Na początek ustalmy jedno. Mimo własnych konserwatywnych poglądów autor nie wzdycha bynajmniej nostalgicznie słysząc termin „patriarchat” ani nie kojarzy go z dawnymi dobrymi czasami zaganiania rozanielonych niewiast do kuchni i do łożnicy. O ile bowiem różnice międzypłciowe są faktem biologicznym, co już samo w sobie jest dziś poglądem reakcyjnym i coraz szerzej penalizowanym, o tyle zapoznanymi faktami kulturowymi są również przejawy nierównego traktowania, dyskryminacji czy przemocy wobec kobiet. Zamiast im zaprzeczać – lepiej zrozumieć ich prawdziwe przyczyny, bo to może być pierwszy krok do sojuszu tyleż dziś trudno wyobrażalnego, co zapewne koniecznego: między środowiskami konserwatywnymi, a feminizmem, w każdym razie w jego radykalnej i socjalnej odmianie. Nic tak bowiem nie łączy, jak wspólny wróg. Ten zaś występuje za naszych czasów w dwóch postaciach: globalnego korporacyjnego kapitalizmu i doktryny transgender.
Neopatriachat, czyli przebieraniec w miejsce ojca rodziny
Nie ma też po co neopatriarchatu bronić, z pewnością bowiem współcześnie nie występuje już szerzej w swej klasycznej, rozumianej weberystowsko wersji, czyli jako władza ojca rodziny nad jej członkami, a w związku z dominującą pozycją rodzinną także nad całymi społecznościami. Mówiąc o neopatriarchacie XXI wieku mamy na myśli całokształt zjawisk składających się na wyzysk i ucisk, którym współcześnie poddane są kobiety ze strony mężczyzn – w tym także mężczyzn-przebierańców, podających się za „trans-kobiety”. To właśnie konfrontacja między ich agresywnym lobby a częścią środowisk feministycznych wstrząsa właśnie Gender Studies na zachodnich uniwersytetach. I nie jest to bynajmniej kwestia hermetyczna, bowiem hasło samoidentyfikacji płciowej jest obecnie jednym z głównych postulatów hegemonii kulturowej.
Pseudofeminizm z twarzą Clinton
Mimo oczywistej dyskryminacji kobiet przez nową, agresywną grupę interesów – jej uroszczenia bywają wręcz popierane przez inną krzykliwą frakcję, reprezentującą dominujące w zachodniej kulturze masowej poglądy feminizmu liberalnego. Jego postulaty sprowadzają się w istocie do kooptacji kobiet z klasy wyższej średniej w skład wyższego poziomu beneficjentów systemu kapitalistycznego, globalizacji i imperializmu. Zgodnie z takim podejściem miarą osłabienia patriarchatu miałaby być maskulinizacja kobiet, poziom feminizacji rad nadzorczych globalnych korporacji, ilość kobiet-generałów i jako ostateczny triumf wybór kobiety na prezydenta hegemonicznych Stanów Zjednoczonych.
Feminizm tego typu, choć również jest tworem stosunkowo młodym i po prostu żeńską odmianą liberalnego dyktatu kulturowego – lubi odwoływać się do doświadczeń historycznych walk o równouprawnienie kobiet, jak zmagania sufrażystek o uznanie pełni praw obywatelskich i uzyskanie praw wyborczych przez kobiety. Hasła te do dziś zresztą znajdują się w agendzie feministycznej, szczególnie w odniesieniu do krajów i narodów wciąż ograniczających uprawnienia polityczne kobiet. W efekcie z powodzeniem są wykorzystywane w ramach globalistycznych akcjami hegemonicznymi. Oczywiście zresztą nader selektywnie, czego banalnym dowodem jest choćby porównanie sytuacji politycznej i zawodowej kobiet w Arabii Saudyjskiej i innych krajach regionu powiązanych ze Stanami Zjednoczonymi – z gwarancjami żeńskiej partycypacji politycznej i rozwoju zawodowego w Islamskiej Republice Iranu. Nie są to jednak tematy, którymi lubiłby się zajmować głównonurtowy feminizm liberalny, którego politycznymi twarzami nadal pozostają Hillary Clinton i Michelle Obama.
Kto pierze te brudy?
Skądinąd kobiety wyzwalane z okowów patriarchatu w zakresie pracy w domu na modłę staromarksistowską (czyli na traktory…) czy liberalną (do korpo, kariery, klubu itp.) rzadko zastanawiają się kto zamiast nich przyrządza gotowe posiłki, pierze, prasuje, opiekuje ich dziećmi i sprząta ich mieszkania. Tymczasem przeważnie są to… inne kobiety, a różnica sprowadza się do tego, że ta ich praca bywa już formalnie opłacana, przeważnie nisko. Następuje zatem wręcz umocnienie wyzysku i dominacji nad sprzątaczkami, kucharkami, opiekunkami do dzieci i całą rzeszą pracownic najemnych. W krajach rozwiniętych staje się to udziałem przeważnie mniejszość etnicznych i zwłaszcza żeńskich imigrantów. Elementem tego samego procesu jest także przenoszenie relacji seksualnych z rodziny na korzystanie z pracownic seksualnych. Wreszcie zwieńczeniem dywersyfikacji reprodukcji społecznej na modłę liberalną, miałby być import dzieci, przejęcie funkcji prokreacyjnych przez importowane panny młode, a także przez pracownice najemne, co poniekąd już się dzieje w przypadku przemysłu surogatek. Docelowo niewykluczone może być po prostu zatrudnianie reproduktorek, również w założeniu często imigrantek, według wzoru kojarzonego dotąd raczej z antyutopiami w rodzaju „Opowieści podręcznej”. Inaczej niż w powieści (oraz filmie i serialu) do takiego systemu dążą jednak nie jacyś konserwatywni religijni fanatycy – ale i liberalni i feministyczni pionierzy postępu… dla wybranych.
Peryferia są kobietą
To, że biała, pochodząca z klasy średniej kobieta przestaje zajmować się domem i rodziną – nie oznacza bynajmniej, że kobiety nie są już wykorzystywane – tylko że wyzyskuje się i uciska… inne kobiety, nie tak szczęśliwie urodzone pod względem klasowym i geograficznym. Procesy te są zaś możliwe dzięki globalizacji i jej elementom towarzyszącym: wywłaszczeniom, komodyfikacji i coraz bardziej masowej imigracji. Kluczowym elementem globalizacji jest przeniesienie produkcji przemysłowej z krajów rdzeniowych na peryferie oraz powstanie globalnej linii produkcyjnej, obsługiwanej w dużej mierze przez żeńską klasę robotniczą. Warunkiem koniecznym tej transformacji była likwidacja rolniczych wspólnot wiejskich w krajach rozwijających się, dokonywana zarówno wprost, poprzez forsowną industrializację będącą metodą akumulacji przez wysiedlenia często wspomaganą wojną i czystkami etnicznymi, jak i pośrednio, poprzez rzekomą pomoc ze strony krajów rozwiniętych. Jednym z jej następstwem jest tworzenie ośrodków faktycznej inżynierii społecznej, za pomocą reglamentacji żywności, wody i innych dóbr kreującej skupiska wykorzenionej taniej, bądź nawet darmowej siły roboczej, która porzuciła swe dawne zajęcia, głównie rolnicze. W ten sposób często bardziej równomiernie rozłożone zadania reprodukcji społecznej, typowe dla naturalnych wspólnot wiejskich, są zastępowane forsowną akumulacją pierwotną, w ramach której kobiety zostają poddane podwójnemu neopatriarchatowi: globalistycznej produkcji kapitalistycznej i reorganizowanych wg wzorca liberalno-kapitalistycznego gospodarstw domowych Faktycznie więc w procesie globalizacji skomodyfikowany element żeński, podobnie jak rasowy i klimatyczny, zostają wykorzystane do maksymalizacji zysków korporacyjnych.
Wojny i COVID przeciw kobietom
Zagadnienia te nabierają szczególnego znaczenia w sytuacjach kryzysowych, jak wojny, tzw. pandemia COVID-19 i tzw. kryzys klimatyczny. Współcześni imperialiści potrafią głosić, że toczą wojny o prawa kobiet, chociaż to przecież właśnie kobiety nieodmiennie zawsze padały pierwszymi ofiarami wojen i kolonizacji. Gwałt i dyskryminacja, także rasowa są stałymi elementami agresji imperialistycznych, takich jak wojna wietnamska. Argumentu lepszego dbania o prawa kobiet używają także na swoje usprawiedliwienie rasistowskie reżimy w rodzaju syjonistycznych władz Izraela, które eksponują równość kobiet np. w służbie wojskowej, w tym także na okupowanych terenach palestyńskich, gdzie uczestniczą one w zorganizowanej przemocy wobec kobiet arabskich, co z kolei spotyka się z ambiwalentnym stosunkiem części zachodnich środowisk feministycznych.
Z kolei immanentną cechą reżimu COVIDowego był systemowy kryzys reprodukcji społecznej, który jednak bardziej dotknął kapitalistyczny styl życia niż podstawy liberalnego, globalnego kapitalizmu. Na utrzymanie poziomu konsumpcji krajowych rdzeniowych tym intensywniej musiały pracować sfeminizowane przemysły peryferii. Kobiety, zwłaszcza z mniejszości rasowych i imigrantki dominowały w uznawanych za kluczowe sektorach opieki, handlu detalicznego czy sprzątania w krajach takich jak USA i UK, znajdując się w sytuacji faktycznego wykluczenia z możliwości pracy domowej, systemów osłon socjalnych, „tarcz” i wypłat postojowego, którymi mogły się cieszyć zatrudnione kobiety z klasy średniej. Również w ich przypadku jednak formalna równość nie pokrywała się z rzeczywistym większym obciążeniem, także obowiązkami domowymi.
Sytuacje kryzysowe jak wojny i pandemia udowadniają zatem powierzchność rzekomego osłabienia dyskryminacji płciowej. Zwłaszcza, gdy ta przy ogromny wsparciu kapitału, władz politycznych i hegemonii kulturowej jest w zastraszającym tempie wdrażana pod sztandarem transgendryzmu. Już w ramach pierwszej, ale zwłaszcza drugiej fali feminizmu (czyli w drugiej połowie XX w.) zarysowało się kluczowe do dziś rozróżnienie, wpływające na nasze rozumienie pojęcia gender. Różnice doświadczeń, a więc i interesów zapowiadały przyszłą dwutorowość i wątpliwość: czy faktorem silniej, bądź nawet wyłącznie oddziałującym na zmianę systemu, są kwestie bytowe – czy też równie ważne, wręcz pierwotne i podstawowe muszą być zmiany na poziomie geokulturowym. O ile zatem jednym z głównych haseł i postulatów pierwszofalowych była równość, o tyle z czasem co najmniej równie istotne stało się ze strony żeńskiej artykułowanie różnic między płciami, zarówno społecznych, jak biologicznych i moralnych. Otworzyło z czasem to drogę do rozróżnienia sex i gender, czyli płci biologicznej od płci kulturowej.
Transtotalizm
Do poziomu obecnego transtotalizmu dochodzono rzecz jasna etapami. Między bajki można włożyć, że zaczęło się od jednego nieszczęsnego zdania Simone de Beauvoir, zawsze zresztą cytowanego od połowy i bez dalszego ciągu. Gdy bowiem autorka „Drugiej Płci” pisała, że „gdyby kobieta nie istniała – mężczyźni by ją wymyślili”, to przecież dodawała zaraz, że kobiecość „istnieje niezależnie od męskiej inwencji”. A zatem budowanie agresywnej doktryny, jak i całego przemysłu na bon mocie mówiącym faktycznie o kobiecej niezbędności i samodzielności jako bytu – to łagodnie mówiąc uzurpacja. Nie, prawdziwe źródła są zupełnie inne i oczywiście również wyrastają z logiki liberalnego kapitalizmu. Kluczowa była oczywiście kreacja rynkowa. Kiedy w 1979 roku Janice G. Raymond opisała rodzące się właśnie „The Transsexual Empire”, czyli same początki gigantycznego przemysłu chemiczno-medycznego, erotycznego i showbiznesowego – jej pracę traktowano jako ważny, acz niszowy doktorat z zakresu studiów seksualnych i etyki medycznej. Dziś wartość tego sektora gospodarki w samych Stanach szacowana jest na półtora miliarda dolarów, zaś książka Raymond znajduje się na indeksie, podobnie jak i jej autorka.
W międzyczasie bowiem doszło do intensywnego budowania popytu, do czego posłużono się wywodem idącym dużo dalej niż kiedykolwiek mogło śnić się nie tylko de Beauvoir, ale i wielu feministkom z początków drugiej fali. W niedużym tylko uproszczeniu imprintowany ciąg wyglądał tak: istnieją różne od siebie płeć biologiczna i kulturowa – liczy się tylko płeć kulturowa – nie ma płci biologicznej – płeć kulturowa jest właściwą płcią biologiczną. Od pierwszego, skądinąd co do zasady prawidłowego spostrzeżenia – do urągającego logice, nauce i zdrowemu rozsądkowi końcowego uroszczenia udało się dojść w ciągu jednego pokolenia. Po drodze transseksualizm został więc zastąpiony transgendryzmem, którego pierwsze objawienie datuje się na rok 1992, pierwsza „transosoba” samoidentyfikowała się w 1998 r. i już poszło coraz szybciej. Kolejne wydziały Women’s Studies co prędzej przemianowywały się na Gender Studies, z kwestii kobiecych przerzucając się z miejsca na agresywne promowanie zagadnień do tej pory rozumianych w kategoriach dysfunkcji płciowych. Kroku środowiskom akademickim dotrzymywali politycy. Ich manifestem stały się m.in. the Yogyakarta Principles, ogłoszone w 2006 r., a następnie nadal rozbudowywane w dużej mierze właśnie w kierunku zlania się kwestii praw człowieka z założeniem samoidentyfikacji płciowej. Taki jest też kierunek przyspieszających od kilkunastu lat ataków kulturowych, zmiatających na swej drodze wszystkie uznawane za reakcyjne poglądy na temat płciowości, dotychczasowych stanowisk feministycznych, a nawet lesbijskich nie wyłączając.
Dziś za użycie w Nowym Jorku za zwrócenie się do „osoby transpłciowej” niewłaściwym zaimkiem grozi grzywna do 250 tysięcy dolarów, odpowiedzialność karną za takie samo przestępstwo wprowadziła kanadyjska prowincja Ontario . Znowelizowanym The Equality Act 2010 Zjednoczone Królestwo rozciągnęło przepisy antydyskryminacyjne na kwestie (trans)gender, zaś legislacja autonomicznej Szkocji idzie wprost w stronę gwarantowanej przez państwo samoidentyfikacji płciowej bez żadnych konsultacji medycznych. W 15 stanach oraz w Dystrykcie Kolumbii programy większości szkół obejmują „LGBTQ-inkulzywną sexedukację”, a Kalifornia, New Jersey, Colorado i Illinois narzucają nauczanie historii LGBT+. Pierwszym dokumentem podpisanym przez prezydenta Joe Bidena był the Executive Order ponaglający Kongres do zakazania regulacji gwarantujących wyłączność biologicznych kobiet na występy w żeńskich dyscyplinach sportowych. Nauczyciele w Nowej Zelandii zobowiązani są samodzielnie i bez konsultacji z rodzicami analizować zachowania uczniów celem wykrycia i zachęcenia kandydatów do ogłoszenia zmiany identyfikacji płciowej. W UK między 2009 a 2019 rokiem liczba dzieci skierowanych na „terapię” inhibitorami dojrzewania realizowaną przez publiczną NHS Gender Identity Development Service (GIDS) wzrosła w przypadku chłopców o 1.640 proc., z 40 to 624, oraz o 5.337 proc. jeśli chodzi o dziewczynki, z 32 do 1.740. A wszystko to w ramach skierowanej przede wszystkim przeciw feministkom (a wcześniej także gejom i lesbijkom) strategii „przyłączcie się, bądź zamilknijcie”.
TERFIZM – nowy arcywróg
Dziś już nie wysyła się kobiet do kuchni i kościoła. Dziś wystarczy zwyzywać je od TERFów, za to żadne grzywny ani kary nie grożą. Zapamiętajmy ten slogan: Trans-Exclusionary Radical Feminism. Nie trzeba być ani feministką, ani nawet kobietą, by zostać oznakowanym tym nowym stygmatem najczarniejszej reakcji i faszyzmu. TERFem jest lesbijka, która odmawia seksu z „trans-kobietą”, sportsmenka pokonana przez przebierańca, zgwałcona przez takowego współwięźniarka, a zwłaszcza TERFami dziewczynki niechcące skorzystać ze wspólnych z chłopcami toalet i przebieralni – bo przecież niby na jakiej podstawie oceniają jakiej płci są ci chłopcy?!
