Szekler, Polak – dwa bratanki

Gdy przybył do nas z obcych stron,
Z dalekich krajów rubieży,
Bem z mowy Węgrów tylko znał
Dwa słowa: „Naprzód Seklerzy!”

G. Lamperth, Ojczulek Bem

Czasem bywa tak, że jakiś osobnik więcej gotów jest zrobić dla obcego kraju niż dla własnej ojczyzny. I tak Jan (Iwan) Wyhowski, polski szlachcic, któremu dane było dzierżyć buławę hetmańską Kozaków Zaporoskich, oderwał od Królestwa Polskiego olbrzymie tereny na wschodzie, z których utworzył Księstwo Ruskie – jedyne nowożytne państwo ukraińskie przed XX stuleciem, a nawet wymusił na Warszawie jego uznanie oraz obronił jego suwerenność w starciu z Moskalami pod Konotopem. I choć ostatecznie i hetmana, i ukraińskiego państwa pozbyli się sami Kozacy, oddając swoją ojczyznę w niewolę Moskwy, to trudno zaprzeczyć, że Wyhowski musi być postrzegany jako jeden z największych bohaterów Ukrainy („straszący” z pomników za sprawą radzieckich ideologów ludobójca Bohdan Chmielnicki – sprawca wielowiekowej niewoli moskiewskiej – wypada przy nim żałośnie!), podczas gdy w polskiej ojczyźnie jest to postać co najmniej kontrowersyjna.

Podobnym przykładem może być Napoleon Bonaparte (właściwie Buonaparte) – Włoch z Korsyki, który wyniósł Francję do największej potęgi w dziejach, a właśnie pod jego wodzą żołnierze francuskiej rewolucji podbijali i podporządkowywali swojej władzy słoneczną Italię (zakładane republiki włoskie miały charakter wybitnie kolaborancki i służyły wyłącznie interesom Paryża, bardziej nawet niż sławna „republika Salò” z czasów hitlerowskich), dopuszczając się tu gwałtów, grabieży i wszelkich możliwych łajdactw. Oddajmy jednak sprawiedliwość ‘korsykańskiemu potworowi’, którym straszono angielskie dzieci. Rzeczywiście, ciężko obciąża go haniebna służba totalitarnej i ludobójczej Pierwszej Republice francuskiej (w jej imieniu dokonał masakry bezbronnego tłumu w 1795 r., dzięki czemu rozpoczął tak błyskotliwą karierę), ale to właśnie on w końcu ją obalił, a odbudowując autorytarną monarchię i zawierając konkordat przywrócił Francję na łono kultury europejskiej. Podobnie w Italii – najpierw jako żołdak rewolucji grabił ją i zniewalał, ale później jako król Włoch Napoleon I niemało przyczynił się do jej zjednoczenia. Nie zmienia to jednak faktu, że ów kontrowersyjny Europejczyk większym był Francuzem niźli Włochem…

Powiedzmy też, że Napoleon III lepiej mówił po niemiecku niż francusku, ale to on zaczął odbudowywać francuskie imperium kolonialne, stworzył nowoczesny Paryż, przyłączył do II Cesarstwa Sabaudię i Niceę, zaś po wojnie krymskiej oraz bataliach pod Magentą i Solferino zapewnił Francji kruchą co prawda, ale wyraźną preponderację w Europie, a z Niemcami nie tyle rozmawiał, ile raczej wojował…

Adolf Hitler (właściwie Schickelgruber) był co prawda Niemcem, ale Niemcem austriackim i jako „przybłęda” chciał być bardziej niemiecki od Gustawa (Gustava) Stresemanna i pruskich junkrów razem wziętych. A jak potraktował rodzinną Austrię – wiemy wszyscy… Wszak twórcę austrofaszyzmu, prawicowego dyktatora, kanclerza, ‘führera und feldherra’ Engelberta Dollfussa, brutalnego prześladowcę komunistów i nazistów (hitlerowców austrofaszyści zamykali wszak w… obozach koncentracyjnych!) zamordowały narodowosocjalistyczne bojówki, a następnie, już po zbliżeniu niemiecko-włoskim (wcześniej Benito Mussolini groził Berlinowi wojną w wypadku pogwałcenia austriackiej suwerenności) dokonano ‘anschlussu’ jego kraju do Rzeszy. Można by to jeszcze tłumaczyć jednoczeniem narodu niemieckiego (bo że Austria dała się wyprzeć Prusom z Niemiec, to konsekwencja polityki, a nie etniczno-językowych różnic), tyle że Hitler nie uczynił z Wiednia nowej stolicy Niemiec, tak jak to było w czasie I Rzeszy, ale stworzył z dawnej ziemi Habsburgów (choć ci nie doczekali się wdzięczności Republiki Austriackiej, to z emigracji najgłośniej protestowali przeciw ‘anschlussowi’) podrzędną ‘Östmark’. Tak właśnie Schickelgruber, który wyniósł Niemcy do największej potęgi, potraktował swoją austriacką ojczyznę…

Nie inaczej było i z Józefem (Josifem) Stalinem. Nawet jeśli przyjmiemy – a piszący te słowa skłania się ku takiemu poglądowi – że Związek Radziecki nie był żadną kontynuacją rosyjskiej państwowości, ale okupantem Rosji i okrutnym prześladowcą Rosjan, tworzonym przez niemieckiego agenta – Włodzimierza Iljicza Lenina (bądź co bądź nieprzypadkowo wysłanego do państwa carów przez kajzerowską Rzeszę) i kosmopolityczną bandę degeneratów narodów rosyjskiego, żydowskiego, polskiego, gruzińskiego czy ukraińskiego, to przecież właśnie Dżugaszwili stworzył największe w dziejach imperium jeśli nawet nie rosyjskie, to rosyjskojęzyczne. A tymczasem jego rodzinna Gruzja zaznała od Sowietów srogiej niewoli i okrutnych prześladowań, które w ‘Sakartwelo’ swoje apogeum miały właśnie w brutalnej dekadzie 1936-1946…

Polak Wyhowski, tworzący państwo ukraińskie kosztem połowy Królestwa Polskiego, Włoch Bonaparte, zniewalający i grabiący na czele wojsk francuskich Italię, Austriak Hitler, podbijający w imieniu Niemiec Austrię (powtórzmy, że nie rzecz w zjednoczeniu niemieckich ziem, ale potraktowaniu kraju Babenbergów i Habsburgów po ‘anschlussie’) i Gruzin Stalin, tworzący rosyjskojęzyczne imperium i terroryzujący w jego ramach Gruzję – to obrazki znamienne, ale niejedyne.

Czasem jednak zdarza się przecież i tak, że ktoś nie tyle lepiej traktuje kraj obcy od ojczystego, ale zasłużenie staje się bohaterem dwóch lub nawet kilku narodów. I tyczy się to bynajmniej nie monarchów, panujących jednocześnie w więcej niż jednym kraju, gdzie świetnym przykładem byłby niezwykle zasłużony dla polsko-litewskiej Rzeczypospolitej Węgier z Siedmiogrodu, Stefan I Batory, pamiętający i o interesie swojego rodzinnego kraju, bowiem dla autorytarnego władcy dziedzicznego (co prawda, nasz drogi István akurat w Polsce i na Litwie takim nie był, ale takim właśnie chciał być) – jak w rodzinnej firmie – pozostawienie kraju swemu następcy w świetnym stanie jest oczywistym obowiązkiem, a nie żadną zasługą. Tyczy się raczej tych, którzy nie zapominając o służbie swojej ojczyźnie z własnej woli wspierają inną, jak nasz „dyżurny” bohater dwóch narodów – zasłużony dla niepodległości Stanów Zjednoczonych Ameryki generał Tadeusz Kościuszko, zarazem w Polsce bojownik o wolność, terytorialną integralność i suwerenność, puczysta, wybitny dyktator i wódz.

