Dobrą manierą w ocenie rzeczywistości politycznej jest uważne śledzenie poczynań głównych graczy ekipy rządzącej i porównywanie ich deklaracji z faktycznymi działaniami. To rzuca całkiem niezłe światło nie tylko na rządzącego jako polityka, ale również jako człowieka. Pozwala poznać mechanikę sprawowania władzy oraz z pewną dozą prawdopodobieństwa ocenić, jakie będą dalsze kroki rządzącego. Aby jednak obraz uzupełnić, bowiem holistyczne podejście zawsze owocuje zwiększeniem szansy na poznanie prawdy, należy włożyć w proces odrobinę więcej wysiłku i obserwować również środowisko rządzącego – zarówno to obecne, jak i to przeszłe. Gdy do władzy ponownie doszedł Donald Tusk zacząłem z większą uwagą śledzić wypowiedzi Jana Marii Rokity – byłego współzałożyciela PO, jednego z tzw. Trzech Tenorów Platformy, który w pewnym momencie zniknął z czynnej polityki. Powody tego stanu rzeczy p. Rokita przedstawił w długim i godnym polecenia wywiadzie dla Bogdana Rymanowskiego1. Osoba będąca przez wiele lat tak blisko z Donaldem Tuskiem, mająca do tego niezły warsztat z zakresu uprawiania polityki jak i samej jej teoretycznej warstwy dostarcza wielu cennych wskazówek ułatwiających interpretację sposobu sprawowania władzy przez obecnego premiera. Z wywiadu u p. Rymanowskiego można wyłuskać wiele cennych informacji, ale to co jest dla mnie szczególnie interesujące pojawiło się w debacie z dnia 13 grudnia 2024 roku w podcaście „Prawy prosty”2,
w której udział wzięli właśnie p. Rokita, redaktorzy Lisicki i Kalukin oraz jako moderator red. Karpiel.
Jednym z wątków tej debaty była próba zdefiniowania światopoglądu Donalda Tuska, który to światopogląd ma rzutować na działania rządu premiera. Jan Maria Rokita forsował tezę, że dla osób ideowo zaangażowanych jest to bardzo trudne do wyobrażenia, ale tak naprawdę Donald Tusk po prostu nie ma żadnych poglądów. Podąża za trendami, sprawnie unosząc się na fali bieżącej narracji w społeczeństwie demoliberalnym. Świetnie je wyczuwa, kładzie nacisk na odpowiednie akcenty, wykorzystuje mechanikę konfliktu i wskazywania wroga, ale jest to tylko i wyłącznie efekt tego, że dla premiera zdobycie i utrzymanie władzy jest celem samym w sobie, co jawi się jako zwyczajny koniunkturalizm. Z tą tezą nie zgodził się red. Lisicki, który forsował, że choć oczywiście widać ewidentne wykorzystywanie mechanizmów obowiązujących w demokracji liberalnej, to on osobiście uznaje Tuska za liberała dążącego do rządów autokratycznych, ale w modelu sprzyjającym kierunkowi Europy zachodniej. Z tego też powodu, red. Lisicki uważa, że Donald Tusk nie stałby się nagle orędownikiem wyjścia z Unii Europejskiej czy odrzucenia jej systemu „wartości”. Tak w dużym skrócie można zreferować dwa główne stanowiska – obecny red. Kalukin nie zaproponował niczego wykraczającego poza pewien mix obu poglądów, dlatego skupmy się na tezach przedstawionych przez p. Rokitę i red. Lisickiego – który z nich ma rację? Czy Donald Tusk jest człowiekiem bezideowym, ze światopoglądem bezobjawowym czy jednak świadomym liberałem poruszającym się w obrębie tejże idei?
W obu poglądach jest część prawdy, ale dopiero po odpowiednim dopasowaniu tych części oraz dodaniu kilku, moim zdaniem istotnych faktów, których żaden z dyskutantów nie wypowiedział, będziemy mieli pełen obraz urzędującego premiera. Zacząć należy od tego, że nawet jeśli Donald Tusk jest osobą bez poglądów i podąża za bieżącymi trendami będąc koniunkturalistą, to już sam ten fakt nie pozwala stwierdzić, że jest to brak poglądów. Z meta poziomu wyznawanym przez premiera poglądem jest właśnie koniunkturalizm, który ułatwia realizowanie tego celu politycznego, który Tusk uważa za najbardziej istotny. To jest element sposobu myślenia, który wydaje mi się u premiera jak najbardziej uświadomiony a narzędzia do osiągnięcia tego celu są dobierane w sposób przemyślany. Czy to oznacza, że tym samym Donald Tusk nie jest liberałem? Tu sprawa jest nieco bardziej złożona – liberalizm bowiem bazuje na bardzo prostackim oglądzie rzeczywistości, w którym zależnie od przyjmowanego modelu liberalizmu, albo powtarza się korwinizmy w stylu „moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka” lub owsiakizmy, czyli „róbta co chceta”. Oba jednak są w konsekwencji tym samym, bowiem to indywidualne chcenie wyznacza kierunek działania bez poszanowania uniwersalnych norm czy powinności – coś co owo chcenie ma ograniczyć jest traktowane z automatu jako zamordyzm, zawłaszczenie wolności. Taki sposób myślenia nie bazuje na pogłębionej refleksji nad samym rdzeniem liberalizmu, dlatego liberalizm w ogóle nie wymaga uświadomienia sobie wyznawania tego poglądu. Jest poglądem z istoty redukcyjnym, więc łatwym i przyjemnym do wyznawania – stąd tak łatwo udało się tę ideę wtłoczyć w ludzi, bazując na ich najniższych instynktach i żerując na tendencji do pójścia na łatwiznę. W tym sensie zapewne Donald Tusk, podobnie jak większość mentalnych liberałów, nie jest człowiekiem, który przepracował własne poglądy i wybrał liberalizm po rzetelnej konfrontacji z innymi poglądami. Nadal jednak może być liberałem i sprawnie operować w obrębie tego systemu. Jest to bowiem idea tak elastyczna, że doprowadzona do skraju swoich postulatów pozwala na coś, co dla trzeźwo myślącego człowieka jest przejawem choroby psychicznej albo głupoty a dla liberała jest kwintesencją wolności. Nie bez powodu bowiem pojęcie płynnej podmiotowości, na którym zasadza się gender wyrosło właśnie na zgniłym korzeniu liberalizmu. Skoro Janusz CHCE być Janiną, to może a jeśli ktoś mu tego zabroni, to jest zamordystą.
Dziwne więc, że zarówno red. Lisicki jak i p. Rokita nie zauważyli, że właśnie formę płynnej podmiotowości tylko w warstwie politycznej realizuje właśnie Donald Tusk będąc tym samym po uszy w idei liberalnego bagna konsumującego każdą normę, rozsądek i sens. Publicyści z lewa i prawa od miesięcy rozdzierają szaty krzycząc o hipokryzji premiera, który najpierw był przeciwko umocnieniom na granicy z Białorusią a później sam nakazywał te umocnienia budować. Najpierw był przeciwko projektowi CPK a teraz jest za realizacją CPK. Najpierw po powrocie ze struktur UE grał nieco pompatyczno-patriotyczną narracją, przypominającą Tuska z czasów pierwszej Platformy, więc w 2023 roku całował chleb a w tle powiewały polskie flagi. Później zaś szedł w narrację odwrotną, symbole patriotyczne uznając za przynależne do zacofanego obozu PiS. Przykłady można mnożyć, natomiast wszystkie one ukazują, że Donald Tusk realizuje zasadę płynnej podmiotowości politycznej. Bez względu na stopień uświadomienia sobie swojego liberalizmu, jest to mechanizm właśnie będący owocem tej idei. Dlatego słusznie p. Rokita odpowiedział red. Lisickiemu, że gdy akurat trendy wskażą na postulowanie wyjścia z UE, to premier będzie w awangardzie Polexitu mimo jasnych obecnie deklaracji o wzmacnianiu UE czy nawet jej federalizacji. Tusk bowiem wie, że połączenie demokracji liberalnej z tak silnie już zakorzenioną mentalnością liberalną społeczeństwa nakazuje na ciągłe trzymanie się „chcenia” gawiedzi jeśli chce się w tym modelu i w tej mentalności władzę utrzymać. Gros jego wyborców oczekuje rozliczania PiS, więc tworzy się spektakl, by zaspokoić ich chcenie. Jeśli konieczność etapu w postaci kolejnego kaprysu tłumu będzie nakazywała na inny trend, to Tusk za tym trendem pójdzie. Tak właśnie działa się w obrębie liberalnego sposobu myślenia jako polityk. Wiedząc o tym, możemy więc śledzić aktualne trendy, nałożyć na nie odpowiednią wagę i będziemy wiedzieli, w którą stronę skieruje swoją decyzyjność Donald Tusk. Dokładając do tego jego umiejętność publicznego wskazywania wroga, premier nie jest tylko biernym odbiorcą kaprysów tłumu, ale ma narzędzia, by zarządzać nastrojami a te dobrze wie jak wykorzystać. Co będzie robił do momentu, gdy tłum zmieni nastrój np. przez pusty portfel i stwierdzi, że Donald Tusk nie jest mu już potrzebny. Pytaniem na inny tekst jest, czy podówczas premier, dla którego cała liberalna mechanika jest jedynie narzędziem do utrzymania władzy, będzie chciał się tej mechanice poddać i władzę odda. Może bowiem w obrębie samego liberalizmu wejść w kolizję z kaprysem tłumu i wykreować swoją tożsamość polityczną wbrew trendom opierając się na narzędziu, które doprowadził do perfekcji, czyli skupianiu uwagi tłumu na wskazanym palcem wrogu.
Marcin Sułkowski
1https://www.youtube.com/watch?v=gDJYAkX1gE8
2https://www.youtube.com/watch?v=3TTuWvzgU6Q
Tusk jest przecież konserwatystą! Jest to tzw. liberalny konserwatyzm zachodnio-postępowy!! Z resztą podstawych odmian konserwatyzmu jest około 250.
Na każdą odmianę konserwatyzmu mamy jeszcze 100 odmian liberalizmu… trudno się połapać. Idee mutują szybciej niż wirusy.
Te tzw. konserwatyzmy to mutacje, które najlepiej jest ująć w następujący sposób: jeśli do beczki szamba wlejemy kieliszek wina, to otrzymamy szambo. Jeśli do beczki wina wlejemy kieliszek szamba, to również otrzymamy szambo.
„p. Rokita odpowiedział red. Lisickiemu, że gdy akurat trendy wskażą na postulowanie wyjścia z UE, to premier będzie w awangardzie Polexitu mimo jasnych obecnie deklaracji o wzmacnianiu UE czy nawet jej federalizacji”
E, nie — p. Rokita chyba czegoś nie dopowiedział. Otóż Tusk jest jednym z tych, o których mówi stare powiedzonko: „a co on umie robić? Dobre wrażenie!”. Tak więc będzie on ROBIŁ WRAŻENIE ulegania, posługując się sformułowaniem Autora, „żądaniom gawiedzi”, jednakowoż ulec im naprawdę może tylko w kwestiach, które dla niego będą raczej uboczne i niezbyt kosztowne — np. w kwestiach obyczajowych (LGBT itd.) — zaś w kwestii tak zasadniczej, jak np. wyjście z UE, ograniczy się do gadania oraz do działań zwłoczno-usypiających, obliczonych na przeczekanie.
Gdyby tak Tusk naprawdę ulegał „żądaniom gawiedzi”, to jeszcze nie byłoby tak najgorzej. „Gawiedź”, przykładowo, ma już dość tych ukraińskich awantur oraz związanych z nimi kosztów, a i licznych upokorzeń. Czy Tusk zrobił cokolwiek — albo chociaż się przymierza — do wzięcia wreszcie rozbratu z Ukrainą? „Ale gdzie ta!”; Tusk podpisuje jakieś kolejne, mocno niekorzystne dla Polski „porozumienie”, w ogóle nie interesując się opinią „gawiedzi”. I ogłasza zaciąganie kolejnych — niezwykle wysokich — kredytów na zakup militarnego złomu.
Moje małe przeoczenie: proszę także zwrócić uwagę, że owa „gawiedź” jest raczej PRZECIWKO LGBT-yzacji społeczeństwa, a Tusk (na pewno znając wyniki rozmaitych „sądaszy”) jednak niespecjalnie się tym przejmuje.
Tak więc to raczej jego mocodawcy zdecydują, co on zrobi, zostawiając mu niewielki zakres swobody.
Tyle, że ten sprzeciw wobec LGBTyzacji społeczeństwa jest często bezobjawowy. Masa ludzi studiuje czy pracuje w miejscach, w których forsuje się np. inkluzywne toalety. Czy podejmują jakiekolwiek działania względem tych szaleństw? Raczej nie. Czasami z obawy o utratę perspektyw czy źródła dochodu, czasami ze zwykłej obojętności (a na obojętnych żeruje rewolucja) siedzą cicho i co najwyżej targną się anonimowe podśmiechujki w Internecie lub hermetycznym gronie.
„E, nie — p. Rokita chyba czegoś nie dopowiedział” – powiedział to w pierwszej części debaty po słowach redaktora Lisickiego. Jeśli będzie konieczność, to jeszcze raz przekopię się przez debatę i wskażę, w którym momencie 🙂
„Gawiedź”, przykładowo, ma już dość tych ukraińskich awantur oraz związanych z nimi kosztów, a i licznych upokorzeń” – tutaj się nie zgodzę. Jasne, ludzie są zmęczeni niektórymi zjawiskami, ale nadal biorąc pod uwagę większość, to nie ma większości, która chciałaby wyrzucania Ukraińców albo która chciałaby, aby pomoc militarna się skończyła. Są tylko pewne bańki, w których jest takie nastawienie i one nie są w większości. Większość nadal uważa, że w interesie Polski jest wykrwawianie się Rosji na Ukrainie, więc pomoc Ukraińcom jest kosztem w liczonym w osiągnięcie tego celu.
Po prostu polacy genetycznie nienawidzą rosji (ale nie rosjan). No i trudno się dziwić. 500 lat wojen? Robi swoje.
Sądzę, że w stosunku do Rosjan również mamy pewną „genetyczną nienawiść”. Trudno oddzielić niechęć do Rosji, którą uznaje się za trzymającą Rosjan za gębę od stwierdzenia, że Rosjanie lubią być trzymani za gębę. Uważamy ich tym samym za tych gorszych/głupszych, bo ich koncept swobody w obrębie państwa czy wyrażania myśli jest skrajnie inny niż nasz.
Oczywiście poczucie wyższości wobec wschodu nie jest Polakom obce ale dalej potrafimy doceniać kulturę rosyjską (kto nie ceni Dostojewskiego z trudnem znajdzie w gronie ludzi cywilizowanych), matematyków, muzyków czy szachistów.
Ale stosunek do samych rosjan mimo poczucia wyższości jest nie zawsze związany z nienawiścią.
Sama polityka cara białego, czerwonego czy mieszanego to osobna historia.
Mamy specyficzną zdolność oddzielania dorobku kulturowego Rosji od oceny samych Rosjan jako tych, którzy żyją bez toalet, w państwie pełnym korupcji, oligarchicznych układów oraz z kultem prymitywnej siły. Po prawdzie to nie czuję się na siłach analizować procesów myślowych, które za tym stoją. Mogę jedynie podejrzewać, że jest to efekt myślenia pewnymi kliszami.
Dusza rosyjska w swych najwybitniejszych przedstawicielach jest czymś wartym zaistnienia. Mają coś ważnego do powiedzenia światu.
Wiele narodów i kultur ma ważne przesłania sprawiające, że lepiej rozumiemy nasze miejsce we wszechświecie ale każda z nich mówi coś innego.
Kultura jako wyraz ducha nie tylko uczy nas o nas ale uczy nas jak by czymś lepszym niż jesteśmy.
Możliwe, że zniknięcie rosji jst czymś co wyszłoby światu na dobre ale zniszczenie rosyjskiej kultury i jej zapomnienie juz nie.
Tusk jest raczej typem psychopaty, bo nikt normalny nie zachowywałby się tak jak Tusk.
Ciekawe, czy przechodził kiedykolwiek badania psychiatryczne.
Mam przeciwne odczucie. Wydaje mi się, że jest całkowicie poczytalny. Tylko pozbawiony określonych klasyfikacji moralnych.
„Ponerologia polityczna” raz jeszcze…
Jestem zwolennikiem postrzegania działania polityków przyjmując założenie, że każdy operuje w obrębie jakiejś racjonalności, którą da się z jego działań odczytać. I choć ta racjonalność nie przystaje do norm moralnych wyznawanych przez odczytującego, to nadal jest to efekt działania świadomego i rozumnego (najczęściej z błędnymi założeniami) a nie choroba psychiczna. Po prawdzie to uznanie tego, z czym się nie zgadzamy, bo nie przystaje do naszego obrazu rzeczywistości za z konieczności chorobę psychiczną uważam za redukcjonizm.
To nie Tusk jest psychopatą tylko ci co głosują na niego lub jego koalicjantów są frajerami.
Drogi Panie Sułkowski, czytając Pański tekst, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mimo nie lada erudycji i prawdziwej wirtuozerii w analizie politycznej, udało się Panu przyjąć tezę, która, o ironio, sama sobie zaprzecza. Próbuje Pan bowiem pogodzić ideę, że Donald Tusk jest liberałem „do szpiku kości”, z równoczesnym przyznaniem, że jego światopogląd kształtuje się niczym glina w rękach zmiennego wiatru społecznych nastrojów. Wybaczmy więc sobie ten intelektualny taniec – ja będę bronił stanowiska prostszego, acz boleśniejszego: Tusk to polityczny bezideowiec w najczystszej formie, a jego koniunkturalizm nie jest „mechanizmem liberalizmu”, lecz raczej dowodem na to, że żaden mechanizm ideowy w jego przypadku w ogóle nie zachodzi.
Czyż nie zauważa Pan, że bezideowość Tuska jest nie tyle brakiem poglądów, ile ich ostentacyjnym odrzuceniem? To polityczna wersja Camusowskiego buntu – brak wiary w jakikolwiek sens, poza zimnym wyrachowaniem władzy. Używanie liberalizmu jako matrycy jest tu zbędnym naddatkiem – równie dobrze mógłby grać konserwatystę, socjalistę, a nawet ekologistę, jeśli tylko przyniosłoby to korzyści. To właśnie brak zakorzenienia w jakichkolwiek wartościach pozwala Tuskowi poruszać się po scenie politycznej z lekkością baletnicy. Człowiek ten nie stoi po stronie żadnej idei – stoi po stronie skuteczności. To nie liberalizm, to Machiavelli w garniturze z Savile Row.
Porównywanie Tuska do ideowego liberała jest równie trafne, co nazywanie Szekspira przyczyną tabloidyzacji literatury, bo pisał dla mas. Tusk nie jest liberałem – jest mistrzem manipulacji. „Płynna podmiotowość”, o której Pan wspomina, to raczej umiejętność zmieniania barw jak kameleon na tle politycznej dżungli. Liberał przynajmniej ma jakieś aksjomaty – wolność, równość, cokolwiek. Tusk? Tusk ma fokus grupy, badania opinii publicznej i sztab ludzi, którzy wiedzą, co klika się najlepiej w niedzielny wieczór.
Powiedzmy sobie szczerze – jeśli spojrzymy na Tuska z perspektywy historycznej, nie zapamiętamy go jako wielkiego męża stanu ani lidera o wyrazistym światopoglądzie. Zapamiętamy go jako politycznego everymana – człowieka, który potrafił być wszystkim dla wszystkich i niczym dla nikogo. To nie jest cecha liberalizmu, to cecha cynizmu.
Zgadzam się z Panem Rokitą, choć zapewne nie w tym duchu, jakiego by oczekiwał. Tusk jest ideowym nihilistą, ale to właśnie czyni go tak skutecznym. W epoce, gdzie wartości są równie trwałe co aplikacje na smartfonach, Tusk staje się idealnym przywódcą. Nie reprezentuje idei – reprezentuje algorytm władzy, który zawsze dopasuje się do aktualnych potrzeb rynku politycznego. Czy to liberalizm? Raczej polityczny Amazon Prime: szybki, wygodny i zawsze w zasięgu jednego kliknięcia.
Panie Sułkowski, Donald Tusk nie jest liberałem. Jest politycznym kameleonem, który nauczył się, że bezideowość to nie wada, lecz największy atut w świecie zdominowanym przez doraźność i płytkość. Liberałowie mają swoje wartości – Tusk ma jedynie potrzebę wygrywania. I to czyni go, niestety, tak niepokojąco skutecznym.
@Jozjasz
Dziękuję za komentarz polemiczny i miłe słowa. Będę jednak bronił postawionej tezy, bo uważam, że bynajmniej nie jest wewnętrznie sprzeczna, tylko operuje w obrębie systemu myślenia, który liberalizm wymusza w konsekwencji swoich własnych postulatów.