Faceci w kobiecych ciuchach odbierają kobietom i zawłaszczają wszystkie po kolei socjalne i kulturowe zdobycze, pazurami wyrywane przez pokolenia sufrażystek, fale feminizmu i kobiece nurty postępowe i reformatorskie. Neopatriarchat w krajach rozwiniętych ma dziś wykrzywioną gębę przebierańca pochylającego się nad naszymi dziećmi, tak jak wersją dla peryferii jest wciąż globalny korpokapitalista, wspierany przez dzielne liberalne feministki, która bez zbędnej zwłoki (obok większości środowisk gejowskich) dzielnie stanęły też w pierwszych szeregach walki z TERFizmem. I nic dziwnego, wszak osiągniecie powszechnego uznania samozadowolonej z siebie pańci z klasy wyższej średniej nie będzie równać się pokonaniu neopatriarchatu, ale przeciwnie, tylko go podeprze w kuriozalnym, przebierańcowym wydaniu – oczywiście kosztem kobiet z krajów peryferyjnych i klas podrzędnych wobec świata ponadpłciowych panów.
Sex-misja
W tej sytuacji interesy środowisk prawdziwie zainteresowanych równouprawnieniem kobiet i zwolenników wartości tradycyjnych wydają się zbieżne. Bez powstrzymania liberalnego globalizmu nie jest możliwe ani odbudowanie wspólnotowości, ani autentyczne upodmiotowienie osób ludzkich obu realnie istniejących płci. Alternatywa zaś jest gorzej niż niesmaczna i z całą pewnością unicestwia resztki ludzkiej godności, urągając przy tym inteligencji cechującej ponoć nasz gatunek. Wobec ofensywy liberal-totalistycznego transgendryzmu stanie na pozycja realności płci biologicznej pozostaje więc swego rodzaju ponadczasową seks…misją. Z ideowego punktu widzenia dla środowisk konserwatywnych i tradycjonalistycznych oznacza to konieczność takiego samego przepracowania kwestii płciowych, jakiemu kiedyś podołać musieli marksiści. Im również artykułowanie kwestii kobiecych wydawało się początkowo zbędne, a nawet szkodliwe i wprost pochodzące z obcej, a nawet wrogiej agendy ideologicznej. Podobnie z punktu widzenia wartości konserwatywnych kwestia obrony kobiecości przed atakiem ze strony transgendryzmu jest absolutnie koniecznym uszczegółowieniem odwołania do esencji człowieczeństwa i osobowej godności. Feministyczny konserwatyzm jest zatem po prostu logiczny.
Konrad Rękas
Powiązanie globalizmu sensowne, choć społecznie dość płytka analiza. Autor odkrył 'TERFy’ raczej niedawno i idealizuje te klasyczne feministki, drugiej fali.
Kilka uwag, może trochę przydługich, ale na pewno nie złościwych.
Rozgraniczenie feministki – lesbijki jest mylące. Lesbijki zaangażowane są niemal zawsze zajadłymi radykalnymi feministkami(istnieje nawet typ 'trans men’, które też są zajadłymi feministkami przedstawiając się jako mężczyźni). Żeby było ciekawiej rodzice transowych dzieci/nastolatków, które się na to nie zgadzają i zrzeszają się są najczęjciej z liberalnej klasy średniej, a same matki nierzadko liberalne). Polecam artykuły aktywisty gejowskiego Angusa Foxa( jeden złożony z 7 części opowiada o chłopcach i ich rodzinach), który zinfiltrował społeczność takich sceptycznych rodziców. Z kolei o dziewczynkach i ich rodzinach, można przeczytać najwięcej w Irreversible Damage. Tam pierwszy wywiad jest z parą lesbijek, które zaadoptowały dziewczynkę i ta oznajmia się 'trans man'( przypadek rodziny ma znaczenie symboliczne w kontekście tego co piszę). Dodatkowo ciekawe materiały są na trans-widows ( społeczność żon po rozwodach z trans mężami ). One wszystkie są liberalne i raczej tolerancyjne, dopiero potem przechodzą na pozycję TERF.
Ten powiedzmy nieliberalny feminizm w istocie bardzo zabiega o gay marriage, odpuszczenie norm płciowych( to ciągle gender, tylko troszkę okrojony) i zachęcania do eksplorowania swojej seksualności( z wyjątkiem transowania, bo biologia. Natomiast wszystkie inne kombinacje są w porządku). Nie wolno w ogóle poruszać tematu biologia, a orientacji seksualna, jeśli nie jest im to na rękę. Dla nich niezmienność orientacji seksualnej to dogmat i czynniki środowiskowe nie istnieją lub są znikome. Ważne kto jak się sam określi, jak jest bi to jest bi i tyle, to nie mogą być fanaberie, natomiast transowanie to są fanaberie, zawsze. Widać całkiem silną korelację w podejściu obu ruchów. Dlatego też nie do końca rozumiem entuzjazm autora.
Obecny 'liberalny odcień’ wyrósł dokładnie z tego samego feminizmu, który teraz go zwalcza. Te feministki bez chwili zawahania szły w strajkach proaborcyjnych i atakowały nabożeństwa. Są bardzo pro gay i anty wszystko to co globaliści. Stąd wydaje mi się, że wiara konserwatystów w sojusz jest mocno naiwna. Budować cokolwiek na jednym wspólnym punkcie z mnóstwa innych, które są nie do pogodzenia? Trąci Konfederacją. Tak jak związanie z Korwinem jakiejkolwiek partii równa się liberalizacja ekonomiczna w postulatach, tak tutaj przymierze z feministkami-lesbijkami równa się akceptacja adopcji przez pary homoseksualne, ich ślubów i zwalczanie 'toksycznej męskości’, czyli prosto mówiąc męskich cech, które wydają im się zagrożeniem. Taki sojusz proponowany przez konserwatystów to nierealistyczna fantazja. Nie lepiej uderzać w to samo, ale z dwóch stron?
Moja teza jest następująca: klasyczne feministki budują bardzo liberalne podejście i z tej gleby powstała liberalno-globalistyczna odmiana, którą chcą częściowo zatrzymać. Jednocześnie nie rezygnując z tej liberalizacji. Potem w transowanie wpadają ludzie, właśnie z tak stworzonego na ich wyobrażenie liberalnego otoczenia. Dopiero wówczas mówią stop, i to tylko na jednym polu. Jednocześnie napędzają i hamują ten problem. Tylko w którą stronę bardziej? Wydaje się, że bardziej napędzają.
Czego jeszcze brakowało? Zdecydowanie opisu zjawiska i społeczności 'desisters/detransitioners’, to też są 'allies’ w antygenderowym kursie i niekoniecznie feministki.
Pozdrawiam serdecznie
Z tego typu ruchami/ideologiami nie można wchodzić w żadne sojusze – słusznie Pan zauważył, że prowadzi to do zgniłych kompromisów i w efekcie rozwadnia to, czego się rozwadniać nie powinno. W przypadku szeroko rozumianej lewicy należy ich skłócać, prowokować, wkładać kij w mrowisko, żeby ich osłabić wykorzystując ich własną broń, czyli kretyńskie odłamy, które już się „naparzają” aż miło. Atomizacja spowoduje, że staną się niczym więcej niż odpowiednikiem subkultur z lat 90-tych bez realnego wpływu na rzeczywistość społeczną i polityczną a później wyginą niczym dinozaury.
Feminizm jest bronia masowego razenia uzywana przez Anglosasow w swoich podbojach kolonialnych razem z innymi ideologiami – broniami masowego razenia od 250 lat co najmniej. Autor chcialby zawrzec sojusz , ze szczerymi feministkami. Co nie jest mozliwe. Feminizm jest klamstwem . Wejscie przez szczere feministki w feminizm juz na starcie jest poddaniu sie manipulacji polegajacej na przyjeciu , ze ma sie rozum zdolny do pojecia czegos i uznaniu zasuflowanych pomyslow , jako swoje i prawdziwe. Zawarcie „sojuszu” musialoby polegac na uznaniu przez te osoby , ze sie mylily . Wtedy nie bylyby juz feministkami . Inaczej to byloby podlaczeniem sie sie pod wroga manipulacje i proba zmienienia jej wektora . Moze to jest jakis pomysl , ale to nie byloby sojuszem i co wazniejsz raczej jest niewykonalne. Feministyczna postawa jest zgoda na klamstwo i otworzeniem sie na manipulacje . Feminizm jest w stanie zdezorganizowac zycie spoleczenstwa przez jedno, maksimum dwa pokolenia, poniewaz w tym czasie ujawni sie nieprawdziwosc i katastrofalnosc obietnicy feministycznej . Dlatego feministkom juz sa aplikowane nowe ideologie-bronie masowego razenia . Autor musialby miec rownie potezne narzedzia manipulacji jak ci , ktorzy atakuja nowymi ideologiami , zeby myslec o zmianie wektora feministycznej manipulacji.
„Nie, prawdziwe źródła są zupełnie inne i oczywiście również wyrastają z logiki liberalnego kapitalizmu.” – nie. Wskazuje Pan na skutki a nie przyczyny/źródła. A źródło pojawiło się wcześniej – konkretniej u Foulcaulta w jego bajaniach o wykluczeniu i rozumieniu norm (czyli już od początku lat 50-tych). A towarzystwo wprost się do tego przyznaje (Butler, Irigaray, etc.).
Autor sam nie wie, czego właściwie chce. „Sojuszu z feministkami”? Smacznego życzę.
„…o tyle zapoznanymi faktami kulturowymi są również przejawy nierównego traktowania, dyskryminacji czy przemocy wobec kobiet. Zamiast im zaprzeczać – lepiej zrozumieć ich prawdziwe przyczyny”
„Zapoznanym faktem kulturowym” jest, że równości nie było, nie ma i nie będzie. I jeśli np. kobiety zwykle mniej zarabiają, to nie dlatego, że mają coś innego między nogami — tylko po prostu dlatego, że są przeważnie w pracy mniej wydajne, niż mężczyźni. Co jest FAKTEM sprawdzonym i udowodnionym. To taki jeden przykładzik z wielu, dlaczego właściwie kobiety są traktowane inaczej, niż mężczyźni (co wcale nie jest tożsame z dyskryminacją). Przede wszystkim dlatego, że nie są mężczyznami. Autor nie rozumie?
Albo wolność — albo (wymuszona, bo inaczej się nie da) równość. Tertium non datur.
jest takie pojęcie – od zawsze – w krajach 'demokratycznych’ czyli pod żondami USA: CANCEL CULTURE obejmujące całokształt dokonań 'myśli’ NEOLIBERALNEJ-qwertylgbttransgender
a dzisiaj to jest tzw. wokeizm czy critical race theory.
Ostatnio np. kandydatka na sędziego US Supreme Court – oczywiści nygga-nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie: kto to jest kobieta!!!
A ostatnio wyprysk>to ichni 4starAdmiral – Rachel Levine – taka ichnia grodzka tylko żyd (przed) i żydówka (po transgender operacji) wymyśliła utworzenie w ramach administracji bideta>Office of Environmental Justice (biuro sprawiedliwości środowiskowej)
Woke Health: Biden Admin establishes Office of Environmental Justice (03.06.22)
https://www.lewrockwell.com/2022/06/no_author/woke-health-biden-admin-establishes-office-of-environmental-justice/
a NATO ma swoje Gender Advisor>
When Nato has its own Office of the Gender Advisor, you know wokery has won (12.02.22)
https://www.dailymail.co.uk/debate/article-10506123/PETER-HITCHENS-Nato-Gender-Advisor-know-wokery-won.html
bo trzeba dodać>że ta szopa-cancel culture ma promotora w USA i UN>WIPO>world intellectual property organization.
Dzisiaj cancel culture zarządzana przez USA-ma nowy 'patent’>diversity-inclusive-equity {DIE)
i jak wcześniej doniosłem cancel culture ma swojego PROMOTORA>naszego najważniejszego sojusznika czyli jankesów
ale najbardziej zabawne t
o chyba to, że zjednoczone prawiczki aka patrioci pod wodzą jaro dementia + moraver+maciarewicz wliczając polski kościół (wali głowę w piasek a Radio Maryje-otwartym tekstem) etc, etc, etc
ŁYKAJĄ całą USA cancel culture – GARSCIAMI (no bo Putin) bo cancel culture jest 'produktem eksportowy’ USA-NATO jak demokracja, 'wolność’) na co zwrócił uwagę ostatnio ruski Ławrow:
Russia Says West Has Declared “Total War,” Using Cancel Culture Against Them
.https://www.unz.com/aanglin/russia-says-west-has-declared-total-war-using-cancel-culture-against-them/
bo trzeba powiedzieć, że aktywnie przeciw cancel culture występują Rosja i Chiny-oczywiście u siebie – w trosce o dobrostan swoich społeczności.