Najwięcej pola do popisu aby wepchać się do panteonów narodowych innych ludów mieli polscy bojownicy doby walk ‘za naszą i waszą wolność’. Raz na czas zrobili jakieś powstanie w samej Polsce, innym razem tam, gdzie się tylko dało. Czasami były to eskapady nonsensowne, jak te, które kazały Polakom walczyć o Republikę Rzymską czy przewodzić generałowi Ludwikowi Mierosławskiemu rewolucji na Sycylii: miały się nijak do autentycznych interesów narodowych Lechitów, marnowały polskie siły w podrzędnych awanturach, psuły opinię o Polakach w ówczesnej Europie, a sprawy o jakie walczono były co najmniej kontrowersyjne (co więcej, spragnione krwi kolejna pokolenia rewolucjonistów wysługiwać się będą brutalnemu terrorowi komunistycznemu w czasie wojen domowych w Rosji i Hiszpanii, co chyba w dziejach narodu polskiego uważać należy za największą hańbę). W innych przypadkach jednak – jak boje u boku Sardyńczyków z Austrią – nie tylko zapewniały wdzięczność narodów, nie tylko pozwalały dać upust gniewowi na zaborcę, ale i realnie go osłabiały, co w pewnych okolicznościach mogło w jakiś sposób zaowocować. Trudno nie cenić za to jenerała Wojciecha Chrzanowskiego, za sprawą króla Karola Alberta dowódcę armii sardyńskiej, podobnie jak generałów Franciszka Sznajde i Mierosławskiego, gdy zaangażowali się w idiotyczne co prawda walki w Palatynacie i Badenii, ale oparte na konkretnej obietnicy wsparcia przez tamtejszych Niemców sprawy polskiej.

Najwspanialej i w największym stylu zasłużył sobie jednak na wdzięczność innych ludów generał Józef Bem. Weteran kampanii napoleońskich i pamiętnej wojny roku 1831, bohater bojów pod Iganiami i Ostrołęką, w 1848 r. włączył się więcej niż aktywnie w narodowowyzwoleńcze powstanie Węgrów przeciw austriackim rządom. Zasłużony organizator Armii Siedmiogrodzkiej, faktyczny dyktator walczącej Transylwanii i pogromca austriackiego żołdactwa, zakończył ową eskapadę jako wódz naczelny sił węgierskich i uwielbiany przez Madziarów „ojczulek Bem”. W szczególny sposób jego losy splotły się z losami siedmiogrodzkich Szeklerów vel Seklerów, którzy dali mu się porwać do zaciętego boju, a którzy sami w sobie stanowią jeden z największych fenomenów Karpat.

Ojczulek Bem usłyszy pieśń
Nim do ojczyzny wróci
„Naprzód, Seklerzy” – jeszcze raz
swój groźny okrzyk rzuci.

Sami Szeklerzy (węg. Székelyek), o dość niejasnym pochodzeniu, wywodzili siebie od Attyli i Czaby. Najprawdopodobniej byli ludem tureckim, który osiadł w Transylwanii, aby na polecenie Arpadów strzec węgierskiej ziemi jako „strażnicy granic” (starowęg. szegel). To tłumaczyłoby nie tylko etymologię nazwy, ale i powód dla którego szeklerscy wojownicy – już w XII w. opisywani jako ‘szczep niezwykle waleczny i wierny’ – nigdy nie byli uważani za chłopstwo, ale swoisty, odrębny stan, zwolniony z większości feudalnych zobowiązań. Czujnie strzegli więc domniemani synowie huńskich wojowników wschodnich rubieży madziarskiej monarchii, ale na życzenie Stefana II i Gezy II stawiali też czoła Czechom i Austriakom. W 1437 r. zawarto w węgierskiej Transylwanii tzw. unię trzech narodów, które zachować miały w prowincji uprzywilejowaną rolę: Węgrów, Szeklerów i Sasów (potomków niemieckich osadników). Te same trzy grupy etniczne współrządziły później Księstwem Siedmiogrodzkim, czego poskąpiono tak licznym przecież Rumunom. I Szeklerzy tę pozycję wykorzystali, m.in. mordując w 1599 r. … siedmiogrodzkiego księcia Andrzeja Batorego.

