Pomylić się o milion ofiar

Bez wątpienia była to sytuacja szczególna ze względu na generalne cele niemieckie. Nie mniej tłumaczenie z „Polskich Dróg”, że skoro za pomylenie się o milion ofiar będzie można dostać 4 zamiast 5 na egzaminie, to nie ma co się oglądać np. na życie rozstrzeliwanych zakładników – jest mylące, bo bynajmniej nie uzasadnia czemu liczbę ofiar tu i teraz należało mnożyć bez żadnej refleksji. To, że per saldo większość z nas mieli wymordować – nie znaczyło, że należy na ochotnika pchać się na cmentarz.

Użycie siły także w okresie okupacji niemieckiej (i sowieckiej) było więc uzasadnione przede wszystkim bezpośrednim zagrożeniem życia, w tym także życia narodowej substancji. Ciekawym wyjątkiem potwierdzającym regułę jest zatem tzw. powstanie zamojskie (jedno z tych kilku uzasadnionych zrywów zbrojnych), podczas którego samoobronie polskiej udało się ostatecznie zniechęcić Niemców do kontynuowania akcji wysiedleńczej. Generalnie jednak podczas okupacji właściwie od jej początku – mieliśmy do czynienia z przykładami negatywnymi, początkowo związanymi z niezrozumieniem wyjątkowości i odmienności postępowania Niemców w stosunku do tego, co pamiętano z czasów Wielkiej Wojny. By sięgnąć znowu po filmowe „tłumaczenie” post factum również tym, że „przecież i tak nas pozabijają” starano się usprawiedliwić i uzasadnić aktywność „Hubala”, bez sensu militarnego, wbrew rozkazom przełożonych – za to ze śmiertelnym zagrożeniem dla ludności cywilnej. I znowu – to, że w dłuższej perspektywie wszyscy będziemy martwi w niczym nie uzasadni dlaczego niektórym Bogu ducha winnym trzeba tak usilnie pomagać w przeniesieniu na tamten świat akurat w momencie, kiedy mogli sobie spokojnie żyć i pracować, zapewne z większym pożytkiem, niż po śmierci.

Kontrowersyjny jest również przypadek zamachu na Kutscherę. Obrońcy decyzji o jego przeprowadzeniu (tzn. ci rozsądniejsi, nie fani strzelania dla strzelania) wskazują na rolę samego celu, jego osobiste zaangażowanie w eskalację terroru przeciw Polakom, co uzasadniałoby eliminację. Tłumaczenie nie jest głupie (i zapewne tym kierował się „Nil” akceptując akcję), nie mniej jednak jej koszt był ogromny. W odwecie Niemcy rozstrzelali 300 zakładników (a aresztowali prawie 600) bezpośrednio po zamachu, w ramach uczczenia pogrzebu Kutschery – jeszcze 540. W pewnym perwersyjnym sensie można stwierdzić, że obie strony były zadowolone. AK mogło się pochwalić, że przynajmniej egzekucje publiczne potem się skończyły – a Niemcy, że dzięki egzekucjom Polacy zaprzestali zamachów na Niemców. Tylko te 840 osób mogło mieć nieco mniej powodów do zadowolenia…

Weźmy jednak np. taką akcję pod Arsenałem. Jest ona zupełnie zrozumiała z ludzkiego, przyjacielskiego punktu widzenia i nie razi nawet fakt poświęcenia własnego życia przez uczestników przedsięwzięcia o dyskusyjnym co najmniej skutku. Przyjaźń przyjaźnią jednak – a odwet objął ludzi niekoniecznie wzruszonych bliskimi relacjami trójki harcerzy. Nie licząc zamieszanych w całą operację aresztowanych i zabitych – 140 więźniów Pawiaka rozstrzelanych za cudze koleżeństwo to cena obiektywnie wysoka, zwłaszcza dla samych zainteresowanych. Czym innym była więc – powtórzymy – likwidacja bezpośredniego zagrożenia, konfidenta, wyjątkowo okrutnego funkcjonariusza okupacyjnego, a czym innym strzelanie do każdego Niemca który się nawinął, „bo i tak nas wszystkich chcą zabić!” Pozostając przy skojarzenia filmowych przypominam przy okazji kolegom z lewicy, że nawet w „Pokoleniu” takie bezhołowie w machaniu bronią jest potępione!

Skądinąd zaś wiemy choćby ze wspomnień Adama Ronikiera, że podziemie organizowało zamachy często wtedy, kiedy prowadzone były rozmowy z Niemcami na temat złagodzenia represji, co – wraz z odwetem – momentalnie usztywniało obie strony. Cóż, taka jest logika działania organizacji terrorystycznych niezależnie od epoki… Nigdy też nie powinno być dość powtarzania, że nie ma sensu licytacja, która to organizacja konspiracyjna przejawiała większą aktywność zbrojną, ilu odstrzeliła okupantów i ile wysadziła pociągów – bo niemal do każdego z tych wyczynów można by podczepić listę nazwisk przepisanych z list rozstrzelanych. I nie są to wcale straty, nad którymi można przejść do porządku mówiąc „cóż, była wojna!”. Tak bowiem, myląc się w tysiącu czy milionie zamordowanych Polaków, mogli kalkulować okupanci, a nie odpowiedzialne narodowe przywództwo. Stąd na pomnikach i tabliczkach ulicznych widnieć powinny nazwiska nie – a przynajmniej nie tylko – „Kmiciców”, „Bohunów”, czy innych wirażków (nie mówiąc już o ich często nieodpowiedzialnych dowódcach), ale postaci takich jak wspomniany hrabia Ronikier i cała Rada Główna Opiekuńcza, czy Wacław Lachert i Ludwik Christians. Bo ekonomia krwi nie ulega zawieszeniu w okresie największego zagrożenia narodowego bytu – ale właśnie wówczas powinna zostać wysunięta na plan pierwszy jako wartość podstawowa. Bo jeśli polskość faktycznie ma przetrwać wiecznie – to przecież u licha trzeba mieć komu ją przekazywać. I to najlepiej w jak najracjonalniejszej wersji…

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *