Dnia 6 września skończyła się pewna epoka w historii Czarnego Lądu. Tego właśnie dnia odszedł do wieczności Robert Mugabe, prezydent Zimbabwe/Rodezji, jeden z ostatnich przywódców państw afrykańskich, wywodzących się wprost z epoki walki z kolonializmem.
Prezydent Mugabe jako przywódca kraju czarnej Afryki, który już wcześniej uzyskał niepodległość (jednostronna deklaracja niepodległości tzw. Unilateral Declaration of Independence, podpisana przez gubernatora Rodezji Południowej Iana Smitha w 1965 roku), pomyślany jednak jako państwo białych osadników, był przywódcą niejednoznacznym. Dla liberalno-lewicowej opinii publicznej Zachodu był bojownikiem o rządy czarnej większości w swoim kraju, co mogłoby stawiać go na równi z fetowanym do dzisiaj przez ową opinię publiczną Nelsonem Mandelą. Nie był jednak Robert Mugabe bojownikiem o wolność i demokrację w zachodnim stylu, co odróżniało go zarówno od Mandeli (choć ten z kolei nie krył swych powiązań z komunistami), jak też innego – wspieranego zwłaszcza przez USA – bojownika partyzanckiego, który stał się prezydentem – Mobutu Sese Seko z Zairu.
Robert Mugabe powiązał Zimbabwe z Chinami, próbując jednocześnie zamazać jakiekolwiek ślady białego człowieka w historii swego kraju. Przykładem są tu choćby słynne akcje wywłaszczeniowe i wysiedleniowe białych farmerów, czyli grupy społeczno-zawodowej, liczącej jeszcze w latach osiemdziesiątych XX wieku prawie pół miliona osób. Dzięki nim właśnie Rodezja była państwem samowystarczalnym pod względem żywieniowym, a poziom życia w nim był porównywalny z dzisiejszymi Węgrami. Po wspomnianych akcjach codziennością jest głód, galopująca inflacja i praktyczne bankructwo kraju.
Podane wyżej przykłady nie są jednak powodami, dla których Zachód zerwał bliższe stosunki z Zimbabwe, a Wielka Brytania zawiesiła jego członkostwo we Wspólnocie Narodów. Robert Mugabe – przy całej swej bojowniczej i rewolucyjnej przeszłości – był jednak politykiem zdecydowanie konserwatywnym pod względem obyczajowym. To właśnie administracyjne traktowanie zachowań afirmowanych przez tzw. „Ruch LGBT” stało się dla Zachodu asumptem do traktowania Zimbabwe jako państwa, w którym nie szanuje się praw człowieka i – jako takiego – godnego wykluczenia z pojmowanej na sposób liberalno-demokratyczny, wspólnoty międzynarodowej. Od tego momentu Zimbabwe, kierowane przez prezydenta Roberta Mugabe, popadało w coraz większą zależność od Chin, czego ukoronowaniem było przyjęcie juana jako własnej waluty.
Śmierć polityka, który przez 40 lat stał się niemal symbolem władzy w Zimbabwe, skłania do postawienia pytania podstawowego: co po Mugabe? W związku z tym, przewidywać można 3 alternatywne warianty wydarzeń:
- Powrót do czasów Rodezji sprzed rządów Mugabe. Ten kierunek jest najbardziej nierealny, gdyż nie ma już bazy społecznej, która była fundamentem rządów białych w Harare (podówczas Salisbury).
- „Demokratyzacja” Zimbabwe wspierana przez państwa zachodnie, przede wszystkim USA, które z niepokojem przyglądają się stopniowemu przejmowaniu afrykańskiej strefy wpływów przez Chińską Republikę Ludową.
- Kontynuowanie dotychczasowej polityki. Jest to o tyle najbardziej prawdopodobne, gdyż Robert Mugabe od 2016 roku był już na prezydenckiej emeryturze, a dotychczasowy kurs był kontynuowany.
Można więc śmiało powiedzieć, że Zimbabwe płynnie i niepostrzeżenie przechodzi z epoki antykolonializmu, której symbolem był Robert Mugabe, do epoki neokolonializmu. Pytanie, kto – chińscy „komuniści”, amerykańscy „kapitaliści”, czy unijni „demokraci” – będzie w niej zwycięski, pozostaje otwarte.
Andrzej S. Połosak
Z trzech wymienionych afrykańskich przywódców (Mugabe, Mandela, Mobutu Sese Seko) najlepszy według mnie był Mobutu Sese Seko.
Nie ma antykolonializmu w Afryce? To co się w wyprawia w RPA, Somalii i co oznacza nazwa Boko Haram?
Pod hasłem „koniec antykolonializmu” w odniesieniu do Mugabe rozumiem fakt, że był on ostatnim żyjącym przywódcą, który walczył z kolonializmem w jego postaci „standardowej”. Współczesne działania to raczej pokrzykiwania domniemanych „uczniów” ludzi takich, jak Robert Mugabe, choć zgadzam się – często krwawe i poważne w skutkach.