Rękas: Wyzwoliny

Idiotyczność i przewidywalność sporu o tzw. „wyzwolenie” jest tak wielka i oczywista, że nie można opędzić się od podejrzenia prowokacji. Co gorsza zaś – najsmutniejsza w całej tej awanturze jest chyba jednak jej forma. Znowu potwierdza się bowiem, że internetowym Polakom wystarczy podrzucić rybkę – i są gotowi pozabijać się z kumulowanej nienawiści i agresji. Alienacja i polaryzacja, polaryzacja i alienacja…

O koniecznościach bez sentymentów

Bo tak z ręką na sercu – o co my się właściwie kolejny raz spieramy? Wkroczenia Armii Czerwonej na ziemie polskie było w pewnym momencie po prostu koniecznością historyczną, na którą ówcześni Polacy (a tym mniej my dzisiaj) niczego nie mogli poradzić. Jak ten fakt geopolityczny nazwiemy dziś – z punktu widzenia samej historii wydaje się być bez znaczenia. Liczy się to tylko w świecie propagandy, w którym użyteczne bywają nie fakty, ale właśnie etykiety, mające wywoływać emocje, niczym te napisy zapalające się nad widownią w studiach telewizyjnych, bez świadomości oglądających takie spektakle całkiem z zewnątrz.

Takie zbędne z punktu widzenia narodowego zdrowia psychicznego emocje łatwo jest zresztą wywołać z obu stron tak wykreowanego sporu. Bo przecież historycznie nie chodzi, ani nie chodziło o to czy nasi przodkowie subiektywnie czuli się „wyzwalani” czy „okupowani przez kolejnych okupantów”, ani z jakimi intencjami Sowieci przychodzili do Polski. Nic z tych rzeczy. Ważne było i pozostaje, że przy wszystkich fundamentalnych sprzecznościach interesów między Polską a Sowietami – akurat ten jeden mieliśmy wspólny: pokonanie Niemiec i wyparcie ich z ziem polskich. Bez sentymentów.

Liczby, które mają znaczenie

Dlaczego? A, bo suma indywidualnych doświadczeń w typie „Niemiec dał babci cukierka, a Ruskie miały karabiny na sznurkach i śmierdziało im z onuc” – w żaden sposób nie równoważy jednego doświadczenia zbiorowego. Takiego mianowicie, że ci dobrzy Niemcy zamordowali przeszło 3 miliony etnicznych Polaków, a jak by nie liczyć – liczba polskich ofiar sowieckich i komunistycznych jest o dwa rzędy wielkości niższa. Dla tych, którzy nie wiedzą co to są te rzędy wielkości – to są dwa zera po cyfrze z przodu.

Naprawdę, że to wciąż na nowo trzeba tłumaczyć…! Zapewne na pewnym poziomie percepcji przekazy, że bitwa pod Grunwaldem zaczęła się ok. 9 rano 15. lipca 1410 r. i że po prostu była dawno – są równoważne. A milion i miliard to prostu tak samo cholernie dużo. Ale na pewnym poziomie – to równoważne w żaden sposób nie jest. Przepraszam, ale jestem zawodowym dziennikarzem. Dla mnie 3.000.000 i 60.000 to nie jest to samo. A jako z wykształcenia księgowy nie mogę też przejść do porządku nad sentymentalizującymi popiskaniami, że „liczby niczego nie zmieniają!”. Z punktu widzenia przetrwania narodu – zmieniają bowiem wszystko.

Dusze, które przeżyły

I rzecz kolejna – jak można na poważnie opowiadać kabotyńskie kocopoły w stylu „Niemcy mordowali ciała – a Ruskie dusze!”? Skoro ktoś może siedzieć i sobie tak ględzić – znaczy, że i jego, i zapewne jego rodziców i dziadków dusze jakoś przetrwały. A gdyby dziadków i rodziców przepuszczono przez niemieckie kominy – to by już nie było komu tak p…ć!

Zresztą, skoro Polacy obronili się przeciw zagrożeniu ciał – to skąd bierze się u powtarzających bezmyślnie to całe założenie o większym nawet zagrożeniu polskiego ducha? Skąd przekonanie, że gdyby nie jakiś nadzwyczajny splot okoliczności („tąpnięcie, rozkład, a w końcu krach systemu komunistycznego„) – to byśmy akurat temu niebezpieczeństwu, faktycznie przyniesionemu ze Wschodu, ulegli? Że to samo mogło dotknąć ogół, co spotkało gromadkę dzieci żydowskich komunistów i relatywnie naprawdę wąski krąg ich szabesgojów?  Wszak jest to zwyczajnie sprzeczne nie tylko ze zdrowym rozsądkiem, ale i ze wszystkim co wiemy o najnowszej historii Polski! Skoro przez 45 lat naród polski w swej masie w najmniejszym nawet stopniu nie został skomunizowany – to na czym u licha miałoby jeszcze polegać to „większe od niemieckiego zagrożenie sowieckie”, na narzuceniu Polakom Funduszu Wczasów Pracowniczych?!

W rzeczywistości to bzdura z tej samej kuchni co „gdyby nie powstania – nie mówilibyśmy po polsku!„. Jak bardzo trzeba gardzić narodem polskim, by się upierać, że tak łatwo uległby świadomościowemu unicestwieniu! W dodatku przecież cała ta bajka z duszą została sfalsyfikowana. Cóż takiego stało się z polskimi duszami przez te 45 lat? Zaprawdę zabite zostały? Nie. Czyli cały konstrukt to strachy na Lachy.

Histeryzacja słów i prawdziwe wyzwanie

Niestety, żadne tego typu zdroworozsądkowe argumenty nie są w stanie ani rozstrzygnąć, ani choćby przerwać kolejny raz roznieconej gównoburzy. Naprawdę bowiem jest to wciąż ta sama kwestia mieszania pojęć przez dodawanie im zabarwienia emocjonalnego: „Jak ktoś to nazywa wyzwoleniem, to znaczy, że chwali, czyli że popiera i komunizm, i gwałcenie!„. Mamy więc do czynienia nie tylko z ideologizacją dyskursu naukowego, ale i z jego histeryzacją, uinfantylnieniem.

Nadto, słowa w ogóle nie mają już znaczenia. Nie lubimy czegoś, chcemy to wyrazić – więc nazwijmy najbrzydziej, jak nam przychodzi do głowy. Nieważne czy ma to sens. I przeciwnie, jeśli nazwa naukowo poprawna wydaje się nam za miła i kojarząca z aprobatą danego zjawiska – to jej zaprzeczamy. Stąd i ta nieszczęsna awantura o „dwie okupacje” i „wyzwolenie„.