Przez stulecia postępowała madziaryzacja Szeklerów. Samozwańczy dziedzice huńskich władców stopniowo stawali się częścią narodu węgierskiego, częścią przy tym nader gorliwą i zawsze gotową oddać życie za swoją madziarską ojczyznę, zachowując wszakże istotną odrębność. Dawnych Szeklerów, czuwających nad obroną węgierskich granic można przyrównać do Kozaków Zaporoskich (w końcu solidnej etnicznej mieszance z przewagą elementów bynajmniej nie polskich), którzy także tworzyli swoisty, zbrojny stan na Kresach Rzeczypospolitej i niemało się jej przysłużyli. Tyle, że Szeklerzy zaskarbili sobie wdzięczność Madziarów, a Zaporożców Warszawa traktowała zazwyczaj mało chwalebnie. Poza tym, siedmiogrodzcy wojownicy, inaczej niż mieszkańcy Dzikich Pól i czarnomorskiego Niżu, stanowili wyraźną wspólnotę etniczną, zawsze też pozostali wierni węgierskiej ojczyźnie i nie wchodzili w konszachty z wrogiem, a i sławę bojową zyskiwali wyłącznie w starciach z uzbrojonymi mężami, a nigdy z kobietami, starcami i dziećmi… Późniejsi, także ci całkiem współcześni, zmadziaryzowani Szeklerzy podobni są nieco do zachodniokarpackich górali, którzy lubo wywodząc się z elementów rumuńsko-bałkańskich, nie tylko ulegli polonizacji, ale i stali się ostoją wiary Piastów oraz kwintesencją polskiego patriotyzmu, począwszy od nagminnie beletryzowanych walk ze Szwedami, przez powstańców chochołowskich (jego ekonomiczne aspekty niechaj nas teraz nie zajmują) i sławnych kurierów tatrzańskich aż po dziś dzień. Najofiarniejsza służba swojemu narodowi (który „swoim” nie był przecież od zawsze, ale wskutek procesów asymilacyjno-kulturowych i pewnego wyboru), umiłowanie wolności i górskich przestrzeni, poczucie honoru i własnej godności, przebogaty folklor i pieczołowita dbałość o swoje regionalne tradycje i odrębności czyni poniekąd Podhalan odpowiednikiem fenomenu potomków Attyli i Czaby. Fenomenu, jaki zrodzić mogły tylko otoczone zewsząd wyniosłymi górami, ludziom na zachwyt przyrody ręką wyrzeźbione zakątki Transylwanii…

Nic dziwnego, że pośród węgierskich grup regionalnych zmadziaryzowani Szeklerzy zajęli miejsce szczególne, wyprzedzając w oryginalności nawet sławnych Hajduków, notabene osadzonych w rejonie Debreczyna przez siedmiogrodzkiego księcia Stefana Bocskaya. Na czym jednak polegał – obok szczególnego statusu w dawnych wiekach i niezwykłej waleczności – ów fenomen szeklerskich górali, jacy rozłożyli się wokół Braszowa (węg. Brassó), Csíkszereda, Székelyudvarhely i Świętego Jerzego (węg. Sepsiszentgyörgy) – najważniejszego ośrodka szeklerskiego folkloru, jacy z właściwym sobie uporem gospodarowali w cieniu wznoszącej się na 1800 m., ukochanej Hargity i na przedpolu Alp Transylwańskich?

Poszukiwacze tajemnic z pewnością nie mogą nadziwić się niezwykłemu pismu – rowaszowi (rovásírás), owym „szeklerskim runom”, które w pewnych miejscowościach pozostawało w użyciu aż do połowy XIX stulecia (!). Czy jacykolwiek inni górale karpaccy – sławnych Hucułów nie wyłączając – mogli się pochwalić aż tak głęboko zakorzenioną odrębnością?

W szeklerskiej architekturze charakterystycznym elementem pozostają słupowe nagrobki (kopjafá) oraz misternie rzeźbione, drewniane bramy – podobne do tych z Maramuresz i Spiszu – stanowiące świadectwo kulturowego bogactwa podhargickich górali i niezwykłych zdolności siedmiogrodzkich cieśli. Ktokolwiek przekracza przepiękną transylwańską bramę, ten staje się gościem Szeklerów, oni zaś zobowiązują się go podjąć i otoczyć opieką…

Zasada wzajemności i sąsiedzkiej pomocy obecna jest w kulturze ludowej niezależnie od regionu, ale u Szeklerów przybrała ona charakter swoistego sacrum, które przejawiało się nawet we wspólnym stawianiu domostw, notabene wykonywanych i ozdabianych równie cudnie, co sławne bramy. Podobnie, tkanie przez kobiety lnu – czynność na pozór prozaiczna – tylko na Szeklerszczyźnie nabierała tak magicznego smaku, gdy spowiły ją mgła prastarych opowieści, królujących przy tego typu okazjach. Co szczególnie godne jest uwagi wobec przypisywanej hargickim góralom małomówności…

Do tego dodać należy niezwykłą barwność i ozdobność odświętnych strojów szeklerskich, promieniujących wszystkimi barwami Siedmiogrodu, słynną ceramikę, niezwykłe obrzędy, zachwycające oko tańce oraz poruszającą serce muzykę, w której góral spod Hargity wyśpiewywał swoje radości i smutki, zagrzewał się do boju o zachowanie węgiersko-transylwańskich tradycji i zwierzał z trosk, gnębiących serce…

Hej, én édes jó Istenem
Oltalmazóm, segedelmem
Vándorlásban reménységem
Ínségemben lágy kenyerem.

Vándorfecske sebes szárnyát
Vándorlegény vándorbotját
Vándor székely reménységét
Jézus, áldd meg Erdély földjét!

Vándorfecske hazatalál
Édesanyja fészkére száll
Hazajöttünk, megáldott a
Csíksomlyói Szûz Mária.

* * *

O mój dobry Boże,
Mój Stróżu, moja Pomocy,
Moja Ufności w wędrówce,
Mój miękki Chlebie w niedoli.

Skrzydło błądzącej jaskółki,
I laskę wędrowca,
Nadzieję pielgrzymki Szeklera,
I transylwańską ziemię, błogosław Jezu!

Jaskółka wraca do gniazda,
Ku matce czułej,
Wróciliśmy do domu, błogosławieni
Przez Maryję Dziewicę z Csiksomlyo.

Takich to właśnie ludzi zebrał pod swoje rozkazy wsławiony pod Ostrołęką „ojczulek”… Z takimi to właśnie ludźmi okrywał się nową bojową chwałą.. I takich zapamiętał cytowany już dwukrotnie wiersz:

Już „Ostrołęcka gwiazda” lśni
Na gór Hargickich szlaku.
I słychać dawny Czaby głos:
„Seklerzy, do ataku.”

I choć ostatecznie ‘pod Szegeszwarem przemógł wróg’, to przecież w niecałe dwadzieścia lat później mogli się Szeklerzy cieszyć wolną, węgierską Ojczyzną… I cieszyli się nią przez półwiecze, zanim tyrani z Ententy nie pokazali im sroższego niż habsburskie czy rosyjskie oblicza. Oto bowiem po I wojnie światowej Węgry – równie odpowiedzialne za wybuch Wielkiej Wojny, co Austria, Francja, Niemcy, Rosja i Wielka Brytania – utracić miały… 71,5% swojego terytorium (!!!). Wśród tych terenów znalazł się niemal cały obszar węgierskich Karpat i absolutnie cały Siedmiogród, całe ukochane Erdély… A wraz z nim cała Szeklerszczyzna… Wróciła ona do madziarskiej „Macierzy” w 1940 r., ale kres II wojny światowej przyniósł ostateczny powrót rumuńskiego panowania nad Székelyföld… A przecież znaczenie folkloru dzielnych potomków Czaby w węgierskiej kulturze jest przeogromne, porównywalne z rolą Podhala w kulturze polskiej, o czym świadczyć może – a to ledwie jedna kropla w całym morzu fascynacji – zbiór ‘Pieśni szeklerskie’ Beli Bartoka…

Nie od rzeczy będzie w tym miejscu przypomnieć o zdumiewającej kulturze rumuńskiej Siedmiogrodu (a zwłaszcza Maramuresz!), która stanowi bez dwóch zdań temat-rzekę. Ale czy – pomimo tego – mogą tak naprawdę istnieć Węgry bez Transylwanii i Szeklerszczyzny? Pewnie – tak jak Polska bez Wilna i Lwowa – mogą. Ale – a tyczy się to i naszego kraju – cóż to za Węgry? …
Często i nie bez racji podkreśla się polsko-węgierskie podobieństwa i wzajemną sympatię dwóch zupełnie niespokrewnionych ze sobą narodów, które przez tysiąclecie ze sobą sąsiadowały, oddzielone tylko główną granią Karpat, zwieńczoną skalistą koroną Tatr. Oba miewały czasy świetności i potęgi, gdy liczono się z nimi w całej Europie, oba doświadczyły też srogiej niewoli i dwukrotnej traumy rozbiorów (Węgry w XVI, Polska w XVIII w., a wreszcie jedno i drugie w XX stuleciu). Oba uważały się za „przedmurze chrześcijaństwa” i gorliwie wypełniały tę misję w zawziętych zmaganiach z Turkami Osmańskimi, jednocześnie oba w pewnych okresach liczyły – bez religijnych uprzedzeń – na wsparcie Istambułu. Oba niosły zachodnioeuropejską kulturę na wschód, oba też stanowiły na Ukrainie i w Siedmiogrodzie swoisty pomost pomiędzy europejskim Wschodem i Zachodem. Nic zatem dziwnego, że jedno z pięknych madziarskich wyobrażeń mówi o dwóch drzewach, które wyrastały pod Karpatami z jednego korzenia… I nic dziwnego, że w obu – tak przecież niepodobnych – językach ukształtowało się (prawdopodobnie w czasach konfederacji barskiej) to samo przysłowie: ‘Polak, Węgier – dwa bratanki i do szabli, i do szklanki’ (węg. Lengyel, Magyar két jó barát, együtt harcol, s issza borát).

Bo jeśli wspominamy dzieje polsko-niemieckiego sąsiedztwa, to natychmiast odzywa się w naszych uszach szczęk oręża i obrazy, jakie łączą się w jeden ciąg walk ze wschodnioniemieckimi margrabiami, samymi cesarzami, Brandenburgią, Krzyżakami, Prusakami, Austriakami, Rzeszą „weimarską” w Wielkopolsce i wreszcie sześcioletnie zmagania o przeżycie z hitlerowskimi Niemcami, przerywane tylko sporadycznymi sojuszami, unią polsko-saską i chlubną autonomią galicyjską. Rzut oka na sąsiedztwo z Rusią przypomina nam o dawnych starciach z Rurykowiczami, permanentnym wojowaniu z naporem Moskwy, Rosji i rosyjskojęzycznego Związku Radzieckiego, brutalnych walkach z Kozakami Zaporoskimi i Ukraińcami, od czego wyjątkami pozostawały czasy polsko-ruskiej sielanki piastowskich ożenków, pokojowe współżycie z Rusinami na terenie wspólnego państwa, braterstwo broni z wczesną Kozaczyzną i sojusz z wolną Ukrainą Szymona (Semena) Petlury, i tak zawsze w końcu topione w morzu krwi. Także dzieje sąsiedztwa z Czechami rozpoczęły niekończące się starcia Piastów z Przemyślidami, a następnie rozwinęły się one w zaborczość Luksemburgów i konflikty z międzywojenną (ale i dwukrotnie z powojenną) Czechosłowacją.

I jedynie tysiącletnia granica polsko-węgierska pozostawała spokojną i niemal zawsze bezpieczną. Jeśli nawet przypomnimy sobie o wypowiedzeniu w 1410 r. Polsce wojny przez Zygmunta I Luksemburskiego (a ostatecznie potężni Węgrzy i tak nie rozpoczęli poważniejszych walk w interesie krzyżackiego sojusznika, ograniczając się tylko do spustoszenia ziemi sądeckiej), o odnawiającym się kilkakrotnie konflikcie z ekscentrycznym Maciejem I Korwinem oraz o rozbiorowych knowaniach i groźnym, niszczącym najeździe szwedzkiego sojusznika – Jerzego II Rakoczego z 1657 r., to otrzymamy tylko trzy starcia zbrojne przez całe dziewięćsetlecie wspólnego sąsiedztwa (!), i to dwa z Węgrami jako takimi i jedno z Siedmiogrodem. A z Niemcami, Czechami czy szeroko pojętą Rusią normę trzech konfliktów wyrabialiśmy zwykle w ciągu lat dziewięćdziesięciu, a bywało że i dziewięciu…

Nie rzecz jednak w statystykach, choć tak pokojowe sąsiedztwo istotnie pozostaje niezwykłym. Rzecz w tak licznych kartach historii, jakie ściśle połączyły chimerycznych, lecz walecznych Lechitów z dumnymi Madziarami. Pamiętać więc trzeba o zakarpackich wyprawach i konkretnym wsparciu Bolesława II Szczodrego, które zapewniły na Węgrzech panowanie kolejnym trzem władcom, Beli I, Gezie I i Władysławowi I Świętemu, wbrew szykującym się do kontroli nad Koroną św. Stefana Niemcom. O realnej pomocy, jakiej doświadczył Władysław Łokietek od potężnego Karola I Roberta kiedy jednoczył Polskę i próbował oprzeć się groźnemu sojuszowi czesko-krzyżackiemu. O panowaniu nad obydwoma krajami Ludwika I Węgierskiego (w kraju Madziarów słusznie nazywanego Ludwikiem I Wielkim), który w dziejach Magyarország zapisał najświetniejszą kartę, a od Królestwa Polskiego oderwał Ruś halicko-włodzimierską, ale przecież samym faktem unii Budy i Krakowa oraz powagą swego majestatu zapewnił krajowi Lechitów bezpieczeństwo od zewnętrznych nieprzyjaciół. O Ludwikowej córce, Jadwidze I, która podbiła serca polskich poddanych, reaktywowała krakowską Akademię, jako dziedziczka Andegawenów odzyskała z rąk węgierskich starostów Halicz i Włodzimierz, a swoją krasę złożyła na ołtarzu wielkiego projektu cywilizacyjnego na Wschodzie i interesów polityki polskiej. O drugim wspólnym monarsze – Władysławie III Warneńczyku (na Węgrzech Władysław I ), który o ile jako nierozsądny młodzian, porwany nagłym uniesieniem, zaprzepaścił warneńską batalię, o tyle swoim męstwem i dzielnością stworzył piękny mit bohaterski, jednoczący oba narody. O rodzinnych więzach łączących Jagiellonów z Zapolyami. O wielkim synu narodu węgierskiego, władcy Siedmiogrodu Stefanie I Batorym (Báthory István), który jako król Polski nie tylko twardo egzekwował prawo wobec szlacheckich pieniaczy, nie tylko z troską wypominał Sarmatom ich demokratyczny fanatyzm, nie tylko tworzył piechotę wybraniecką (mocno zresztą przereklamowaną), ale i w trzech błyskotliwych kampaniach zmusił do ukorzenia się moskiewskiego najeźdźcę. O zwycięstwach Jana III Sobieskiego, które pozwoliły wyzwolić Budę od osmańskich rządów. O ukrywających się w polsko-litewskiej Rzeczypospolitej powstańcach Franciszka II Rakoczego. O udziale Legionów Polskich i wybitnym wkładzie polskich dowódców – z generałem Bemem na czele – w walkę przeciw austriackim rządom. O fetowaniu w 1939 r. odrodzenia wspólnej granicy w Bieszczadach, Gorganach i Czarnohorze. O węgierskim regencie i dyktatorze Mikołaju (Miklosu) Horthym, który – z konieczności związany politycznie z Berlinem – stanowczo sprzeciwił się przemarszowi wojsk niemieckich przez terytorium odrodzonego Królestwa w czasie kampanii wrześniowej, przyjmował za to gościnnie polskich żołnierzy z upadającego kraju i umożliwiał im przedostanie się do Francji. Wreszcie, o wsparciu polskiego społeczeństwa dla narodu węgierskiego w czasie antyradzieckiego, wolnościowego puczu z 1956 r.

W tym ciągu wzajemnych, pozytywnych powiązań i sentymentów istotne ogniwo tworzy święta Kinga. Córka Beli IV i żona Bolesława V Wstydliwego uchodzić może wręcz za symbol polsko-węgierskich związków i symbol Karpat. Ta, która zagospodarowywała pogranicze obu krajów, która tak mocno wpisała się w legendy i tradycje Pienin oraz ziemi sądeckiej, ta która zainicjowała ponoć wydobycie soli w Polsce, ta która po śmierci małżonka osiadła w klasztorze w Sączu (obecny Stary Sącz), a stamtąd patronowała najstarszemu (?) przekładowi biblijnych psalmów na język polski (‘Psałterz świętej Kingi’), stała się na zawsze królową Karpat, o której szemrały potoki od Pogórza Wielickiego, przez Kotlinę Sądecką, Beskid Sądecki i Pieniny, aż po wyniosłe stoki wulkanicznej Madarasi Hargity. I tak, jak generał Józef Bem złączył bojowym doświadczeniem Polskę i Szeklerszczyznę, tak ponoć święta Kinga wrzucić miała swój pierścień do solnych szybów w szeklerskim Prajd, odnajdując go później w Wieliczce (wedle innej wersji – w Bochni). W ten sposób polskie związki – nawet jeśli tylko legendarne – z przepiękną krainą mrukowatych węgierskich górali okazują się dawniejsze i silniejsze. A wielka karpacka święta nie na darmo cieszy się szczególną miłością i oddaniem zarówno pełnych fantazji Górali Pienińskich, jak i walecznym Szeklerów z Transylwanii…

Odwiedźmy ją zatem, niczym jaskółka z pięknej szeklerskiej pieśni mknąc ku Staremu Sączowi. Zaiste, wielka to rozkosz nawiedzić przepiękną Kotlinę Sądecką, otoczoną dźwigającymi się ponad nią, zalesionymi stokami Beskidu Wyspowego i Beskidu Sądeckiego, z jednej tylko strony otwartą na Pogórze. Zaiste, wielka to rozkosz nawiedzić zacny starosądecki gród, ozdobiony malowniczym ryneczkiem, urokliwymi domkami, wieżami zabytkowych kościołów, zatopiony w niezwykłym małomiasteczkowym czarze. Ozdabiają go rzecz jasna również wspaniałe mury klasztoru klarysek, strzegące takich skarbów, jak niesamowite Drzewo Jessego. To tutaj ostatnie lata życia spędziła świątobliwa księżna, polsko-węgierska monarchini, pienińsko-szeklerska Pani. I tutaj też w letni dzień 1999 r. papież Jan Paweł II, wielki syn góralskiego rodu z Beskidów Zachodnich, wyniósł ją do grona świętych, ku radości starosądeczan, licznie przybyłych Polaków i Węgrów, górali polskich i siedmiogrodzkich. Po uroczystości pozostały dwie pamiątki: Ołtarz Papieski, pośród schodzących w stronę Popradu pól i… Brama Szeklerska. Wykonali ją spieszący na uroczystość górale z Gelence, przenosząc na ziemię, gdzie osiadła ich ukochana królewna małą cząstkę Székelyföld… Pięknie rzeźbioną bramę ozdabiają godła Węgier, Polski i Watykanu oraz podobizny Kingi i królowej Jadwigi I Andegaweńskiej – innej wielkiej kobiety, którą Madziarzy dali Polsce… Można też przeczytać węgierski napis: ‘Święta Kinga – Matka Narodu’ i obejrzeć na własne oczy ów fenomen, jaki stanowią tajemnicze znaki rowaszu – najbardziej spektakularny przejaw szeklerskiej odrębności.

Podążając na północny wschód dostaniemy się z Kotliny Sądeckiej na Pogórze Rożnowskie, a następnie ozdobione słynnym Skamieniałym Miastem Pogórze Ciężkowickie, aby ostatecznie dotrzeć do Tarnowa. To tutaj wznosi się kolejna Brama Szeklerska, wybudowana w sto siedemdziesiątą rocznicę bitwy pod Ostrołęką przez mieszkańców Świętego Jerzego obok pomnika Sandora Petöfiego, poległego u boku „ojczulka” pod Szegeszwarem. To tutaj, w rodzinnym mieście, spoczęły w 1929 r. w pięknym mauzoleum pośród Parku Strzeleckiego prochy generała Józefa Bema vel Murata Paszy, który wiódł ongiś do walki Szeklerów…

Po dawnych walkach wielki wódz
W ostatnim już pochodzie
Do wolnej ziemi wrócić ma:
Hej, baczność w Siedmiogrodzie!

Wyruszając z kolei od Starego Sącza w imaginacyjną podróż na południe, dotkniemy ukochanych przez węgierską królewnę zalesionych wierchów Beskidu Sądeckiego i strzelistych Pienin, aby stamtąd – osiągając południowo-wschodni kierunek – przemierzyć wspaniałe Karpaty słowackie z Górami Lewockimi i Górami Slańskimi, musnąć północne obrzeża Wielkiej Niziny Węgierskiej i doliną Samoszu wtargnąć do otoczonej wyniosłymi pasmami Transylwanii na spotkanie z ukrytą w cieniu Hargity krainą barwnych strojów, urzekającej ceramiki, niezwykłych nagrobków, drewnianych domostw, pieczołowicie rzezanych bram, lirycznych pieśni i wspaniałych tańców. Krainy, gdzie ‘niezwykle waleczny i wierny’ lud fascynuje swoją odrębnością, pełen temperamentu równie wulkanicznego, co ukochane wierzchołki Hargity. A żyje dziś pod obcą władzą, chociaż przez wieki strzegł czujnie rubieży węgierskiej ojczyzny i swojej własnej krainy. Krainy zwanej Szeklerszczyzną…

Bartłomiej Grzegorz Sala
aw

Click to rate this post!
[Total: 1 Average: 4]
Facebook

0 thoughts on “Szekler, Polak – dwa bratanki”

  1. Chyba najslynniejsza osoba o pochodzeniu szeklerskim jest Tamas Ederlyi, znany bardziej jako Tommy Ramone. A Napoleon II wychowal sie w szwajcarskim kantonie Turgowia, i mowil tamtejszym dialektem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *