Zamiast dofinansować ochronę zdrowia – władze wykorzystują panikę koronawirusową dla zreorganizowania nastawienia pacjentów. Po pierwsze – opróżnione szpitale i odstraszono od nich chorych. Po drugie – lekarza pierwszego kontaktu zamienia się w infolinię, powtarzającą nam „weź paracetamol„…
Tele- i wideoporady mogą być przyszłością lecznictwa rodzinnego – uważa dr Tomasz Zieliński, prezes Lubelskiego Związku Lekarzy Rodzinnych – Pracodawców (takiej lokalnej odmiany medycznego Porozumienia Zielonogórskiego). Oficjalnie to skutek pandemii koronawirusa, mający na celu zwiększenie bezpieczeństwa tak pacjentów, jak i samych medyków. Realnie przybliża to jednak polską ochronę zdrowia do wzorców zachodnich, tak irytujących Polaków mieszkających zagranicą.
Paracetamol na telefon…
Standardem np. medycyny pierwszego kontaktu w Wielkiej Brytanii, w każdym razie tej udzielanej „na NHS” (tamtejszy odpowiednik naszego Narodowego Funduszu Zdrowia) jest zasada „trzech telefonów”, czyli system, w którym mimo opłacania składek nie sposób umówić się z własnym GP (lekarzem rodzinnym) o ile nie odbębni się wcześniej co najmniej trzech teleporad, podczas których trzeba ubłagać i przekonać pana doktora, że stan dzwoniącego jest naprawdę poważny, paracetamol tym razem nie wystarczy, natomiast nie ma potrzeby jechać jeszcze na ostry dyżur. Teraz tak samo ma być w Polsce – w sumie nawet prościej, bo nie po angielsku…
…kacowe też
Pozbycie się pacjentów z przychodni znacznie uprości pracę lekarzy rodzinnych, a także personelu administracyjnego, nie musi jednak być od razu niekorzystne dla pacjentów. Wystarczy wszak być odpowiednio przekonującym i znać objawy, by móc ubiegać się o zwolenienie lekarskie i receptę bez konieczności ruszania się z łóżka. W okresie ostrego konkurowania o ryczałt za zapisanych pacjentów już tak przecież bywało – bo na początku lat dwutysięcznych wobec wielości ofert na rynku chętnie przepisywano się z przychodni do przychodni, by znaleźć taką mniej upierdliwową, w której lekarze, a najlepiej same panie na recepcji lepiej rozumiały, że czasem człowiek dostaje nagłej chrypy i po prostu nie może iść do roboty, a ponadto że każdy Polak jest przecież urodzonym lekarzem i sam najlepiej wie co mu jest, co ma mieć zapisane i w jakich dawkach i potrzebuje tylko, by ktoś pod podyktowanym zestawem medykamentów postawił pieczątkę. Z czasem kontrole NFZ wyeliminowały tę wczesną formę… telemedycyny – która teraz jednak wraca w wielkim stylu.
Oczywiście, naprawdę chorzy mogą poczuć się nieco zignorowani i pozostawieni bez opieki – no, ale w końcu chodzi o to, żebyśmy zdrowi byli, a nie łazili chorzy i może jeszcze lekarze zarażali?! W końcu nie po to kończyli długie i kosztowne studia medyczne, żeby teraz zdrowiem ryzykować!
Pandemia odstraszy biednych
Od grudnia 2019 r. teleporady są świadczeniem gwarantowanym. Dr Zieliński nie ukrywa, że zdaniem lekarzy rodzinnych w obecnych warunkach należy wrócić do rozmów z NFZ o zwiększeniu puli na ten rodzaj usług medycznych. Prezes LZLR-P cały czas podkreśla także realność groźby koronawirusa i możliwość jego nawrotu ze względu na zauważalne „rozluźnienie społeczne”. Dr Zieliński dziwi się np. czemu tak wiele osób nie decyduje się nosić maseczek ot tak, nawet bez nakazu. Jego zdecydowane poparcie dla opłacanych przez NFZ telefonicznych świadczeń ma więc oparcie we wciąż powszechnym lęku przed powrotem pandemii i kwarantanny. A może to jednak tęsknota za systemem brytyjskim, w którym poza „trzema telefonami” dla ogółu – z powodzeniem istnieje system prawdziwych lekarzy rodzinnych, zawsze gotowych do udzielania bezpośrednich porad i diagnostyki twarzą twarz – oczywiście dla tych ubezpieczonych prywatnie i płacących?
Wydaje się bowiem, że pandemia jedynie przyspieszyła tendencje już wcześniej obecne w polskim systemie ochrony zdrowia, choć dotąd uśpione. Podstawą dla ogółu ubezpieczonych – pozostaną tele- i wideoporady i zlecane tą drogą paracetamol, aspiryna i krople żołądkowe. A kto będzie chciał się leczyć naprawdę, niekoniecznie na COVID-19 – będzie musiał za to dodatkowo zapłacić.
Tylko jak można to nadal nazywać bezpłatną ochroną zdrowia i po co utrzymywać w konstytucji fałszywy zapis o równym do niej dostępie?
Konrad Rękas
Paracetamol na telefon ma tyle wspólnego z telemedycyną co polskie L4 z urlopem chorobowym.
Trafne diagnozy, ale zamiast sensownej propozycji rozwiązania, to już na samym początku: „Zamiast dofinansować ochronę zdrowia”. Jakby dofinansowywanie przez te wszystkie lata nie pokazało, że to nic nie daje. Nie mówiąc o tym, że wystarczy popytać ludzi zatrudnionych w miejscach, w których mają pakiety zdrowotne jak to rozwiązanie działa i wyciągnąć wnioski.
Bardzo cenię redaktora Rękasa. Od ładnych kilku lat czytam wszystkie jego felietony i w większości zgadzam się z tezami tam zawartymi. Diagnoza ochrony zdrowia (Chyba jako jedyny publicysta Pan Rękas używa pojęcia „ochrona zdrowia” a nie „służba zdrowia” i bardzo słusznie bo przede wszystkim zgodnie z ustawą. „Służba” to na przykład policja. I dlatego do policjanta na służbie nikt nie pyskuje i nie wyzywa bo na to są paragrafy) stawiana przez redaktora jest w 100% trafna. I dalej polski system ochrony zdrowia będzie dryfował w kierunku zbliżonym do angielskiego. Ale czy może być inaczej. Pisze Pan „Zamiast dofinansować ochronę zdrowia …..”. Wiadomo przecież, że ten system ochrony zdrowia łyknie każde pieniądze nie przekładając tego na jakość i ilość świadczeń. Jak trzeba będzie, wymyśli nowe choroby (patrz COVID) aby wyłudzić kolejne pieniądze. Panujący kult zdrowia (zdrowie jest najważniejsze, życie ludzkie jest najważniejsze) nakręcają tę spiralę. Bez względu na to czy ktoś pracuje (pracował) czy opłacił choć jedną składkę w życiu ochrona zdrowia należy mu się za darmo. Powoduje taki po pijaku lub wskutek szaleńczej jazdy wypadek a leczenie jego lub jego ofiar następuje na koszt podatnika. Czy to jest normalne? Dlaczego wszyscy uczciwie pracujący mają dokładać się do leczenia nierobów. Dlaczego wszyscy mają płacić za leczenie czyjejś goleni połamanej na nartach? Niech wykupi sobie narciarz czy amator innych ryzykownych sportów dodatkowe ubezpieczenie i jeździ. Itd itp. Czas zrozumieć, że nie ma na świecie ani towaru ani usługi, która byłaby za darmo i pod dostatkiem. Gdyby zrobić chleb za darmo (tzn płaciłby za niego budżet) to w sklepach by go zabrakło. Nie dlatego, że ludzie więcej by go zjadali; byliby tacy którzy by karmili nim świnie, krowy, kury. Najwięcej byłoby takich którzy by go marnowali – czyli wyrzucali do śmieci. Bo darmowy, a tego co darmowe to się nie szanuje. Nie szanuje się więc własnego i cudzego zdrowia (ot choćby patologiczna otyłość dużej części Polaków, nałogi) ani lekarza ani pielęgniarki. Tych ostatnich byle menel i nierób i traktuje jak służące bez najmniejszej dozy szacunku. Stąd, chcąc chociaż częściowo rozwiązać istniejące problemy należy niestety wprowadzić chociaż częściową odpłatność np. 10zł. za każdą wizytę. Stać na plik idiotycznych gazet, na piwko na papierosy, na maść która ma babce odjąć 60 lat to i stać na wizytę lekarską za 10 złotych (to tylko 30% ceny wizyty u fryzjera męskiego). W innym wypadku pozostają ograniczenia jak w Wielkiej Brytanii. I naprawdę niewielu umrze z tego powodu. Dowód: przy wydumanej pandemii i pozamykanych poradniach rodzinnych liczba zgonów zmalała. Przy wydumanej pandemii i pootwieranych gabinetach specjalistycznych w poczekalniach pustki ze strachu przed COVIDEM a mimo to śmiertelność zmalała. Co najciekawsze, przeciwko wprowadzeniu takiej symbolicznej odpłatności najgłośniej protestowaliby lekarze – w imieniu pacjentów oczywiście i w trosce o ich zdrowie. Prawda natomiast jest taka, że skróciłyby się kolejki do lekarzy, a dla niektórych z nich kolejki to woda na młyn.
(…)Dlaczego wszyscy uczciwie pracujący mają dokładać się do leczenia nierobów.(…)
Np. po to, żeby kontrolować ogniska grużlicy.
(…)Gdyby zrobić chleb za darmo (tzn płaciłby za niego budżet) to w sklepach by go zabrakło. Nie dlatego, że ludzie więcej by go zjadali; byliby tacy którzy by karmili nim świnie, krowy, kury. Najwięcej byłoby takich którzy by go marnowali – czyli wyrzucali do śmieci. Bo darmowy, a tego co darmowe to się nie szanuje.(…)
Słyszałem o kilku katastrofalnych niedoborach żywnościach, np. w PRL, na Ukrainie, a nawet w Irlandii i jakoś żaden z nich nie był spowodowany darmowym chlebem. A swoją drogą przed nastaniem ASF’u co kilka lat następowało zjawisko tzw. świńskiej górki… tu warto wspomnieć, że era Samoobrony zaczęła się do wysypywania (…)nadmiarowego(…) zboża.