Liberalizm jak słusznie Pan zauważył ma pewne założenie aksjologiczne – głównym jest wolność jednostki. Jednakże „pod spodem” leżą pewne sądy gruntujące te założenia. Nie sposób zrozumieć liberalną wolność bez tego, jak faktycznie liberalizm podchodzi zarówno do rozumienia człowieka samego w sobie (jest z natury dobry, rozumny, ma wolną wolę), człowieka względem innych (indywidualizm, część ważniejsza niż całość, co przejawia się w przedkładaniu własnego interesu nad interes innych, mentalność transakcyjna, odrzucenie obiektywnych norm) oraz jaki status ma prawda (nie ma charakteru obiektywnego – to jednostka nadaje status sądowi). Na kanwie tego uważam, że płynna podmiotowość czy to w kwestii rozumienia własnej tożsamości płciowej czy politycznej jest konsekwencją przyjętych w obrębie liberalizmu założeń. Przecież nie ma żadnego powodu, by liberałowi można było zabronić zmiany światopoglądu, o ile nadal liberalizm jest meta-poglądem, więc jeśli zmiana nie zakłada odrzucenia liberalnej mechaniki, to na potrzebę chwili można przyjąć każdy pogląd. Ja wiem, że Popper czy Rawls próbowali stworzyć „czystego liberała”, który odrzuci idee nieliberalne w ogóle, nie będzie tolerował nietolerancyjnych, ale obaj nie zauważyli, że wolność rozumiana jako ciągły kult chcenia a więc kształtowania własnej tożsamości na nowo uniemożliwia takie odrzucenie. Każdy zakaz skierowany w stronę chcenia – wyrazu woli rozumnego, dobrego podmiotu, który jednocześnie nie kieruje się porządkiem obiektywnym jest traktowany jako zawłaszczenie woli. Próbowali więc zobiektywizować część teorii liberalizmu (to samo robi Korwin przez bezmyślne dodawanie „konserwatywny” do liberalizmu), narzucić jednak jakieś reguły tej idei, lecz jest to niemożliwe. Część tej intuicji wyjaśnia zagadnienie „unprincipled exception”. Ta płynność (jak zaznaczyłem – często jest to mechanizm nieuświadomiony i przez prostackość liberalizmu możliwy do „podskórnego” wyznawania) pozwala na żonglowanie tożsamościami politycznymi bez negatywnych konsekwencji dla żonglującego polityka ze strony odbiorców ukształtowanych w tym samym sposobie rozumienia rzeczywistości ani dla samej idei liberalizmu. Nie myśli się tutaj w sposób spójny logicznie, bowiem w obrębie ciągłego kształtowania siebie przez wolę niemożliwe jest uznanie, że któraś arbitralna chęć jest ostateczną. Dlatego też, choć bardzo dobrze o Panu świadczy fakt trzymania się logicznej spójności, trzeba mieć świadomość, że liberalizm tę spójność ignoruje, co starałem się zaakcentować słowami „Donald Tusk będąc tym samym po uszy w idei liberalnego bagna konsumującego każdą normę, rozsądek i sens”. Liberalizm odrzuca sens taki, jak rozumie się go w obrębie logicznego rozumowania. Przyjmuje sens w rozumieniu ciągłego tworzenia na nowo wedle arbitralnej woli, czyli tak po prawdzie indywidualistyczny chaos. Podobnie zresztą relatywizm ignoruje, że aby sąd „prawda nie istnieje” był zasadny, to musi być prawdziwy.
Tak poza tym to fakt, że Tusk jest bezideowy znaczy, że jest produktem liberalizmu. Może początkowi liberałowie są ideowcami, gdy chcą walczyć o tę swoją „wolność” ale jak już tę „wolność” wywalczą to zaczyna dominować bezideowość i czysta interesowność. Bo kto w liberalizmie każe być ideowym i poświęcać się? Przecież to narusza wolność jednostki. Więc bezideowość niekoniecznie jest cechą liberała, ale na pewno jest skutkiem liberalizmu.
Tuska idee są tam gdzie są pieniądze, które mógłby ukraść.
Panie Sułkowski, zanim rozpocznę uprzejmą polemikę, pozwolę sobie zauważyć, że Pana odpowiedź jest dziełem intelektualnej ekwilibrystyki godnej samego Hegla. Niestety, obawiam się, że podobnie jak u wspomnianego mistrza dialektyki, efekt końcowy wciąż pozostaje tak samo spójny, jak koncepcja „syntezy” w jego „Fenomenologii ducha” – elegancka, ale absurdalna. A skoro już nawiązaliśmy do Hegla, przypomnijmy, że ostatni raz, kiedy ktoś próbował uzasadnić możliwość współistnienia sprzecznych poglądów, skończyło się na powołaniu ideologii tak elastycznej, że mogła jednocześnie tłumić wolność i głosić jej triumf. Czy w takiej samej sprzeczności tkwi Pańska obrona liberalizmu?
Liberalizm, jak Pan zauważa, bazuje na aksjomacie wolności jednostki. Problem jednak w tym, że aksjomat ten jest traktowany nie jako fundament, ale raczej jako gumowy balonik, który można naciągać w każdą stronę, dopasowując do aktualnych potrzeb politycznych czy społecznych. Twierdzenie, że liberalizm toleruje „płynność podmiotowości”, samo w sobie przeczy idei jakichkolwiek trwałych zasad. Panie Sułkowski, ostatni raz, kiedy ideologia próbowała tolerować wszystko, mieliśmy Wieżę Babel. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło.
Zgoda, liberalizm ma swoje aksjomaty, ale aksjomaty te są jednocześnie negowane przez jego praktykę. Twierdzi Pan, że „liberalizm wymusza sprzeczności”, bo taka jest jego natura. Ale czy nie jest to po prostu przyznanie, że liberalizm jest intelektualnym bałaganem, który nigdy nie dorósł do własnych ideałów? Hegel, na którego z pewnością Pan by się powołał, wierzył, że sprzeczności można „rozwiązać” w dialektycznym procesie. Tyle że w przypadku liberalizmu ten proces to nieustanna żonglerka aksjomatami – wolność, indywidualizm, równość – która ostatecznie prowadzi do ideowego chaosu. A Donald Tusk? On jedynie mistrzowsko żongluje tymi sprzecznościami, nie będąc ich wyznawcą, lecz cynicznym użytkownikiem.
Podkreśla Pan, że „liberalizm pozwala na płynność poglądów”. Czy to nie jest przypadkiem racjonalizacja dla politycznego oportunizmu? Twierdzi Pan, że Tusk może zmieniać swoje stanowisko, o ile pozostaje w ramach liberalizmu. Ale czy to nie właśnie dowód na to, że liberalizm jest tak szeroki i nieokreślony, że przestaje być jakąkolwiek ideologią, a staje się pustą etykietą, która służy wyłącznie do legitymizacji dowolnych działań? Jeśli wszystko można podciągnąć pod liberalizm, to znaczy, że liberalizm nie oznacza nic. Proszę wybaczyć, ale to tak, jakbyśmy twierdzili, że morze ma kształt naczynia, w którym się znajduje – a więc żadnego własnego.
A teraz kilka słów o Tusku, bo to jego postać jest sednem tej dyskusji. Tusk nie wyznaje żadnych poglądów, a już na pewno nie liberalizmu. To człowiek, który z ideologii zrobił narzędzie, a nie cel. Liberałowie, nawet w swojej intelektualnej mizerii, mają przynajmniej jakieś złudzenie aksjologiczne – wierzą w wolność, nawet jeśli jest to wolność zredukowana do „chcenia”. Tusk? Tusk wierzy tylko w to, co przyniesie mu korzyść. Jest jak polityczny aktor bez scenariusza, który improwizuje zgodnie z oczekiwaniami publiczności. Jeśli jutro tłum zażąda wyjścia z UE, Tusk stanie się orędownikiem Polexitu. Jeśli pojutrze tłum zmieni zdanie, wróci do roli gorącego euroentuzjasty. To nie jest liberalizm – to jest pragmatyzm do bólu, a raczej do śmiechu.
Pozwoli Pan, że zakończę pewną refleksją. Twierdzi Pan, że liberalizm może tolerować sprzeczności, bo taka jest jego natura. Ja natomiast uważam, że liberalizm toleruje sprzeczności, bo nie ma wyboru – jest ideologią, która sama siebie sabotuje. Tusk, z kolei, nie potrzebuje liberalizmu, bo nie potrzebuje ideologii w ogóle. To, co Pan nazywa „liberalnym chaosem”, jest dla Tuska zwykłym instrumentem, którym gra na nerwach swoich przeciwników i na zadowolenie swoich wyborców. To nie liberał – to polityczny kameleon, który nigdy nie miał, nie ma i nie będzie miał poglądów. I może właśnie dlatego jest tak skuteczny – bo nic nie ogranicza jego zdolności do adaptacji. Ale proszę mi wierzyć, Panie Sułkowski, to nie powód do dumy. To raczej ostrzeżenie.
Szanowny Panie,
na początku chciałbym zaznaczyć, że ja bynajmniej nie bronię liberalizmu i nigdy bym nie wpadł, że po moim tekście oraz komentarzu można tak uważać. Być może coś ująłem niewystarczająco precyzyjnie, ale moją intencją jest właśnie zadanie ciosu tej nonsensownej idei. Ukazując liberalizm jako ten, który jest w swej istocie oparty na mechanice relatywistycznej (co jasno widać po owocach liberalizmu – one nie wzięły się znikąd), staram się jedynie trzymać faktów. Co po prawdzie jest lekko karkołomne w obrębie liberalizmu, ale trzeba jakoś ten liberalny chaos przedstawić, aby poddać go merytorycznej krytyce. Podobnie jak z hochsztaplerem Heglem – trzeba niejako „wejść w system” jego myślenia, by skutecznie go storpedować.
„Problem jednak w tym, że aksjomat ten jest traktowany nie jako fundament, ale raczej jako gumowy balonik, który można naciągać w każdą stronę, dopasowując do aktualnych potrzeb politycznych czy społecznych. Twierdzenie, że liberalizm toleruje „płynność podmiotowości”, samo w sobie przeczy idei jakichkolwiek trwałych zasad. Panie Sułkowski, ostatni raz, kiedy ideologia próbowała tolerować wszystko, mieliśmy Wieżę Babel. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło.” – przecież w tym fragmencie właśnie potwierdził Pan moją diagnozę. Zaznaczyłem, że pod spodem wolności jednostki są pewne założenia. Sam Pan również zauważa, że wolność to gumowy balonik. Tak, wiemy jak skończyła się Wieża Babel. I właśnie forsuję tezę, że liberalizm skończy tak samo, bowiem właśnie konsekwencją postulatów w obrębie samego liberalizmu jest zaprzeczanie sobie wraz z trzymaniem się arbitralnego chcenia. To dotyczy również płynnej podmiotowości i trwałości zasad – skonstruowanie takiego a nie innego rozumienia wolności prowadzi właśnie do braku trwałych zasad. Stąd akcentowałem również „unprincipled exception”.
„Ale czy nie jest to po prostu przyznanie, że liberalizm jest intelektualnym bałaganem, który nigdy nie dorósł do własnych ideałów?” – prawie dokładnie to napisałem. Z tym zastrzeżeniem, że liberalizm jako idea rewolucyjna w zasadzie nie może dorosnąć do własnych ideałów, bo te ideały nie mają takiego waloru, jak w przypadku idei opartych na trwałych prawidłach.
„Podkreśla Pan, że „liberalizm pozwala na płynność poglądów”. Czy to nie jest przypadkiem racjonalizacja dla politycznego oportunizmu?” – ja uznaję, że jest to element mechaniki liberalizmu. I mówiąc kolokwialnie, trzyma się to kupy, bo skoro najważniejsze w liberalizmie jest „chcenie” to nic nie stoi na przeszkodzie, by owo „chcenie” pokrywało się z osiąganiem zamierzonych celów. W zasadzie to nawet „chcenie” osiągania celów bez patrzenia na same narzędzia jakie w obrębie chcenia wybierzemy jest też liberalne.
„Ale czy to nie właśnie dowód na to, że liberalizm jest tak szeroki i nieokreślony, że przestaje być jakąkolwiek ideologią, a staje się pustą etykietą, która służy wyłącznie do legitymizacji dowolnych działań?” – ja traktuję liberalizm jako ideologię chaosu będącego konsekwencją postulowania takiego a nie innego rozumienia wolności. To taka ideologia dziecięcego kaprysu.
Co do Tuska – podtrzymuję, że nadal Tusk może być nieuświadomionym liberałem operującym w obrębie jego mechaniki, bowiem na tym polega prostackość tej idei.
„Pozwoli Pan, że zakończę pewną refleksją. Twierdzi Pan, że liberalizm może tolerować sprzeczności, bo taka jest jego natura. Ja natomiast uważam, że liberalizm toleruje sprzeczności, bo nie ma wyboru – jest ideologią, która sama siebie sabotuje.” – w moim odczuciu obie te koncepcje są jak najbardziej do pogodzenia ze sobą – właśnie z natury liberalizmu wynikają sprzeczności i nie ma ona wyboru, więc musi samą siebie sabotować. Stąd owo „unprincipled exception”, czyli łatanie idei na trytytkę, aby się nie rozleciała.
„Ale proszę mi wierzyć, Panie Sułkowski, to nie powód do dumy. To raczej ostrzeżenie.” – pełna zgoda. Przy czym właśnie dlatego, że wskazuję tutaj liberalizm jako przyczynę czy choćby grunt, na którym taka postawa jest możliwa, to właśnie uderzam w liberalizm bez względu na to czy Iksiński jest jego świadomym czy nieświadomym wyznawcą. Co więcej – Pana diagnoza o Wieży Babel jest mi bliska i uważam, że właśnie do tego dążymy dryfując od kilkudziesięciu lat na tratwie liberalizmu. Mam więc wrażenie, że co do istoty rzeczy się zgadzamy a różnią nas jedynie niuanse.
Nie rozumiecie, że wszystko jest ideowością (nawet bezideowość)??? Zabawni jesteście.
Jeżeli wszystko jest ideowością, to „ideowość” jest pustym znaczeniowo terminem.
Dokładnie tak jest. Słusznie to zauważyłeś. Wiele sporów I kłótni to jest zwykła strata czasu.