Po ośmioletnich rządach Platformy Polacy zmęczeni polityczną korupcją, aferami z ośmiorniczkami, arogancją władzy oddali władzę partii Jarosława Kaczyńskiego. Co więcej – na skutek potknięcia lewicy – Prawo i Sprawiedliwość dostało w Sejmie bezwzględną większość i może rządzić samodzielnie. Wydawać by się mogło, że sytuacja jest idealna do przeprowadzenia gruntownych zmian ustrojowych w państwie. Bo co prawda większości konstytucyjnej PiS nie posiada nawet przy wsparciu Kukiza, ale wiele spraw regulowanych jest na poziomie ustawy i nie wymaga zmiany konstytucji. Np. taką sprawą jest sposób funkcjonowania sądownictwa, ordynacja wyborcza do Sejmu, struktura samorządu i wiele innych.
Polacy, zwłaszcza ci, którzy nieco bardziej interesują się kwestiami politycznymi, mieli nadzieję, że PiS za te reformy się ostro zabierze. Tymczasem mija rok rządów PiS i na razie tkwimy w permanentnym konflikcie społecznym. Najpierw środowiska przeciwne PiS-owi wykorzystywały sprawę Trybunału Konstytucyjnego. Co prawda w sprawie TK namieszała poprzednia koalicja PO-PSL, która próbowała wybrać 5 sędziów „na zapas”, tak żeby za pomocą orzeczeń Trybunału móc blokować ewentualne ustawy podejmowane przez, parlament, w którym PiS ma większość.
PiS przy pomocy posłów Kukiza i niezrzeszonych zamierzenia te pokrzyżował i wybrał nowych sędziów TK – mając do tego absolutne prawo. Jednak przy okazji, zamiast po prostu uchylić zmiany, które wprowadziła Platforma parę miesięcy przed wyborami i powrócić do stanu ustalonego od 1997 roku, koledzy z PiS postanowili pójść na całość i podjęli próbę takiego ustawienia regulaminu Trybunału, żeby to ciało nie mogło się sprzeciwić Sejmowi w żadnym wypadku. To z kolei nakręciło falę protestów i społecznych, ale także ze strony sędziów TK, którzy sprzeciwiają się rozwiązaniom, paraliżującym działalność ważnego organu konstytucyjnego, jakim jest Trybunał Konstytucjny. Tutaj w wielu kwestiach PiS poszedł za daleko, niepotrzebnie rozpalając konflikt.
Podobnie stało się ze sprawą aborcji. Środowiska radykalne w PiS wniosły projekt ustawy całkowicie zakazujący aborcji. PiS początkowo projekt dopuścił do procedowania, a później przestraszony skalą protestów jakie rozlały się po kraju poparcie wycofał i zmian w ustawie nie będzie. Pomimo tego opozycja zyskała dogodny pretekst żeby atakować PiS i Jarosława Kaczyńskiego.
Tymczasem mija rok, zbliża się nowy budżet, a kwestie koniecznych reform i naprawy struktury państwa leżą odłogiem. Ani słowa o zmianie fatalnej ordynacji wyborczej do sejmu, ani słowa o obniżeniu podatków i usprawnieniu działania administracji, tak żeby ułatwić prowadzenie działalności gospodarczej, ani słowa o samorządach. Rozgrzebawszy konflikt „trybunalski” i aborcyjny rządząca większość ma teraz pretekst do zaniechania wszystkich działań naprawczych, jako że reformy zawsze wywołują napięcia. Wszystko zatem wskazuje, że już żadnych więcej reform nie będzie.
A co będzie? Ano to co zobaczyliśmy w pierwszym roku „na dole” i na górze – obsadzanie stanowisk swoimi ludźmi, tj. takimi, którzy znaleźli dojścia do wpływowych polityków PiS. Ten partyjny nepotyzm najlepiej uosabiał Bartłomiej Misiewicz – rzecznik prasowy Antoniego Macierewicza ministra obrony, jednego z głównych polityków PiS. Misiewicz mając 26 lat nie miał szans na wykazanie się jakąkolwiek działalnością własną, doświadczeniem czy zasługami – mimo to dostał do ministra medal „za zasługi dla obronności kraju” oraz intratne stanowisko. Wywołało to powszechną krytykę i Misiewicz został wycofany, ale podobnych przypadków jest w kraju wiele. Obniża to autorytet Jarosława Kaczyńskiego, który jako szef partii wszystkie te przypadki jednak firmuje.
Fakt, że tak doświadczony polityk nie umie rozwiązać tak fundamentalnego zagadnienia jak właściwy, przejrzysty system nominacji, stawia pod znakiem zapytania zdolność PiS do przeprowadzenia reform. Zdolność i chęć. Misiewicze nigdy nie będą za trudnymi zmianami. Oni już swoje osiągnęli.
Janusz Sanocki
Poseł na Sejm RP.
za: prawica.net