoitej, a nawet błyskotliwej kariery.

Sam fakt, że bardzo rzadko nas olśniewa myśl o koegzystencji polityki i cnoty jest kolejnym przykładem (jeśli potrzebujemy ich więcej) skrajnie zagmatwanego stanu naszych myśli. Mądrość stała się nam obca. Jedynym lekarstwem na wyobcowanie myśli jest iść do mądrych ludzi, posłuchać, co mają nam do powiedzenia i od nich się uczyć. A któż to są ci mądrzy ludzie? To ci, co zanurzeni są w mądrości bożej. ‘Ide ad Thomam!’, ‘Idźcie do Tomasza!’ – nawołuje nas wielki papież Leon XIII, mając na myśli naturalnie Tomasza z Akwinu, doktora Kościoła. 

Dla św. Tomasza było sprawą zasadniczą, że polityka i cnota powinny iść w parze. I wcale nie uważał, że jest to jakaś oryginalna myśl, lecz tylko powtórka jednej ze źródłowych prawd filozoficznych; szczególnie w formie wyrażonej przez Platona i Arystotelesa, w czym odzwierciedlała się ich zgodność z prawem naturalnym. Dla tych myślicieli prawdziwie ludzka społeczność to społeczność sprawiedliwa, czyli taka, która charakteryzuje się przewagą cnoty sprawiedliwości, społeczną i polityczną: podstawową wykładnią sprawiedliwego społeczeństwa i sprawiedliwego przywództwa. Prawdziwie sprawiedliwy przywódca to prawy człowiek, gdyż wiemy, że zalety moralne trwają lub upadają wszystkie razem. Nikt nie może być naprawdę sprawiedliwy bez posiadania innych cnót. Czyli to właśnie cnota jako taka tworzy zdrową społeczność polityczną. Jakakolwiek społeczność polityczna staje się i pozostaje sprawiedliwa dzięki stanowieniu sprawiedliwych praw. I naturalnie sprawiedliwe prawo nie może mieć innego od sprawiedliwego ustawodawcy przyczynku. W tym świetle nie zaskakuje nas wiedza, że dla św. Tomasza głównym celem praw jest tworzenie cnotliwych ludzi. Prawo winno być znaczącym czynnikiem naszego moralnego udoskonalania. Jakże daleko znaleźliśmy się od tej niesłychanie ważnej zasady! Zniżyliśmy się do tragicznego stanu rzeczy, gdzie niektóre nasze prawa, nie mówiąc już o krzewieniu cnoty, są specjalnie formułowane po to,  aby ułatwiać zło; jak prawo regulujące aborcję, które sankcjonuje wykonywanie najbardziej krwiożerczego i niezgodnego z naturą przestępstwa. Św. Tomasz uważał, że monarchia jest najlepszą formą  rządzenia, bo najbardziej przypomina rządy boskie, czyli te, którymi świat jest rządzony przez Boga od swojego początku. Niech nas nie pociąga pokusa odrzucenia tego punktu widzenia jako zacofanego i nie przystającego do naszych czasów, lecz przeciwnie, naśladujmy Uczonego Dominikanina. Św. Tomasz nie był naiwny i podczas gdy deklarował monarchię jako najlepszą formę rządów, to przecież zdawał sobie sprawę z tego, że jest ona też najbardziej niebezpieczna, bo niegodziwy król, a ludzka natura jest omylna, może szybko przerodzić się w tyrana. (Przy okazji określenia monarchii jako pojęcia z przeszłości możemy się zastanowić nad przypadkiem głównego urzędnika władzy wykonawczej w USA, którego urząd wielu historyków określa mianem królewskiej prezydencji. Prezydent Stanów Zjednoczonych w wielu sytuacjach egzekwuje swoją władzę zupełnie jak król, w jaskrawym przeciwieństwie do tego, co Ojcowie Założyciele mieli na myśli.)

Monarchia jest najlepszą formą rządzenia jedynie wtedy, gdy sam król jest sprawiedliwy, i na dodatek jest najbardziej prawą osobą w otoczeniu. Niczego nie można znaleźć w pismach Św. Tomasza, co by wskazywało na faworyzowanie przez Niego monarchii dziedzicznej. Zawsze wyraźnie podkreśla coś przeciwnego: król ma być wybierany przez „lud”. Ponieważ ciężar rządzenia jest zbyt wielki dla jednej osoby, bez względu na jej cnotliwość, królowi winni towarzyszyć arystokraci. Możemy tu się skrzywić, my, uważający się za zatwardziałych demokratów. Lecz zaczekajmy. Pojęcie ‘arystokrata’ pochodzi od greckiego ‘aristoi’, co znaczy po prostu ‘najlepszy’. W tym przypadku ‘najlepsi’ to najlepsi moralnie, najbardziej cnotliwi. Czyli cnotliwy król w otoczeniu prawych asystentów. Słuchajmy św. Tomasza gdy przekazuje nam kwintesencję tego, co uważa za najlepszą formę rządzenia.

Reasumując, najlepszym systemem politycznym królestwo, gdzie jedna osoba dzierży władzę ponad wszystkimi z racji swoich cnót, podczas gdy niżej inni posiadają  swój zakres władzy według swoich zalet, a w całości uczestniczą wszyscy, ponieważ jedni są predestynowani do rządzenia, a inni bo władców wybierają. Jest to najlepsza konstrukcja społeczna: częściowo królestwo, gdyż jest jeden panujący, częściowo plutokracja, z uwagi na ograniczoną ilość osób wyposażonych we władzę, i częściowo demokracja, czyli ‘rządy ludu’, z uwagi na to, że władcy są wybierani spośród ludu, i lud ma prawo wyboru owych władców. Czy taki model jest realny, zwłaszcza w świetle współczesnych realiów politycznych? Być może nie, przynajmniej nie we wszystkich szczegółach. Lecz nie może być z góry odrzucony jako nie mający zastosowania do współczesnych warunków. Powinniśmy się wzorować na politycznej myśli św. Tomasza na zasadzie, która stała się nam obca na naszą zgubę: że polityka i cnota muszą iść ręka w rękę. Musimy nauczyć się jak dostrzec i docenić coś, co winno być dla nas, a niestety nie jest, oczywistą i najrozsądniejszą prawdą, że ‘dobre społeczeństwo’ jest niemożliwe bez dobrych ludzi, i że ‘cnotliwa osoba’ i ‘dobry przywódca’ winny być kojarzone jako pojęcia tożsame.

Źródło: http://fssp.com/press/2010/07/politics-and-virtue-dennis-mcinerny-series/

Tłum.: Krzysztof Szymanowicz

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Polityka i cnota”

  1. Nowozytni konserwatysci takze musza rozliczyc sie z tego, na ile pozostaja wierni takiemu wlasnie pojmowaniu polityki. Np. konserwatysta Carl Schmitt znajduje sie na antypodach tomaszowego pojmowania polityki. Mam wrazenie, ze pojecie cnoty ani razu u niego nie pada.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *