Sułkowski: Panem et circenses

Przyznaję, że przez blisko 40 lat swojego życia widziałem w polityce całkiem sporo, jednak cyrk jaki miał miejsce 28 lutego 2025 roku w Białym Domu przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Infantylna przepychanka słowna przed kamerami nigdy nie powinna mieć miejsca choćby z perspektywy powagi, jaka musi towarzyszyć spotkaniom politycznym na najwyższym szczeblu. Niestety rozmówcy nie zamierzali wygasić spięcia i realizowali swoje show ku uciesze gawiedzi, która do teraz próbuje przerzucać się diagnozami dotyczącymi zarówno przyczyn jak i konsekwencji tego wydarzenia. Jak to jednak w medialnym nurcie bywa – większość widziała tylko przedstawienie nie widząc rzeczy samej w sobie, więc już wiemy, że albo Żełeński jest mentalnym dresiarzem pod wpływem kokainy, który nie utrzymał nerwów na wodzy albo Trump i Vance są psychicznie chorzy i dali temu upust przed kamerami. Mamy też na podorędziu kolizję dwóch równie głupich i nieprawdziwych wizji, czyli wizji ujmującego się honorem męża stanu walczącego za wartości nasze i wasze, który ma rację moralną legitymizującą wszelkie roszczenia z wizją obrzydliwego cwaniaka-biznesmena, który pokornie realizuje interes Putina, bo jest jego agentem.

Z przyzwoitości nie należy znęcać się nad powyższymi głównymi osiami narracji w mainstreamie, bowiem jak słusznie uczy katolicka etyka – słabszym (tym „w głowę” również) należy pomagać i prowadzić ich w odpowiednim kierunku. Nie ma powodów by sądzić, że znamy i będziemy znali dokładny kontekst całego zdarzenia. Nie ma jednak również powodów by sądzić, że Żełeński zachował się tak, jak się zachował, bo nie miał jakiegoś planu. Po działaniach USA, Ukrainy, Europy i Rosji w najbliższych tygodniach będziemy mogli powiedzieć więcej z większą dozą pewności. Na chwilę obecną jednak należy przyjąć, że czy nam się to podoba czy nie, w polityce działają pewne prawidła. Od Machiavelli’ego istnieje paradygmat realizmu politycznego rozumianego jako dążenie do realizacji interesów państwa (racji stanu) bez względu na kwestie moralne. To etyczne pęknięcie jest z mojej perspektywy obrzydliwe, bo mimo intelektualnej nadbudowy autora „Księcia” nie zmieniła się rzeczywistość i każdy czyn jest możliwy do moralnej klasyfikacji a polityka wcale nie jest dziedziną, w obrębie której mamy pełną dowolność i jest ona wyjęta spod zasad etyki. Podzielam pogląd Platona czy Arystotelesa, że w istocie polityka jest jedynie przedłużeniem etyki. Jednakże nikogo nie interesuje co ja na ten temat myślę i od wieków mamy określoną mechanikę działania w obrębie polityki. Dorośli ludzie zajmujący się tą dziedziną muszą więc oddzielić warstwę powinnościową, normatywną od deskryptywnej i chcąc sprawnie, więc rozumowo a nie emocjonalnie poruszać się w rzeczywistości sztuki rządzenia nie mogą ignorować owej mechaniki.

Wydarzenia w Gabinecie Owalnym mają pewien określony kontekst, na który składają się zarówno fakty dotyczące sytuacji na froncie jak i właśnie mechanika polityki. Garstka optymistów wierząca nadal w to, że Ukraina wygrywa wojnę ma coraz słabsze argumenty i widać wyraźnie, że ta narracja odchodzi powoli do lamusa. Mało kto „łyka” już opowieści o n-tym pakiecie sankcji, przez które Rosja się ugnie, kolejnym nowotworze Putina, sprzęcie z II wojny światowej jakim dysponuje rosyjska armia czy planowanej na wiosnę kontrofensywie Ukrainy. Fakty szanowni Państwo są nieubłagane – Ukraina poniosła ogromne straty w ludziach a to jest podstawowy (jakkolwiek źle to brzmi) „surowiec” do prowadzenia działań wojennych. USA czy Europa mogą wysłać nawet milion czołgów i miliard dronów – jeśli nie będzie miał ich kto obsłużyć, to nie mają one żadnego znaczenia. Wielu Ukraińców zginęło na tej wojnie lub odniosło rany uniemożliwiające powrót na pole walki, wielu też uciekło przed wojną i nie zamierza wrócić do swojej ojczyzny. Wiek mobilizacji był już obniżany – w połowie kwietnia 2024 roku z 27 na 25 lat. Mimo to już w listopadzie USA zachęcały, by Ukraina znów obniżyła wiek, tym razem do 18 lat. Demografia Ukrainy była tragiczna już blisko 25 lat temu, bowiem już w 2001 roku współczynnik wynosił zaledwie 1,08 urodzeń na kobietę. Gdyby Ukraina zastosowała się do zaleceń Stanów, na front ruszyłby roczniki od 2000 do 2007 roku, czyli demograficznie wahające się odpowiednio od współczynnika 1,12 do 1,34. Przyjmując dane z 2003 roku (408 tysięcy urodzeń) i rozciągając na cały okres 2000-2007, można powiedzieć, że w przybliżeniu na Ukrainie urodziło się w tym czasie około 2,8 miliona dzieci, z czego chłopców była około połowa. Można więc w przybliżeniu mówić o około 1,4 miliona potencjalnych żołnierzy. Sęk jednak w tym, że z tych roczników spora część mężczyzn po prostu wyjechała z Ukrainy. Nie znamy dokładnych szacunków, niemniej jak widać liczba 1,4 miliona topnieje w oczach przez czynniki kompletnie niezależne od woli Żełeńskiego. Najważniejszą kwestią jest więc to, że będąc w takiej sytuacji Ukraina nie tylko nie ma wystarczających sił do walki tu i teraz, ale w razie pokoju stała się raczej niezdolna do przetrwania jako państwo. Nie mając mężczyzn w wieku produkcyjnym nie da się w tej sytuacji ani odbudować kraju ani utrzymać jego bezpieczeństwa zewnętrznego (odbudowa armii) ani wewnętrznego (odbudowa służb).

Ukraina jest więc zdana na łaskę innych i jest to efekt prowadzenia przez 3 lata wyniszczającej wojny. Kompletnie nie ma w tej chwili znaczenia, kto był agresorem, jakie były przyczyny wybuchu wojny i inne tego typu. To na chwilę obecną jest już zadaniem dla historyków, politologów czy komentatorów politycznych, nie zaś dla polityków, których zadaniem jest dbać o dobro państwa a więc i przyszłość swoich obywateli. Ukraina od samego początku tej wojny walczy o własne przetrwanie i z uporem godnym lepszej sprawy Żełeński nie chce pojąć, że każdy dzień jej kontynuowania przybliża jego naród do egzystencjalnego końca. Naprawdę rozumiem i podzielam takie pojęcia jak honor czy duma – są szalenie istotne w kształtowaniu etosu zarówno człowieka jak i społeczeństwa. Jednakże tak jak Arystoteles słusznie zauważył, że aby filozofować trzeba jeść, tak powinien zauważyć Żełeński, że aby mieć honor czy dumę, to musi istnieć nośnik tych wartości, czyli człowiek. Istnieje taki moment w historii państwa, że doprowadzając do wyniszczenia potencjału ludzkiego doprowadza się do końca państwa i narodu. Rosja jako przeciwnik również ma tragiczną sytuację demograficzną, lecz należy pamiętać, że kompletnie inaczej wygląda sytuacja utraty części ludności w efekcie działań wojennych, gdy startuje się z poziomu ponad 140 milionów a inaczej gdy startuje się z poziomu 40 milionów. Tej przepaści pod względem najważniejszego zasobu do toczenia wojny nie da się tak łatwo zasypać uzbrojeniem a nawet jeśli się da, to Ukraina nie miała wystarczających do tego zasobów. Zachód również nie udzielił ich w takiej ilości, by Ukraina mogła tę różnicę wyrównać na tyle, by przechylić szalę zwycięstwa.

Mając świadomość tych liczb oraz faktów trzeba przyjąć do wiadomości, że Ukraina przegrała wojnę i przyjmując wariant optymistyczny, ma jeszcze ostatki cienia szansy na odtworzenie państwa i narodu, jeśli teraz wciśnie hamulec. Niestety po piątkowym cyrku w Białym Domu widać wyraźnie, że Żełeński (zapewne za czyjąś namową – zapewne Wielkiej Brytanii i UE) wybrał opcję heroicznej walki do swojego ostatniego brata przyjmując narrację tak bliską romantycznej manierze interpretacji rzeczywistości, tym samym będąc odpowiedzialnym za koniec Ukrainy. Komentariat przesiąknięty tym sposobem myślenia przyklaskuje mu a nawet próbuje szantażem moralnym wepchnąć w ten konflikt kompletnie nieprzygotowane militarnie państwa Europy – w tym Polskę. Zamiast zrozumieć, że pojmowanie honoru jako prowadzenia własnego narodu do zakończenia egzystencji jest zwyczajną głupotą i zdradą tego narodu, klakierzy wolą opowiadać górnolotne słowa o tym jak to nie do przyjęcia jest propozycja Trumpa i jak poczuliby się bliscy ukraińskich ofiar wojny. Ciekaw jestem, czy jeśli kontynuując wojnę, ukraińskich ofiar będzie jeszcze więcej, to owi „honorowi” podżegacze chcieliby spojrzeć w oczy bliskim tychże ofiar i raczyć ich opowieściami o honorze? Szczerze wątpię, bowiem łatwo rzuca się górnolotnymi hasłami szafując życiem obcych ludzi oraz egzystencją nieswojego narodu, co jest manierą ludzi nieprzyzwoitych lub głupich. Niestety fakty są brutalne – to wygrany w głównej mierze decyduje o kształcie pokoju a wygranym jest Rosja. Od początku Putin wyraźnie sygnalizował, że nie chce mieć przy swojej granicy wojsk NATO, więc także i amerykańskich. Oczekiwanie przez Żełeńskiego gwarancji bezpieczeństwa w umowie surowcowej, które to gwarancje miałyby się przejawiać militarnym zaangażowaniem USA było więc oczekiwaniem gruszek na wierzbie. Negocjacje zawsze polegają na tym, że co najmniej jedna ze stron musi coś stracić a gdy mowa o stronie przegranej i stojącej w obliczu zagrożenia egzystencjalnego, nie istnieje coś takiego jak zbyt wysoka cena. Jedyne co Ukraina mogła osiągnąć to pokój oparty właśnie na ekonomicznym zaangażowaniu Stanów, które dbają o swoje strefy wpływów na tyle, by np. za pierwszej kadencji Trumpa dać wycisk Grupie Wagnera w obronie swoich złóż gazu ziemnego w Syrii. Bez oficjalnych działań wojennych i po cichu, czyli tak jak powinno się to robić dali wyraźny sygnał, że nie pozwolą zabrać tego, na czym zarabiają. I nie ma powodu, by mimo zmiany wektora amerykańskiej polityki zagranicznej i skupieniu się przede wszystkim na Azji, Stany Zjednoczone całkowicie odpuściły naszą część globu i oddały złoża Rosjanom. Żełeński musiał zdawać sobie sprawę, że tak miałoby to działać, ale zamiast tego wolał odstawić szopkę w postaci pyskówki przed kamerami, którą łyknął komentariat dając mu pewną legitymizację do kontynuowania wojny będącej dalszym dobijaniem Ukrainy.

Marcin Sułkowski

Click to rate this post!
[Total: 24 Average: 4.2]
Facebook

9 thoughts on “Sułkowski: Panem et circenses”

  1. Świetny artykuł! Dziękuję!

    Niestety, wygląda na to, że za zgodą i staraniem koalicji PO-PiS (+ przystawki) oraz pp. Dudy i Tuska ten sam los już wyznaczono Polsce.

  2. Nastała nowa era amerykańskiego imperializmu i kolonializmu, a świat zmierza ku nowemu „koncertowi mocarstw”. Dla takiego kraju jak Polska to są fatalne wieści.

  3. Ukraina to państwo historyczne. Kiedy emigracja roztopi swą tożsamość w miejscach gdzie uciekła a ostatni dziadek zgasi ostatnią świeczkę na ostatniez zamieszkałej wsi pozostaną puste przestrzenie na ktorych zagości natura.

    I nie to nie będą rosjanie – oni też wymierają.
    I nie to nie będą Polacy nas w 2100 będzie pewnie z 10 milionów i ledwo zapełnimy największe miasta we własnym kraju.

    Natomiast Ukrainę czeka to jeszcze za życia wielu z nas. Jestem bardzo ciekaw roku 2050… to już niedługo… za 25 lat… zleci.
    Pierwszy Matrix miał premierę 26 lat temu i zleciało nawet nie wiem kiedy.

    Czy za 25 lat będzie jeszcze życie na/w Ukrainie ?

    1. „Legendary financial and geopolitical cycle analyst Martin Armstrong is back with a new warning about war coming to Europe. [..]
      „Right now, I am concerned from about May 15th on. . . . Our computer (Socrates) says Europe is going into war, and I put it into this report, Europe will lose. . . . This is why the gold is coming to America.” [..]
      Armstrong also predicts, “I published what the computer “Socrates” put out on Ukraine. It’s a flatline, and I have never seen that on any other country. It’s a flatline. It’s going dead. That’s it.” ”
      https://www.zerohedge.com/geopolitical/europe-falling-martin-armstrong-warns-thats-why-they-need-war-russia

    1. Żeby 80 roczników dało 15 milionów ludzi (to z załączonego linku tak wynika a to więcej niż połowa a nie prawie połowa w przedstawionych danych ale możemy zakładać, że to połowa bo dane są zawyżyone) w każdym roczniku musi być powyżej 187 tysięcy ludzi.

      W 2023 na Ukrainie urodziło się 187 tysięcy dzieci więc ok… ale w 2024 już 176,6 czyli 10k mniej.
      https://pl.belsat.eu/84786478/to-katastrofa-na-ukrainie-liczba-zgonow-trzykrotnie-przekroczyla-liczbe-urodzen

      I teraz te roczniki jak dorosną muszą przebić o sporo poziom zastępowalności 2,15 albo i lepiej.
      W tej chwili chyba nie będzie nawet 1.

      To się nie uda.

      No chyba, że oczekuje się, że Ukraina ściągnie emigrantów ale skąd? Jak? Czym?

      15 milionów to mokry sen ludzi, którzy nie chcą uwierzyć w fakt depopulacji świata.

      W Polsce predykcje też są okropnie optymistyczne.

      Zanim wymrą i my wymrzemy to czeka nas jeszcze gerontokracja. Obrzydliwy system.

      Zalecam mieć dzieci, bez tego starość i późna dorosłość będzie bardzo smutna a tak chociaż kilka młodych twarzy się zobaczy.

      1. Obawiam się, że młodych twarzy to my się naoglądamy, tylko że to nie będą białe twarze.

        1. Obawa ma pewne uzasadnienie ale jeszcze przed 2100 rokiem dzietność w każdym miejscu na świecie będzie poniżej 2,15. Tych imigrantów też trzeba z jakiegoś miejsca przywieść, obawiam się, że nie ma ich aż tylu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *