Rękas: Wspaniałe lata 90-te?

Ponoć każda epoka przeszła wydaje się ciekawsza i wspanialsza od bieżącej, zwłaszcza jeśli w tej przeszłości sami byliśmy młodsi, zdrowsi i pełniejsi nadziei. Jednak fakt, że ktoś może tęsknić akurat za latami 90-tymi w Polsce – wydaje się dziwniejszy niż wzdychanie kombatantów „Mówcie co chcecie, ale w tych kanałach to jednak był klimat!”.

Początek klęski

 

Jeszcze pół biedy, jeśli ktoś te 30 czy 25 lat temu jeszcze nie żył i jest mu za jedno – Mieszko I, Adolf Hitler czy Leszek Balcerowicz. Gorzej jednak, gdy mantrę „kiedyś było jakoś fajniej” akurat w odniesieniu do okresu smuty w Polsce – powtarzają ludzie jakoś tam aspirujący do rozumienia rzeczywistości politycznej i socjal-ekonomicznej. Oczywiście, można zrozumieć o jaką różnicę chodzi nagle objawiającym się fanom lat 90-tych: w przeciwieństwie do dominującego dziś trendu polaryzacyjno-alienacyjnego (tzn. ciągle się kłócić o byle co, żeby pozostałych odstraszyć od spraw publicznych) – początek III RP był okresem praktycznego wykluczenia polemik w ogóle. Obowiązywał niepodważalny dyktat świętości „transformacji”, „reform” i jedynie słusznego kierunku geopolitycznego. Słowem – dekada nie była w istotny sposób inna od obecnej, tylko stanowiła etap dojścia do obecnego stanu Polski i narodu. I jeśli komuś nasza dzisiejsza sytuacja odpowiada – to dziękować powinien za to właśnie latom 90-tym. Tym bardziej zaś powinien rozumieć czyją winą jest, że żyjemy w kraju bez własnej gospodarki, zależnego finansowo, z 3-milionową diasporą gospodarczą i obcymi wojskami na własnym terytorium.

Straszne słowo „populizm

Skądinąd zresztą był to okres bynajmniej także niewolny od obecnych awantur o pietruszkę, tylko odbywały się one według innej osi, ganiania się „antykomunistów” z „postkomunistami”, co również przecież trwa do dzisiaj, tylko stało się jeszcze bardziej surrealistyczne i abstrakcyjne wraz z upływem lat i uznaniem dziedziczności tamtych podziałów. Przede wszystkim jednak – właśnie już w 1989/90 roku, u progu tej straconej dekady objawiły się wszystkie najgorsze, a immanentne cechy III RP. W tym zwłaszcza otwarta wrogość wobec najmniejszych choćby prób poważnego dyskursu: czy to o kierunku i metodach polityki gospodarczej (dopuszczalne było jedynie „bardziej czy mniej reformować” – jakby tylko jedna, uniwersalna oś polityki gospodarczej), czy o polityce zagranicznej. Przeciwnie, próba zakwestionowania któregokolwiek z dogmatów – kończyła się wrzuceniem do worka „populista„. A stamtąd w dobie niepodzielnego monopolu świadomościowego „Gazety Wyborczej” nie było już żadnego wyjścia.

Upieranie się więc, że „prawdziwy dyskurs skończył się w Polsce w roku 2005 czy 2010” wraz z rozegraniem przez PO-PiS pierwszych partii gry pt. Podzielimy Między Siebie Polskę – to co najmniej błąd, by nie powiedzieć fałsz. W żaden też sposób nie jest prawdą, że oto dopiero w XXI wieku Polska rzucona została na pastwę demagogii, wcześniej zaś zarządzona przez estetycznie zadumanych mędrców. Zupełnie przeciwnie – również dekada wcześniejsza była w III RP okresem ordynarnej demagogii, tyle, że właśnie upozorowanej na Mądrość Autorytetów i ukierunkowanej na aplauz ćwierćinteligencji, czyli mięsa armatniego rządzących już wówczas naszym krajem oligarchów i kompradorów.

Nie, w latach 90-tych w ogóle nie było żadnego dyskursu! Recepty monetarystyczne (dla jasności – L. Balcerowicz i jego zwolennicy sami się tak określali, nie ma więc powodu, by im tego miana odmawiać) podawane były wyłącznie ex cathedra, bez prawa do polemiki, przeznaczone do realizacji w całości. Przez całe dziesięciolecie – a także lata kolejne w ogóle obowiązywała zasada, że ekonomia jest wiedzą tajemną i hermetyczną, nie przeznaczoną nie tylko dla ludu, ale i dla polityków, których funkcją miało być wyłącznie służebne „realizowanie reform„. Nawet cząstkowe i chwilowe odejście od paradygmatu balcerowiczowskiego przez prof. Grzegorza Kołodkę również nie było nijak tłumaczone inaczej, jak zawezwanie do wiary w kolejny magiczny geniusz. Nawiasem mówiąc stąd wzięła się zresztą popularność krytyki tego systemu ze strony około-libertariańskiej, bo raz, że szkoła ta oferowała prostotę przeciw magii, a dwa – że w ogóle cokolwiek próbowała tłumaczyć…

Post- dekada

Sieroty po latach 90-tych lubią więc przedstawiać obecne rządy i wdrożoną przez nie zupełnie minimalną namiastkę polityki socjalnej jako jakiś bezprzykładny triumf populizmu, oczywiście „demagogiczny”. Tymczasem literalnie rozdawnictwo może być METODĄ skorelowaną z określonym kursem demagogii, ale ta może być również stosowana przy uzasadnianiu polityki cięć. Rzecz nie w dawaniu i cięciu bowiem, tylko w celu programu – uzyskaniu krótkotrwałego zadowolenia własnej bazy politycznej w oderwaniu od realiów. Demagogią było więc również prezentowanie balcerowiczowskich bzdur ekonomicznych jako naukowo jedynego programu reform, byle uzyskać poklask dominującej politycznie części społeczeństwa. Demagogią faktycznie nie tyle dominującą, co jedynie panującą w latach 90-tych, a nawet do całkiem niedawnej końcówki rządów PO-PSL.

A zatem było w formie inaczej, ale przez to nie lepiej. Po prostu, elity władzy nie czuły się wówczas skutecznie zagrożone przez społeczeństwo, przed sukcesami Samoobrony i LPR, a po upadku KPN nie istniała żadna siła stawiająca się poza systemem, nie było potrzeby absorbować na większą skalę ich haseł, ani tym bardziej wcielać ich w życie ponad formalne gesty (charakterystyczne zwłaszcza dla pierwszych rządów SLD-PSL). Obowiązywał wspomniany „pro-reformatorski consensus” i nie trzeba było manipulować elektoratem tak daleko posuniętą metodą alienacyjno-polaryzacyjną poza odgrzewaniem co jakiś czas awanturek między postkomuchami i postsolidaruchami (podczas gdy reszta społeczeństwa dostawała sam post…), czy szopek lustracyjnych.

Twórczy spór – z kim i o co?

I nie było to bynajmniej rozwiązanie polskie, tak jak w polityce III RP nigdy nie występowała żadna oryginalność. Mieliśmy po prostu do czynienia z przeniesieniem do Polski wzorców zachodnioeuropejskich, w których „spór” socjal- i ch-demokracji odbywał się właśnie na bazie ciągłości. Dopiero nowy wiek przyniósł odwołanie się do nowych wzorców amerykańskich, w których zwycięstwo kandydata drugiej opcji ogłaszane jest końcem świata i zdradą najważniejszych wartości. Być może więc zmianę akcentów w III RP można wiązać z bardziej bezpośrednim uzależnieniem Warszawy od Waszyngtonu w miejsce dotychczasowej podległości za pośrednictwem Brukseli i Berlina.

I wreszcie, użycie zwrotu „dawne, dobre czasy” jest w kontekście lat 90-tych tym bardziej nie na miejscu, że właśnie z tamtego okresu pochodzi także imprintowana Polakom wizja Sejmu idealnego, w którym „uny, panie, się tak nie kłóco ino siundo i radzo dla dobra wspólnego” (bo przecież jest tylko jeden słuszny program, żeby było lepiej i wystarczy uzgodnić jak szybko go realizować). Tymczasem był to przecież kolejny dowód na całkowitą INFANTYLNOŚĆ polityki w Polsce, dzięki której dawało się nasz kraj utrzymywać w politycznej formie zatęchłego stawu z rzęsą, w którym wszystko co żywe i świeże zdycha z braku tlenu.

Bo tylko spór bywa twórczy, podczas gdy rzekoma „zgoda narodowa” pozostaje przeważnie ładnie przebraną zmową elit. Ważne jedynie, by elity te widzieć jako całość, w całej ich kolonialnej szkodliwości dla Polski – i umieć poprowadzić narodowy spór właśnie tak, by zniszczył bękarta lat 90-tych. III RP, oddając nasz kraj Polakom.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 18 Average: 4.2]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *