A już myślałem, że kolejną rocznicę największego szaleństwa w historii Polski zbędę w kilku zdaniach. Nie dało się. Moja myśl, że ten, kto idzie z gołymi rękami na czołgi jest szaleńcem, a ten, kto innych posyła z gołymi rękami na czołgi jest zbrodniarzem, a kto tego nie rozumie jest głupi, wzbudziła kontrowersje. Dla mnie jest ona oczywista. Pierwszy raz wypowiedziałem ją kilkanaście lat temu podczas konferencji prasowej z Januszem Korwin – Mikkem, na której zapowiedzieliśmy zorganizowanie sądu nad osobami odpowiedzialnymi za wybuch powstania warszawskiego. Niestety do wspomnianego procesu nie udało się doprowadzić, a uważam, że byłoby to potrzebne. Zatem po tylu latach przyszła pora na szerszą interpretację mojej myśli.
.
Skupmy się na pierwszej jej części, czyli na tym, że ten, kto idzie z gołymi rękami na czołgi jest szaleńcem. Ona budzi największe sprzeciwy. Przyjęło się uważać za głos rozsądku oddzielanie męstwa i heroizmu powstańców od decyzji dowódców wojskowych i przywódców politycznych, którzy zdecydowali o wybuchu powstania. Pierwszym chwała, drugim hańba. Nie uważam, by to odróżnienie załatwiało problem. Nie uważam bowiem, że udział w działaniach zbrojnych bez odpowiedniego uzbrojenia jest bohaterstwem. Gdzie, jak gdzie, ale w działaniach zbrojnych, by miały sens, sprawą zasadniczą jest stosunek sił i środków. Tu dowódców, ale i szeregowych żołnierzy musi obowiązywać chłodna kalkulacja jakie cele możemy osiągnąć posiadanymi siłami. Dla przykładu dowódcy i żołnierze na Westerplatte w 1939 roku takiej kalkulacji dokonali. Mieli się bronić parę dni. Wytrwali tydzień. Przetrzymali ataki wroga liczniejszego i nieporównanie potężniej uzbrojonego. Na tym polegało ich bohaterstwo. Poddali się, gdy wyczerpały się zasoby umożliwiające dalszy opór, a kontynuowanie walki nie miało już sensu militarnego i politycznego. Dowódcy nie chcieli szafować życiem żołnierzy, bo uważali, że ich życie może się jeszcze przydać Polsce. Jeśli nawet był u niektórych oficerów zamiar walki do ostatniego żołnierza, to na szczęście tak się nie stało. W przeciwnym razie szaleństwo wzięłoby górę nad bohaterstwem.
.
A jak to wyglądało w powstaniu warszawskim? Tam kalkulacja sił i środków – jeśli była – nie doprowadziła do żadnych rozsądnych decyzji. Czy któryś z dowódców powstania myślał, że ryzyko jest za duże? Czy myślał, że życie tysięcy utalentowanej młodzieży będzie bardziej potrzebne Polsce, ale już po wojnie, której wynik był już przesądzony? A czy myślał o losie setek tysięcy cywilów kompletnie nie świadomych, jakie niebezpieczeństwo na nich sprowadzono? Odpowiedź na te pytania musi doprowadzić do wniosku, że decyzje tych dowódców były zbrodnicze, a od żołnierzy – powstańców wymagali nie bohaterstwa, lecz szaleństwa. Bo niby czego oczekiwali od oddziałów, w których mniej więcej jeden powstaniec na dwudziestu miał jakąś broń?
.
A czego chcieli i jakie wyobrażenie o swojej walce mieli powstańcy, zwłaszcza ci młodzi? W wielu relacjach przebija się silniejsza od wszystkiego chęć odwetu na Niemcach. To na pewno zrozumiałe, ale czy ci młodzi, nieuzbrojeni żołnierze mieli świadomość dysproporcji w uzbrojeniu i wynikających z tego konsekwencji dla ich żądzy odwetu? Jeśli na wojnie emocje w postaci chęci zemsty dominują nad kalkulacją sił i środków, to prowadzi to do szaleństwa, a nie bohaterstwa. W indywidualnych przypadkach nieuzbrojony powstaniec mógł w walce wręcz pokonać po zęby uzbrojonego Niemca. Jednak w starciu zorganizowanych formacji, nieuzbrojeni powstańcy stawali się bardziej straceńcami, nie mającymi żadnych szans na pokonanie Niemców. Taka postawa bardziej przypomina szaleństwo niż bohaterstwo. Można zrozumieć entuzjazm i euforię młodych powstańców w momencie wybuchu powstania, ale natychmiast powinny pojawić się pytania z ich strony do dowódców z czego mamy strzelać do Niemców i jak ich mamy pokonać bez broni i amunicji? Uważam, że naturalną rzeczą byłoby odmówić udziału w walce dopóki nie dostało się do ręki broni.
.
A co powiedzieć o młodzieńczej chęci odwetu, która nie liczy się z losem cywilów, tysiącami ginących na skutek walk i mordowanych w zorganizowany sposób przez Niemców? Gdzie tu bohaterstwo? Młody powstaniec, ale dorosły, samodzielnie i świadomie narażający swoje życie, to zrozumiałe i całkowicie do zaakceptowania. Ale tenże powstaniec, słabo uzbrojony albo w ogóle nieuzbrojony i w ten sposób nie mający żadnych możliwości chronienia starców, kobiet i dzieci, a przez to narażający ich na niemal pewną śmierć, to nadal bohater? Może jednak szaleniec.
.
Owszem, można powiedzieć, że powstańcy dostali rozkazy i jako karni żołnierze musieli je wykonać. Jest oczywistym, że dowódca posyłający nieuzbrojonych albo bardzo słabo uzbrojonych żołnierzy do walki jest zbrodniarzem. Ale czy żołnierze wykonujący taki rozkaz i idący do walki w zasadzie bez broni na pewną śmierć to bohaterowie czy straceńcy?
W naszym kręgu kulturowym jako szaleństwo przyjęło się przyjmować wyczyny japońskich pilotów kamikadze. Jednak ci piloci samobójcy na tle nieuzbrojonych powstańców odznaczali się pewną racjonalnością. Latali samolotami wypełnionymi ładunkami wybuchowymi, czyli byli uzbrojeni i mogli zadać wrogowi duże straty. Nieuzbrojeni powstańcy w swej masie nie byli w stanie zadać Niemcom większych strat, a te które zadawali były okupione olbrzymi stratami samych powstańców i tysięcy cywilów. Ich postawa była mniej racjonalna niż samobójcze misje pilotów kamikadze. Oni ginęli samotnie. Nie narażali przy tej okazji na śmierć choćby swoich towarzyszy broni.
.
I na koniec taka oto refleksja. Kiedy podczas wojny obronnej 1939 roku pod Wizną, polska obrona wyczerpała swoje możliwości, żołnierze poddali się i poszli do niewoli. Ich dowódca kapitan Władysław Raginis uznał, że dla niego jedynym honorowym wyjściem będzie zastrzelenie się co też zrobił. Raginis jest słusznie uważany za bohatera. Szkoda, że żaden z tych, którzy wywołali powstanie warszawskie nie miał tyle poczucia honoru i odwagi osobistej, żeby strzelić sobie w łeb.
A Państwo w powstaniu warszawskim dostrzegacie tylko bohaterstwo bez szaleństwa?
.
Andrzej Szlęzak
za: FB
Click to rate this post!
[Total: 37 Average: 4.7]
Facebook
(…)Skupmy się na pierwszej jej części, czyli na tym, że ten, kto idzie z gołymi rękami na czołgi jest szaleńcem.(…)
Akurat w tym wypadku ta metafora jest mocno nie trafiona… dla czołgu* miasto to straszna pułapka. Jak taki zostanie wysłany, gdzie w miejsce, gdzie drużyna nieprzyjaciela zakradnie się na możliwość rzutu koktajlem Mołotowa to wystarczą de facto 2 sztuki broni maszynowej.
* Izraelskie Merkavy to bodajże jedyne, które nie boją się walk miejskich.
(…)Poddali się, gdy wyczerpały się zasoby umożliwiające dalszy opór, a kontynuowanie walki nie miało już sensu militarnego i politycznego.(…)
Po za żołnierską odpowiedzialność za swój odcinek to za wielkiego znaczenia nie widzę.
Wojskowo – to całe wybrzeże nie wiązało sił, które mogłyby dać jakiś znaczący wkład w walkach w głębi kraju. W przeciwieństwie do samego Mariupola… być może to Azow on zadecydował o losie Charkowa, który nawet po zwinięciu frontu północnego teraz mógłby być w rękach rosyjskich.
Politycznie – jakoś Niemcy się nie kwapili to pozbawiania Polski dostępu do morza… w końcu Hel padł dopiero w pażdzierniku.
A co do ew. procesu… to trzeba odpowiednio naświetlić sprawę raportu o sowieckich czołgach na Pradze. Jeśli meldunek, który miał ponoć decydujący wpływ na decyzję Bora-Komorowskiego, był z gruntu fałszywy i właściwie nie da się go tłumaczyć pomyłką itp., to trzeba sprawę postawić jasno… To była zdrada!!!
„Powstanie Warszawskie wałkujemy po raz setny? Dlatego bez komentarza z mojej strony, tylko oklaski.
Tradycja romantyczno-powstańcza zakłada, że upuszczanie krwi wzmacnia naród a nawet warunkuje jego przetrwanie. Czy mamy tu do czynienia z brakiem racjonalności, czy też jest to jakaś forma manipulacji? A dlaczego Czesi siedzieli cicho przez 300 lat i nie zanikła ich tożsamość?
Zly przyklad- prawdopodobnie zabrakło jakieś dwa pokolenia i już nie udalobysie odtworzyć narodu czeskigo.
Cyganie czy Kurdowie nigdy nie mieli swojego państwa, a jakoś trwają…
BIOGRAFIA KAPŁANA NIEZWYKŁEGO. Konwertyta, mąż i ojciec, więzień, oficer armii, lekarz, seminarzysta katolicki, kapłan, misjonarz, „tradycjonalista-buntownik” i w końcu… (O tym będzie w rozdziale szóstym 🙂 Jego żona żyje, a on zostaje wyświęcony na księdza – ZA ZGODĄ PAPIEŻA PIUSA XII!!! Żydzi i masoneria też mają w życiorysie Filipa Shelmerdine’a swój udział… Część pierwsza:
https://martyr.pl/poszukiwacz-przemilczanej-prawdy…/
Panie redaktorze, tym razem jest pan w błędzie.
W wielkim skrócie postaram się pana wyprowadzić z błędu.
W Teheranie i w Jałcie ustalono tylko wschodnie granice Polski na linii Curzona.
Z tego powodu, zarówno rząd „londyńskich uciekinierów” jak i tymczasowy rząd lubelski widział Polskę w granicach księstwa warszawskiego jako satelitę ZSRR bądź Polską Republikę Radziecką, innej możliwości po prostu nie było. Warto przypomnieć, że w Teheranie i w Jałcie było trzech wspólników – USA Anglia i ZSRR, przy czym oczywiście ZSRR to nie Rosja. Dlatego powstanie trzeba ocenić jako krzyk rozpaczy, dramatyczną próbę zmiany biegu historii. Gdyby można było przewidzieć że ostatecznie, po wojnie, Polska wyłoni się w przyzwoitych granicach, z szerokim dostępem do morza którego nigdy nie miała, etnicznie i religijnie jednolita, to powstania by nie było. Warto przypomnieć że zachodnie granice kraju ustalono dopiero po wojnie w Poczdamie, zresztą w brew stanowisku USA i Anglii. Niewygodna prawda jest taka, że Polskę taką jaką mamy zawdzięczamy tylko Stalinowi.
Konferencja w Jałcie odbyła się w lutym 1945 roku, ponad pół roku PO wybuchu powstania warszawskiego. W Jałcie właśnie zapadła decyzja o ostatecznym odebraniu Polsce Kresów i przyznaniu jej niemieckich Pomorza, Śląska, i Prus Wschodnich. W Poczdamie tylko uszczegółowiono ten zapis. Jaki wpływ na te decyzje miało powstanie? Dobre pytanie, na które jakoś jednak nikt nie stara się odpowiedzieć. Gdyby rekompensata dla Polski na zachodzie była skutkiem powstania, to należałoby jednak stwierdzić, że mimo gigantycznych strat, zakończyło się sukcesem, tak samo jak powstania śląskie.
Nie wydaje się jednak, żeby to miało taki wpływ. Raczej Stalin, odkurzając plan Sazonowa kierował się innymi motywami – takimi samymi jak Sazonow. Aby na zawsze skłócić Polskę z Niemcami, tak aby była skazana na sojusz z Rosją.
Faktycznie, w sprawie konferencji jałtańskiej ma pan racje. To jest mój błąd.
Bowiem to na konferencji wielkiej trójki w Teheranie w 1943 roku ustalono wschodnie granice Polski na linii Curzona. W Jałcie ustalono tylko w jaki sposób wyłoniony będzie przyszły rząd Polski. Mój błąd nie zmienia jednak treści mojego wpisu.
Sz.Panie Pilaster!
Pisze Pan: „takimi samymi jak Sazonow. Aby na zawsze skłócić Polskę z Niemcami, tak aby była skazana na sojusz z Rosją.”
Dlaczego od razu skłócić?
A może pchnąć na nowe tory dziejowe!
I zablokować Drang nach Osten przeciwko Słowiańszczyźnie co automatycznie jest żywotnym interesem Polski. Do dzisiaj przekraczającą wyobraźnię geopolityczną wielu Polaków.
Ps. Dlaczego Pan nie odpowiada na zadane pytanie o motywację obrażania
Prezydenta sąsiedniego Państwa?
Widzi Pan, rzeczone obrażanie i sprowadzanie motywacji wyznaczenia
polskiej granicy zachodniej do skłócenia Polski z Niemcami moim
zdaniem świadczy o niemożności
przekroczenia wspomnianego pułapu geopolitycznego.
Pozdrawiam i oczekuję odpowiedzi!
Stalin zabrał polskie kresy wschodnie (prawnie przynależne Polsce) a dał ziemie niemieckie co do których zawsze Niemcy rościły pretensje. Jeżeli Stalin byłby „dobry” dla Polski to przede wszystkim zostawiłby przy Polsce wschodnia Litwę i północno-zachodnią Białoruś a także Lwów z okolicami. Takie decyzje byłyby bowiem zgodne ze stosunkami etnicznymi. Na jakiej podstawie Stalin anektował w 1939 r. polską wschodnia Litwę i przekazał ją Litwie, skoro tam nie mieszkali Litwini? Stalin nie był dobry dla Polski tylko realizował interesy ZSRR.
Warto przytoczyć opinię ks. Zdzisława Lubomirskiego, prezydenta Warszawy w latach [1916-17] i członka Rady Regencyjnej [1917-18] Pisze on o sytuacji Warszawy we wrześniu 1939 r. Zmarł równo rok przed powstaniem warszawskim [31 lipca 1943 r.], ale jego opinia brzmi dziś jak prorocze ostrzeżenie.
M. Jastrzębska, Książę Regent. Opowieść o Zdzisławie Lubomirskim, Łomianki 2018, s. 205-206.
Warszawa we wrześniu 1939 r. broniła się ostatkiem sił. Lubomirski był zdania, że wobec ogromu nieszczęścia, spustoszeń, zabitych, rannych, tragicznej sytuacji ludności cywilnej, nadszedł czas na poddanie Warszawy. Jego 12-letni wnuczek, który uważał, że poddawać się nie należy tak zanotował odpowiedź dziadka;
„Ludzie rodzą się i umierają łatwo, miasto powstaje w ciągu stuleci. Nie można obciążać murów, domów i ulic, których nie zbudowaliśmy my, ale dziesiątki pokoleń, odpowiedzialnością za klęski naszej, jednej tylko generacji. A poza tym prawdziwe bohaterstwo, to najtrudniejsze, polega nie na tym, aby niszczyć, burzyć, ale na tym, wybudować, tworzyć, a w trudnych chwilach ratować […] Kraj musi żyć, musi przetrwać i tę wojnę. Nie trzeba walić sobie sufitu na głowę i mówić, że to czemuś służy. Trzeba ten sufit podpierać, chronić, bo będzie potrzebny, bo on jest także Polską, a nie tylko ruiny, groby, nieszczęścia. Naród nie żyje w próżni, a jego tradycja w oderwaniu od rzeczywistości. Trwałość naszych domów, naszych miast, naszych instytucji, nasza ciągłość, nie tylko duchowa, ale i materialna, decyduje o Polsce i o tym, jacy będziemy więcej , mocniej, trwalej, niż wątpliwe bohaterstwo polegające na akceptowaniu rujnowania stolicy, bo panowie pułkownicy i generałowie wstydzą się podpisać kapitulację, wtedy kiedy i tak wiadomo, że musza to uczynić później o kilka dni, dalej o wiele grobów, zniszczonych ulic i domów”.
A oto krótka opinia innego arystokraty, hr. Franciszka Potockiego z Peczary na Podolu, dyrektora departamentu w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego w latach 1928-1938:
Księga peczarska. Franciszek Potocki, Kronika peczarska. Konstanty Potocki, Wspomnienia rodzinne, Łomianki 2017, s. 178.
„Następnie przyszło owo straszliwe, bezsensowne, karygodne i zbrodnicze sierpniowe powstanie warszawskie, które do reszty zgrało głupi rząd londyński, a z nim to co zostało z burżuazyjnej Polski, a ją całą do reszty sproletyzowało i zrujnowało”.
I na koniec jeszcze opinia reżysera Andrzeja Żuławskiego:
Żuławski. Piotr Kletowski, Piotr Marecki [wywiad –rzeka]. Przewodnik Krytyki Politycznej, Warszawa 2008, s. 98-100.
“[…]ja się tak strasznie zżymam na to, co się odbywa wokół powstania warszawskiego w Polsce. Mamy muzeum, z którego dzieci wychodzą przekonane, że widziały wielkie zwycięstwo polskiego oręża, zupełnie jak Sobieskiego pod Wiedniem. A to była katastrofa i zrobienie filmu o tej katastrofie byłoby rzeczą ciekawą. Robienie filmu o tym, jak ludność nienawidziła powstańców na końcu, jak ich chcieli wieszać na podwórkach i kamienować, żeby to się skończyło. 230 tysięcy cywilów zabitych i 19 tysięcy powstańców […]
Ale jeżeli pan by mi powiedział, że powstanie warszawskie było czynem heroicznym, to ja się z panem w życiu nie zgodzę. To była najgłupsza rzecz, jaka mogliśmy zrobić. Bo widzi pan, ja chcę sprecyzować, to nie chodzi o to, że kwiat młodzieży polskiej łącznie z Baczyńskim zginął w bezsensownych szturmach. Chodzi o to, że kilku zasranych politykierów, w zasranym Londyniszczu, chciało opanować stolicę Polski przed Sowietami, za pomocą Sowietów, którym zarzucano, że nie przyszli z pomocą. I w tej pętli znalazł się kwiat młodzieży polskiej i bezradna ludność. I ci ludzie powinni wisieć za to, co zrobili, ci tam w Londynie i Bór-Komorowski […] W takich wypadkach, co to znaczy heroizm? Heroizm to by było wyjąć pistolet i ubezwłasnowolnić Bora-Komorowskiego, to byłby heroizm”.
Pytania w kontekście panującego w Polsce systemu politycznego:
Czy jesteśmy w stanie wyciągnąć wnioski na przyszłość ?
Jak jesteśmy przygotowani na wypadek „W” ?
Jak dziś zachowają się polscy politycy w razie „W” ?
Jakie rozkazy dostaniemy w czasie „W” ?
Kto, kiedy i jak wyegzekwuje odpowiedzialność za błędy ?
Widzisz reakcje na okoliczność Wagnera? To odpowiedz sobie sam…
…dlaczego czcimy rocznice klęsk??? Dlaczego hucznie nie obchodzimy np. 04 lipca – rocznicy KŁUSZYNA ????