Śmiech: Na nutę „wszystko albo nic”. Polemika z Dmowskim

 

 

W „Myśli Polskiej” nr 47/48 z 20-27 listopada 2016 r., Kol. Jędrzej Dmowski w ostrych słowach polemizował z pozytywnymi ocenami twórczości zmarłego niedawno Andrzeja Wajdy, które ukazały się po śmierci reżysera na łamach naszego tygodnika. Ponieważ obok Kol. Łukasza Kobeszki i przytoczonych krótko opinii Kolegów Jana Engelgarda i Bohdana Piętki, dłuższy tekst poświęciłem Wajdzie również ja, uważam za konieczne odnieść się w do krytyki Kol. Dmowskiego.

Przede wszystkim powtórzę, co już napisałem w mojej opinii o filmie „Wyrok na Franciszka Kłosa” – trudno mieć pretensje do pisarzy i reżyserów o zmiany dokonane w ich dziełach. Rembek i Andrzejewski, nawet jeżeli „pożyczyli” niektóre wątki biografii swoich bohaterów od rzeczywiście istniejących osób, nie pisali reportażu z ich życia, ale tworzyli własną wizję ich losów. Jest to technika obecna w literaturze od samego jej początku. Podobnie reżyserzy nie są w 100% związani treściami powieści, które ekranizują, ani tym bardziej realnymi pierwowzorami postaci. To także praktyka znana od samego początku kina. Czym innym byłaby powieść i film biograficzny. Wówczas stawianie zarzutów niezgodności z życiem ma swój sens i uzasadnienie.

Tym, co jednak w największym stopniu uderzyło mnie w krytyce Kol. Dmowskiego, to olbrzymi ładunek agresji i emocji w ocenach oraz – to jest najistotniejsze – same oceny. Niech mi Szanowny Kolega wybaczy, ale odniosłem przemożne wrażenie, że wpisują się one w stanowisko antykomunistyczne i anty-PRL w wydaniu tzw. prawicy postsolidarnościowej, szerzej – prawicy odwołującej się do tradycji romantycznej patriotyzmu ofiarnego. Taki punkt widzenia jest oczywiście częścią polskiego świata, dziś szczególnie mocno obecną, ale jest również faktem, że właśnie ten rodzaj patriotyzmu emocjonalnego, uczuciowego był wielokrotnie poddawany ostrej krytyce i odrzucany przez narodowo-demokratyczny nurt ideowy w polityce polskiej.

Czy „szlachetni komuniści nigdy i nigdzie nie istnieli”, bo nie można zachować prawości i zacności wyznając zbrodniczą ideologię? Co to znaczy? Czy komunizm był jednorodny niezależnie od czasu i miejsca, nie tylko w Polsce, ale i w ZSRR? Oczywiście nie da się obronić takiego poglądu. Nikt nie zamierza bronić autentycznych zbrodniarzy komunistycznych, ani wybielać represji, tortur, a później serwilizmu, czy oportunizmu. Ale trzeba zachować umiar i poczucie proporcji w krytyce. Czy istnieje znak równości pomiędzy czekistą, czy zbrodniarzem z UB, a szefem zakładowej POP w wielkim przemyśle, dajmy na to, za Gierka? Czy takiemu człowiekowi można przypisać służbę zbrodniczej ideologii? Czy Gierek był tak samo zbrodniczy jak Różański? Czy ZSRR Breżniewa, w którym nawet człowiek, który dokonał na niego zamachu nie został skazany na śmierć i jatki Swierdłowa, to to samo? Takich pytań są tysiące i nie ma tu na ich rozważanie miejsca. Czy spłaszczona, żeby nie powiedzieć prymitywna wizja historii komunizmu i PRL, nie jest tylko lustrzanym odbiciem najgorszej propagandy okresu stalinowskiego w Polsce? Moim zdaniem jest. To swoisty odwet z użyciem tych samych uogólniających w dół metod, tyle że bez użycia przemocy bezpośredniej. Jest to jałowa negacja, prowadząca do wysoce uproszczonych wyobrażeń i poglądów o tamtych czasach, w istocie obracająca się przeciwko nam, tu i teraz żyjącym.

Cała dyskusja sprowadza się bowiem do czegoś innego – do oceny czym była Polska Ludowa/PRL. Czy odrzucamy ją, jako okupację sowiecką w całej rozciągłości i z wszystkimi konsekwencjami z tego wypływającymi, także dla formalno-prawnej strony funkcjonowania naszego obecnego państwa (a więc, czy np. negujemy jego kształt terytorialny, zobowiązania międzynarodowe podjęte w latach 1944-89, przekształcenia wewnętrzne, w tym własnościowe etc., etc.), czy też – absolutnie nie akceptując zła tego okresu i tam, gdzie należy, je wytykając – uznajemy tamtą Polskę za państwo polskie, które było cenną zdobyczą, którą należało bezwzględnie bronić? Otóż, ja, odwołując się w tym względzie do przemyśleń i wniosków wybitnych przedstawicieli endecji, także emigrantów, odpowiadam zdecydowanie „tak” na drugą część powyższego pytania/zagadnienia. To właśnie narodowcy na emigracji znaleźli się w forpoczcie racjonalnego, zdroworozsądkowego myślenia o PRL, idąc czasem ostro pod prąd emigracyjnym „niezłomnym”, którzy uważali się za uprawnionych do decydowania nawet o tym, czy ktoś może do „komunistycznej” Polski pojechać, czy nie. Ale przecież nie tylko na emigracji. Starzy narodowcy mieszkający w Polsce, także ci, którzy doznali wiele złego od tego państwa, bronili go z całej siły, a gen. Jaruzelskiego uważali za wybitnego polityka. Dziękuje Opatrzności za to, że w 1989 r. postawiła mi właśnie ich na początku mojej narodowej drogi.

Oddajmy jednak głos Jędrzejowi Giertychowi.

Czy nam się podoba, czy nie, państwem polskim jest dzisiaj Polska Rzeczpospolita Ludowa.

Naszą ojczyzną jest Polska. I naszym polskim państwem jest państwo, którego dzisiejsza nazwa brzmi: Polska Rzeczpospolita Ludowa.

Owa Rzeczpospolita Ludowa jest dla naszego narodu wielką zdobyczą, której trzeba strzec, jak oka w głowie.

Byłoby dla nas straszliwą klęską, gdyby jakiś kataklizm Polską Rzeczpospolita Ludową unicestwił, a choćby tylko terytorialnie okroił.

Tylko bardzo zaślepieni doktrynerzy emigracyjni, powodujący się rozumowaniem, że „wszystko albo nic” mogą o byt Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej nie dbać i mogą być gotowi pożegnać się z nią bez żalu, gdyby została zmiażdżona. Zaślepieni i dziecinni – albo nie kochający Polski i wprzęgnięci w obcą służbę.

Polak, który by dziś w jakiejś wojnie walczył, lub gotów był walczyć przeciwko wojskom Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, to byłby po prostu zdrajca.

(cytaty z „Opoki” nr 10 z 1974 r., s.22-23 oraz „Opoki” nr 13z 1976 r., s.63)

Odnoszę wrażenie, że Kol. Dmowski – być może pod wpływem panujących nastrojów – niebezpiecznie zbliżył się do krytykowanej przez Giertycha pozycji doktrynerskiej, mówiąc o „uzurpatorach władzy”, „z nadania okupantów” itd. Smutnym memento jest fakt, że żyjemy w kraju, w którym agent w obcej służbie zostaje generałem, a gen. Jaruzelskiego ma się degradować.

Nie jest prawdą, że komuniści jako tacy w swoim wąskim dogmatycznym spojrzeniu walczyli z bohaterszczyzną i ośmieszali tradycję starej Polski. Nie kto inny, jak Zbigniew Załuski, jeden z „uzurpatorów władzy z nadania okupanta”, atakował Wajdę za atak kawalerii na czołgi w „Lotnej”. Osobiście nigdy nie odbierałem tej sceny, jako ośmieszenia WP, raczej jako próbę symbolicznego pokazania polskiej bezsilności, a pamiętajmy, że Wajda w filmach historycznych wręcz pławił się w symbolizmie. Opis zwycięskich szarż kawalerii Kol. Dmowskiego sugeruje (spanikowana piechota wroga z obrazem zwycięstw polskich na koniach i z szablami w ręku) jest bardzo sugestywny, tak, że nawet ktoś mógłby pomyśleć, że kto inny wygrał tę wojnę we wrześniu 39. Tymczasem nawet Goebbels nie musiał wymyślać „szarż na czołgi”. Jędrzej Giertych wspomina we Wrześniowcach oraz w „Opoce” nr 19 z 1987 r. o dwóch niezależnych relacjach – niemieckiego sierżanta i polskiego oficera – jakie miał o takich atakach. Naturalnie nie chodziło o atakowanie czołgów szablą, ale o wyrwanie się z okrążenia polskiego oddziału kawalerii otoczonego przez czołgi niemieckie. Być może w bezpośredniej bliskości czołgu któryś ułan odepchnął się czy podparł o czołg szablą, a wydarzenie to (przede wszystkim wyrwanie się z okrążenia brawurowym cwałem) podziałało na wyobraźnię Niemców tak, że dotarło aż do Goebbelsa. Ale przedstawianie sceny z filmu Wajdy jako zamierzonego ośmieszenia polskiej kawalerii ręka w rękę z Goebbelsem i propagandą komunistyczną, uważam za zdecydowanie nieuprawnione. Zgadzam się tu w całej pełni z poglądem wyrażonym przez Kol. Kobeszkę.

Daleki jestem też od deprecjonowania Jerzego Andrzejewskiego za jego „zdradę” (nawiasem mówiąc, został pośmiertnie odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego!). Powieść powiedziała bardzo dużo i na pewno trudno nazywać ją komunistyczną agitką. Także film Wajdy nie pokazuje śmierci na wysypisku śmieci Andrzeja (niezłomnego), lecz Maćka, tego, który chciał kochać, chciał żyć, miał dosyć. Życie właśnie z takich ludzi kpi najbardziej i Wajda tą symboliczną sceną pokazał to doskonale. Sportretował też ludzi prawdziwych, a nie chodzące posągi wygłaszające patriotyczne formuły. Może jest to paradoks historii, ale to właśnie powieść Jerzego Andrzejewskiego (zwłaszcza jej pierwotna wersja) oraz „Kolumbowie” Romana Bratnego są do dziś najlepszym literacko przedstawieniem czasów, o których opowiadają.

Reasumując, dyskusja o Wajdzie, jego filmach itd. to dyskusja znacznie szersza, dotycząca w istocie całego okresu 1944-89 w polskiej historii, okresu, który – jeśli chcemy być poważnymi i rozważnymi krytykami – zdecydowanie wymyka się prostym i czarno-białym sądom. Naszym obowiązkiem jest dopominanie się o uczciwą ocenę tego okresu, nawet w sytuacji, kiedy w oczach zaślepionych doktrynerów będziemy obrońcami „komuny”. Nic to. W istocie będziemy obrońcami Polski, tej, która wówczas istniała pod nazwą Polska Rzeczpospolita Ludowa. Innej nie było. I to dedykuję do przemyślenia mojemu starszemu Koledze Jędrzejowi Dmowskiemu.

Adam Śmiech

 

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *