Rękas: Praca domowa

Polacy powracający do kraju z emigracji zarobkowej na Zachodzie jako jeden z motywów podają często troskę o poziom edukacji swoich dzieci. W oczach wielu emigrantów polska szkoła, tak krytykowana i wkrótce znów reformowana – nadal wydaje się lepsza od np. angielskiej. Skąd takie przekonanie? W dyskusja internetowych powtarza się argument, że „w Polsce więcej się od dzieci wymaga!”. Coś, co bywa zmorą rodziców w Polsce, ogrom materiału do samodzielnego przerobienia, ilość prac domowych i testów – dla pozbawionych takich atrakcji polskich mieszkańców UK okazuje się być czymś znajomym, oswojonym, synonimem wysokiego poziomu, no i okazją do weryfikacji wyników takich metod nauczania.

Czy polskie szkoły są lepsze od zachodnich?

Szkoły w Anglii czy Szkocji oczywiście bywają też chwalone, przede wszystkim za zajmowanie dzieciom i młodzieży czasu wtedy, gdy rodzice muszą/mogą pracować, doceniany bywa czas zostawiany uczniom po zajęciach, zresztą (wbrew popularnym poglądom) – na Wyspach również zadaje się do domu, zwłaszcza w młodszych klasach i w ramach zajęć wyrównawczych, nadal dzieci same/z pomocą opiekunów muszą nauczyć się np. tabliczki mnożenia. A jednak, mimo dostrzeganych pozytywów – dla wielu naszych „to nie to…!”. Znaczna część Polaków wierzy nawet w wyższy poziom polskich uniwersytetów, nie mając zresztą często pojęcia ani o ich westernizacji, ani o niskiej pozycji naszych uczelni w globalnych rankingach. Chcemy polskiej szkoły i koniec, zupełnie lekceważąc możliwości, jakie dla młodych pokoleń wciąż mogą wynikać z anglojęzycznych dyplomów, praktycznej dwujęzyczności i możliwości rozwoju zawodowego w krajach spoza peryferii ekonomicznych świata, takich jak III RP.

Oczywiście wracanie ze względu na dzieci miewa charakter pretekstowy. Osoby, które wyjechały przed kilkunastu laty, a same do szkoły chodziły często jeszcze w XX wieku – uciekają nie tyle do wyższego poziomu nauczania, co łudząc się, że w polskiej szkole A.D. 2024 nie ma narkotyków ani przemocy albo że funkcjonują anachronizmy takie jak autorytet nauczyciela. Jeszcze inny motyw to rzecz jasna lęk przed depolonizacją drugiego i kolejnych pokoleń emigrantów – zamiast tworzyć warunki podtrzymania znajomości języka polskiego, niektórzy wolą całkowicie zmienić otoczenie, chcąc tym samym wymusić repolonizację młodych, z którymi powoli tracą kontakt. Zmiany takie dokonywane są niekiedy bez oglądania na stres i dyskomfort sprawiany własnemu potomstwu, nie zawsze też kończą się sukcesem, tyle tylko, że rodzice i dzieci nie mają sobie czasami nic do powiedzenia po polsku, a nie po angielsku.  Są to jednak problemy szersze, związane z ogólnymi uwarunkowaniami polskiego wychodźtwa, a mniej z realną dyskusją o znaczeniu i kształcie polskiego szkolnictwa.

Nie masz co robić? Reformuj!

Realną, a więc nie taką, jaką rozpoczął właśnie kolejny rząd. Reformy oświatowe to zresztą w ogóle w III RP temat drażliwy. Generalnie, gdy politycy nie umieją zająć się niczym pożytecznym – biorą się za przeredagowywanie listy lektur szkolnych. Tymczasem ogół chce generalnie mieć przede wszystkim święty spokój i mniej roboty, także z pociechami, wobec zmian bywa zaś naturalnie nieufny, co wynika z utrwalonej praktyki III RP, że co tylko może pójść źle – to pójdzie. Dotyczy to także odkręcania tego, co zostało już rozpoznane jako złe, nieskuteczne i/czy szkodliwe. Tak np. wszyscy zainteresowani wiedzieli, że system z gimnazjami jest szczytem idiotyzmu. Ale kiedy go znieśli – rodzice i tak protestowali. Bo to była zmiana, a „zmiany są niedobre dla dzieci”. I coś w tym sumie było, bo przecież również wszyscy powinni mieć świadomość, że niemal każda realna czy pozorna zmiana w III RP – musi być zmianą na gorsze, tj. przeważnie cząstkową, niekonsekwentną, połowiczną, utrzymującą wszystko co złe zmienianego systemu, dokładającą zło nowe i w dodatku wprowadzającą element chaosu i niepewności.

Czynnik ludzki

Czy więc podobnie będzie z pomysłem zniesienia/ograniczenia prac domowych, zgłoszonym przez minister Barbarę Nowacką (skądinąd całkiem sympatyczną)? Przecież oczywistością jest, że wymaganie 200 zadań (w tym takich z gwiazdką) w ciągu semestru na ocenę mierną z matematyki – to nonsens. Sęk w tym jednak, że to nie system zadaje dzieciom 200 zadań, tylko konkretna pani uczycielka, której nikt nie umie bądź nie chce skontrolować i powstrzymać. Lubimy narzekać na system oświaty, wymiaru sprawiedliwości, skarbowości itd. A to przeważnie żaden abstrakcyjny system, tylko jego ekstremalnie idiotyczna interpretacja i wdrażanie przez konkretnych ludzi. O absurdalności III RP decyduje przede wszystkim czynnik ludzki, tak w oświacie, jak i sądownictwie czy administracji publicznej. Tego się nie zmieni ani konferencjami prasowymi polityków, ani rozporządzeniami ministrów, ani nawet majstrowaniem w ustawach. To ludzie, na dowolnym poziomie decyzyjności zostali nauczeni (nomen omen), że ze wszystkich dostępnych możliwości – wybrać muszą właśnie najgłupszą, bo najlepiej oddaje samą istotę TrzecioRzeczypospolitości.

Dla chętnych, tylko wszyscy mają być chętni!

Skądinąd działa też sprzężenie zwrotne. Obecne podstawy programowe to może 40, może 30 proc. tego, co uczono w latach 80-tych i 90-tych. Oczywiście z pewnymi wyjątkami szczególnie w przypadku przedmiotów ścisłych/przyrodniczych, które okazały się widać zbyt hermetyczne dla poprzednich reformatorów oświaty, z zacięciem przeważnie humanistycznym, nadal więc uczy się o przegrodzie serca krokodyla i wydobyciu miedzi w Chile. W efekcie często jest tak, że nauczyciele wiedząc, że coś jest nie tak – wymagają znacznie więcej niż znajduje się w formalnych zapisach. Także w formie d…chronu, by to ich się ktoś nie czepił – znowu, jak to w III RP. Szczególnie dotkliwie było to widoczne w ramach pandemicznego nauczania, kiedy to rozpaczliwa świadomość, że tak się uczyć nie da – prowadziła tylko do absurdalnego zwiększania nakładów pracy wymuszanych na uczniach i ich rodzicach. W efekcie nie ma więc racjonalnej górnej granicy wymagań, w dodatku zaś wzrost obciążeń bynajmniej nie wynika bynajmniej z nadmiaru wiedzy ogólnej, ale właśnie z owego mitycznego „uczenia umiejętności”, które już od przeszło ćwierć wieku ma być uniwersalnym panaceum na wszystko – tylko jakoś nie działa… Uczy się przez mechaniczne powtarzanie, bo to przecież do testów – a powtarzać trzeba więcej, skoro trzeba zapamiętać, a nie zrozumieć jak i dlaczego. To właśnie odejście od wiedzy na rzecz „umiejętności” doprowadziło do obecnego kryzysu, bynajmniej nie zmniejszając intensywności problemów występujących poprzednio.