A przecież, jak to pewien mądry człowiek napisał: „Wyzwolin ten tylko doczeka się dnia kto własną wolą wyzwolony!”. Jeśli nie uwolnimy się na początek przynajmniej od takich dzielących nas awantur – nigdy nie zorganizujemy polskiego potencjału niezbędnego, by stać się prawdziwie niepodległym narodem. Kluczowym pozostaje dziś bowiem nie problem czy Sowieci nas wyzwolili czy zaokupowali w 1944 r. – tylko czy jesteśmy w stanie pozbyć się okupantów jak najbardziej teraźniejszych. A na tym każdy Polak powinien się skupić, niezależnie od swoich politycznych sympatii i historycznych afiliacji.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 30 Average: 4.1]
Facebook

24 thoughts on “Rękas: Wyzwoliny”

  1. Pozwolę sobie na nieco dłuższy komentarz – standardowo z cytatami dla czytelności wywodu.

    Naprawdę dobry ostatni akapit został okraszony dziesięcioma żenującymi, przepełnionymi sofizmatami albo błazenadą wynikającą z osobistego nastawienia autora. To doprawdy zabawnie brzmi w świetle „Histeryzacji słów”.

    Niemniej ad rem:

    Na początku chciałbym zwrócić uwagę, że mam wrażenie, że red. Rękas zachowuje się jak typowy gnostyk – On jeden jest oświecony światłem prawdy, wszyscy inni się mylą i przykre z Jego perspektywy są te przepychanki maluczkich. Bo co tam my możemy wiedzieć. Oto dwa przykłady:

    „Idiotyczność i przewidywalność sporu o tzw. “wyzwolenie” jest tak wielka i oczywista, że nie można opędzić się od podejrzenia prowokacji.” – nie ma to jak ustawić sobie przeciwnika pod tezę. Przecież powszechnie wiadomo, że red. Rękas ma rację a jego przeciwnicy to prowokatorzy.

    „(…) najsmutniejsza w całej tej awanturze jest chyba jednak jej forma.” – oczywiście redaktor Rękas jest ponad tę awanturę, nawet gdy jest jej żywym uczestnikiem poprzez powyższy tekst.

    Dalej jednak jest tylko ciekawiej:

    „Bo tak z ręką na sercu – o co my się właściwie kolejny raz spieramy?” – o fakty Panie redaktorze, o fakty. Jeśli Pan tego nie rozumie, lub stosuje Pan przykre chwyty erystyczne mające na celu umniejszanie problemu, to oznacza to tylko, że Pana deklaracja o byciu zawodowym dziennikarzem w tym samym tekście jest tylko nieśmiesznym żartem.

    „Jak ten fakt geopolityczny nazwiemy dziś – z punktu widzenia samej historii wydaje się być bez znaczenia. Liczy się to tylko w świecie propagandy, w którym użyteczne bywają nie fakty” – jeśli dla Pana redaktora, który uzurpuje sobie prawo do właściwego, naukowego, niehisterycznego i nieinfantylnego ujmowania problemu kwestia klasyfikacji problemu i zastosowanie właściwego pojęcia to tylko kwestia propagandowa, to Pan wybaczy, ale już teraz napiszę bez ogródek – nie popisał się Pan w tym przypadku rozumnością. Kwestia pojęć, ich zastosowania i rozumienia jest kluczowa dla rozumienia rzeczywistości. Jest absolutnie żenujące, że wygłasza Pan swoje tyrady niczym wielki mędrzec, jednocześnie umniejszając tym, którzy patrzą na problem inaczej niż Pan nie rozumiejąc tak elementarnej kwestii jak znaczenie użycia i rozumienia pojęć. Oczywiście pamiętam doskonale, że już raz rzucił mi Pan redaktor „przeintelektualizowanie”, ale Pan wybaczy – to taka typowa obrona ignorantów, z którą nie godzi się dyskutować.

    „Bo przecież historycznie nie chodzi, ani nie chodziło o to czy nasi przodkowie subiektywnie czuli się „wyzwalani” czy „okupowani przez kolejnych okupantów”, ani z jakimi intencjami Sowieci przychodzili do Polski. Nic z tych rzeczy. Ważne było i pozostaje, że przy wszystkich fundamentalnych sprzecznościach interesów między Polską a Sowietami – akurat ten jeden mieliśmy wspólny: pokonanie Niemiec i wyparcie ich z ziem polskich. ” – bzdura. Pokonanie Niemiec i wyparcie ich z ziem polskich to jeden z elementów opisu historycznego czy też celów Polaków. Istotny, owszem, ale jeden z kilku elementów. Kwestia tego czy nasi przodkowie czuli się wyzwalani czy na powrót niewoleni jest absolutnie fundamentalna.

    „Z punktu widzenia przetrwania narodu – zmieniają bowiem wszystko.” – już kiedyś zwracałem Panu uwagę na stosowanie właściwych kwantyfikatorów. Być może jako księgowemu wystarczy Panu zauważenie różnicy między 3 mln a 60 tysiącami, ale od logicznej strony wywodu tak wielki kwantyfikator jest po prostu fałszywy. Mówiąc wprost – bredzi Pan. Z punktu widzenia przetrwania narodu podane liczby MOGĄ, lecz NIE MUSZĄ zmieniać wszystkiego. A to znacząca różnica. Nie bawimy się bowiem w gdybologię a oceniamy fakty.

    ” jak można na poważnie opowiadać kabotyńskie kocopoły w stylu “Niemcy mordowali ciała – a Ruskie dusze!”?” – kabotyńskie to są kocopoły o tym, że ateizacja społeczeństwa nie może być dla ludzi wierzących rozumiana jako mordowanie duszy.

    „Skoro ktoś może siedzieć i sobie tak ględzić – znaczy, że i jego, i zapewne jego rodziców i dziadków dusze jakoś przetrwały. A gdyby dziadków i rodziców przepuszczono przez niemieckie kominy – to by już nie było komu tak p…ć!” – myśl subtelna niczym portowa ladacznica. No, ale jeśli duszę rozumie się materialnie, to właśnie takie bzdety później przychodzi pisać sygnując publicznie własnym nazwiskiem.

