Pozwólcie Państwo, że zacznę od dygresji. Nie podzielam poglądów historycznych p. Piotra Zychowicza. Forsowaną przez niego (także przez R. Ziemkiewicza) tezę o zbawiennym dla Polski w 1939 r. pójściu wraz z III Rzeszą na ZSRR uważam za historycznie niesłuszną i pozbawioną podstaw faktycznych (antyniemieckie nastawienie ogromnej większości narodu polskiego przed wojną) oraz bardzo niebezpieczną dzisiaj, zwłaszcza ze względu na jej dużą popularność na tzw. prawicy.
Będąc ostatnio kilka razy „w terenie” z różnymi prelekcjami, usłyszałem od posiadających ode mnie większą wiedzę w tym względzie działaczy, że wśród młodych narodowców teza Zychowicza-Ziemkiewicza cieszy się dużą popularnością. Jest to tragedia dla kolejnego pokolenia młodych ludzi stawiających dopiero pierwsze kroki w endeckim świecie.
W ostatnich kilkunastu latach kolejni młodzi przeżywali próby rewizji stosunku narodowców do Ukrainy i banderowców, przeżywali odcinanie się od Dmowskiego i J. Giertycha, przeżywali agresywny kurs antyrosyjski i przeżywają wciąż jeszcze implementację kultu straceńczego a la wyklęci. Brakuje nam jeszcze tylko jakiejś proniemieckiej historycznej regresji! To wszystko prowadzi do zanegowania tożsamości endeckiej, do odrzucenia tradycyjnych koncepcji endeckich (które choć stare, są aktualne i w obecnych warunkach geopolitycznych), do sprowadzenia wszystkiego do skrajnej formy realizmu politycznego, pozbawionego jakichkolwiek fundamentów ideowych i myśli długofalowej. Ale wystarczy o tym.
Wracając do p. Zychowicza, zauważam jedynie, że różniąc się z nim w wzmiankowanej kwestii zasadniczo, potrafię zgodzić się z nim tam, gdzie wypowiada się słusznie. W „Rzeczpospolitej” z 18 listopada 2009 r. p. Zychowicz, jak najbardziej słusznie, zauważył, że „polska prawica jest coraz bardziej proizraelska i filosemicka. Szczególnie dotyczy to Prawa i Sprawiedliwości, które opowiada się za ścisłym związaniem Polski ze Stanami Zjednoczonymi”. Rzeczywistość za oknem pokazuje, że miał rację. I naprawdę tylko marginesem są natowskie pikniki z kiełbasą w tle, na których brakuje mi tylko koszulek przedstawiających żołnierzy NATO z irackimi dziećmi na ręku, szerzącymi pokój nad Eufratem i w okolicy. Marginesem jest też entuzjazm ministra Macierewicza, który nawet na tę okazję przemawia w języku najbardziej pokojowego mocarstwa świata (swoją drogą, czy pamiętają Państwo, żeby gen. Jaruzelski oficjalnie, jako minister ON, przemawiał w Polsce po rosyjsku?!).
Prawie dziesięć lat temu (9 września 2007 r.) prezydent Lech Kaczyński witał na polskiej ziemi, za pośrednictwem swej minister p. Junczyk-Ziomeckiej, Ligę Przeciw Zniesławieniu (Anti-Defamation League) B’nai B’rith, żydowską quasi-masonerię. Padły wtedy m.in. słowa: „Blisko 70 lat temu, w 1938 roku, dekretem Prezydenta RP, w wyniku absurdalnych obaw, nieporozumień oraz wprowadzenia w błąd, zakazano działalności polskiej sekcji B’nai B’rith. Należy uznać za symboliczny gest, że dziś staję przed Państwem jako przedstawiciel Prezydenta RP, aby powitać Was i Waszą organizację, która po raz drugi rozpoczyna działalność w Polsce”.
Dziś nastąpił ciąg dalszy. Oto prezydent Andrzej Duda skierował 27 marca b.r. list do American Jewish Committee w związku z otwarciem biura tej organizacji w Warszawie. Prezydent napisał m.in.: „Cieszę się, że wybrali Państwo stolicę Polski na miejsce, z którego aktywność AJC będzie promieniować na cały nasz region. Dostrzegam głęboką symbolikę w fakcie, że dzisiejsza uroczystość zbiega się w czasie z początkiem obecności sił NATO w naszym kraju. W okresie, kiedy Polska – odzyskawszy suwerenność po upadku systemu komunistycznego – zabiegała o przyjęcie do Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego, to w American Jewish Committee znaleźliśmy cennego sprzymierzeńca.(…) Teraz zaś z radością i satysfakcją witamy na polskiej ziemi zarówno żołnierzy armii amerykańskiej, jak i reprezentantów AJC. (…)Tę wyjątkową wspólnotę polityczną, którą nazywamy Rzeczpospolitą Przyjaciół, unicestwiła agresja nazistowskich Niemiec i przeprowadzony przez hitlerowców Holokaust. Ale nawet mimo nieludzkiego terroru, zbrodni i masowej eksterminacji łącząca nasze narody solidarność ocalała”.
Cóż, niech każdy wyciągnie sam wnioski z działań hiperpatriotów z PiS. Ja odniosę się tylko do prezydenckiej tezy o istnieniu jakiejś rzekomej Rzeczpospolitej Przyjaciół. Odnoszę wrażenie, że to kolejny element – po tezie o 19 lat trwającym po wojnie powstaniu wyklętych – historical fiction P. Prezydenta. Można przedstawić milion argumentów na tezę przeciwną, ograniczę się jednak do trzech najbardziej reprezentatywnych przykładów z historii. Chronologicznie. W 1936 r. kard. prymas August Hlond w liście pasterskim „O katolickie zasady moralne”, przeciwstawiając się zdecydowanie importowanej z zagranicy bezwzględnej, rasistowskiej postawie antyżydowskiej zauważył: „Problem żydowski istnieje i istnieć będzie, dopóki żydzi będą żydami. W poszczególnych krajach to zagadnienie ma różne natężenie i różną aktualność. U nas jest ono specjalnie trudne i powinno być przedmiotem poważnych rozważań. (…) Faktem jest, że żydzi walczą z Kościołem katolickim, tkwią w wolnomyślicielstwie, stanowią awangardę bezbożnictwa, ruchu bolszewickiego i akcji wywrotowej. Faktem jest, że wpływ żydowski na obyczajność jest zgubny, a ich zakłady wydawnicze propagują pornografię. Prawdą jest, że żydzi dopuszczają się oszustw, lichwy i prowadzą handel żywym towarem. Prawdą jest, że w szkołach wpływ młodzieży żydowskiej na katolicką jest na ogół pod względem religijnym i etycznym ujemny. Ale – bądźmy sprawiedliwi. Nie wszyscy żydzi są tacy”.
25 września 1941 r. gen. Stefan Rowecki „Grot”, Komendant Główny ZWZ, w depeszy do Gen. Sikorskiego napisał: „Melduję, że wszystkie posunięcia i oświadczenia Rządu i członków rady narodowej, dotyczące żydów w Polsce, wywołują w kraju jak najgorsze wrażenie i znakomicie ułatwiają propagandę rządowi nieprzychylną i wrogą. Tak było z «Dniem żydostwa» i przemówieniem Szwarcbarta, nominacją Libermana i życzeniami na żydowski nowy rok. Proszę przyjąć jako fakt zupełnie realny, że przygniatająca większość kraju jest nastrojona antysemicko. Nawet socjaliści nie są tu wyjątkiem. Różnice dotyczą tylko taktyki postępowania”.
11 sierpnia 1942 r. Zofia Kossak wystąpiła ze słynnym manifestem w obronie mordowanych Żydów. Najważniejszy passus brzmi: „Świat patrzy na tę zbrodnię, straszliwszą niż wszystko, co widziały dzieje – i milczy. Rzeź milionów bezbronnych ludzi dokonywa się wśród powszechnego, złowrogiego milczenia. Milczą kaci, nie chełpią się tym co czynią. Nie zabierają głosu Anglia ani Ameryka, milczy nawet wpływowe międzynarodowe żydostwo, tak dawniej wyczulone na każdą krzywdę swoich. Milczą i Polacy. Polscy polityczni przyjaciele żydów ograniczają się do notatek dziennikarskich, polscy przeciwnicy żydów objawiają brak zainteresowania dla sprawy im obcej. Ginący żydzi otoczeni są przez samych umywających ręce Piłatów. Tego milczenia dłużej tolerować nie można. Jakiekolwiek są jego pobudki – jest ono nikczemne. Wobec zbrodni nie wolno pozostawać biernym. Kto milczy w obliczu mordu – staje się wspólnikiem mordercy. Kto nie potępia – ten przyzwala. Zabieramy przeto głos my, katolicy – Polacy. Uczucia nasze względem żydów nie uległy zmianie. Nie przestajemy uważać ich za politycznych, gospodarczych i ideowych wrogów Polski. Co więcej, zdajemy sobie sprawę z tego, iż nienawidzą nas oni więcej niż Niemców, że czynią nas odpowiedzialnymi za swoje nieszczęście. Dlaczego, na jakiej podstawie – to pozostanie tajemnicą duszy żydowskiej, niemniej jest faktem nieustannie potwierdzanym. Świadomość tych uczuć jednak nie zwalnia nas z obowiązku potępienia zbrodni. Nie chcemy być Piłatami”.
Specjalnie nie wybrałem głosów endeckich. Czy przytoczone wyżej słowa świadczą o krwiożerczym polskim antysemityzmie? W żadnym wypadku! Są stwierdzeniem faktu, stanu stosunków polsko-żydowskich, powszechnego odbioru mniejszości żydowskiej i jej zachowań oraz mocnym apelem o moralny stosunek do niej, ostrzeżeniem przed popadnięciem w oderwaną od etyki nienawiść, bez względu na stwierdzone przeciwności pomiędzy Polakami a Żydami. Tak wyglądała rzeczywistość czasów przedwojennych i wojennych. Nie była to w każdym razie żadna Rzeczpospolita Przyjaciół. Historyczna mitomania uprawiana przez różne ustroje w różnych czasach zawsze prędzej, czy później prowadziła na manowce. Niedobrze, że w XXI wieku najwyższe władze RP weszły na drogę mitomanii używanej na potrzeby polityki bieżącej wewnętrznej i zewnętrznej. Kiedyś będziemy ze wstydem wycofywać się z tych historycznych konfabulacji.
Odrębne słowo należy się Amerykańskiemu Komitetowi Żydowskiemu, który jest po pierwsze organizacją niegdyś otwarcie, dziś pośrednio, związaną z neokonserwatystami, po drugie zaś, jedną z tych amerykańskich organizacji żydowskich, które od lat prowadzą światową kampanię wysuwając wobec Polski żądania związane z restytucją prywatnego mienia żydowskiego. AJC podważa tzw. dekret warszawski Bieruta i nie uważa umów odszkodowawczych podpisanych przez Polskę z USA za czasów Gomułki za rozwiązujących ten problem. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, jakie konsekwencje finansowe i własnościowe rodzić będzie dla Polski ewentualne ugięcie się przed żądaniami żydowskimi. Istotą problemu jest to, że amerykańscy Żydzi domagają się odszkodowań na zasadzie krwi (Żydzi dziedziczą roszczenia po Żydach, choćby nie byli ich krewnymi), podczas gdy normalna droga sądowa jest dostępna w Polsce dla rzeczywistych spadkobierców od dawna.
Tymczasem, na świecie sytuacja rozwija się zupełnie niezależnie od polskich politycznych przesądów. Każdy tydzień przynosi kolejne rozczarowania posunięciami Donalda Trumpa, a raczej jego rażącym odejściem od głoszonych w czasie kampanii wyborczej postulatów politycznych o znaczeniu światowym. USA akceptują natowskie aspiracje Czarnogóry, zaś sekretarz stanu Rex Tillerson, z którym wiązano wielkie nadzieje atakuje Rosje wprost za „agresję na Ukrainę i okupację Krymu”. Rosja oczywiście odpowiada ostro, a napięcie rośnie. Nie takim językiem mówili prezydenci USA czasów Zimnej Wojny…
W tej sytuacji, Polska, trzymająca się kurczowo USA, ma coraz mniej możliwości rozsądnego zachowania na arenie międzynarodowej. Oczywiście potencjalne możliwości istnieją, jednak nie dla wyznawców mistycznej rusofobii. Janusz Korwin-Mikke głosi ostatnio potrzebę sojuszu Francja-Polska-Rosja. Sam jestem gorącym zwolennikiem takiego sojuszu, niemniej, patrząc na mentalny stan obozu postsolidarnościowego w Polsce (władza plus opozycja), realnie oceniam, że to niemożliwe. Niemniej, jakoś trzeba będzie się odnieść do ewentualnego zwycięstwa Marine Le Pen w wyborach we Francji, a przynajmniej, w przypadku możliwej porażki, do znacznego wzrostu jej osobistego autorytetu i znaczenia Frontu Narodowego na scenie francuskiej i nie tylko, jako liderki nieformalnego ruchu międzynarodowego partii i środowisk narodowych o obliczu antyamerykańskim i przyjaznym, a co najmniej, neutralnym wobec Rosji.
Le Pen czyni wyraźne ukłony wobec rządu PiS (ostatnio pochwała za odrzucenie wprowadzenia Euro), łudząc się chyba, że choroba na Moskala i uwielbienie USA, to tylko zasłona dymna. Cóż, ma prawo się mylić. My jednak nie powinniśmy zasypiać gruszek w popiele. Czas na działanie nie dyktowane strachem o oskarżenia o agenturalizm.
Ważnym elementem polityki Marine Le Pen była wizyta w Rosji i jej słowa tam wypowiedziane. W Dumie oświadczyła, że to „USA potrzebują konfliktu na Ukrainie, chcą prawdziwej wojny, wreszcie zacieśnienia więzów Ukrainy z NATO. Powiedziała również, że była jednym z nielicznych polityków francuskich, którzy bronili swego punktu widzenia na konflikt na Ukrainie i był to punkt widzenia zbieżny z rosyjskim. (…) W chwili obecnej musimy dogadywać się z rządem, który przejął władzę nielegalnie, w drodze przewrotu na Majdanie, a nadto bombarduje cywilów w Donbasie i Ługańsku. (…) Byliśmy zawsze przeciwko sankcjom. Uważamy je nie tylko za niesprawiedliwe, ale za po prostu głupie”.
Tak mówi nie polityk z marginesu błędu statystycznego w Albanii, ale liderka prezydenckich sondaży we Francji.
W Polsce tymczasem obok tradycyjnej walki z nieistniejącym zagrożeniem rosyjskim (i radzieckimi pomnikami), ważnym tematem są zmiany nazw ulic! Są oczywiście patroni ulic, których należałoby zmienić (np. uciekający wódz Rydz-Śmigły nie powinien być patronem jednej z największych ulic Łodzi), ale walka z ulicami (także honorowymi obywatelstwami) Gomułki, czy Rapackiego i to na Ziemiach Odzyskanych, jest kolejnym dowodem na paranoję polskich antykomuchów. Władysław Gomułka jest obiektywnie człowiekiem bardzo zasłużonym dla Ziem Odzyskanych (był ich ministrem), dla ich zagospodarowania i dla – przede wszystkim – formalnego uznania ich polskości (układy z NRD i RFN). Adam Rapacki zasłynął planem, który choć niezrealizowany, był interesującą propozycją polityczną dla Europy Środkowej, zachowując, przy koniecznych korektach, swoją aktualność aż do dziś. Acha, jeszcze Chruszczow i jego honorowe obywatelstwo Szczecina. Była to znakomita zagrywka polityczna Gomułki, kiedy Chruszczow zaczął szantażować Polskę tymczasowością Ziem Odzyskanych i możliwością ich oddania NRD. Wobec tego gensekowi nadano honorowe obywatelstwo właśnie Szczecina… Trzeba przyznać, że w porównaniu do współczesnych nam doktrynerów, Gomułka potrafił prowadzić politykę sprytną i finezyjną. O pozbawianiu honorów najwybitniejszego dowódcy II wojny światowej o polskich korzeniach – marszałka Rokossowskiego, już nawet nie wspomnę…
Adam Śmiech
Myśl Polska, nr 15-16 (9-16.04.2017)