W Komisji Europejskiej trwała walka o pogłębienie redukcji emisji CO2 do 30 procent w 2020 roku w miejsce obowiązującego dzisiaj 20-procentowego celu. Te klimatyczne ambicje wywołały protesty, ponieważ uderzają w konkurencyjność gospodarki, która (wg Rady Unii z 4 lutego 2011) powinna „rozwijać nowe technologie energetyczne”, ale jednocześnie „ustanawiać realistyczne kryteria ich stosowania”. Trzydzieści procent emisji mniej z pewnością nie jest celem realistycznym, jednak dąży do niego pani komisarz Hedegaard, wspierana przez rosnący biznes nowej energii, który bez rządowych dotacji – zniknie z powierzchni ziemi. W opozycji do tych pomysłów komisarz Oettinger chciał przesunięcia zwiększonych wymagań poza 2020 rok, jednak jego argumenty nie znalazły uznania w Komisji. Teraz na poziomie rządów państw członkowskich Unii – sprawa została zablokowana przez ministra Andrzeja Kraszewskiego.
Żeby zrozumieć, dlaczego Polska ma rację w swoim proteście – trzeba się przyjrzeć dwóm aspektom tej decyzji – wymiarowi globalnemu europejskiej polityki klimatycznej i jej konsekwencjom dla Polski.
Komisja Europejska wydaje się mieć zamknięte oczy na to, co się dzieje na świecie. Zadziwiające, że Unia podejmuje się zadań jeszcze bardziej ambitnych niż dzisiejsze, pomimo tego, że z realizacją dotychczasowych jest poważny kłopot. Unii nie udało się w Kopenhadze osiągnąć światowego porozumienia, które wiązałoby wszystkie kraje obowiązkowymi limitami. Takie porozumienie jest coraz mniej prawdopodobne, a i przedłużenie protokołu z Kyoto poza 2012 rok dzisiaj wydaje się już niemożliwe.
Komisja zdaje się także zamykać oczy na fakty, które drukuje we własnych dokumentach („Analiza możliwości zwiększenia ponad 20 proc. redukcji emisji” aneks część 2). Dane o redukcji emisji przez światowe gospodarki pokazują, że nikt (poza Unią) nie ograniczył emisji. Wręcz przeciwnie: Stany Zjednoczone Ameryki od 1995 r. zwiększyły o 16 proc., Australia o 26 proc., Kanada o 23 proc., nawet wolno rozwijająca się Japonia zwiększyła o 7 proc. A i sama Unia, jeśli odjąć nowe kraje członkowskie (warto pamiętać o NRD!), też nie ograniczyła emisji. Czyli ponad 10 lat prób pokazuje, że te cele są głęboko nierealistyczne. Że można je osiągnąć jedynie poprzez zapaść gospodarczą, taką jaka przytrafiła się dawnemu obozowi komunistycznemu. Nie ma innych poważnych przykładów tak drastycznych redukcji emisji, jakie planuje Unia.
Argumentem za polskim stanowiskiem powinno być także struktura gospodarki. Europa w ogromnej mierze polega na sektorze finansowym, który dostarcza Unii prawie 30 proc. wartości dodanej PKB, a którego w ogóle nie dotykają problemy wywołane przez redukcję emisji CO2 i związane z nią koszty. W Polsce sektor ten przynosi jedynie 18 proc. wartości dodanej. Polska wciąż uzyskuje 25 proc. swoich dochodów z wytwórczości, podczas gdy kraje starej Unii zdążyły już znaczną część swej „najbrudniejszej” części przemysłu wyeksportować do Azji, dlatego przemysł daje im jedynie 19 proc. dochodu. Podobnie z transportem i handlem – Polska 27 proc., a Unia 21 proc. PKB uzyskują z tej dziedziny, bardziej emisyjnej niż usługi finansowe. Widzimy więc strukturalne różnice, ale kraje starej Unii nie chcą przyjąć płynących z tego stanu wniosków, że na ich niwelowanie potrzeba dziesięcioleci, a nie wykonywania ich pod klimatycznym pistoletem, przystawionym do skroni.
Wciąż powtarza się argument o emisyjności gospodarki, podczas gdy emisje per capita są dla Polski i krajów nowej Europy znacznie bardziej korzystne. Czyżby mieszkańcy bogatej części Unii mieli prawo więcej emitować, dlatego, że mają wydajne gospodarki? Mieszkańcy starej Unii (piętnastki) wciąż emitują więcej CO2 (9,4 ton CO2 na mieszkańca) niż mieszkańcy nowej unijnej dwunastki (8,6 tys. wg Eurostatu). Polska jest tutaj powyżej średniej europejskiej (9,9 tony CO2), ale wciąż mniej niż liderzy energii odnawialnej Niemcy (11.2 ton CO2 na mieszkańca) i Dania (11 ton CO2).
zredukowaliśmy emisje o 30 procentA warto spojrzeć też na stan wyjściowy z 1988 r. Przez dwadzieścia lat zredukowaliśmy emisje o 30 procent (wg danych IEA). To rezultat imponujący, okupiony ogromnymi kosztami gospodarczymi (likwidacja ciężkiego przemysłu) i społecznymi (bezrobocie). Porównać go możemy jedynie z krajami nowej Europy, które przeszły podobną drogę, zaś tak dzisiaj wymownie oburzając się na nas Wielka Brytania (pomimo przejścia z węgla na rodzimy gaz ziemny) ograniczyła emisje jedynie o 9 proc. Szwecja (zmniejszenie o 18 proc.) czy Dania (o 13 proc.) również ustępują nam pod tym względem.
Paradoksalnie w tym samym czasie Hiszpania zwiększyła emisje o 72 proc. i wyprzedziła Polskę. Irlandia również podniosła poziom emisji o 54 proc., a Austria o 33 proc. Pytanie czy takie działania mają być wynagradzane tylko dlatego, że ma się nowoczesną strukturę przemysłu?
Patrząc więc na naszą drogę do dzisiejszej gospodarki nie mamy się czego wstydzić pod względem emisji. Kraje zachodniej Europy, budując swoje bogactwo, emitowały na potęgę przez cały XIX i XX wiek, zużywając rodzimy i importowany węgiel. Dzisiaj tę drogę powtarzają Chiny, Indie, a także Turcja. Dla biedniejszych krajów rozwój i dobrobyt oznacza większe emisje. Polska wciąż jest na 23 miejscu (na 27 krajów) w Unii Europejskiej pod względem PKB na mieszkańca.
W scenariuszu pogłębiania cięć emisyjnych – czeka nas bowiem tzw. „ucieczka emisji” („carbon leakage”). Jest to uroczy eufemizmem na emigrację energochłonnego przemysłu z państw objętych polityką klimatyczną do krajów, które takich kosztów energetycznych nie ponoszą. Z tym przemysłem wyparowują i miejsca pracy. Polska już wyeksportowała 2 – 3 miliony swoich obywateli do Europy i w świat, a i tak mamy 10 procentowe bezrobocie. Jeśli jeszcze krajowe miejsca pracy zaczną topnieć, sytuacja społeczna będzie wybuchowa.
A, że polski rząd ma rację uważają także Polacy. Pokazuje to sondaż na stronie Gazety Wyborczej, gdzie 900 osób na 1102 biorących udział stwierdziło, że Polska dobrze zrobiła, bo „polska gospodarka jest oparta na węglu i musimy walczyć o swoje”. Dokładnie tak, jak to robią inne kraje Unii.
Na szczęście polski rząd dostrzegł rosnące zagrożenia. W odróżnieniu od Unii, która tkwi ślepo zapatrzona w idee podsuwane przez grupy ekologiczne i rosnąca w siłę grupa nacisku nowej, zaawansowanej technologicznie, energii odnawialnej, broniącej podstaw swojego istnienia.
Być może ten ruch szerzej otworzy oczy unijnych komisarzy.
Andrzej Szczęśniak
http://szczesniak.pl
aw