    „Zresztą, skoro Polacy obronili się przeciw zagrożeniu ciał – to skąd bierze się u powtarzających bezmyślnie to całe założenie o większym nawet zagrożeniu polskiego ducha?” – płynne przejście od zagrożenia duszy do zagrożenia ducha narodu pokazuje tylko jedno – pisze Pan na temat czegoś, czego w ogóle Pan nie rozumie. Jak już kiedyś tutaj pisałem – na temat fizyki kwantowej osoby z nią niezaznajomione się nie wypowiadają, bo są w niej wzory. Jakimś dziwnym trafem na tematy historyczne, filozoficzne itp. utarło się, że każdy może się wypowiedzieć w sposób wartościowy. O tempora…

    „Skoro przez 45 lat naród polski w swej masie w najmniejszym nawet stopniu nie został skomunizowany” – Pan chyba żyje na Marsie. Świadomość Polaków jeśli chodzi o pewne, nazwijmy to „myślowe szablony” rodem z PRL są nadal żywe. Dość powiedzieć, że zaledwie kilka dni temu usłyszałem od pewnego jegomościa, że rząd powinien nie tylko gwarantować pracę ale i regulować na jakie zawody jest zapotrzebowanie i te kierunki/zawody udostępniać obywatelom. Już nie pomnę o innych tego typu wypowiedziach osób publicznych.

    Kolejny akapit („W rzeczywistości to bzdura(…)”) to znów pomylenie duszy z duchem narodu, który to duch został, delikatnie rzecz ujmując sprostytuowany i zubożony najpierw papką komunistyczną a obecnie polit-poprawną a dusze miały inne problemy. Jeśli tego się nie widzi, to Pana ostatni akapit, który uważam za naprawdę dobry jest tylko mową-trawą, bo brak zdolności identyfikacji przyczyn problemu prowadzi do braku rozwiązania problemu.

    Na koniec „kwiatek” pokazujący, że albo nie wie Pan o czym pisze (mam taką nadzieję), albo intelektualnie jest Pan zwyczajnie nieuczciwy:

    „Naprawdę bowiem jest to wciąż ta sama kwestia mieszania pojęć przez dodawanie im zabarwienia emocjonalnego: “Jak ktoś to nazywa wyzwoleniem, to znaczy, że chwali, czyli że popiera i komunizm, i gwałcenie!“. Mamy więc do czynienia nie tylko z ideologizacją dyskursu naukowego, ale i z jego histeryzacją, uinfantylnieniem.” – nie, wcale nie jest ani tak, że nazywanie wyzwoleniem jest akceptacją komunizmu i gwałtów ani nazywanie okupacją nie jest kabotyństwem czy ignorowaniem liczb. Problem jest zupełnie innej natury i coś mi się wydaje, że Pan doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale targa się Pan na spore szpagaty intelektualne aby tylko próbować przekonać przeciwnika. Bo z dążeniem do prawdy Pana podejście nie ma zbyt wiele wspólnego.

      1. Zważywszy na fakt, że odniosłem się do słów autora nie uciekając się do wycieczek ad personam a samego redaktora Rękasa w życiu nie poznałem osobiście to faktycznie bardzo „sensowny” zarzut. Mogę jedynie odpowiedzieć, że ma się wrażenie, że publicznie usiłuje Pan bronić autora bezpodstawnymi zarzutami. Żałosne.

  2. Brawo Konrad Rękas!!! Konkretny tekst i merytoryczny. A co do komentarza Marcina Sułkowskiego, to dowodzi, że są ludzie nie tylko o „zdechłych” duszach, ale o sparaliżowanych mózgach. I tu żadna argumentacja ich nie wskrzesi.

    1. Jeśli mam sparaliżowany mózg wskazując chociażby na błędne użycie wielkiego kwantyfikatora czy sofizmatów to cieszę się, że jestem tak klasyfikowany przez zwolenników takiego podejścia.

      1. Epoka PRLu wykształciła zasadniczo dwie postawy: komucha i „antykomucha”. Oboje charakteryzują się tą samą mentalnością, tylko „podmioty” adoracji są inne. Ani z jednym ani z drugim nie ma co wchodzić w żadne merytoryczne dysputy. Wszystkowiedzący i lepiej rozumujący komuchy i „antykomuchy” reagują cholerycznie na każdą próbę obiektywnego, nieemocjonalnego podejścia do spraw dla nich niekwestionowanych . Przykładem jest właśnie Marcin Sułkowski. Widać Konrad Rękas uderzył w jego czuły punkt, a ten w odwecie wykrzesał komentarz polemiczny w nadziei zmiażdżenia argumentacji autora artykułu. Ale to tylko nadzieja. „Antykomuch” Sułkowski praktycznie nie podjął żadnej rzeczowej polemiki, bo jej podjąć po prostu nie mógł. Komuchy i „antykomuchy” biegli są co prawda w polemice, ale tej ideologicznej czy propagandowej. Zresztą kto uważnie czytał teksty obydwu Panów dojdzie to tego wniosku.
        Niech za przykład posłuży tu choćby końcówka komentarza nieszczęsnego Sułkowskiego. Przytoczył on następujące zdania z tekstu Rękasa:

        „Naprawdę bowiem jest to wciąż ta sama kwestia mieszania pojęć przez dodawanie im zabarwienia emocjonalnego: “Jak ktoś to nazywa wyzwoleniem, to znaczy, że chwali, czyli że popiera i komunizm, i gwałcenie!“. Mamy więc do czynienia nie tylko z ideologizacją dyskursu naukowego, ale i z jego histeryzacją, uinfantylnieniem”.

        I dał odpowiedź:

        „- nie, wcale nie jest ani tak, że nazywanie wyzwoleniem jest akceptacją komunizmu i gwałtów ani nazywanie okupacją nie jest kabotyństwem czy ignorowaniem liczb. Problem jest zupełnie innej natury i coś mi się wydaje, że Pan doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale targa się Pan na spore szpagaty intelektualne aby tylko próbować przekonać przeciwnika. Bo z dążeniem do prawdy Pana podejście nie ma zbyt wiele wspólnego”.

        Powyższy tekst (jak i zresztą cały „polemiczny” komentarz naszego „antykomucha”) można w zasadzie sprowadzić do jednego zdania: nie, bo wcale tak nie jest, ani być nie było i być nie może, i być nie będzie, a kto inaczej myśli , ten jest w błędzie.

        W drugiej strony cieszę się, że „antykomuchy” tkwią w pułapce wykreowanych emocji i histerii ideologicznej. Darcie szat przez komuchów i „antykomuchów” jest sygnałem, że obiektywna myśl żyje i inspiruje tych, którzy posiedli umiejętność dystansowania emocji i radzą sobie z traumą
        Antykomuchy i komuchy wiedzą już wszystko, poznali już całą prawdę. Pozostało im tylko doskonalić propagandę obrony swoich traumatycznych racji.

        1. „Epoka PRLu wykształciła zasadniczo dwie postawy: komucha i “antykomucha”.” – ach, czyli społeczeństwo i sposób myślenia w Polsce dzieli się tylko na dwie postawy i co więcej – dotyczy ten podział również tych, którzy w czasach końca PRL dopiero się rodzili. Cóż za cudowne spłaszczenie rzeczywistości. Oczywiście nawet na chwilę nie zająknął się Pan na temat tego, że moja argumentacja jest po pierwsze, wynikiem zwyczajnej semantyki w kwestii pojęcia „wyzwolenie”, po drugie wynika z podejścia katolickiego. No, bo po co? Lepiej stworzyć sobie fałszywą optykę i po prostu ustawiać sobie przeciwnika niczym podrzędny sofista.

          „Widać Konrad Rękas uderzył w jego czuły punkt” – komentuję teksty różnych autorów i piszę na tym portalu od jakichś 10-12 lat. Gdyby wysilił się Pan odrobinę bardziej niż przy kształtowaniu fałszywej optyki rzeczywistości, o której powyżej, to targnąłby się Pan na delikatną kwerendę i nie palnąłby Pan takiej głupoty. Zwyczajnie dyskutuję wtedy, kiedy uważam to za stosowne.

          „“Antykomuch” Sułkowski praktycznie nie podjął żadnej rzeczowej polemiki, bo jej podjąć po prostu nie mógł.” – rzecz jasna rzucenie etykietki i brak odniesienia do meritum komentarza to rzeczowa i miażdżąca merytorycznie polemika.

          „nie, bo wcale tak nie jest, ani być nie było i być nie może, i być nie będzie, a kto inaczej myśli , ten jest w błędzie.” – jeśli tylko tyle wyczytał Pan z komentarza, który miał kilkanaście akapitów i poruszał choćby takie kwestie jak rozróżnienie na duszę i ducha narodu, które redaktor Rękas niesłusznie myli czy błędne użycie wielkiego kwantyfikatora, to przecież nie zmuszę Pana do czytania ze zrozumieniem.

          Jako, że Pan uderza w ton dzielenia ludzi na dwie grupy obie krytykując, to zastanawiam się nad dwiema kwestiami – po pierwsze, jakim cudem udało się Panu wyabstrahować z tego podziału, co oczywiście jest niemożliwe dla nikogo innego; po drugie, jak sam siebie Pan klasyfikuje?

  3. Brawa dla p. Sułkowskiego za rzeczową krytykę elukubracji skrytego za parawanem rozsądku, zaangażowanego propagandysty. Swoją drogą ciekawym, jak p. Rękas chce przekonać Polaków do „pozbycia się okupantów jak najbardziej teraźniejszych”, relatywizując okupację sowiecką?…

  4. „wygłasza Pan swoje tyrady niczym wielki mędrzec” – dobrze, Panie Marcinie, że chociaż Pan umie krótko, zwięźle i bez emocji 🙂

    A co do reszty – to podobne Pańskim zarzutom obiekcje wygłosiła pewna moja znajoma, tylko ona umiała to zrobić lakoniczniej. Po prostu tupnęła nogą i krzyknęła:

    – Z tobą nie da się kłócić! Bo ty dyskutujesz tak, jakbyś… miał rację!

    Czego i Panu kiedyś życzę.

    1. „dobrze, Panie Marcinie, że chociaż Pan umie krótko, zwięźle i bez emocji” – nigdzie nie napisałem, że moja wypowiedź będzie krótka. Zwięzłość zaś nie jest z konieczności powiązana z „krótkością”. Emocji również nie ma w moim komentarzu – zwyczajnie czasami uderzam tym samym ostrzem, które wybrał sobie Pan, Panie redaktorze.

      A co do reszty – jeśli tylko tyle Pan „wyciągnął” z moich zarzutów, to jest mi bardzo przykro. Jeśli będzie chciał Pan nieco poważniej i bardziej merytorycznie podejść do dyskusji to mimo różnic nas dzielących jestem otwarty. I nie życzę Panu dyskutantów tupiących nogą a tym bardziej życzę Panu, żeby Pan się w taki sposób nie zachowywał, bo niestety mimo uroczej anegdotki tak wygląda Pana odpowiedź.

      Pozdrawiam serdecznie.

    2. Pana teksty są zbyt jednostronne, aby je poważnie traktować, chociaż wybrane poglądy są godne uwagi. Zresztą publicysta nie musi nawet pretendować do bycia obiektywnym skoro większość naukowców ma afiliacje ideologiczne i polityczne, czyli nie uprawia nauki wolnej od wartości. W praktyce niechęć do USA zdaje się u Pana przeradzać w pozytywne nastawienie do Rosji. Tymczasem obydwa państwa są zaborcze i walczą m.in. o przejęcie Polski czy szerzej międzymorza. Rosja jest w defensywie i dlatego nie chce na nas napadać, ale są inne metody przejęcia naszego regionu. Według rosyjskich analityków Rosja musi wytrzymać nawałę Jankesów wyczekując na zmianę układu sił w regionie a wtedy pokaże swoje prawdziwe intencje.

  5. Do Sułkowskiego.
    Człowieku, Ty nie czytasz z uwagą, co jest napisane. Ale pierwszy jesteś do pochopnego osądu. Wyraźnie użyłem słówka „zasadniczo”! Czyli wiadomo, że są też i inne postawy, ale one tu nie wchodzą w grę z racji poruszanego tematu. Czy tak naprawdę trzeba tłumaczyć Ci wszystko jak przysłowiowemu chłopu na granicy ? Jest coś takiego jak domyślność, umiejętność analizy i kojarzenia faktów. Jesteś 10-12 lat na portalu i co tego? Czy to usprawiedliwia powierzchowność i pisanie niedorzeczności? Żałosne.
    Uważam, że jakkolwiek polemika nie ma tu sensu, bo na straży stoi „optyka wielkiego kwantyfikatora”.

    1. „Człowieku, Ty nie czytasz z uwagą, co jest napisane. Ale pierwszy jesteś do pochopnego osądu.” – ależ to zabawnie brzmi w świetle Pana komentarza, o czym niżej.

      „Wyraźnie użyłem słówka “zasadniczo”!” – proszę zapoznać się z pojęciem „zasadniczo”. Podpowiem, że oznacza to „z zasady” (w sensie filozoficznym czy matematycznym zasada to reguła) czy „w ogólności”, co jasno mówi, że są dwie główne grupy – ten sąd właśnie komentowałem a Pana zdanie, że „są też i inne postawy” to taka próba ucieczki od tego, co się powiedziało. Szczególnie, że sam Pan zauważa, że nawet jeśli te inne postawy istnieją, to nie mają znaczenia ze względu na poruszany temat, także kłóci się Pan sam ze sobą. Wyraźnie miałem pretensje o niesłuszne wrzucenie mnie do zbioru, który jest efektem fałszywej optyki. To, że nie wie Pan jak użyć pojęcia nie oznacza, że ktoś nie czyta z uwagą albo pochopnie osądza. Zalecam większą staranność przy pisaniu komentarzy i ostrożność w ferowaniu opinii.

      „Jest coś takiego jak domyślność, umiejętność analizy i kojarzenia faktów.” – ależ bełkot. Jest coś takiego jak umiejętność precyzyjnego pisania. Jeśli się tego nie potrafi, to należy uderzyć się w pierś. Zresztą czego miałem się domyślać? Czyż błędnie odebrałem, że zaklasyfikował mnie Pan do grupy „antykomuchów, z którymi się nie dyskutuje”? No niechże Pan będzie odrobinę przyzwoity i nie robi sobie żartów.

      „Jesteś 10-12 lat na portalu i co tego? Czy to usprawiedliwia powierzchowność i pisanie niedorzeczności? Żałosne.” – żałosne to jest sugerowanie, że gdziekolwiek napisałem, że długą obecnością tutaj uzurpowałem sobie prawo do powierzchowności. Do diabła niechże Pan wysili szare komórki i weźmie pod uwagę to, co napisałem, a nie to, co próbuje mi Pan wmówić, że napisałem. Łopatologicznie rzecz ujmując – zarzucił mi Pan stronniczość z powodu rzekomego uderzenia w czuły punkt, co jest bzdurą i wiedziałby Pan, gdyby chciało się Panu przeczytać kilka moich innych komentarzy, o co nietrudno, bo jest ich tutaj masa ze względu na fakt, że jestem tu długo. Tylko tyle. Dopisywanie sobie czegokolwiek więcej jest zwyczajnym przejawem braku umiejętności czytania ze zrozumieniem albo złą wolą.

      „Uważam, że jakkolwiek polemika nie ma tu sensu, bo na straży stoi “optyka wielkiego kwantyfikatora”.” – co prawda z zupełnie innej pozycji, ale odnoszę podobne wrażenie. Ja bowiem podzielam zdanie Arystotelesa, że kto nie uznaje zasad logicznych ten nie jest godnym dyskutantem. Jako, że Panu nie przeszkadza błąd logiczny w postaci błędnego użycia kwantyfikatora, co przecież falsyfikuje cały sąd, to przestaje mnie dziwić Pana tendencja do nadinterpretacji czy brak zdolności poprawnego użycia pojęć.

      1. Do Sułkowskiego.
        Czyli innymi słowy wszyscy mają skrzywioną optykę poza Tobą. Skoro nie jestem godnym dyskutantem, to po co piszesz do „niegodnego dysputanta”? Po to, żeby mu uświadomić jego niegodność? Czy brak logiki? Sam przy tym postępujesz nielogicznie (spostrzegłeś to?).
        Nie tylko Ty podzielasz zadanie Arystotelesa. Problem w tym, jak go używasz – do uwiarygodnienia własnego widzimisię czy też do „poznania prawdy”.
        „Próba ucieczki od tego, co się powiedziało” – po pierwsze to nie powiedziałem tylko napisałem (Twój styl czepiania się, nieprawdaż?), a po drugie „precyzyjne pisanie” instalowane w każdym wpisie doprowadziłoby do przekształcenia portalu w obszerną „encyklopedię” nie wiadomo czego. Już i tak wystarczająco dużo miejsca zajmują tu Twoje „kopydlaste” polemiki.

        Niekiedy domyślność, umiejętność analizy i kojarzenia faktów przydają się bardziej niż to Twoje „precyzyjne pisanie” (oczywiście, że precyzja pisania czy wysławiania się jest konieczna, ale są okoliczności, które, by uniknąć przesadnego rozrostu treści, usprawiedliwiają „odejście” od precyzji). Jeśli tego nie zrozumiesz, to zawsze i wszędzie będziesz się czepiał, zadręczając swoją „precyzją” siebie samego i innych.

        Bez obrazy, ale wiele z Twoich wpisów, choć obszernych i przybranych w „filozoficzne” słówka służą za parawan ideologicznej pyskówki, której sedno wyraziłem już we wcześniejszym wpisie.

        1. „Czyli innymi słowy wszyscy mają skrzywioną optykę poza Tobą.” – proszę wskazać fragment mojej wypowiedzi, gdzie coś takiego z mojej strony padło. Oczywiście nie zrobi Pan tego, bo to już kolejny komentarz z Pana strony, w którym woli się Pan zniżać do poziomu insynuacji, sofizmatów czy wmawiania mi czegoś, czego nie napisałem.

          „Skoro nie jestem godnym dyskutantem, to po co piszesz do “niegodnego dysputanta”?” – uderz w stół. Skoro sam przyznaje się Pan do nieprzestrzegania logiki… 😉

          „Sam przy tym postępujesz nielogicznie (spostrzegłeś to?).” – nie ma niczego nielogicznego w wytykaniu komuś błędów logicznych i posiłkowaniem się słowami kogoś, kto jednak z logiką był „za pan brat”. Ale to już kolejny Pana popis dziwnej argumentacji, której sens pojmuje chyba tylko Pan sam.

          „Problem w tym, jak go używasz – do uwiarygodnienia własnego widzimisię czy też do “poznania prawdy”.” – jeśli Pan problem stawia, to proszę mi udowodnić, że problem istnieje a nie zadać pytanie, z którym nie wiadomo co zrobić. Jeśli Pan uważa, że użyłem reguł logiki dla własnego widzi mi się a nie do poznania prawdy (co nota bene jest niemożliwe przy prawidłowym zastosowaniu logiki, którą cechuje wiedza obiektywna – i to jest nielogiczne spostrzeżenie) to proszę mi to udowodnić. Póki co Pana argumenty przypominają pyskowanie niesfornego nastolatka.

          „po pierwsze to nie powiedziałem tylko napisałem” – jak już się Pan czepia, to proszę targnąć się na sprawdzenie pojęcia w słowniku języka polskiego. Powiedzieć oznacza „przekazać za pomocą słów jakieś myśli, informacje”. Pewnie stąd wypowiedź może być zarówno ustna jak i pisemna o czym powinien Pan wiedzieć już ze szkoły podstawowej. I na marginesie – nie, to nie jest mój styl czepiania się. Staram się nie czepiać tylko zwracać uwagę merytorycznie.

          „“precyzyjne pisanie” instalowane w każdym wpisie doprowadziłoby do przekształcenia portalu w obszerną “encyklopedię”” – nie. Precyzyjne pisanie doprowadziłoby tylko i wyłącznie do klarownych tekstów. Precyzja nie zawsze idzie w parze z rozwlekłością – to akurat zależy m.in. od tematu czy autora tekstu.

          „Już i tak wystarczająco dużo miejsca zajmują tu Twoje “kopydlaste” polemiki.” – a teraz targnę się jednak na złośliwość – czym Pan zmierzył, że moje polemiki zajmują wystarczająco dużo miejsca?

          „Niekiedy domyślność, umiejętność analizy i kojarzenia faktów przydają się bardziej niż to Twoje “precyzyjne pisanie”” – domyślać to ja się mogę czy w przyszłym tygodniu będzie padał deszcz a nie odnośnie do tekstu. Tekst ma być klarowny, bo tylko wtedy możliwa jest „umiejętna analiza” i „kojarzenie faktów”.

          „Jeśli tego nie zrozumiesz, to zawsze i wszędzie będziesz się czepiał, zadręczając swoją “precyzją” siebie samego i innych.” – proszę wybaczyć, ale warsztat wyrabiałem sobie pod okiem osób, których wiedzę cenię nieco wyżej niż rady kogoś, kto w trzecim komentarzu z rzędu próbuje mnie bezpodstawnie szufladkować jednocześnie zupełnie ignorując meritum dyskusji. A o moje „zadręczanie precyzją” proszę się nie martwić – zarówno mnie jak i moim bliskim jest z tym bardzo dobrze 😉

          „Bez obrazy, ale wiele z Twoich wpisów, choć obszernych i przybranych w “filozoficzne” słówka służą za parawan ideologicznej pyskówki, której sedno wyraziłem już we wcześniejszym wpisie.” – gdy ktoś wymyśla na mój temat to nie mam powodu się obrażać – pozostaje mi jedynie uśmiechnąć się z politowaniem. A jeśli Pan uważa, że moje komentarze to ideologiczne (sic! – argumentacja logiczna to ideologia? cóż za bełkot) pyskówki a Pan gdziekolwiek wyraził sedno to mogę stwierdzić tylko jedno – nie mogę przyznać Panu racji, bo wtedy mylilibyśmy się obaj.

          1. Do Sułkowskiego.
            Uczony w piśmie faryzeusz. Rozumie co napisane w księgach, a nie ma pojęcia o tym co oczywiste i proste.
            Aby z kimś polemizować na zadany temat, dobrze jest się zorientować, z kim ma się do czynienia. Jeśli z osobą szukajacą prawdy, to w porządku. Natomiast wchodzić w dyskusję z osobą choleryczną, która wykazauje podporządkowanie intelektu własnej rządzy posiadania racji, to już inna rzecz (np. „nie mogę przyznać Panu racji …”). Ty już się zdradziłeś. Artykùł Konrada Rękasa wprawił w wibrację Twoje nożyce.
            I nie potrafisz się z tym pogodzić.
            Może i jesteś inteligentny, ale brakuje Ci mądrości. W przeciwnym razie nie chodziłbyś za mną ze swoim słowniczkiem, za mną, który jest „nie godny dyskusji”.

            Nie wiem, może się mylę, ale te 10-12 lat spędzonych na portalu, lepszy przyniosłyby owoc, gdybyś je w porę zamienił na leżankę w pokoju terapeutycznym.

            1. Teraz „awansowałem” na faryzeusza. Która to już bezpodstawna etykietka?

              Jeśli wykazałem podporządkowanie intelektu własnej rządzy posiadania racji to nie powinien mieć Pan problemu z wykazaniem tego. W takim razie proszę zacząć, bo pisze Pan czwarty komentarz przepełniony bezpodstawnymi zarzutami i bełkotliwymi uwagami zamiast zmierzać do celu. To już staje się nudne.

              „Ty już się zdradziłeś.” – nigdy się nie kryłem ze swoimi celami mimo, że Pan twierdzi, że mam inne niż faktycznie. To, że nie mogę przyznać Panu racji, bo według mnie opowiada Pan bzdury nie oznacza, że dążę do „swojej racji” kosztem prawdy. Oczywiście może sobie Pan górnolotnie dalej powypisywać co się Panu żywnie podoba, ale nadal nie ma w tym krztyny merytoryki.

              „Artykùł Konrada Rękasa wprawił w wibrację Twoje nożyce.
              I nie potrafisz się z tym pogodzić.” – nie wiem dlaczego miałbym się godzić z ewidentnymi błędami logicznymi albo sofizmatami, które starałem się wykazać. Póki co ani redaktor Rękas ani tym bardziej Pan nie podjęliście merytorycznej dyskusji. Redaktor Rękas ma jednak nad Panem tę przewagę, że nie brnie w błazenadę.

              „W przeciwnym razie nie chodziłbyś za mną ze swoim słowniczkiem, za mną, który jest “nie godny dyskusji”.” – nigdzie za Panem nie chodzę, proszę sobie nie schlebiać jak gdyby był Pan przedmiotem mojego wielkiego zainteresowania. Po prostu uważam, że chamstwem jest zakończenie dyskusji bez słowa tylko dlatego, że nie odpowiadają mi argumenty drugiej strony, nawet jeśli są one beznadziejne. Próbuję z Panem dyskutować na pewnym poziomie, Pan niestety tego poziomu nie trzyma ciągle uciekając się do argumentów ad personam, bezpodstawnych insynuacji itp. Od razu uprzedzam, że nie oznacza to jednak, że będę tę rozmowę ciągnął bez końca. Zbliża się Pan do momentu, w którym jeśli nie zmieni Pan swojego podejścia do rozmowy i nadal będzie Pan wysyłał mnie psychuszki czy wyzywał, to po prostu będę zmuszony nazwać Pana we właściwy Pana zachowaniu sposób i to zakończy sprawę z mojej strony.

              Tak na marginesie – widzę, że „zapiekło” 😉

              1. Do Sułkowskiego.
                A jednak moje „bełkoty” mają dla Ciebie większą siłę przyciągania niż „merytoryczne teksty” innych na tym portalu obecnych Redaktorów czy Gości. Coś Cię musiało mocno zaboleć i nie potrafisz tego pokonać ani się z tego z twarzą wycofać. Straszysz mnie, że mnie nazwiesz we właściwy dla mojego zachowania sposób. Już dawno to zrobiłeś i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Daj upust formalności.

                Nie awansowałeś na faryzeusza, tylko nim jesteś. Faryzeusz to taki archetyp współczesnego „antykomucha”. Inne czasy, inne okoliczności, lecz ten sam duch. Przy czym nie przypinam Ci żadnej łatki ani Cię nie szufladkuję. Ty sam to czynisz, a ja to tylko odczytuję. A Twoje popisy mnie w tym utwierdzają.
                Konrad Rękas nie podjął z Tobą dyskusji prawdopodobnie dlatego, że obrał taką metodę – wyjaśnić problem dwa albo trzy razy. Nie zrozumie, dać spokój. Całkiem mądrze i roztropnie.
                To że ja popełniam treści, nie oznacza, że stosuje „psychuszkę”, uprawiam „bełkot”, unikam podjęcia „merytorycznej dyskusji”. Po prostu Cię odrzucam (taka pisemna forma odrzutu), gdyż poznałem Twojego „ducha”. Ale Ty się tego nie domyślasz, trzeba Ci wszystko „precyzyjnie” tłumaczyć (a i tak do końca nie zrozumiesz).

                ” nigdzie za Panem nie chodzę, proszę sobie nie schlebiać jak gdyby był Pan przedmiotem mojego wielkiego zainteresowania. Po prostu uważam, że chamstwem jest zakończenie dyskusji bez słowa tylko dlatego, że nie odpowiadają mi argumenty drugiej strony, nawet jeśli są one beznadziejne” – no proszę, ale sprytny kamuflaż, kto by pomyślał, ależ szlachetność.
                Tak na prawdę to łazisz za mną i nie możesz się doczekać, kiedy sobie pofolgujesz w swoich racjach. Nic tego. Możesz mnie nazywać jak chcesz i prowokować swoimi sztuczkami. Ukryta frustracja do rozładowania gdzie indziej.

                „Jeśli wykazałem podporządkowanie intelektu własnej rządzy posiadania racji to nie powinien mieć Pan problemu z wykazaniem tego.” – no jest problem z wykazaniem tegoż tej osobie, która właśnie wykazuje takie podporządkowanie. Np. czy można szaleńcowi wykazać, że jest szaleńcem?

                To co miałem do powiedzenia, napisałem we wpisach. Problem rozbija się nie o podjęcie merytorycznej polemiki, lecz o osobę, z którą ma się zamiar wejść w taką polemikę. Z szatanem nie wdaje się w dyskusję, tylko się go odrzuca. Choć to może radykalne porównanie (broń Boże, abym Cię porównywał z szatanem), ale chodzi tu o zasadę działania.

                Widzę, że nie możesz już dać rady sam ze sobą. Czas już przerwać tę błazenadę i wyzwolić Cię z tego obłędu (Wyzwoliny? sic). Jest to mój ostatni wpis (ktoś to musi zrobić). Gdyby jednak jakaś psychoza nakłoniła Cię do odpisania, to miej tę świadomość, że ja już tego czytał nie będę. W przeciwnym razie musiałbym popełnić kolejny wpis i błędne koło się zamknie.

                Z małej pychy wyzwala nas cierpienie, z dużej nawet Miłość ma kłopoty.

                1. Odpowiem w kolejności Pana akapitów, żeby już nie wydłużać zbędnie komentarza długimi cytatami.

                  Może Pan się dopiero co zorientował, ale taka mała podpowiedź – dyskusja ma sens wtedy, gdy istnieją jakieś różnice między tym, co wypowiadają dyskutanci. Dorabianie sobie ideologii do tego, że odpowiadam akurat Panu jest więc typowym przykładem tego, jaką ma Pan obrzydliwą metodę prowadzenia rozmowy – coś a’la psychoanaliza. Nawet jeśli x nie ma niczego wspólnego z tym, co mówi o x psychoanalityk to psychoanalityk tym bardziej czuje się upewniony o swojej racji. Tak trochę schizofrenia intelektualna. Choćbym nie wiem ile razy tłumaczył Panu, że błąd logiczny czy sofizmaty są dla mnie nie do przyjęcia a tego typu zabiegi są w cywilizacji łacińskiej uznane za punkty, które należy krytykować, to Pan i tak uzna, że mnie coś „zabolało”. I nie, jeszcze nie nazwałem Pana – póki co nazwałem Pana zachowanie. Ponownie więc to Pan wmawia mi coś, czego nie ma.

                  Oczywiście – Pan mnie nie szufladkuje, nie przypina mi łatki, ale gdy zwracam Panu uwagę na merytoryczne uchybienia Pana oceny, wmawianie mi czegoś, czego nie napisałem etc. to znów utwierdza się Pan w przekonaniu o swojej racji. Jeśli taki poziom rozmowy Pana satysfakcjonuje, to już tylko Pana sprawa. Natomiast z redaktorem Rękasem dyskutowałem może ze 2-3 razy na tym portalu i twierdzenie, że nasze dyskusje, które dotyczyły np. gospodarki czy podejścia do mecenatu to kwestie, w których sprawa rozbiła się o zrozumienie, to albo znów Pan nie zrobił kwerendy, albo po prostu plecie Pan swoje domysły pod tezę. Zresztą Pana rzekome poznanie mojego ducha, którego ja się nie domyślam i pewnie nawet nie mogę domyślać to już taki odjazd, że zastanawiam się czy Pan trollluje czy jest obłąkany.

                  Jeśli dla Pana kontynuowanie dyskusji to kamuflaż a nie przejaw przyzwoitego podejścia do rozmówcy, to mamy inne standardy. Co w sumie wyjaśnia sprawę łatek, psychuszek, etc.

                  Gdyby nie było można szaleńcowi wykazać, że jest szaleńcem, to jego leczenie w wielu przypadkach nie byłoby możliwe. Niemniej zważywszy na fakt, że ciągle opieram się tylko albo na wytknięciu błędów logicznych albo Panu na wytknięciu błędów semantycznych, czyli de facto tym, co można znaleźć w podręcznikach czy słownikach, to zapewne ich autorzy także dążą do zaspokojenia własnej żądzy posiadania racji, a nie do prawdy. Cieszę się więc z doborowego towarzystwa.

                  Póki co jedyne, co Pan napisał, to etykietki oparte o pokraczną optykę, której nawet nie potrafi Pan sensownie obronić, bo na zarzuty odpowiada Pan niczym rozhisteryzowana dziewczynka, której nie kupiono lalki. Zamiast wytknąć mi moje błędy, bo może faktycznie Pana optyka jest prawdziwa, tylko nie potrafimy po pierwszym komentarzu się porozumieć, to Pan skupił się jedynie na czepianiu mojej osoby mniej więcej w sposób: „bo Sułkowski to definicję ze słownika przytoczył! hurr durr”.

                  Przedostatni akapit to z Pana strony cudowne podsumowanie Pana sposobu prowadzenia dyskusji – ocenianie człowieka, o którym praktycznie nic się nie wie w tak kategoryczny sposób jest naprawdę niskie i przykro mi, że muszę to Panu wytykać jeśli ma Pan więcej niż 13 lat. Przyzwyczaiłem się jednak, że ludzie nie potrafiący sobie poradzić z dyskutantem zaczynają uderzać ad personam. Niemniej cieszę się, że przerywa Pan tę swoją błazenadę i obłęd – czytanie o „poznaniu ducha” było fantastycznym dopełnieniem komedii o antykomunistycznym faryzeuszu z klątwą kwantyfikatora.

                  Jako, że próbował Pan ładnie zakończyć, to i ja spróbuję. Ktoś kiedyś żartobliwie powiedział, że można mówić o trzech grzechach głównych i są one następujące: grzechy przeciwko Duchowi Świętemu, głupota, brak gustu. Szczęśliwie Pan ma za uszami po tej dyskusji tylko ten drugi, więc trwam w nadziei na lepszą dyskusję w przyszłości.

  6. A ja idę w obronę p. Sułkowskiego, bo też uważam, że p. Rękas pomija sprawę wg mnie kluczową w sporze o 'wyzwolenie’ i 'okupację’. P. Rękas za realne i porządkujące rzeczywistość uważa prawo siły i liczb, a prawa odczuć, oceny moralnej odrzuca tu jako infantylne. To podejście czysto materialistyczne.
    Gdzieniegdzie muzułmanin, który zgwałcił kobietę, może uniknąć kary za swój czyn, jeśli ją poślubi. Zważywszy na uwarunkowania prawne i teoretyczne obowiązki muzułmańskiego małżonka wobec żony ma to swoje uzasadnienie zarówno materialne jak i obyczajowe – ślub ratuje kobietę przed konsekwencjami gwałtu, tj. zabezpiecza jej i potencjalnemu dziecku materialną ochronę ze strony męża, pozwala jej uniknąć oskarżeń o zdradę i ostracyzmu społecznego. Ba – zapewne czasem nawet taka sytuacja może się skończyć całkiem zgodnym małżeństwem. Jednocześnie nie sądzę, by znalazł Pan w naszym kręgu kulturowym poparcie dla nazwania takiej sytuacji „ratunkiem” kobiet – czyż nie?
    Ja uważam, że słusznie tak jest, gdyż nieuznawanie prawa ofiary przemocy do samostanowienia i odmówienie jej ochrony instytucjonalnej oraz skazanie na zależność od oprawcy JEST samo w sobie PRZEMOCĄ i sytuacją, nad którą absolutnie nie powinno się przechodzić do porządku dziennego. I nawet jeśli w bilansie życiowym ofiara gwałtu uznałaby, że na sytuacji nie straciła, a może nawet zyskała wobec wyobrażalnych alternatyw, to wciąż ma słuszne prawo do odmowy nazywania męża wyzwolicielem i słuszne prawo do nazywania go gwałcicielem, a jej więzów małżeństwa – opresją.
    Jeśli Pan tego nie rozumie, to współczuję.
    w Turcji był przypadek, gdzie po zbiorowym gwałcie uniewinniono trzech gwałcicieli, gdy jeden z nich poślubił ofiarę – czy gdyby się okazało, że ten jeden był najmniej brutalny dla kobiety w czasie gwałtu, kolegów powstrzymał od zabicia jej, a już jako mąż niespecjalnie ją bił, a nawet traktował łagodnie i dawał sporo swobody, to czy sprzeciw wobec publicznego głoszenia, że mąż „uratował jej życie” nazwałby Pan gównoburzą?

  7. „prawa odczuć, oceny moralnej odrzuca tu jako infantylne”.

    O, i Pani prawie zrozumiała!

    Prawie, bo nie tyle jako „infantylne”, co nie mające bezpośredniego związku z polityką.

    Tzn. oczywiście wszelkie emocje, „odczucia”, „oceny moralne” są elementami polityki w tym zakresie, w jakim są narzędziami propagandy i innymi czynnikami wpływającymi na przedmiot polityki – czyli ludzi i społeczeństwa.

    Użyty przez Panią przykład jest zresztą znakomitą ilustracją różnicy między przypadkami jednostek – a polityką.

    1. „Prawie, bo nie tyle jako “infantylne”, co nie mające bezpośredniego związku z polityką. ” – każdy czyn (poza czynami obojętnymi moralnie, jak np. drapanie się po brodzie) ocenia się od strony moralnej. Nie ma znaczenia czy jest się realistą politycznym czy idealistą – każdy system etyczny pozwala na ocenę uczynków. Co więcej – przez wiele wieków polityka była subdyscypliną etyki (nadal tak jest u myślicieli systemowych). Twierdzenie, że ocena moralna nie ma bezpośredniego związku z polityką jest więc zwyczajnym fałszem.

  8. Dla ludzi z Konfederacji wartością jest np. suwerenność, co podkreślają bez końca w kontekście naszych relacji z USA. A jak ma się to zagadnienie do sytuacji po „wyzwoleniu” w 1945 r.? Wychwala się także komunistów za dobre wyniki gospodarcze a gani nieudolność
    I Rzeczpospolitej. Cenimy zatem suwerenności czy sprawność rządzenia? W drugim przypadku lepiej rozwiązać to państwo i wcielić do sprawnego organizmu państwowego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *