„Ktoś poważniejszy”…
Tak jak regułą w III RP było dobieranie ministrów spraw zagranicznych wg jasnego klucza etnicznego – tak ministrami finansów przeważnie zostają tu socjopaci z rozdętym ego i ewidentnym, mówiąc fachowo p…m na tle swego geniuszu i jedynej racji. Czasem dawało to efekty całkiem niezłe dla gospodarki (jak w przypadku Grzegorza Kołodki), czasem komiczne (jak przy Janie Jacku Antonym Vincent-Rostowskim), ale u samego zarania „nowej Polski” – śmiertelnie wręcz groźne, kiedy to pierwszym z grona szaleńców z liczydłami został ówczesny docent Leszek Balcerowicz. Powrót tego upiora (cieszący sieroty po Samoobronie, tak przywiązane do leitmotivu swego świętej pamięci lidera…) wynika z dwóch okoliczności: pojawienia się w polityce pokolenia, któremu można wmówić, że po prostu po 1989 r. „inaczej się nie dało”, po drugie zaś – z prostej konstatacji, że JKM i „Gazeta Wyborcza” przez 25 lat tak skutecznie nauczyli Polaków, że liczą się tylko egoizm i wolny rynek – że owoce tych lekcji może dziś zebrać „ktoś poważniejszy”.
Od zawsze na spotkaniach otwartych z ekonomistami pojawiali się bardzo podobni do siebie młodzieńcy, zadający „pytania podchwytliwe”, w rodzaju dociekania potrzeby całkowitego zniesienia podatku dochodowego, likwidacji przymusu ubezpieczeń itp. Gdy „Wielcy” zbywali takich natrętów – w końcu padało sakramentalne „a co Pan Profesor myśli o programie JKM?”, na co „Wielki” z mniejszym lub większym zniecierpliwieniem rzucał równie rutynowe „kabaretem się nie zajmuję!”. I wszystko biegło sobie swoim trybem – aż liczba pytających młodzieńców urosła do wielkości interesującej wyborczo.
O ile bowiem wciąż nie ma w Polsce zakładanego przez JKM docelowego 10-15-procentowego elektoratu zdeterminowanego, by popierać wszelkie pomysły samego lidera, o tyle niewiele mniejsza wydaje się być grupa przyznająca, że „coś w tym liberalizmie jest”, „podatki i koszty pracy są za wysokie”, „państwo mi nie może mówić co mam robić”, „podatek dochodowy jest kradzieżą” itd. itp. Trzeba więc zrobić coś, co udało się już dwa razy – skanalizować to środowisko i skierować jego potencjał w kierunku pożądanym dla kontynuacji, a nie zaprzeczenia trwającej od dwóch dekad degrengolady ekonomicznej III RP. Na początku transformacji rolę taką odgrywał zapomniany już trochę Kongres Liberalno-Demokratyczny i to jego nowym wcieleniem (a nie samej Unii Wolności) jawi się wyciągnięte z kapelusza stowarzyszenie NowoczesnaPL. Z kolei przydawany mu ochoczo patronat Leszka Balcerowicza przywołuje faktycznie UW, ale ze szczególnego momentu w dziejach tej partii – z równie napompowanego sondażami względnego sukcesu w wyborach 1997 r., po którym Unia znowu objęła rządy w Polsce zdominowując ogłupiałą w ramach AWS centroprawicę.
Oprócz wykorzystywania wątków i myśli w rodzaju „Korwin ma rację, ale przesadza” –budowanie ruchu na legendzie Balcerowicza to nie tylko utrwalanie wizji „jedynie słusznej drogi polskiej transformacji”. To także (paradoksalnie i podprogowo) korzystanie z czarnej legendy tyrana naszej ekonomii. „Balcerowicz jest ten zły, ale zwycięski? OK, no to my jesteśmy po jego stronie i też wam pokażemy!” – wydają się mówić „Nowocześni”. Bo w końcu lepiej być po stronie bijących, niż bitych, a naziści może i byli wredni, ale lepiej się ubierali…!
Korwin zasiał – Petru zbierze?
Na razie mamy do czynienia z pompowaniem słupków i bezprzykładną kampanią promocyjną m.in. na łamach „Gazety Wyborczej”. Technika sondażowa jest tyleż skuteczna, co ryzykowna – stosowano ją np. przy kampanii prezydenckiej HGW w ’95 i przy BBWR w ’93 i wprawdzie wyniki w obu przypadkach uzyskano w istocie zadowalające – to oba też uznano za… klęski, no bo przecież sondaże dawały więcej, niż wykreowano! W przypadku NowoczesnejPL propagandyści działają więc ostrożniej, starając się nie przestrzelić z miejsca inicjatywy, planowo skierowanej wszak do raczej ograniczonego elektoratu. Plan zresztą wydaje się inny – wszak obóz Janusza Korwin-Mikkego dotyka kolejny już kryzys wiary i nadziei, no i przecież sam lider i ideolog, wychowujący narybek do przejęcia przez koncesjonowanych liberałów – ani młodszy, ani wieczny nie będzie. „Poważniejsza oferta” jest więc zawczasu przygotowana i czeka…
Ci, na których „Nowocześni” zdają się w perspektywie liczyć – gdyby byli nieco starsi mogliby uznać, że przeżywają déjà vu. Oto bowiem w otoczeniu JKM pojawia się znana skądinąd koncepcja „KORWIN-u bez Korwina”, albo „Korwina bez KORWIN-u”. Niektórzy koledzy należący (?) do niezarejestrowanej wszak jeszcze formacji – od pewnego czasu dyskutują namiętnie jakby to wszystko fajnie szło, gdyby… „się JKM nie odzywał”, „został honorowym prezesem”, „dał się odciążyć wiceprezesom i szefom regionów”… Brzmi jakby znajomo, prawda? Faktycznie, byłoby arcyzabawne, gdyby jednocześnie na rynku funkcjonowały już trzy partie założone przez JKM, ale bez JKM, no bo przecież „bez niego wszystko poszłoby lepiej!” A swoją drogą jak w kontekście tego wszystkiego liberałowie mogą się obrażać na wypominanie, że nigdy niczego nie przyjmują do wiadomości i w ogóle nie potrafią się uczyć… Oczywiście, teoretycznie takie refleksje powinny prowadzić do przeproszenia się i pogodzenia wszystkich odłamów korwinizmu – UPR, KNP i KORWIN-u (może bez kolejnego wcielenia – Drużyn Korwina…). Sęk jednak w tym, że taktyka i personalia rozrzuciła te grupki dość daleko od siebie, na zasadzie „a jak nas wyrzucali, to wyście pomagali…!”, dlatego właśnie plon z tego siewu chcą sobie zebrać Petru z Balcerowiczem.
Marcinkiewicz-bis
Jedni liczą na zgon, wyrok, lub choćby demencję JKM – inni spieszą się reformować (w marzeniach…) centroprawicę zanim przynajmniej dwie z tych trzech przypadłości dopadną Jarosława Kaczyńskiego. W internecie roi się od porad dla Andrzeja Dudy, zaklęć mających wyrwać go spod władzy Prezesa (bo „to pierwszy polityk PiS, którego Kaczyński nie może zdymisjonować”), a także mega-korzystnych dla prezydenta-elekta i mega-idiotycznych interpretacji nawet nie tyle jego działań, wypowiedzi i zaniechać, tylko samego mitu, że oto w Polsce coś się zmieniło i wraz z wyborem europosła PiS na głowę państwa – przez kraj ktoś puścił wiatr zmian.
W „Dyktatorze” Chaplina jest wątek taktycznego złagodzenia przez Hynkla ataków na Żydów – a co ci powtarzają sobie, że jakoś to może będzie i rozważają nawet kupowanie znaczków z podobizną przywódcy. Trochę podobnie zachowują się wszyscy próbujący wieszczyć jaka będzie prezydentura Dudy na podstawie ruchów jego gumiastych ust, a nie tego kim jest, skąd się wywodzi i co faktycznie mówił.
Mamy do czynienia z myśleniem życzeniowym, wiarą, że odpowiednio długie powtarzanie Dudzie „zostań Orbanem” da efekt od razu (a nie np. dopiero po śmierci Prezesa…) itd. Działa też propaganda rosyjska, która na swoje wewnętrzne potrzeby taktyczne nieźle rozegrała unik z Poroszenką. Nie zmienia to jednak faktu, że prezydent-elekt nie spotykając się z przywódcą Ukrainy, nie tyle sprawił psikusa banderowcom, co kresowianom, bo w ten sposób nie musiał zajmować jasnego stanowiska w sprawie ukraińskiej, lawirując na potrzeby PiS aż do wyborów parlamentarnych. Czy komuś się wydaje, że spin doktorzy PiS nie wyciągnęli wniosków z ulotek „PiS=wojna”? A czy ktoś może sądzi, że lampart może zrzucić swoje cętki i że wnioski PiS-owców są inne, niż tylko taktyczne? Duda to ani Orban, ani Piłsudski, więc lepiej skończyć z tym zaklinaniem rzeczywistości.
Oczywiście, można zrozumieć nawołujących do wstrzemięźliwości w ocenach Dudy, który faktycznie nic przecież jeszcze (poza schowaniem przed Poroszenką) nie zrobił. Takimi analitykami kieruje jednak nie tyle przezorność prognostyczna – co racjonalny strach o własną opinię. Polska jest krajem, w którym meteorologa przepowiadającego deszcz uważa się za mającego podejrzane konszachty z pogodą i wręcz współodpowiedzialnego za występowanie burzy. Kasandra dostałaby u nas wp…l za kolaborację z Grekami jeszcze przed pojawieniem się pierwszego achajskiego okrętu. Dlatego więc kiedy już Duda narozrabia, wywoła wojnę z Rosją o wrak Tupolewa i odrodzi post-palikotyzm wybetonowaniem Krakowskiego Przedmieścia – to z pewnością zrobi tak tylko dlatego, że mu ohydni sceptycy to podpowiadali, bo gdyby czytał tych ostrożnych – to by został polskim Orbanem jeszcze przed następnym czwartkiem.
Niestety, nie żyjemy w świecie magii i czarnoksięstwa. Powyborcze czary-mary się skończą, a z cylindra po staremu wygramolą się Balcerowicz z Kaczyńskim, czyli tak, jakbyśmy wciąż byli w roku 1990. Ten koszmarny „rok świstaka” trwa i trwa w III RP i nijak nie możemy się z niego wybudzić.
Konrad Rękas
W kontekście recydywy Balcerowicza i jego przybocznych, warto przypomnieć krótką wypowiedź Leppera z mównicy sejmowej: https://www.youtube.com/watch?v=9GuvLRWO-3A
„…Powyborcze czary-mary się skończą, a z cylindra po staremu wygramolą się Balcerowicz z Kaczyńskim, czyli tak, jakbyśmy wciąż byli w roku 1990. Ten koszmarny „rok świstaka” trwa i trwa w III RP i nijak nie możemy się z niego wybudzić. …” – oczywiście. Kto chce być zbawiony, musi ze szczerego serca miłować rezultaty Okrągłego Stołu. Okrągły Stół, a wcześniej Magdalenka, zostały przecież pobłogosławione z ambon, pokropione i namaszczone. Kto ośmiela się myśleć inaczej – jest ruskim agentem i kala pamięć Największego-z-rodu-Polaków.
Tym razem niekoniecznie musi być „dzień świstaka”. Coś się zmienia, o czym świadczy chocażby względnie „mocna” pozycja JKM i jego partii. Ludzie zaczynają dostrzegać, że wybór między PiS i PO niczego nie daje, bo obie te partie są niezdolne do żadnych poważnych reform, a takie reformy stają się coraz bardziej potrzebne. PO zaczyna tonąć i wyciąganie „dinozaurów” czyli Balcerowicza i Petru nie uratuje sytuacji, tak jak w SLD nie uratował Leszek Miller. Na partię Balcerowicza i Petru mało kto będzie głosował, to chyba oczywiste.
„…Na partię Balcerowicza i Petru mało kto będzie głosował, to chyba oczywiste. …” – nie takie oczywiste. Może być tak, że PO oddaje teraz władzę PiSowi po to, by ten „zeżarł” opozycję antysystemową, która zdecydowałaby się na koalicję, podobnie jak to zrobił z Samoobroną i z LPRem, po czym oddałby, jak w 2007 roku, władzę PO na tacy. PO lub innemu wcieleniu żydokomuny z KORu/UD/UW …
Zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej, gdyby wybory wygrało PO, po czym zostało zdmuchnięte prtzez „uliczną rozpierduchę”, która wyłoniłaby nowe, nie Magdalenkowo-okrągłostołowe, styropianowe elity … O ile, oczywiście, dałoby się pozyskac WP i Policje … O czymś podobnym pisze Stan Tymiński.