Magdalena Ziętek-Wielomska: Jak doniosły media, w ostatnim czasie Barack Obama spotkał się w Berlinie z Angelą Merkel. Komentarze prasowe dość jednogłośnie uznały, że chodziło o ostentacyjne podrażnienie Donalda Trumpa.
Nie wnikam w tę kwestię, bo nie o tym chcę powiedzieć. Nie mam wątpliwości, że w Berlinie były prezydent USA spotkał się także z kimś innym, a konkretnie z osobą, która współprowadziła jego kampanię wyborczą. Dokładnie tak – współtwórcą medialnego, wyborczego sukcesu Obamy z 2012 r. był rodowity Niemiec, Julius van de Laar, właściciel agencji Campaigning Academy Berlin. Pan Julius wspierał Obamę także w wyborach z 2008 r.
Trudno sobie wyobrazić, by tak blisko współpracujące z sobą osoby nie spotkały się przy okazji wizyty ex-prezydenta w Berlinie. Ale oczywiście są to tylko spekulacje, jak również to, że słynne przemówienie z 2008 r. wygłoszone przez Obamę przed Kolumną Zwycięstwa w Berlinie było zaaranżowane, albo w jakiś sposób przygotowane przez Juliusa van de Laar. Wszyscy pamiętamy, jaka euforia towarzyszyła tej wizycie Obamy w RFN, jakie tłumy słuchały jego przemówienia i jak bardzo wtedy podbił serca Niemców. Żaden Amerykanin nie potrafiłby tak dotrzeć do naszych zachodnich sąsiadów, gdyby nie był kierowany niemiecką ręką… Bez wątpienia Obama był w pewnym sensie „niemieckim” prezydentem USA. To on podjął decyzję o wycofywaniu się Ameryki z Europy, co z zachwytem było przyjmowane przez Niemców, którzy zaczęli przygotowywać nasz kontynent na polityczną i militarną „samodzielność”. Sprawy potoczyły się ciut inaczej, bo kolejne wybory wygrał Donald Trump, który postanowił zostać jedną nogą w Europie. I znowu mamy przemówienie, tym razem w Warszawie. Znowu napisane tak, by trafić do serc – tym razem – Polaków. Media podały informację, że wystąpienie to było konsultowane z Markiem Chodakiewiczem – on temu zaprzecza. Jaka jest prawda – pewnie się nie dowiemy.
Adam Wielomski: I ton obydwu słynnych mów amerykańskich prezydentów znacząco się różnią: w Berlinie Obama dał Niemcom wolną rękę, gdy w Warszawie Donald Trump objął Trójmorze amerykańskim protektoratem. Obama był świadomy, że czas świata jednobiegunowego kończy się, Amerykanie nie są władni kontrolować całego globu i muszą podzielić się kontrolą nad Zachodem ze swoimi sojusznikami strategicznymi, z Niemcami, godząc się, że Zachód będzie miał dwa ośrodki przywódcze, kooperujące ze sobą. Donald Trump chce cofnąć czas i odtworzyć amerykańską hegemonię, napotykając na zaciekły opór wzrastających konkurencyjnych ośrodków: Rosji, Chin i Europy Zachodniej koordynowanej przez Berlin. Skoro nie ma na to sił i środków, to wypowiada wszystkim naokoło wojny handlowe, pręży muskuły, chce zmusić swoich sojuszników do finansowania amerykańskiej gospodarki zakupami uzbrojenia w Stanach Zjednoczonych.
Stąd także pomysł amerykańskiej Mitteleuro…, przepraszam, Trójmorza, czyli zdobycia dużej przestrzeni przedzielającej Europę Zachodnią od Rosji i mogącą zapobiec budowie Nowego Jedwabnego Szlaku. Niemcy stały się zbyt silnym ośrodkiem, aby iść na amerykańskim pasku, i w Stanach Zjednoczonych to rozumiano, przy czym Obama zaproponował przyjacielski podział stref wpływów, gdy Donald Trump – jako polityk niedoświadczony w polityce zagranicznej – doprowadził do konfrontacji. Mam dużo wątpliwości co do naszych korzyści z uczestnictwa w Trójmorzu, ale jednej rzeczy obawiam się najbardziej: czy polityka „trójmorska” to nowa polityka europejska Stanów Zjednoczonych, czy też tylko personalna polityka Donalda Trumpa? Jeśli to jego osobista wizja, to zniknie zaraz po tym, gdy Donald Trump przestanie być prezydentem, czyli w najbliższej kadencji lub po niej. I wtedy do Berlina przyleci jakiś Obama-bis, czyli przedstawiciel waszyngtońskiego establiszmentu, i zakrzyknie po niemiecku, śladem Johna Kennedy’ego, „Europa gehört dir!” (Europa jest wasza!).
Myśl Polska, nr 17-18 (21-28.04.2019)
„Donald Trump – jako polityk niedoświadczony w polityce zagranicznej – doprowadził do konfrontacji” To niepoważne stwierdzenie. Prezydent USA jest tylko wyrazicielem linii politycznej jaka akurat dominuje. Gdyby Trump był faktycznie niedoświadczony, to jego niesamodzielność byłaby tym bardziej oczywista. Amerykanie zdali sobie sprawę, że nie mogą odpuścić Europy. Umożliwiłoby to budowę nowego jedwabnego szlaku. Czy prezydentem byłby Trump, Obama, Clinton czy ktokolwiek inny byloby tak samo.
I oczywiście nie jest to pierwsza taka próba. USA stosują taktykę zawierania sojuszy z sąsiadami swoich wrogów. I było tak z Niemcami przed wstąpieniem na tron Obamy. Pierwszy rząd PiSu też był przecież amerykańskim dywersantem.