Więcej nie znaczy lepiej

Uczona dziś w szkołach podstawowych i średnich matematyka nie jest bynajmniej bardziej zaawansowana niż ta, której moje pokolenie uczono w latach 1980-tych. To samo nauczanie wydaje się bardziej intensywne, ilościowe, jest tego po prostu więcej, ale czy lepiej? Kilka roczników przede mną uczono liczb urojonych i obsługi suwaka logarytmicznego, czyli zaawansowanej trygonometrii, w 8 klasie podstawówki. Nas już nie. Obecnie nie koloruje się bynajmniej drwali, to niepotrzebna drwina z naprawdę ciężkiej pracy wielu uczniów i rodziców, którzy i tak w końcu muszą posiłkować się korepetycjami. Faktycznie zachodzi raczej mechanizm podobny do znanego z nauki jazdy samochodem: testy na prawo jazdy są coraz trudniejsze, a nowi kierowcy jeżdżą coraz gorzej. Nie inaczej dzieje się z polską szkołą.

Komplikowanie egzaminów sprawdzających nie przekłada się bynajmniej na wyższy poziom osiągniętej wiedzy czy nawet umiejętności, tylko na lepiej opanowany klucz. Test maturalny z polskiego czy historii (a także m.in. z geografii) to nonsens, uczenie gramatyki testowo kończy się „ubieraniem butów”. Równocześnie zaś nie można się jednocześnie domagać zmniejszenia ilości materiału przekazywanego w szkole, a chwilę potem śmiać się z filmiku, w którym dziewuszka przysięga, że II wojna skończyła się w 1978 czy kiedyś tam dawno, Brazylijczycy mówią po brazylijsku, bo niby po jakiemu, a delfin to ryba.

Zróżnicowanie zamiast nierówności

Oczywiście szkoła dawniej również była stresująca, nawet w warunkach równościowej ideologii PRL system oświatowy i tak służył pewnej hierarchizacji, ale jeśli ktoś wychodził z niego z poczuciem, że jest głupszy, to przynajmniej nie sądził, że przez pomyłkę. Tymczasem współczesna edukacja chroni naturalnie głupszych przed przyjęciem do wiadomości własnej marnej kondycji umysłowej, podczas gdy naprawdę zdolni są niepotrzebnie stresowani nadmiarem zajęć zbędnych do potwierdzenia, że są zdolni. W naturalny sposób będzie to pogłębiało tendencję do podziału systemu szkolnictwa na powszechne i elitarne, co zresztą poniekąd już się dzieje, jednak w warunkach społeczno-ekonomicznych III RP nie jest to bynajmniej powrót do normalności, bowiem same zdolności, wiedza ani pracowitość nie gwarantują wcale materialnego sukcesu niezbędnego do zagwarantowania potomstwu lepszego startu, w tym także edukacyjnego. Gdy bowiem polscy emigranci biją się z myślami czy nie uszczęśliwiać swych dziatek szkołą w kraju – kompradorski zarząd ekonomiczny i polityczny III RP od dawna już korzysta z możliwości dawanych przez prywatną edukację w rozwiniętych krajach Zachodu. Sukces staje się dziedziczny, ale nie wynika z indywidualnych predyspozycji, tylko z pozycji klasowej i umiejscowienia w układzie.

Racjonalizacja

Dłubanie przy samych pracach domowych niczego w tym zakresie nie zmieni i nie miejmy złudzeń, że istnieje jakieś jedno cudowne rozwiązanie, w rodzaju powszechnej prywatyzacji szkolnictwa. Jakoś w przypadku szkół wyższych to nie zadziałało, a poziom uczelni prywatnych nie jest wyższy niż uniwersytetów publicznych. Jeśli już mowa o racjonalizacji nauczania – rozsądniej byłoby zacząć od spraw prostych, jak odejście od traktowania testów jako głównej metody weryfikacji wiedzy, zniesienie obowiązkowej matury z matematyki, będącej tylko zbędnym mechanizmem redukującym liczbę osób z wykształceniem średnim, porzucenie lub przynajmniej znaczne ograniczenie „nauki umiejętności’, trzymanie się systemu ocen, w którym są one uzupełniane, a nie zastępowane przez opisy, opinie i obowiązkowe zachwyty, umocowanie wychowawców jako mentorów/kierowników edukacyjnych, a więc koordynatorów wymagań z różnych przedmiotów, by nie wywoływały spiętrzeń i zaległości itd.  Samo hasło „nie zadawać i bez wierszy na pamięć!” niczego nie wniesie, poza dalszym ogólnym otępieniem.

Czynniki dezorientacji

Przede wszystkim zaś by zmieniła się szkołą – zmienić się muszą sami nauczyciele.  Tak jak nie przywróci się w Polsce praworządności bez uczciwych i myślących sędziów – tak nie wykształci się młodych pokoleń bez kadry nauczycielskiej działającej racjonalnie, a nie w stanie permanentnej dezorientacji. Niestety, martwiąc się o stan i przyszłość edukacji – musimy też dostrzegać, że wpływ nań mają czynniki znajdujące się poza naszym zasięgiem, stricte cywilizacyjne i kulturowe. Nie sztuką jest narzekać na dzisiejszą młodzież – każde pokolenie w końcu dochodzi do etapu mamlającego dziadunia, powtarzającego, że „za jego czasów, to…” Tymczasem za jego, moich, wielu z Państwa czasów nie było tylu czynników rozpraszających uwagę, uczeń nie był bombardowany taką ilością bodźców, tyloma sprzecznymi zachętami i elementami stresogennymi. Świat, w którym żyjemy, oparty jest na (dez)informacji – nie sprzyja zatem bynajmniej ani gromadzeniu wiedzy, ani zwłaszcza jej krytycznej analizie. Nie chce więc, nie potrzebuje i wręcz wyklucza prawdziwą edukację, nie mówiąc o wychowaniu. Czy więc potrafimy obronić akurat polską szkołę, gdy nie obroniliśmy całej reszty otaczającej nas rzeczywistości?

Zadajmy to sobie jako naszą pracę domową.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 24 Average: 4.2]
Facebook

40 thoughts on “Rękas: Praca domowa”

  1. Pomysł pani minister jest tyleż populistyczny, co głupi, ponieważ nie każdy przedmiot i nie każda nabywana umiejętność jest taka sama. Niektórych rzeczy nie trzeba się uczyć na pamięć, jeśli dane są pod ręką w internecie, wówczas to wyszukiwanie właściwych informacji i ich interpretowanie powinno być oceniane. Inne wymagają powtórzeń, np. uczenie się obcych języków czy matematyki. Należy też pamiętać na etapie rozwoju dziecka, właśnie wcześniej mechaniczne powtarzanie jest bardziej potrzebne.

    O formach nauczania i oceniania nie powinien decydować minister Warszawy, tylko indywidualnie każdy nauczyciel pod nadzorem swojego dyrektora i w kontakcie z rodzicami.

    Przy okazji, skądinąd sympatycznego Pana Redaktora cechuje niechęć do matematyki, charakterystyczna dla szkolnych matołków chcących później zwać się humanistami. Być może w księgowości dodawanie słupków cyfr jest wystarczającym poziomem kunsztu matematycznego, ale tak generalnie rozwiązywanie zadań na drodze myślenia abstrakcjami jest umiejętnością rozwijającą człowieka.

    1. Dubitacjuszu Złoty, Panu też się myli UCZENIE matematyki z maturą z tegoż przedmiotu?

      A tyle lat uczyłem Pana, że słowa mają znaczenie – i nic.

      Może w tym czasie zdobywał Pan chociaż jakieś umiejętności?

      1. Panie Redaktorze Srebrzystobrody, jest różnica w nadzorowaniu przedmiotów maturalnych i pozostałych.
        Zdawalność matur przekłada się na ranking szkoły, więc dyrektorzy kładą dużą presję na właściwych nauczycieli, co dalej przekłada się na faktyczne gonienie uczniów do zdobywania wiedzy i umiejętności.
        Do pozostałych przedmiotów jest podejście na zasadzie, aby był porządek w papierach i nie było za dużo jedynek, bo potem rodzice się skarżą.

      2. SzPanie Konradzie – wpierw podziękowanie za wszystko co Pan pisze/mówi
        ALE (wracając do 'przedmiotu sprawy’)
        zapomina Pan, że te cepy (zarówno piździelcy jak tuski-hołownie-kosiniaki- etc) cały czas realizują agendę neoliberalną nadzorowaną przez USA-NATO-UN-OECD-WEF dokładnie wg zasady copy-paste (kopiuj=wklej)- klasyczny imperializm-globalizm
        ale ta 'agenda’ neoliberalna właśnie rżnie mordą o beton i wystarczy sobie posłuchać 'występy’ (neoliberałow) podczas ostatniego spędu WEF w Davos 2024>poziom Nowackiej, Lubnauer, Tuska, bartoszewskiego juniora czy kaczyńskiego, czarnka, dudexa, etc, etc.
        i moim zdaniem lokalne niezależne 'media’ popełniją grzech lenistwa- tzn. liczy się tylko co wiedzą a wiedza ta jest bb mikra i ograniczonapodczas gdy zasób informacji/opinii na świecie są dostępne ONLINE jest jeszcze!!!
        i hasło na dziś-jutro: JANKEE GO HOME albo posługując się językiem owsiaka/tuska/>>WYPIERDA…LAĆ (działa!!!!!)

  2. ” Czy więc potrafimy obronić akurat polską szkołę, gdy nie obroniliśmy całej reszty otaczającej nas rzeczywistości? Zadajmy to sobie jako naszą pracę domową.”
    Już odrobiłem. Sto lat temu George Bernard Shaw powiedział, „2% ludzi myśli, 3% ludzi myśli, że myśli, 95% ludzi prędzej umrze niż pomyśli.”. My jesteśmy jak wzorzec w Sevres pod Paryżem, tego twierdzenia. Nastąpiło długo oczekiwane przegrupowanie tuczu trzody chlewnej na Wiejskiej i nie tylko. Wyniki poprzedniej eskadry były jak bezrękiego w rzucie młotem. Za to obecne matoły na szczeblu nie mają nic prócz dwojga rąk. „Będzie tak samo, albo lepiej.”.

  3. „A to przeważnie żaden abstrakcyjny system, tylko jego ekstremalnie idiotyczna interpretacja i wdrażanie przez konkretnych ludzi.” – ale to właśnie system umożliwia idiotyczną interpretację i jej wdrażanie przez tych konkretnych ludzi. Ponadto system jest tak skonstruowany, że prawie nikt za nic nie odpowiada. I nie jest prawdą, że to czynnik ludzki decyduje o absurdalności – czynnik ludzki dopasowuje się do systemu, szczególnie prawnego, bo to stąd idzie przykład i stąd idą marchewka lub kij.

    „Szczególnie dotkliwie było to widoczne w ramach pandemicznego nauczania, kiedy to rozpaczliwa świadomość, że tak się uczyć nie da” – i tu akurat wychodził czynnik ludzki a nie system, bo uczyć się w ten sposób dało i da. Nie bez powodu istnieje masa platform e-learningowych, na których ludzie zdobywają nieco bardziej skomplikowaną wiedzę niż tabliczka mnożenia czy budowa pantofelka. Nie mówię, że jest to model lepszy, szczególnie dla dzieci, niż standardowe nauczanie, ale możliwy do stosunkowo bezszkodowego realizowania w niedługim czasie na tym etapie edukacji. Trzeba tylko odpowiedniej aktywizacji kadry nauczycielskiej, która przyzwyczajona do pierdzenia w stołek, posługiwania się notatkami sprzed 20 lat, wyczekiwania na niedostępne żadnej innej grupie zawodowej ponad dwumiesięczne wakacje i strajkowania raz na jakiś czas musiała w końcu ruszyć zadki i, o zgrozo, nauczyć się czegoś nowego, co de facto jest standardem od lat w innych branżach. Czyli na przykład obsługi komputera i programów do komunikacji grupowej. I tu zawiódł właśnie nie system, bo ten nie istniał na takie okoliczności, tylko czynnik ludzki. Wyszło jak mało nauczycieli jest ogarniętych i jest w stanie zrobić cokolwiek samodzielnie. Takim cudem ci bystrzejsi i z powołania sami organizowali jak najszybciej lekcje zdalne a jak nie wiedzieli jak to zrobić, to kontaktowali się ze znajomymi czy rodzicami, którzy są bardziej biegli w nowych technologiach. A spadochroniarze, czyli większość nauczycieli, rozkładali bezradnie ręce i czekali aż im wszystko na tacy wyłoży „góra”, bo sami są tak zacofani i niezdolni do rozwoju, że nie byli w stanie wymyślić czegoś, co w XXI wieku nasuwa się samo.

    „wzrost obciążeń bynajmniej nie wynika bynajmniej z nadmiaru wiedzy ogólnej, ale właśnie z owego mitycznego „uczenia umiejętności”, które już od przeszło ćwierć wieku ma być uniwersalnym panaceum na wszystko – tylko jakoś nie działa…” – nie działa, bo za jego realizację zabierają się ludzie, którzy w większości przypadków NIE MAJĄ ŻADNYCH UMIEJĘTNOŚCI! Właśnie owi spadochroniarze, którzy byli słabymi studentami i tylko państwówka jest w stanie wchłonąć taką liczbę miernot. Przecież nauczyciele regularnie udowadniają, że przerasta ich nawet kwerenda, bo jest to narzędzie, które wykorzystują ludzie rozwijający swoją wiedzę samodzielnie. A nauczyciele w większości przypadków po prostu tego nie robią.

    „Faktycznie zachodzi raczej mechanizm podobny do znanego z nauki jazdy samochodem: testy na prawo jazdy: są coraz trudniejsze, a nowi kierowcy jeżdżą coraz gorzej.” – tyle tylko, że testy w szkołach są coraz łatwiejsze, materiału też jest coraz mniej i to dlatego absolwenci są coraz głupsi.

    „Tymczasem współczesna edukacja chroni naturalnie głupszych przed przyjęciem do wiadomości własnej marnej kondycji umysłowej” – i tu w dużej mierze leży pies pogrzebany. System jest tak skonstruowany (to nie wina jednostek), że jet ciągłe „równanie w dół”. A to żeby Michałek nie czuł się dyskryminowany, a to żeby Halince nie było przykro. Nie oddziela się zdolniejszych od mniej zdolnych tworząc odpowiednie klasy na podstawie np. testów, co jeszcze za moich czasów miało miejsce, dzięki czemu zdolny dzieciak nie męczy się z tłukami i nierobami. Nie stawia się jedynek na koniec roku, żeby jak najszybciej pozbyć się „balastu” i żeby nie słuchać na radzie nauczycielskiej reprymendy, że to źle w statystykach wygląda. Przepuszcza się każdego jak leci, bo system nie jest skonstruowany tak, by nierobom i tłukom to uniemożliwiać. Regularnie też, co jest winą również rodziców, trzyma się w szkołach dzieci, które ewidentnie powinny uczęszczać do szkół specjalnych. Ale nauczyciele korzystają z idiotycznego systemu, który podsuwa im masę rozwiązań na takie okazje – orzeczenia i inne zaświadczenia i już okazuje się, że dzieciak nie musi iść do szkoły specjalnej a rodzice nie muszą się wstydzić.

    „Sukces staje się dziedziczny, ale nie wynika z indywidualnych propozycji, tylko z pozycji klasowej i umiejscowienia w układzie.” – bogatsi/mądrzejsi korzystają ze swojego know-how i zasobów, przekazują je dzieciom korzystając ze sprawdzonych metod, dzięki czemu dzieci powielają ich sukces. Niesamowite. Któż by pomyślał, że tak się będzie działo! xD Bo tak wygląda tendencja a nie tak, jak Pan sugeruje, czyli że tendencją jest przekazywanie pozycji przez wzgląd na układ. To są tylko pojedyncze przypadki. Jest masa sytuacji, w których dzieci lekarzy stają się lekarzami. Są też przypadki, w których dzieci sklepikarza czy rolnika stają się lekarzem. System to umożliwia, tylko w tej drugiej grupie po prostu ludzie nie wiedzą jak pracować z dzieckiem, by osiągnęło coś zupełnie innego, niż jest znane rodzicom. I tak będzie zawsze, więc jakiekolwiek próby tego stanu rzeczy są z góry skazane na porażkę. Pokazuje to choćby fakt, ilu wybitnych naukowców, muzyków czy innych fachowców jest nimi, bo w domu od dzieciństwa mieli warsztatowe wsparcie rodziców z tych samych lub pokrewnych dziedzin. Chyba jest oczywiste, że łatwiej będzie rozwijać talent z fizyki zdolnemu dziecku, gdy jego rodzice mieli do czynienia z tą dziedziną niż w domu pracowników z fabryki.

    „Dłubanie przy samych pracach domowych niczego w tym zakresie nie zmieni i nie miejmy złudzeń, że istnieje jakieś jedno cudowne rozwiązanie, w rodzaju powszechnej prywatyzacji szkolnictwa. Jakoś w przypadku szkół wyższych to nie zadziałało, a poziom uczelni prywatnych nie jest wyższy niż uniwersytetów publicznych.” – bo u nas nie miała miejsca prywatyzacja szkolnictwa wyższego.

    „Jeśli już mowa o racjonalizacji nauczania – rozsądniej byłoby zacząć od spraw prostych, jak odejście od traktowania testów jako głównej metody weryfikacji wiedzy, zniesienie obowiązkowej matury z matematyki, będącej tylko zbędnym mechanizmem redukującym liczbę osób z wykształceniem średnim” – właśnie podał Pan najgłupsze remedium, które wprowadzono w życie już w latach 90-tych. Ludzie, którzy postulują zniesienie obowiązkowej matury z matematyki w liceach OGÓLNOkształcących czy, co jeszcze lepsze, w technikach są właśnie efektem braku znajomości tej dziedziny, co odbija się na nieprawidłowym myśleniu. Matematyka i logika powinny być tłuczone przez wszystkie etapy edukacji, bo uczą myślenia i rozumienia prawdy obiektywnej. Postulat zniesienia tychże jest z konieczności postulatem akceptacji skretynienia społeczeństwa.

    „Tymczasem za jego, moich, wielu z Państwa czasów nie było tylu czynników rozpraszających uwagę, uczeń nie był bombardowany taką ilością bodźców, tyloma sprzecznymi zachętami i elementami stresogennymi. Świat, w którym żyjemy, oparty jest na (dez)informacji – nie sprzyja zatem bynajmniej ani gromadzeniu wiedzy, ani zwłaszcza jej krytycznej analizie.” – i właśnie dlatego zaproponował Pan zniesienie obowiązkowej matury z matematyki, czyli przedmiotu, który uczy właściwego gromadzenia wiedzy i jej analizy xD Ręce opadają.

    1. Wiele rozsądnych uwag, tylko dlaczego w szkole zatrudnianych jest tyle „miernot” zamiast „bystrzaków”?
      Czemu np. Pan się nie zgłosi? Choćby dla tych słynnych 2-miesięcznych wakacji.

      1. Dlaczego? Jak to ktoś ładnie powiedział – bo mam plastikowe okna, więc nie mając kitu, nie nakarmię nim rodziny 😉 Miałem przez krótki czas, jeszcze przed założeniem rodziny „przygodę” z prowadzeniem zajęć zarówno w szkole średniej jak i na uniwerku. Raczej mało kto z kręgosłupem moralnym i szanujący swój czas będzie gnił w tym chorym systemie. Ani to wyzwanie, ani ciekawe, nie mówiąc już o śmiesznych zarobkach. Nie dostałem przez cały ten czas krztyny powodu, by traktować to inaczej, niż chwilowe i dodatkowe zajęcie, od którego jak najszybciej trzeba uciec. Dość powiedzieć, że na pierwszy kop w twarz od rzeczywistości polskiego systemu edukacji dostałem zanim zacząłem nauczanie, bo na radzie nauczycielskiej tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego. Pierwsze pytanie nauczycieli brzmiało: „KIEDY SĄ DNI WOLNE?”. Opadły mi ręce i widziałem, że szybko stamtąd odpalę wrotki, bo to jest mentalne przedszkole. Mam po prostu inne standardy podchodzenia do pracy.

        1. Czy nie odczuwa Pan dysonansu poznawczego oczekując od innego tego, czego sam Pan nie chce robić? Dodatkowo uważając się za lepszego od tych, którzy jednak wykonują tą pracę.

          I niezbyt rozumiem, co takiego gorszącego w pytaniu pracownika o dni wolne? Bo w korpo jakiś wyższy menadżer niższego szczebla krzywo się patrzy, jak pracownik nie okazuje entuzjazmu wobec misji organizacji. Misji w rodzaju przepakowanie starego produktu w nowe opakowanie dla większej satysfakcji konsumenta.

          1. Nie, nie odczuwam i nie mam powodu by odczuwać. Z bardzo prostego powodu – nie chcę tego robić, bo środowisko jest skrajnie zepsute. Dostosowało się ono do systemu a każdy, kto próbuje wykonywać pracę rzetelnie jest odsądzany od czci i wiary. Nie wiem dlaczego nie miałbym uważać swojej postawy za lepszą, skoro była to postawa odwrotna do tej, w której akceptuje się dziadostwo. Mam się z tego powodu czuć gorszy albo równy partaczom? Nie zamierzam umniejszać temu, co jest w mojej postawie dobre tylko dlatego, że ktoś może to uznać za dysonans czy inną wadę – to on ma problem z właściwą oceną.

            W pytaniu przez pracownika o dni wolne? Tak postawione pytanie jest nieprecyzyjne. To jest pytanie pracownika po nieco ponad 2 miesiącach urlopu o coś, co jest w ministerialnym wykazie. Nie trzeba się zachowywać jak niecierpliwy smarkacz, który po takiej labie już wyczekuje kolejnego wolnego. Korporacje z całym szeregiem ich wad i tak są daleko przed edukacją. Można śmieszkować z misji korporacji, jeśli są to jakieś faktycznie nieproduktywne prace, ale może porównajmy do branż, w których korporacje jednak wiodą prym, jak np. IT. Lekcja doświadczenia w organizacji czy samokształceniu z tej branży by się naszym wiecznie narzekającym na rzekomy ogrom pracy nauczycielom bardzo przydała.

  4. „uczono liczb urojonych i obsługi suwaka logarytmicznego, CZYLI zaawansowanej trygonometrii,”

    'Czyli”?, no, no…

    Nie ma to jak pozwolić się humaniście wypowiedzieć na temat jakiejś dziedziny nauk ścisłych. Beka jest wtedy gwarantowana. Takiego połączenia ignorancji z afektowaną arogancją i przekonaniem, ze jak ktoś opanował podstawy fi…cznego bełkotu o istności bytu w odbycie i relacji jako bytu potencjalnego, to tym samym automatycznie jest specjalistą od rachunku tensorowego i dowolnej innej „niższej” od fi…fi dziedziny wiedzy, to nie ma nigdzie indziej na świecie. 🙂

    „zniesienie obowiązkowej matury z matematyki, będącej tylko zbędnym mechanizmem”

    W rzeczy samej. Po co komu matematyka, skoro jest fi..fia? Należy zatem znieść nawet tę resztkę matury z matematyki, która i tak jest uproszczona (pełną zdają tylko absolwenci profili ścisłych), tak, aby humaniści w ogóle mieli jakąś szansę na zdobycie tej matury.

    A co do programów szkolnych, to wystarczy na przykład przejrzeć program liceum ogólnokształcącego, dla klasy bynajmniej wcale NIE o profilu humanistycznym, aby zauważyć, że humanistyczne pipsztolenie („język polski”, historia, HIT, etyka, religia, etc) zajmuje w nim grubo ponad połowę całego czasu nauki, kosztem oczywiście tych przedmiotów, które rzeczywiście czegoś uczą – przyrodniczych i ścisłych.

    1. Przypominam Ci, wielki ścisłowcu, że regularnie kompromitujesz się tutaj w zakresie LOGIKI, więc jesteś ostatnim, który powinien się wypowiadać na temat edukacji.

      O „humanistycznym pipsztoleniu” mówią tylko głąby, które nie radziły i nadal nie radzą z historią, filozofią etc. i na kanwie tego uroiły sobie bycie „ścisłowcem” tak samo jak o „po co matematyka” mówią tylko głąby, które sobie z nią nie radziły i uroiły bycie „humanistą”. A zgodny z faktycznym rozumieniem pojęcia humanista siedzi z pop-cornem i ogląda te szympansy rzucające w siebie bananami 🙂

    2. Akurat humanistyka jest nieporównywalnie trudniejsza od przedmiotów ścisłych, czego dowodem są potworne trudności z próbą jej algorytmizacji. Przedmioty ścisłe opierają się na stosunkowo prostych i łatwych do uchwycenia zasadach, czego nie można powiedzieć o humanistyce. Sztuczna inteligencja zdecydowanie prędzej poradzi sobie z matematyką, aniżeli z pisaniem sensownych wypracowań z polskiego. Projekty, takie jak Wolfram Alpha, są tego najlepszym dowodem. Osiągają wyniki nieporównywalnie lepsze niźli oparte na AI tłumacze języków obcych. Podobnie jest ze sztuką, z którą AI radzie sobie gorzej niż z grą w warcaby, szachy, go, czy układaniem kostki Rubika.

      1. @humanizda To jest „dowód”, że humanistyka jest trudniejsza dla komputera, a nie dla człowieka.

        Poza tym mówimy o poziomie szkolnym trudności. Od „humanisty” da się wymagać rozwiązania układu równań, a od „ścisłowca” da się wymagać scharakteryzowania bohatera „Syzyfowych prac”. Nie każdy musi mieć bdb z wszystkiego.
        Wreszcie wprowadzono nawet ocenę mierną/dopuszczającą, aby „dopuszczać” do następnej klasy za dobre chęci, bo przecież nie za dostateczne umiejętności.

        1. Nie jestem pewien, czy poziom trudności jest kwestią obiektywną. Jeśli weźmiemy człowieka utalentowanego matematycznie, to może on mieć nieco inne zdanie aniżeli jakiś talent humanistyczny. Na podobnej zasadzie Kamil Stoch może twierdzić, że łatwiej jest wykonywać skoki na nartach, aniżeli malować jakieś ambitne obrazy.

      2. Humanistyka jest trudniejsza od przedmiotów ścisłych dla maszyn. Dla ludzi dużo łatwiejsza jest humanistyka. Humanistyka jest to po prostu umiejętność wstawienia odpowiedniego 'bajeru”, a to jest to kompetencja, dla której umysł ludzki w ogóle wyewoluował. Ktoś, kto nie ma pojęcia o jakiejś dziedzinie humanistyki, może na ten temat przeczytać kilkadziesiąt książek i będzie równie wtedy mądry jak dowolny profesor z tej dziedziny.

        W odwrotną stronę to nie działa. Nie da się po prostu przeczytać podręcznika do rachunku różniczkowego, czy nawet nauczyć go się na pamięć i tym samym zdobyć umiejętności posługiwania się tym rachunkiem.

        1. „Humanistyka jest to po prostu umiejętność wstawienia odpowiedniego 'bajeru”” – oficjalnie potwierdziłeś, że jesteś idiotą. Humanistyka ma takie same wymagania pod względem np. logicznej spójności jak nauki ścisłe. Dlatego można formalizować język naturalny. Gdybyś kiedykolwiek przeczytał (ze zrozumieniem, co u Ciebie niemożliwe) cokolwiek np. Leibniza, który na każdym kroku katuje logiką, to nigdy nie popisałbyś się taką bzdurą. Ale że czytasz tylko niszowe blogi i jesteś libertarianinem, który jest astrologią dla mężczyzn, to nie będziesz w stanie tego pojąć – została Ci tylko foliowa czapeczka.

          „Ktoś, kto nie ma pojęcia o jakiejś dziedzinie humanistyki, może na ten temat przeczytać kilkadziesiąt książek i będzie równie wtedy mądry jak dowolny profesor z tej dziedziny.” – nie, nie będzie. I jesteś na to dobitnym dowodem, gdy od wielu lat kompromitujesz się choćby w czytaniu ze zrozumieniem czy właściwym wyciąganiu wniosków. Bo nie dociera do Ciebie, że wbrew Twoim dyrdymałom, w humanistyce należy wypracować warsztat i właśnie dlatego przeczytanie kilkudziesięciu książek nie zrówna nigdy nikogo z fachowcem w danej dziedzinie. Sam fakt, że trzeba we właściwy sposób robić kwerendę jest wystarczającą blokadą dla laika, który nawet nie będzie wiedział jak i gdzie szukać.

          „W odwrotną stronę to nie działa. Nie da się po prostu przeczytać podręcznika do rachunku różniczkowego, czy nawet nauczyć go się na pamięć i tym samym zdobyć umiejętności posługiwania się tym rachunkiem.” – działa. Tylko wystarczy tego się nie uczyć na pamięć a zrozumieć zasady tego rachunku. I o wiele szybciej laika po liceum z predyspozycjami do matematyki nauczy się rachunku różniczkowego niż laik po liceum z predyspozycjami do filozofii oswoi się z warsztatem. Pierwsze zrobisz przy dobrych wiatrach w kilka do kilkunastu dni, przy drugim trzeba siedzieć latami i mieć o wiele szerszy zakres wiedzy.

        2. Jaja to będą, jak AI pozbawi w pierwszej kolejności miejsc pracy ścisłowców 🙂 Wyjdzie, że zaczną klepać bidę z nędzą, albo będą musieli się przekwalifikować – ucząc się języków, religii, historii czy polaka. Oj, będzie płacz, wyrywanie włosów i zgrzytanie zębów. Może pozostanie garstka dobrze opłacanych ścisłowców, którzy będą musieli się dohumanizować, żeby tworzyć efektywne algorytmy, które będą miały za zadanie ogarnięcie humanistyki.

          1. AI w pierwszej kolejności pozbawi pracy ludzi, którzy wykonują pracę wysoce powtarzalną (jak w przypadku kasjerek i kas samoobsługowych) oraz takich gdzie jest bardzo duży deficyt (np. kierowcy). Pierwszych dlatego, że to proste drugich dlatego, że dochodowe i konieczne.
            Fakt bycie programistą w przyszłości będzie (a nawet do pewnego stopnia już czasem jest) raczej wymyślanie algorytmów, czy raczej pisząc dokładniej opisywanie specyfikacji technicznej, duże części kodu generują się same. Maszyna klepie człowiek myśli.

            Co do humanistyki. ChatGPT potrafi tworzyć teksty na niskośrednim poziomie. Wystarczajace do skończenia studiów humanistycznych w ich obecnym kształcie.

            Opinia Pilastra, że można „przeczytać kilkadziesiąt książek i być mądrym jak profesor” jest co prawda prawdziwa w stosunku co do niektórych profesorów, ktorzy być może nie powinni mieć nawet matury, ale zasadniczo jest dowodem na to, że pilaster nie przeczytał kilkudziesięciu książek z ani jednej dziedziny w ogóle.

            Co do tego, że nie można rzeczy ścisłych/techniczny nauczyć się samemu, jest chyba wystarczająco dużo programistów, którzy przekwalifikowali się w ostatnich latach z innych dziedzin, żeby to też nie była prawda tak do końca.

            Co do wypowiedzi Pilastra więc: w niektórych przypadkach troche tak ale tak ogólnie to chyba jednak nie.

            1. Programista to nie do końca „ścisłowiec”. Poza tym na programistów przekwalifikowują się osoby, które już wcześniej były „ścisłowcami”.

              1. Oho, są fakty, to pilaster teraz będzie tworzył swoje rozumienie pojęć, żeby wyszło na jego. Te komiczne szpagaty, że aż męskość boli 😀 Tak – programista to do końca ścisłowiec. Pracuje w języku formalnym, zajmuje się algorytmami. Więc przestań bredzić, bo tylko się kompromitujesz.

                Nie, na programistów nie przekwalifikowują się tylko osoby, które już wcześniej były ścisłowcami. W branży są ludzie po filologii angielskiej, historii czy dziennikarstwie, którzy przekwalifikowali się na IT. Filozofii nie wliczam, bo w filozofii wbrew bzdetom pilastra jest dominanta logiki. Choć znam przypadek testera, który z logiką niczego nie miał wspólnego i zajmował się postmodernizmem.

            2. Czy ChatGPT potrafi skonstruować ankietę i wykonać badanie a następnie sformułować wnioski? Ktoś słusznie zauważył, że ChatGPT jest genialnym plagiatorem. Sztuczna inteligencja wbrew pozorom nie potrafi myśleć.

          2. „Ścisłowcy” bez problemu się przekwalifikują na humanistów, de facto oni już SĄ humanistami, w przeciwieństwie do humanistów dotychczasowych, którzy nie wytrzymają tej konkurencji i to oni wylądują w biedzie. 😉

            1. Rynek potwierdził, że to masa humanistów przekwalifikowała się na IT a nie ścisłowcy na prawników. I nie dlatego, że nie muszą, bo akurat po skończeniu matematyki czy fizyki to w Polsce klepie się taką samą słodką biedę jak po historii czy jakiejś filologii, ale dlatego, że praca konieczna do wykonania, by przekwalifikować się na zawody humanistyczne jest nieporównywalnie większa niż np. właśnie w IT.

              A pilaster tylko udowadnia, że ma pokraczną definicję humanisty i kłóci się sam ze sobą udowadniając, że nie jest ani humanistą w żadnym znaczeniu ani ścisłowcem 🙂

              1. Pilaster to ma nawet pokraczną definicję ateisty, bo – nie wiem jak teraz, ale niegdyś twierdził, że żeby nazywać się ateistą, to trzeba być przynajmniej profesor astrofizyki z Caltechu.

                1. Jak się jest głąbem z logiki, nie ma się pojęcia o budowaniu poprawnej definicji, ignoruje się cechy istotowe, to się takie chochoły jak pilaster uprawia. Definicja humanisty z kapelusza, definicja ścisłowca z kapelusza, jak Pan mówi ateisty również. Podejrzewam, że znalazłoby się tego sporo. On już od dawna nie jest klaunem. On jest całym cyrkiem 😉 I troszkę się poznęcam nad jego intelektualną niedołężnością połączoną z chamskim egocentryzmem. Proszę zobaczyć, co 13 sierpnia 2023 roku pisał pilasteruś:

                  https://ibb.co/jfKV6w9

                  Kurs rubla w stosunku do dolara dobił do 100 rubli za 1 USD, inflacja w Rosji jest na poziomie 30, a co tam, bez kozery pilasteruś powie, że nawet i 60% i kurs rubla dalej będzie szybował! Taka to nasza mądra libertariańska główka, co zawsze ma rację, a nawet jeśli jej nie ma, to i tak ją ma! A co na to dzisiejszy kurs, czyli po 6 miesiącach od wróżenia z fusów naszego mądrali? Skoro inflacja jest na poziomie 30 a nawet 60% i kurs dalej będzie szybował, to z całą pewnością jest teraz na poziomie zauważalnie wyższym niż 13 sierpnia 2023 roku, prawda?
                  Cholibka… 91 rubli za 1 USD. Dziwne, miało wyjść inaczej 😀

                  Taki to nasz pilasterek jest mądry. Kilkadziesiąt lat temu uchodziłby za wiejskiego głupka. Niestety wolność słowa w połączeniu z dostępem do Internetu i powszechną akceptacją bylejakości spowodwały, że jednak pilasterek uważa siebie za niesamowitego bystrzaka, sawanta i nawet arbitra elegantiarum. Kino 😀

                2. To pewne przejaskrawienie, ale niezbyt wielkie. Faktem jest, że odsetek ateistów rośnie wraz z poziomem inteligencji i wykształcenia. Wynika to z faktu, że, aby być ateistą, należy sobie zbudować, niezależny od i nie odwołujący się do, religii, a przy tym wewnętrznie spójny, mentalny model świata i jego funkcjonowania. Model, w którym Bóg stałby się elementem nadmiarowym i niekoniecznym, w granicy – zbędnym.

                  Takie niereligijne modele oferuje jedynie nauka. Pisał o tym wielokrotnie (np w „Ślepym zegarmistrzu”) Richard Dawkins, który uważa, że nie można było zostać ateistą, zanim powstała teoria ewolucji w połowie XIX wieku. Pilaster nie jest tak skrajny jak Dawkins, i uważa, że ateistą można było być już w czasach Oświecenia, kiedy pojawił się pierwszy naukowy, funkcjonujący model, jakiegoś fragmentu fizycznej rzeczywistości – mechanika niutonowska. Nie wyjaśniała ona jeszcze wszystkiego, ale dawała argument, że skoro można było wyjaśnić jakąś część świata bez odwoływania się do Transcendencji, to z czasem będzie można wyjaśnić tak i inne części.

                  Wyjaśnienie naukowe ma jednak tą cechę,że jest zwyczajnie …trudne. Jedynie stosunkowo niewielki odsetek populacji, nie więcej niż 10%, jest w stanie zrozumieć termodynamikę, czy teorię gier.

                  Reszta to humaniści, którzy owszem, mogą sobie stawiać naukę na piedestale, ale tak samo jak stawiają religię – wierząc w nią, a nie ją rozumiejąc.

                  Swego czasu pilaster toczył wiele zażartych dyskusji z osobnikami podającymi się za ateistów i nieodmiennie okazywało się, że żaden z nich kompletnie nie rozumie teorii ewolucji, którą chętnie i z zaangażowaniem przywoływali i głosili. 🙂

                  Humanista może sobie zostać świeckim humanistą – jest ich na kopy-, ale na pewno nigdy nie zostanie ateistą, choćby nie wiadomo jak się natężył.

                  1. Wspaniale się złożyło, że pilaster wchodzi na temat stricte filozoficzny, czyli na moje pole, nie mając żadnej wiedzy w tym zakresie. Będzie ubaw.

                    „To pewne przejaskrawienie, ale niezbyt wielkie.” – to nie jest przejaskrawienie. To jest fałsz.

                    „Faktem jest, że odsetek ateistów rośnie wraz z poziomem inteligencji i wykształcenia.” – po pierwsze, co jest regularnie pomijane przez pilastra – korelacja to nie kauzacja. Z tego powodu pilaster wyciąga oczywiście błędne wnioski.
                    Po drugie, rozkład poziomu inteligencji dzisiaj jest podobny do rozkładu inteligencji 200, 400 czy 2500 lat temu. Tak samo jak dzisiaj, tak i w starożytności, średniowieczu czy nowożytności istnieli ludzie niezbyt inteligentni, średnio inteligentni oraz oczywiście wybitnie inteligentni, jak Arystoteles, Platon, Ockham, św. Tomasz, Leibniz, Kartezjusz, Kant. Wykształcenie zaś jest mierzalne tylko i wyłącznie w danym kontekście historycznym i w stosunku do odkrytej podówczas wiedzy. Nie można uznać, że Arystoteles czy Leibniz byli źle wykształceni. Wszyscy wymienieni byli bez żadnej wątpliwości wyjątkowo inteligentni, świetnie wykształceni i wybitni. Wszyscy również byli świetnymi logikami a do tego filozofami systemowymi, czyli budowali opis całej rzeczywistości – począwszy od ontologii przez epistemologię kończywszy na filozofii praktycznej. I wszyscy byli teistami. Skoro tak, to oznacza to tylko tyle, że jedynym logicznie uzasadnionym wnioskiem jest to, że to nie poziom inteligencji i wykształcenia decyduje o ateizacji. Musi to więc być coś innego i oczywiście jest. Nie będę rzecz jasna znów odrabiał lekcji za pilastra – w dyskusji z nim jestem od wykazywania jego błędów a nie ciągłego prowadzenia go za rączkę 🙂

                    „aby być ateistą, należy sobie zbudować, niezależny od i nie odwołujący się do, religii, a przy tym wewnętrznie spójny, mentalny model świata i jego funkcjonowania.” – to jedna ze śmieszniejszych rzeczy, jakie może powiedzieć ateista. Ale nic dziwnego – w końcu nie od dzisiaj wiadomo, że ateiści bardzo często są logicznymi matołami. Wszelkiej maści materialiści jak Marks, hochsztaplerzy logiczni i faktograficzni jak Hegel czy genderyści to właśnie ateiści. Aby być koherentnym, nie można być ateistą. Dlaczego? Bo ateizm to uznanie za prawdziwy sądu ontologicznego „Bóg nie istnieje” z perspektywy wypowiadającego ten sąd, czyli człowieka. A człowieka nie da się definiować jako istotę doskonałą – ma on braki a brak oznacza, że nie jest się doskonałością. Bóg zaś z definicji jest istotą doskonałą. Falsyfikacja istnienia bytu doskonałego z pozycji bytu intelektualnie (i ogólnie) niedoskonałego jest więc zwyczajną sprzecznością.

                    „Takie niereligijne modele oferuje jedynie nauka.” – jest to oczywiście nieprawda z bardzo prostego powodu. Jeśli chodzi o naukę to wyróżniamy trzy jej rodzaje: 1. nauki ścisłe, jak logika, matematyka czy fizyka teoretyczna. Ten rodzaj daje nam wiedzę pewną, bezdyskusyjną. Ani matematyka ani fizyka teoretyczna nie są narzędziami do uzyskania wiedzy o tym, czy Bóg istnieje – to nie jest ich przedmiot badań. Jedynie logika przychodzi tutaj na ratunek i na kanwie choćby pojęcia doskonałości czy przyczyny dochodzimy do wniosku, że Bóg istnieje. Zrobili tak Arystoteles, Leibniz, Flew czy dziesiątki innych zajmujących się właśnie logiką. 2. nauki empiryczne, jak biologia, fizyka praktyczna, chemia etc. Są to nauki doświadczalne, więc żadna z nich nie nadaje się do orzekania czy Bóg istnieje, bowiem Bóg z definicji jest niematerialny, poza czasem i przestrzenią. Matołek Dawkins ze swoimi szpagatami z memetyką i innymi głupotami nigdy nie mógł udowodnić swoich tez, bo użył nieodpowiedniej dziedziny do tego. 3. nauki społeczne, jak politologia, socjologia etc. Te również nie mogą w żaden sposób orzekać o istnieniu Boga, bo inny jest przedmiot ich badań.

                    „Pisał o tym wielokrotnie (np w „Ślepym zegarmistrzu”) Richard Dawkins, który uważa, że nie można było zostać ateistą, zanim powstała teoria ewolucji w połowie XIX wieku.” – ten sam Dawkins w Bogu urojonym sam przyznaje, że tak naprawdę nie jest ateistą, bo jak mówi – swój stopień przekonania o nieistnieniu Boga w skali 10 stopniowej ocenia na 9. Także wybrałeś sobie kolejny raz słaby przykład, co pewnie jak w przypadku Harari’ego wynika stąd, że albo znów nie przeczytałeś, albo przeczytałeś bez zrozumienia.

                    „Pilaster nie jest tak skrajny jak Dawkins, i uważa, że ateistą można było być już w czasach Oświecenia, kiedy pojawił się pierwszy naukowy, funkcjonujący model, jakiegoś fragmentu fizycznej rzeczywistości – mechanika niutonowska.” – fizyka newtonowska nie ma kompletnie żadnego znaczenia do orzekania o sądzie ontologicznym „Bóg istnieje”. Nie jest to również pierwszy naukowy model fragmentu rzeczywistości, co jest oczywiste dla każdego, kto ma pojęcie o historii nauki oraz rozwoju metodologii. Zresztą to się nasuwa samo – żeby twierdzenie pilastra było prawdziwe, Newton musiałby stworzyć swój model albo ex nihilo albo z kompletnym pominięciem dokonań przeszłości – bez warsztatu i dorobku intelektualnego poprzedników, bez ich metodologii i tworząc swoją własną, nowatorską, używaną po nim. Tak oczywiście nie było, bo sam Newton konfrontował swoje pomysły z rozumieniem fizyki Arystotelesa i w obrębie metody naukowej, która wypracowywana była właśnie od starożytności.

                    „Nie wyjaśniała ona jeszcze wszystkiego, ale dawała argument, że skoro można było wyjaśnić jakąś część świata bez odwoływania się do Transcendencji, to z czasem będzie można wyjaśnić tak i inne części.” – jest to kompletną bzdurą i to jest taki ateizm dla gimnazjalistów. Naprawdę myślałem, że będę musiał choć odrobinę się wysilić, będzie przywołanie Woltera, Denetta czy Russella (ale bez czajniczka, który jest strasznie słabym argumentem), może chociaż standardowe niezrozumienie słynnego zdania Nietzschego. Ale nie, poziom rozumienia ateizmu u pilastra to jakieś nastoletnie popłuczyny, których wstydzi się każdy, kto dotknął choć odrobiny filozofii. Mechanika Newtona wyjaśniała TYLKO materialną część rzeczywistości, więc nie ma żadnego powodu, by odwoływać się do Boga. Po jakiego diabła konstruktor samochodu miałby odwoływać się do absolutu? xD Przecież to jest właśnie wskazywane wcześniej mieszanie porządków – materialnego i niematerialnego. Już Arystoteles doskonale wiedział i podkreślał to zarówno w Metafizyce jak i w Fizyce, że wyjaśnianie zjawisk rzeczywistości materialnej nie tylko nie musi, ale i nie może być z odwołaniem do bytu doskonałego. Wiedział to, bo nie był tumanem z logiki, tylko odkrywcą ich działów, więc rozumiał na czym polega ciąg przyczynowo-skutkowy, dzięki czemu nie musiał odwoływać się do swojego pierwszego poruszyciela, by wyjaśnić skąd wziął się jego sąsiad, drzewo obok domu, ryba w morzu czy kamień obok drogi.

                    „Wyjaśnienie naukowe ma jednak tą cechę,że jest zwyczajnie …trudne.” – dziękujemy mistrzu oczywistości za tę cenną informację. Ale widzę, co tu chciałeś zrobić – próbujesz przedstawić teizm jako wyjaśnienie nienaukowe. Tyle tylko, że to nie działa w ten sposób – tak samo jak jako ograniczone byty nie mamy możliwości udowodnienia istnienia bytu doskonałego, tak samo nie mamy możliwości udowodnienia jego istnienia. Poziom trudności jest więc poza skalą, ale nadal możemy wyszukiwać logicznie poprawnych przesłanek – stąd „dowody” (będące logicznymi rozumowaniami, które nie są dowodami w sensie ścisłym, bo nie mogą być przez przedmiot dowodzenia) Anzelma z Canterbury, Kanta czy Salamuchy, który sformalizował dowód św. Tomasza. Nadal jest to metoda naukowa i jedną z cech naukowości jest rzetelność. Teiści rzetelnie, w przeciwieństwie do hochsztaplerów ateistów, utrzymują że zgodnie z naukowymi standardami nie da się udowodnić istnienia Boga.

                    „Reszta to humaniści, którzy owszem, mogą sobie stawiać naukę na piedestale, ale tak samo jak stawiają religię – wierząc w nią, a nie ją rozumiejąc.” – już pomijając fakt kolejnej prymitywnej próby dyskredytacji humanistów, konia z rzędzem temu, kto z tego bełkotu wyłapie jakikolwiek sens. Jakim niby cudem pilaster doszedł do wniosku, że humaniści nie rozumieją religii, ale w nią wierzą? Musiałoby, bo nie ma innej możliwości logicznej, być to efektem przyjęcia założenia, że religia jest niemożliwa do zrozumienia. A niemożliwe do zrozumienia jest tylko coś, co nie jest rozumowe, czyli logiczne. Zatem skoro religia nie jest logiczna a logika jest nauką obiektywną, to pilaster rzucając taką tezę, bez żadnego kłopotu wykaże to w języku formalnym, bo w końcu jest ścisłowcem a i logika właśnie tego wymaga. Czekam z niecierpliwością. O ile zakład, że nigdy w życiu pilaster tego nie zrobi? 😀

                    „Swego czasu pilaster toczył wiele zażartych dyskusji z osobnikami podającymi się za ateistów i nieodmiennie okazywało się, że żaden z nich kompletnie nie rozumie teorii ewolucji, którą chętnie i z zaangażowaniem przywoływali i głosili” – stawiam dolary przeciwko orzechom, że pilaster nigdy nie przepracował tekstu Darwina. Ale ja tak – zarówno w oryginale jak i w polskim tłumaczeniu, więc może sprawdzimy wiedzę pilastra? 🙂

                    „Humanista może sobie zostać świeckim humanistą – jest ich na kopy-, ale na pewno nigdy nie zostanie ateistą, choćby nie wiadomo jak się natężył.” – ja powiem więcej – ścisłowiec też nie zostanie ateistą, choćby nie wiadomo, jak się natężył. Zarówno humanista jak i ścisłowiec mogą tylko fałszywie deklarować ateizm. Jako, że nikt nigdy nie udowodnił nieistnienia Boga a tym jest właśnie ateizm, to są to tylko czcze deklaracje – tak jak wiele z wypocin pilastra zresztą, więc może dlatego z taką łatwością odnalazł się w tym śmiesznym gronie 🙂

                    Jeśli zaś chodzi o naukowców z zakresu np. fizyki, którzy nie mogą udowodnić istnienia bądź nieistnienia Boga, to i oni mogą odkrywać przesłanki za jego istnieniem lub nieistnieniem. I jest świetna książka polskiego fizyka – profesora Marka Abramowicza „Między Bogiem a prawdą”, który właśnie to robi i jak na złość pilasterkowi-głuptaskowi forsuje, że cały dorobek fizyki (jak choćby stałe w przyrodzie) wskazuje na to, że jednak Bóg istnieje 🙂

                    P.S. Bądź tak uprzejmy i bardzo proszę – następnym razem wysil się, spróbuj dokonać niemożliwego dla siebie i wskocz na choć odrobinę wyższy poziom merytoryczny. Tak słabej argumentacji ateistycznej nie widziałem od pierwszej styczności z prymitywnymi teoryjkami z „Faktów i mitów”. Dajże w końcu jakikolwiek intelektualny opór. Docenię nawet starania, tylko niech będą widoczne.

              2. Cóż – są kierunki, które wymagają więcej geniuszu, ale są i takie, gdzie bez pamięciówy ani rusz. Przykłady prac doktoranckich na kilkanaście stron, to chyba tylko u ścisłowców – jak wydumają jakiś wyczesany w kosmos dowód. Jeśli nie to, to pozostaje rozpisywanie się na >200 stronic.

            2. No tak, ks. prof. Micha Heller czy prof. Krzysztof Meissner. Czy oni jednak nie są czasem narodowymi-konserwatystami i klerykałami głosującymi na PiS? Zdaje się, że platformersów nie popierają.

            3. Wybitnym przykładem takiego ścisłowca-humanisty jest profesor Szymon Malinowski, który swoją erudycją i szerokimi horyzontami masakruje pilastra.

              1. Podanie choćby jednego przykładu takiej masakry już przekracza możliwości Ocieplenia. 🙂

                Przypomina pilaster, że Malinowski to ktoś, kto twierdzi, że energia wewnątrz Słońca jest przekazywana drogą konwekcji. 🙂

  5. Swoją drogą zdumiewają mnie ludzie, którzy uważają, że ponieważ nie umieją matematyki to przysługuje im szlachetne miano humanistów. Jak dla mnie zasługują co najwyżej na miano głąbów.

    1. Oj, znam przypadki w drugą stronę. Jeden ze znanych publicystów libertariańskich, laureat wielu olimpiad i konkursów matematycznych o zasięgu międzynarodowym, a jak się popatrzyło na oceny z wszelkich przedmiotów poza matematyką, to były prawie same dwóje. Geniusz, sawant, ultraścisłowiec i antyhumanista? Pewnie wszystkiego po trochu. A był też jeden taki laureat Olimpiady Fizycznej, który mając indeks praktycznie dowolnej uczelni ścisłej na świecie, uwalił maturę z polskiego. Mówię całkiem serio. Może po prostu wybitnie uzdolniony, ale leniwy.

    2. Jeszcze śmieszniejsi są ci, którzy uważają, że ponieważ uczyli się fi…fi, automatycznie daje im to również kompetencje w dziedzinach ścisłych, a w rzeczywistości nie odróżniają logarytmu od algorytmu. 🙂

  6. Wszystko dobrze Redaktorze Rękas, tylko jak wpływać na panie uczycielki żeby nie zadawały trzydziestu zadań każda?

    Jak wywrzeć nacisk na te wszystkie zwarte lokalne oświatowe układziki, gdzie ręka rękę myje? Nawet jeśli po latach, w prywatnej rozmowie jeden nauczyciel z drugim przyznają rację, że materiału jest miejscami za dużo i/lub jest on źle rozłożony, że testoza to paranoja a oni sami mają za dużo biurokracji na głowie, to ostatecznie, jak zawsze: lepiej się nie wychylać. Posada to posada, nie jest może idealnie ale jakoś się żyje, a ostatecznie za coś trzeba rachunki płacić. Niczym Panowie z Mereen, którym siłą rzeczy pewne aspekty III RP też się przecież nie podobają…

    Osobną kwestią jest nadreprezentacja kobiet w szkolnictwie, co szczególnie źle odbija się na chłopcach (Profesor z Panią Doktor zapewne się obruszą). W moim licealnym uczyliszczu było trzech nauczycieli, historyk, wuefista i nauczyciel przysposobienia obronnego. Zupełnym przypadkiem byli to również najnormalniejsi psychicznie i najstabilniejsi emocjonalnie członkowie grona pedagogicznego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *